czwartek, 20 marca 2014

#1558 - Artifacts vol.2

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Dziś więc w ramach nadrabiania potężnych zaległości ponownie przenosimy się do uniwersum Top Cow, by nieco bliżej przyjrzeć się drugiemu tomowi „Artifacts” – komiksowi, którego recenzję pierwszej odsłony napisałem chyba ze dwa lata temu, jeszcze na potrzeby mojej nieistniejącej już strony internetowej. 



Jeśli ktoś z Was nie pamięta lub zupełnie nie zna tego tytułu, spieszę z wyjaśnieniami. Początkowa seria ta zaplanowana była na trzynaście numerów, a punktem wyjścia fabuły było uprowadzenie przez tajemniczą Aphrodite IV Hope Pezzini – córki posiadaczki Witchblade oraz Jackiego Estacado, a więc nosiciela The Darkness. W miarę rozwoju akcji w poszukiwania dziewczynki angażują się kolejni posiadacze któregoś z trzynastu tytułowych artefaktów świata Top Cow. By zyskać nieco na czasie Aphrodite IV postanawia włączyć do konfliktu kogoś nie związanego z mistycznymi artefaktami i przy pomocy oszustwa angażuje do walki członków Cyber Force.

Podczas lektury drugiego tomu „Artifacts” trudno nie odnieść wrażenia, że jest on nieco wysilony. Twórcy tak mocno chcieli, albo wręcz dostali odgórne polecenie, pokazać całość uniwersum Top Cow, że zdecydowano się wepchnąć do komiksu nieco zapomnianą wówczas grupę Cyber Force. Problem z nią jest taki, że od czasu wydzielenia świata stworzonego przez Marca Silvestriego od reszty uniwersum Image, na grupę tę zupełnie nie było pomysłu. Ron Marz przez lata konsekwentnie rozbudowywał mistyczną część Top Cow, natomiast ta bardziej technologiczna, a więc reprezentowana przez Cyber Force oraz Hunter-Killer, popadała w coraz większe zapomnienie. „Artifacts” vol. 2 pokazuje dobitnie, że nie stało się tak przypadkowo. Ripclaw i spółka pojawiają się w komiksie, lecz ich rola sprowadza się do pokazowego łubudu. Od razu widać jak mocno są oni oderwani od reszty uniwersum, a dodatkowo nawet Marzowi nie udaje się pokazać ich w taki sposób, by zainteresować czytelnika przygodami tej grupy. Nic dziwnego, że kilka lat później doczekali się całkowitego rebootu. Kompletnie nieudanego, nawiasem mówiąc.

Drugi tom „Artifacts” fabularnie jest wyraźnie słabszy od pierwszego. W zasadzie służy on tylko rozstawieniu pionków na szachownicy przed ostateczną rozgrywką i stanowi zapychacz, który dodatkowo otrzymał misję wyeksponowania bogactwa uniwersum Top Cow. Mimo wszystko znajduje się w komiksie tym kilka scen wartych uwagi, jak chociażby sprawnie zrealizowana demonstracja mocy Michaela Finnegana – moim zdaniem jednego z najbardziej niedocenionych bohaterów uniwersum, który wyraźnie zasługiwał na większy projekt, niż taki, jakim była słabiutka mini-seria „Broken Trinity: Pandora’s Box”. Posiadacz nie jednego, ale aż dwóch artefaktów to moim zdaniem solidny materiał na własną solową serię i Ron Marz w „Artifacts vol. 2” tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu, ponieważ sceny z Finnem są jednymi z najlepszych w tym komiksie.


Problematyczna wydaje się warstwa graficzna drugiego tomu „Artifacts”. Każdy z trzech tomów ilustruje inny artysta, a w opisywanym tomie odpowiedzialny za rysunki jest Whilce Portacio – jeden z założycieli wydawnictwa Image, który ze względu na ciągłe problemy osobiste nigdy nie osiągnął tyle, co jego towarzysze w buncie przeciwko Marvelowi. Z powodu swojej choroby artysta pochodzący z Filipin musiał praktycznie na nowo uczyć się rysować i w albumie tym bardzo mocno to widać. Z jednej strony nie mogę nie zauważyć, że dla Portacio była to najlepsza jakościowo praca od lat, natomiast z drugiej – wciąż nie jest to ten Whilce, którego pamiętamy chociażby z wydanych lata temu komiksów TM-Semica. Jedno jest pewne, obok jego rysunków w tym tomie nie można przejść obojętnie i odnoszę wrażenie, że większości z Was raczej nie przypadłyby one do gustu. Podobnie jest z okładką komiksu, którą stworzył Phil Noto. Lubię prace tego artysty, lecz tym razem zdecydowanie nie przekonał mnie on do siebie. Wystarczy napisać, że każda z trzech kobiet, które widać na rysunku Noto obdarował identyczną twarzą. Żeby jednak nie zwalać cała winę na niego – okładka jest też fatalnie pokolorowana.

Miło mi że wreszcie mogę napisać więcej o dodatkach, ponieważ jak to Top Cow ma w zwyczaju, tak i w „Artifacts vol. 2” znaleźć ich można mnóstwo. Wszystko otwiera zbiór krótkich notek o bohaterach występujących w serii. Jest tego aż czternaście stron i miło mi, że opisy zawierają także bohaterów Cyber Force oraz mniej znanych posiadaczy artefaktów. Następnie przechodzimy do galerii okładek i tu znów miłe zaskoczenie - wreszcie pojawiły się w niej specjalne warianty festiwalowe, a całość liczy aż dwadzieścia stron. Sądzicie że to koniec? Nigdy w życiu. Dokładnie tyle samo miejsca co galeria zajmuje bonusowa historia „Top Cow Holiday Special”, w której występuje większość postaci z tego uniwersum. Jest to całkiem przyjemna historyjka z przyzwoitymi rysunkami i jako dodatek sprawdza się wyśmienicie. I wreszcie ostatnich siedem stron dodatków to zapowiedź trzeciego tomu „Artifacts”, którego recenzją zajmę się może nieco szybciej niż za dwa lata. Podsumowując, dodatków znalazło się łącznie 61 stron dodatków, co stanowi jedną trzecią całości tomu. To robi wrażenie.


Jaką więc wystawić ocenę komiksowi, który nie powala ani fabuła ani też rysunkami, za to jest skonstruowany tak, że jako fan jestem całkowicie usatysfakcjonowany materiałami dodatkowymi? Za te ostatnie drugi tom „Artifacts” otrzymuje ode mnie trójkę z plusem.

Brak komentarzy: