piątek, 7 marca 2014

#1547 - Hilda i nocny olbrzym

Wydany w zeszłym roku album „Hilda i troll” okazał się jednym z najciekawszych komiksów skierowanych do młodego czytelnika. Główna bohaterka z miejsca zdobyła moje serce i z niecierpliwością oczekiwałem kolejnego tomu jej przygód. „Hildą i nocnym olbrzymem” Luke Pearson w pełni sprostał moim rozbudzonym oczekiwaniom, bo kontynuacja serii okazała się znakomita. Lepsza, niż się spodziewałem i lepsza od poprzedniego tomu, który dla Pearsona okazał się zaledwie rozgrzewką.




Historia o problemach ze skalnym trollem, choć niewątpliwie urokliwa, była dość prostą opowiastką o tym, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Z perspektywy drugiego albumu była to jedynie smakowita przystawka przed tym, co komiksowy ojciec Hildy przygotował w drugim tomie. „Hilda i nocny olbrzym” jest opowieścią znacznie bardziej skomplikowaną, z większą ilością niuansów i przez to po prostu bardziej interesującą. Ale zaczyna się podobnie, jak w poprzednim tomie – punktem wyjścia są kłopoty z fantastycznymi stworzeniami. Tym razem w tej roli występują elfy, które uprzykrzają życie Hildzie i jej mamie. Elfy są malutkie, niewidzialne i domagają się eksmisji swoich znacznie większych sąsiadów. Przed główną bohaterką pojawia się realna wizja przeprowadzki do miasta. Jeśli tego jeszcze nie wiecie, przeprowadzka jest największym koszmarem każdego dziecka, który musi zostawić cały swój świat i rozpoczynać wszystko od nowa. Wiem, co mówię, bo sam przeżyłem coś podobnego, gdy miałem sześć lat. Hilda jest gotowa zrobić wszystko, aby tylko uniknąć wyjazdu do „jakiegoś zapyziałego miasta”. Ale jak tu pertraktować ze stworzeniami, które nie dość, że są wrogo usposobione, to jeszcze ich nie widać?

Pomimo, że akcja komiksu rozgrywa się w fantastycznym świecie zamieszkałym przez różne, dziwaczne stworzenia, problemy z jakimi musi zmagać się Hilda, jako żywo przypominają te, które spotykamy w naszej, całkiem zwyczajnej, rzeczywistości. Odwołując się do baśniowej metaforyki Pearson ilustruje biurokratyczne bezsensy, głupotę i krótkowzroczność rządzących nami polityków i nieporadność (tak, tak!) rodziców. Pokazuje, że świat jest nie tylko tym, co sami widzimy, ale też tym, co widzą inni. Bardzo podoba mi się, że autor nie traktuje swojego czytelnika, jak idioty. W „Hildzie” nie ma tej infantylizującej maniery czy to narracji czy to w fabule albo treści, która tak drażni mnie w utworach przeznaczonych dla dzieci. Pearson zwraca się do dziecka nie tylko w języku dla niego zrozumiałym, ale również, jak do partnera, a nie od uczniaka, któremu należy się lekcja. Jasne, jego komiks posiada walory wychowawcze, ale daleko mu od protekcjonalnego tonu topornego dydaktyzmu, który jest kolejną ze zmor „literatury dziecięcej”.

Najmocniejszym atutem „Hildy” jest sama Hilda. Pisałem o tym przy okazji recenzji poprzedniego tomu, napiszę i teraz. Główna bohatera serii to postać z gatunku tych, z którą nie sposób się nie zaprzyjaźnić. I trudno się dziwić. Jak tu nie lubić rezolutnej dziewuchy, która potrafi wziąć sprawy w swoje ręce i nie straszne jej żadne wyzwanie? 


Czytając „Hildę” trudno uwierzyć, że jej autor ma zaledwie 27 lat. Jak na komiksowego artystę to mało i wciąż powinien mieć jeszcze mleko pod wąsem, ale jego w pracach już widać warsztat twórcy nie tylko dojrzałego, ale również piekielnie utalentowanego. Świetnie czuje opowiadanie obrazem – zwróćcie uwagę jak dobiera kadry na każdej planszy, jakie ma wyczucie w montowaniu kolejnych scen. Wie kiedy akcję zagęścić, a kiedy ją przyspieszyć. Z wielką wprawą żongluje wątkiem tytułowym i konfliktem z elfami, które w niespodziewanym finale efektownie się splatają, podkreślając wymowę tekstu. A sam rysunek? Nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek nie docenił rasowej, cartoonowej kreski Pearsona, jego umiejętności oddawania emocji i budowaniu atmosfery za pomocą kolorów. Po prostu – komiksowy full package. Tylko patrzeć, aż wpadnie w oko L`Association i zacznie robić furorę na rynku frankofońskim (o ile już jej nie robi).

Komiks wydany został na poziomie, do którego Centralka przyzwyczaiła nas przy okazji pierwszego albumu. Jako zmanierowany kolekcjoner, któremu wszystko na półce musi się równo układać ponarzekałbym jedynie na format, który został powiększony. Bo jak teraz obie „Hildy” będą obok siebie wyglądać? Nierówno tak?  Cena również nie należy do najniższych, ale cóż zrobić – rynek jaki jest, każdy widzi. Poprawiłbym również czcionkę, bo wydaje mi się, że młody czytelnik może mieć problemy z rozczytaniem niektórych liter. Ale niech to posłuży za pretekst do wspólnej lektury…



Brak komentarzy: