piątek, 24 stycznia 2014

#1505 - Bler: Pierwsza wersja życia

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Komiksofilia. Z tego miejsca dziękuje Michałowi Misztalowi za gościnność i zapraszam Was do sprawdzenia co u niego słychać!

Wszystko zaczęło się od zina "Arena Komiks", gdzie krakowski superbohater zaliczył swój debiut w lipcu 2002 roku. Występował w nim do października 2004, a w głowie jego autora narodził się pomysł zrobienia pełnometrażowego albumu. Historie z "Areny" miały być spięte fabularną klamrą, stworzyć zamkniętą historię z logicznym początkiem i końcem. Mniej więcej w tym czasie wokół Blera zaczęła kręcić się Kultura Gniewu, która chciała ruszyć z linią nieszablonowych, polskich zeszytówek. 



Koniec końców do współpracy między Szłapą i oficyną Szymona Holcmana nie doszło, a "Bler" ukazał się nakładem swojego twórcy. Premiera miała miejsce na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w 2010 roku, gdy ukazał się pierwszy tom planowanej trylogii zatytułowany "Lepsza wersja życia". Ale był to już zupełnie inny komiks od tego, który Szłapa planował. Pierwotne założenie było takie, że przygody Blera będę malowane. Niestety, wykonanie trzech albumów w takiej technice byłoby niebywale pracochłonne. Gdyby wtedy autor nie zdecydował się na tę zmianę, trylogia pewnie nigdy by nie powstała, pozostając komiksową "miejską legendą", o której pewnie dziś nikt by nie pamiętał. A tak Bler stał się jedną z najmocniejszych współczesnych polskich marek komiksowych. Bo jak wiele mainstreamowych tytułów może się pochwalić sporym gronem wiernych i aktywnych fanów, którzy domagają się od jego autora kolejnych albumów (a te regularnie się ukazują)?

Jak widać Szłapa przeszedł długą drogę ze swoim komiksem, a ja miałem szczęście być jej świadkiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem malowanego Blera wiedziałem, że to jest to. Komiks prezentował się po prostu wspaniale. Dla mnie wersja rysowana nie ma w ogóle startu do swojego starszego brata. I dziś, kiedy na moje ręce trafiła "Pierwsza wersja życia", czyli pierwotna wersja albumu znanego dziś jako "Lepsza wersja życia", jeszcze mocniej upewniłem się w swoim przekonaniu. Szłapa nie tylko znakomicie radzi sobie z farbami, ale jako jednemu z naprawdę niewielu tworząc opowieść głównego nurtu za pomocą takich środków udało się uniknąć efektu nadmiernej kiczowatości. W "Blerze" arsenał malarskich środków wyrazu udało się ujarzmić i zaprzęgnąć do opowiadania historii, a Szłapa zamiast silić się na popisowe splasze czy wielodniowe dłubanie przy planszach postawił na narracyjną płynność i perfekcyjny montaż. Efekt? Fenomenalny!

I tak, jak żałują, że krakowski komiksiarz odszedł od swojego pierwotnego zamysłu, tak cieszę się, że posiedział trochę dłużej nad scenariuszem. Trudno jest mi powiedzieć, jaką rolę w kształtowaniu fabuły miały uwagi Karola Konwerskiego i Radosława Smektały, którzy na pewnym etapie prac byli zaangażowani w powstawanie skryptu, a na ile Szłapa potrafił krytycznie spojrzeć na swój własny tekst. Tak czy siak efekt jest bardzo dobry – w pierwszym album "Blera" (który ciągle pozostaje moim ulubionym epizodem w trylogii) poprawiono dialogi, pogłębiono fabułę i położono nacisk na dramaturgię, której punktem kulminacyjnym był znakomity cliffhanger w finale. Taki w dobrym, amerykańskim stylu, po którym z niekłamaną niecierpliwością czeka się na kolejny tom, odliczając dni do premiery. Bardzo udanym zabiegiem było wyłączenie z originu krakowskiego herosa fragmentów, które potem złożyły się na nagrodzoną w konkursie na krótką formę MFKiG 2010 nowelkę "Punkt widzenia".


Złośliwcy mogą zarzucać Rafałowi Szłapie koniunkturalizm, że na popularności własnej marki (wypracowanej i wylansowanej ciężką pracą) próbuje zbijać kasę sprzedając jeszcze raz to samo, tylko w nieco innej (nawet i gorszej pod pewnymi względami!) formie swoim fanom. To bzdura. Ja, choć wielkim fanem "Blera" nie jestem, miałem mnóstwo frajdy z tej lektury. Szczególnie, jak wziąłem pierwszą i ostateczną "Lepszą wersję życia" i mogłem oglądać, jak komiks zmieniał się, ewoluował, dojrzewał. Jako rzecz dla fanów, kolekcjonerów i ciekawych takiej właśnie lektury – taką "Pierwszą wersję życia" z czystym sumieniem mogę polecić. Natomiast, jako zamknięta i spójną fabułę - już niekoniecznie.

Brak komentarzy: