piątek, 27 grudnia 2013

#1465 - Na własny koszt

Chester Brown to kolejny z wielkich współczesnych twórców komiksu niezależnego, który wreszcie zawitał do Polski. Do wielkiej kariery startował w latach osiemdziesiątych. Urodzony w Montrealu artysta zwrócił na siebie uwagę mrocznym, surrealistycznym, pełnym skatologicznego humoru „Ed the Happy Clown”.



Seria stripów pierwotnie ukazywała się w autorskim zinie Browna zatytułowanym „Yummy Ear”. Komiks dostrzegła krytyka, wzbudził kontrowersje, wygrał kilka nagród (w tym bardzo prestiżową statuetkę Harvey`a). Po jakimś czasie pojawiła się również szansa na ekranizację, ale koniec końców film nie powstał. Sukces, jaki osiągnął dzięki "Edowi" otworzył mu drzwi do Drawn & Quarterly i w 1994 toku ukazał się album „I Never Liked You”. Kiedy dowiedziałem się, że w naszym pięknym kraju ukaże się jakiś komiks Browna, byłem przekonany, że to będzie właśnie ten. „I Never Liked You” to jedna z najważniejszych pozycji komiksu autobiograficznego, dziś ciesząca się zasłużonym statusem klasyka. Z ważniejszych pozycji warto jeszcze wspomnieć o „Lousie Rielu” (2003), który poprzedza bohatera tej tego tekstu, czyli albumu „Na własny koszt”.

Kiedy „Paying for it” ukazało się na rynku amerykańskim, nie tylko stało się komiksowym bestsellerem, ale wzbudziło też ogromne kontrowersje. W 2011 nie brakowało opinii, że jest to najlepsza praca Browna i jeden z najciekawszych komiksów roku, ale pojawiły się również głosy zarzucające autorowi nie tylko mizoginizm i ewentualne uprzedmiotowianie kobiet, ale także nadmierny dydaktyzm, ideologiczne zacietrzewienie i wiele innych przywar. Po lekturze komiksu upewniłem się jednak, że tylko idiota lub osoba o złej woli będzie chciała dostrzec w Brownie pornografa, gorszyciela, demagoga albo cynika.

Album spotkał się z ostrą reakcją co bardziej konserwatywnych czytelników, także w Polsce, czego najlepszym dowodem jest tekst opublikowany na łamach Paradoksu. Jarosław Drożdżewski zdaje się w nim bronić przed liberalnym plugastwem, upraszczając jednocześnie treść komiksu do tematyki uprzedmiotowienia kobiet i ataku na tradycyjne wartości. Co więcej - w jednym z fragmentów recenzent zarzuca autorowi, że „twardo stoi przy swoim, głuchy na jakiekolwiek argumenty” nie zauważając chyba jaką Brown wykonał pracę, aby przepracować racje tych z drugiej strony barykady. Jak sądzę Drożdżewski umieszcza komiks w kontekście doraźnego konfliktu, toczonego w mainstreamowym dyskursie publicznym, a według mnie to błąd, bo to nie jego naturalne środowisko. Wiem, że może to zabrzmieć zbyt mocno, a dla wielu wręcz bucowato, ale Brown ze swoim racjonalnym libertarianizmem lepiej odnajduje się na polu historii idei i dyskusja o nim powinna toczyć się za uniwersyteckimi murami, a z Terlikowskim i Cejrowskim w roli oponentów.


Historia przedstawiona na stronach sporej, bo liczącej sobie prawie 300 stron powieści graficznej, ma charakter autobiograficzny. Akcja rozpoczyna się w czerwcu 1996 roku, gdy Jeffa opuszcza jego dotychczasowa partnerka Sook-Yin Lee. Pomimo tego, że nie są już w związku, oboje mieszkają w tym samym domu. Z czasem z Sook wiąże się niejaki Justin. Główny bohater obserwując ich kłótnie i rozstanie utwierdza się tylko w niechęci do „tradycyjnego” związku opartego na micie romantycznej miłości. Staje jednak przed problemem – od trzech lat nie spał z kobietą. Co ma zrobić łysiejący komiksiarz pod czterdziestkę, który chce seksu (jak cholera!), a nie chce związku? Idzie na dziwki, jak sam podtytuł komiksu wskazuje. W dodatku za publicznego pieniądze – podczas pracy nad komiksem Brown otrzymywał środki w ramach grantu, jaki przyznał mu kanadyjski rząd.

Pod względem wizualnym na pierwszy rzut oka uderza regularność budowy tekstu. Wszystkie strony komiksu skonstruowane są w ten sam sposób - na każdej z nich znajduje się po osiem równiej wielkości kadrów. Brown dysponuje bardzo ascetyczną i surową kreską, charakterystyczną dla twórców związanych z komiksem niezależnym. Nijak nie pasuje to do estetyki kojarzonej z komiksem erotycznym w stylu Milo Manary czy Guido Crepaxa.

Ci, którzy po komiksie spodziewają się „momentów”, poczują się zawiedzeni. Bardzo szybko komiks z autobiograficznej opowieści o przypadkach bywalca burdeli zamienia się w wywód o tym dlaczego prostytucja powinna zostać nie tylko zdepenalizowana, ale w przyszłości stać się również normą stosunków damsko-męskich. Brown nie tylko z gorliwością zapatrzonego w swoją ideę akolity (w jego przypadku jest to umiłowanie praw i wolności jednostki), ale również z intelektualną uczciwością, próbuje rozprawić się z obecnym statusem quo w tej sprawie.


Choć wychodzi z bardzo politycznie niepoprawną (pod wieloma względami) tezą jego racjom momentami bardzo ciężko odmówić słuszności. Wykład Browna na rzecz płatnej miłości przeprowadzana jest w sposób bardzo przekonujący, solidny i jednocześnie wyważony. Powołuje się na prace znanych badaczy, takich jak Dennis Rougemont czy Stephanie Coontz, odkłamuje mit romantycznej miłości, wywiedziony z pieśni trubadurów i poezji XVIII i XIX wieku, a odwołując się do repertuaru liberalnych chwytów uruchamia cały arsenał różnej maści argumentów. Im bardziej zagłębiałem się w treść komiksu, tym mocniej rósł mój sprzeciw wobec wysnuwanej przez autora propozycji.

Z jednej strony nie chciałem się pogodzić z tym, co mówi Brown, ale brakowało mi porządnych argumentów, aby móc ją obalić. Brown zmusił mnie do przewartościowania swoich własnych poglądów i zadania pytania o rzeczy zdawałaby się oczywiste i zupełnie nie podlegającego dyskusji. Według mnie to jest właśnie cechą wielkiej literatury, że każe nam zwątpić w to, co wierzyliśmy, to co braliśmy za pewnik, często bezrefleksyjnie albo intuicyjnie. Każe nam poddać w wątpliwość własne przekonania. To, co sądziliśmy o sobie i świecie w zetknięciu z nią zostaje zburzone i odbudowane na nowo. Tak właśnie miałem z „Na własny koszt”, które wielką literaturę bez wątpienia jest.


1 komentarz:

Agnes pisze...

Wygląda bardzo interesująco.