niedziela, 1 grudnia 2013

#1444 - "Liefeld to najgorszy rysownik we wszechświecie" - wywiad z Marcinem Rusteckim

Rozmowa z Marcinem Rusteckim, redaktorem naczelnym TM-Semic była pierwszy wywiadem, jaki pojawił się na łamach bloga Image Comics Journal. Krzysztof Tymczyński wypytuje o kulisy importu marek Image i Top Cow do naszego kraju, o negocjacje z Toddem McFarlane`m i plany Mucha Comics w kontekście największego z niezależnych amerykańskich wydawnictw. 



Krzysztof Tymczyński: Wszystko zaczęło się od TM-Semic - bardzo często korzystam z tego zwrotu o kolejny raz jest on aktualny. W lutym 1997 roku polscy czytelnicy dostali w swoje ręce pierwszy numer „Spawna”. Jak to się stało, że po latach publikowania pozycji z Marvela i DC, wydawnictwo postanowiło zainteresować się komiksem wydawnictwa Image Comics?
Marcin Rustecki: Naturalnie się stało. Interesowaliśmy się wszystkimi publikacjami, ale zanim zaistniała możliwość wykupienia licencji musiało trochę czasu minąć. Pomijając samo formowanie się Image - praktycznie na naszych oczach, po głośnym odejściu grupy zbuntowanych, pozostały jeszcze kwestie naszych możliwości technicznych, np druk na wypełnianym papierze, który odda zastosowaną po raz pierwszy kolorystykę generowaną w photoshopie.

Pamiętam, że „Spawn” był początkowo planowany jako jedno z Wydań Specjalnych. Co sprawiło, że wydawnictwo uznało, iż warto dać mu szansę w formie dwumiesięcznika?
Wydanie „Spawna” nie było wcale takie łatwe. Todd McFarlane czuł się megagwiazdą i obwarował licencję licznymi warunkami (np. koniecznością użycia dobrej jakości papieru). Polska była jedynym krajem, gdzie trochę poluzował, ale na to złożyło się parę spraw. W naszej sprawie negocjował z nim główny manager Semic International. Potem ja sam spotkałem się z Toddem i Wandą – jego małżonką – w San Diego. Z nią załatwiałem potem praktycznie wszystkie sprawy. Zależało im na promocji postaci w każdej formie, wchodził na ekrany film, dostaliśmy więc mnóstwo materiałów reklamowych. Ogólnie współpracę wspominam bardzo miło.
Nie można było nie dać szansy komiksowi, który bił rekordy sprzedaży na wielu rynkach. Przecież i u nas McFarlane zdobył serca fanów po jego sukcesie w „Spider-Manie”. Skoro szansa się nadarzyła trzeba było z niej skorzystać.

Wydaje się, że ryzyko się opłaciło. „Spawn” nie tylko jako jeden z niewielu tytułów przetrwał pogrom z 1998 roku, gdy swój żywot zakończyły „Spider-Man” czy połączone siły Batmana i Supermana, ale sprawił, że do Polski zawitało „WildC.A.T.S.” Jima Lee. Czy i w tym przypadku zadecydowało nazwisko twórcy?
Nazwisko owszem, ale przede wszystkim nadarzyła się okazja by pokazać czytelnikowi, że wbrew utartym opiniom potrafimy wydać komiks na wysokim poziomie pod względem edytorskim. Była to zresztą kolejna próba po klapie finansowej „Sądu nad Gotham” – komiksowej perły, która przyniosła straty i praktycznie usunęła pojęcie papieru kredowego z głów prezesów. No, ale tu miało być inaczej, nazwisko, popularna seria, cyfrowa kolorowanka – murowany sukces… i co? Klapa. Znowu. Czytelnik przyjął serię na tyle słabo, że nie było możliwości kontynuacji czy też podjęcia następnej próby takich eksperymentów. Krzykacze pozostali krzykaczami, wykrzykując kolejne skrótowe hasła na nasz temat, a my dochodziliśmy powoli do ściany.

Jak to się stało, że mroczny i krwawy „Spawn” przyjął się na rynku i wytrwał aż 24 numery, a superbohaterskie „WildC.A.T.S.” padło po zaledwie sześciu? Redakcja TM-Semica zawsze dostawała mnóstwo listów od czytelników, więc może tam dałoby się znaleźć odpowiedz na to pytanie?
Nie wiem czemu tak się stało. Pewnie urok postaci zaważył, no i wdzięk plus uroda. Wydaje się, że „WildC.A.T.S.” powielał schematy „X-Men” – to kolejna supergrupa superbohaterów, choć jest to spore uproszczenie. „Spawn” był/jest prawdziwie mrocznym tytułem, choć przecież takie klimaty były już wcześniej w komiksach, na przykład na łamach „Inferno” – crossovera Marvela, którego fragmenty publikowaliśmy czy w „Ghost Riderze" lub „Świcie Synów Nocy” w Mega Marvelach. Odpowiedzi nie znam, pewnie tkwi gdzieś w meandrach socjologii i komiksologii stosowanej.

Wiemy już, że licencję na wydawanie „Spawna” nie było łatwo zdobyć. Jak wyglądało to w przypadku „WildC.A.T.S.”?
Usiłowałem sobie przypomnieć i szczerze mówiąc nie pamiętam. Na ogół pamiętam sporo, ukazują się dokumenty, szuflady z papierami, faxy, maile, spotkania na temat. A tu po prostu pustynia. Albo szło to przez jakiegoś agenta, albo zostało załatwione przez centralę główną, choć też tego sobie nie przypominam. Jak coś mi z głowy zejdzie to dam znać. To chyba jedyny komiks, który nie pozostawił u mnie wspomnień przejścia przez męki licencyjne.

Czy wydawnictwo rozważało sprowadzenie do Polski takich tytułów jak „The Savage Dragon” Erika Larsena czy „Youngblood” Roba Liefelda? Także i ci dwaj twórcy byli wówczas rozpoznawalni w naszym kraju.
Rob Liefeld to najgorszy rysownik komiksowy we wszechświecie, który miał szczęście dorobić się fortuny. Przy tym to dość nieciekawa persona. Ok, mógłby być totalną kreaturą, ale niestety w żadnym wypadku nie obroni się swoją sztuką. Przez 20 lat nie posunął się nawet o milimetr do przodu, nadal nie potrafi rysować. Nie mieliśmy planów co do Liefelda, zastanawialiśmy się natomiast nad „Savage Dragonem” Larsena, ale nie zdążyłem dać temu projektowi zasłużonej szansy, bo w owym czasie nie byłem do niej przekonany.

Zwrot "zielony facet z grzebieniem na głowie" mocno poruszył na przykład Łukasza Mazura... Czy oprócz sprowadzonych pozycji, o których rozmawialiśmy Semic interesował się jeszcze jakimiś tytułami z wczesnego Image?
No, mam nadzieję, że Łukasz już mi wybaczył. Zresztą przyznałem, że była to z mej strony ignorancja. Wszystkiego jednak poznać i pokochać się nie da.
Co innego chcieć coś wydać, a co innego móc wydać. Zanim zeszyt znalazł się na półkach to brał udział niemalże w obrzędzie przejścia. Negocjacje, spotkania, ustalanie programu, możliwość zakupu materiału itd. Lubiłem „Cyber Force” Marca Silverstriego, choć potem też jako artysta raczej się zatrzymał. Najlepszy był jego run w „Wolverine”. Interesowaliśmy się wszystkim z założenia.


„Spawn” ukazywał się do drugiej połowy 2001 roku, po czym słuch po nim zaginął. Zgaduję, że zaważyły o tym wyniki sprzedaży. Ciekawi mnie jednak dlaczego chyba nigdzie oficjalnie nie poinformowano o końcu wydawania tej serii?
Znowu zasłonie się niepamięcią. To już były czasy bardzo trudne, ważyły się losy firmy, ludzi. Oficjalnie nie poinformowano? Chyba?

Co prawda było to niecałe 12 lat temu i Internet dopiero raczkował, lecz istniały już serwisy komiksowe i na pewno na żadnym z nich nie pojawiła się oficjalna informacja o końcu „Spawna”. Wtedy też stron klubowych próżno było już szukać w wydawanych przez Semic pozycjach, a gdy Mandragora wskrzeszała serię, na KZecie pojawił się tekst podsumowujący wydarzenia z poprzednich 24 numerów. Kończył się on takimi słowami: „W ten sposób seria dotrwała do numeru dwudziestego czwartego, ostatniego. A następnie po cichu, bez wiedzy garstki zainteresowanych, umarła”.

Wróćmy jednak jeszcze do 2000 roku i premierowego zeszytu „Tomb Raider”, opublikowanego w ramach "Wydań Specjalnych". Jestem ciekaw jak wyglądały negocjacje w tej sprawie? Czy kontakt z Top Cow znacząco różnił się od tego z innymi studiami Image?
Top Cow reprezentowała i pewnie reprezentuje do dziś agencja Jensen International, której właścicielką jest Christine Meyer (dawniej Jensen). Christine znam od stu lat, z czasów kiedy jeszcze pracowała dla Malibu Comics. Praca z Christine to czysta przyjemność, natomiast Top Cow reprezentował Matt Hawkins, bardzo sprawny zawodnik, biznesmen z krwi i kości, trudny negocjator. Warunki kontraktu okazały się korzystne, stąd tytuł w Polsce.
Ciekawostką jest fakt, że „Tomb Raider” zarabiał dla Top Cow krocie, a u nas odwrotnie, jak zwykle. Nigdy nie ma prostego przełożenia najbardziej "hot property”. Nie ma łatwych skoków z komiksu na film, z gry do komiksu itd.

Czy pojawił się temat sprowadzenia do Polski „Witchblade” lub „The Darkness”?
Tak, ale to już była końcówka. Ja wyjechałem na rok do Danii, pojawił się Przemek Wróbel oraz Mandragora i nastały nowe czasy…

TM-Semic sprowadził jednak tę dwójkę do Polski. Witchblade zadebiutowała wspólnie z komiksową wersję Lary Croft, a The Darkness w „Mindhunter” - crossoverze z markami Aliens oraz Predator. Przyznam się szczerze, że moim zdaniem zarówno ten komiks, jak i późniejszy „Overkill” raczej nie były pozycjami wartymi uwagi. Skąd pomysł na publikacje ich w naszym kraju?
Warte uwagi jest pojęciem względnym. Dyskutujemy tu o gustach osadzonych w innej epoce.


W 2002 roku TM-Semic próbował jeszcze się ratować. Zmieniono nazwę na Fun Media i zapowiedziano start różnych serii. Wśród nich próżno było szukać jednak tytułów z Image. Czy był ku temu jakiś konkretny powód?
Chcieliśmy zacząć ambitnie z tytułami Ultimate, "Ziemia 2". Arek miał sporo pomysłów i tytułów, które od zawsze chodziły mu po głowie. Zamysł był taki, żeby skoncentrować się na jakości, nie ilości i powoli wychodzić z dołka, ale życie od razu zweryfikowało wszystko. Reedycja "Lobo" bez okładki, skład na zewnątrz, ludzie rozproszeni po różnych pracach. Do wzięcia był cały Top Cow, ale nie było za co.

Zbliżając się do końca naszej rozmowy, chciałem zadać parę pytań dotyczących Mucha Comics. „Detektyw Fell” to jak dotąd jedyny komiks od Image z tego wydawnictwa. Jak pozycja ta została przyjęta w naszym kraju w stosunku do np. do tytułów z Marvela?
Absolutnie nie mam pojęcia. W zasadzie można założyć, że dużo gorzej, niż przeciętne tytuły Marvela i DC. Puryści mainsteamu przyczepią się zawsze, że to rozmazany badziew, ale to u nas nic nowego.

I ostatnie pytanie, chociaż podejrzewam jaka jest odpowiedź. Czy Mucha Comics planuje jeszcze wydanie jakiegoś komiksu z Image w Polsce?
Nie mam zielonego pojęcia. Szczerze. Po sukcesie Batman: „Długie Halloween” raczej w tym kierunku bym poszedł, ale czas pokaże.

Brak komentarzy: