poniedziałek, 25 listopada 2013

#1438 - TM-Semic. Największe komiksowe wydawnictwo lat dziewięćdziesiątych w Polsce

Aż dziw bierze, że na książkę poświęconą dziejom TM-Semic musieliśmy czekać długie dziesięć lat od zamknięcia krakowsko-warszawskiej oficyny. Niestety, jeden z największych popkulturowych fenomenów współczesnej polskiej kultury, kultowe wydawnictwo, na którego publikacjach wychowały się setki, a może i tysiące czytelników opowieści z dymkiem, które po dziś dzień jest obiektem westchnień nieutulonych w żalu fanów poczeka jeszcze trochę na solidne opracowanie. "TM-Semic. Największe komiksowe wydawnictwo lat dziewięćdziesiątych w Polsce" Łukasza Kowalczuka to rzecz zrobiona z pasją, rzetelnie, ale ciekawa tylko momentami, a jej temat zasługuje na znacznie pełniejsze omówienie.



Kanwą książki wydanej nakładem Centrali w nowej serii "Refleksje i analizy" był praca magisterska jej autora. Pisana była na wydziale filologii polskiej Uniwersytetu Gdańskiego pod okiem profesora Jerzego Szyłaka. Jej premiera miała miejsce na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w w Łodzi, a niewielki, moim zdaniem zupełnie niewspółmierny do zapotrzebowania nakład rozchodzi się błyskawicznie.

Kowalczuk już na samym początku zaznacza, że sam należy do pokolenia, które na publikowanych przez Semika kolorowych zeszytach się wychowało, ale sentyment nijak nie przeszkadza mu w jak najbardziej obiektywnym spojrzeniu na dzieje największego komiksowego wydawnictwa ostatniej dekady zeszłego wieku. Unika zbytniego sentymentalizmu, ale jego napisaną lekkim, choć niepozbawionym błędów (całkiem licznych językiem) opowieść czyta się jednym tchem. Przybliżając nie tylko najważniejsze wydarzenia z dziejów wydawnictwa, które kształtowały krajobraz ówczesnego komiksowa, ale także co ciekawsze anegdotki.

Nikt nie spodziewał się, że w czerwcu 1990 roku pierwsze zeszyty z przygodami Punishera i Spider-Mana otworzą nowy rozdział w historii polskiego komiksu. Semik nie mógł trafić na lepszą koniunkturę. Ich produkt nie musiał konkurować z elektronicznymi rozrywkami, które dziś odciągają potencjalnych czytelników od komiksów, a wyposzczeni po latach komunizmu czytelnicy łaknęli zachodnich produkcji, jak nigdy potem. Dziesiątki tysięcy pryszczatych małolatów, tak jak ich rówieśnicy w latach sześćdziesiątych zakochali się w ubranych w ubranych w kolorowe trykoty bohaterach, którzy przeżywali niesamowite przygody, walcząc z równie pstrokatymi łotrami, nierzadko upstrzone wątkami obyczajowymi.


Inwazja superbohaterów zza Oceanu zakończyła się pełnym sukcesem. Trykociarska masowa zeszytówka sięgnął nad Wisłą po rząd dusz. Zdominował polski rynek, jak żaden inny gatunek przed nim, dając początek epoce Semika lub, jak to wolą widzieć inni, wielkiej smucie lat dziewięćdziesiątych. Pomimo licznych błędów, marnej (nie tylko z dzisiejszej perspektywy) jakości edytorskiej, problemów z dystrybucją, trudności przy obróbce oryginalnego materiału i innych przeciwności losu, którym dzielnie stawiała czoło ekipa Marcina Rusteckiego, sukces przyszedł szybko i łatwo. Przez trzynaście lat udało się opublikować ponad 930 pozycji, a rekordowe nakłady sięgały nawet 100 tysięcy. Co więcej, Semikowi udało się stworzyć wokół swoich komiksów prawdziwą społeczność fanów. Olbrzymią zasługę miał w tym Arek Wróblewski, który na stronach klubowych stał się kumplem dziesiątek tysięcy czytelników superbohaterskich przygód i przewodnikiem po świecie Marvela i DC. Właśnie ten aspekt mocno interesuje Kowalczuka, czego najlepszym dowodem jest fakt, że rozdział, w którym autor bierze na warsztat strony klubowe, jest jednym z najdłuższych w książce i moim skromnym zdaniem - również najlepszym. Nawet dziś, w czasach social media, web 2.0, Facebooka, Twittera i Reddita te opowieści o czytelnikach zrzeszających się w korespondencyjnym klubie, piszących z zapałem listy (listy - takie ze znaczkiem, w kopercie) do redakcji swojego ulubionego komiksu, zasypujących Arka pytaniami czyta się z wypiekami na twarzy. Kowalczuk z socjologicznym zacięciem śledzi ewolucje typowego semikowego fana, od jego naiwnych początków, przez fazę bezkrytycznego uwielbienia, aż po okres miażdżącej krytyki graniczącej z ordynarnym hejtem. Swoje studium obficie ilustruje co ciekawszymi wyimkami. Pośród kwiatków trafia się między innymi list znanego skądinąd Kamila Śmiałkowskiego z jednego z numerów „Mega Marvel” czy próbka poetyckiej twórczości zatytułowana „Oda do Punishera”. 

Ten rozdział jest jednym z najmocniejszych punktów książki. W jego towarzystwie należy wymienić również część traktującą o obecności amerykańskich bohaterów przed erą TM-Semic. Kowalczuk tropi (nie bez pomocy Adama Ruska) ślady, jakie peleryniarze zostawili jeszcze w prasie przedwojennej, a potem przybliża nieporadne i nie do końce legalne próby importu przygód Daredevila i Supermana do naszego kraju. Niestety, niewiele dobrego da się powiedzieć o reszcie książki. Myślę, że publikacja mogłaby się obejść bez wstępu przybliżającego cechy komiksu superbohaterskiego. Historia Semika, a więc zdawałoby się część najważniejsza, przedstawiona została dość pobieżnie. Analiza przyczyn upadki wydawnictwa, nad którymi po komiksowych blogach i forach głowią się setki czytelników, zrobiona została po łebkach. Kowalczuk zadowala się ogólnikowymi twierdzeniami o kryzysie amerykańskiej branży, spadku jakości poszczególnych serii i wykruszeniu się czytelników. Jak w swojej recenzji zwraca uwagę Tomasz Pstrągowski - brakuje konkretnych liczb, twardych danych, na podstawie których dałoby się powiedzieć coś więcej, niż to, co już jest wiadome.

Opis poszczególnych tytułów razi swoją powierzchownością, jak zresztą cała, licząca sobie nieco ponad 160 stron książka. Obrazu dopełniają literówki i inne, pomniejsze błędy. Każdy fanboj wie, że Juggernaut nie jest mutantem – swoją moc zawdzięcza magicznemu kryształowi. Wywiad Charlesa Brownsteina z Frankiem Millerem przypisuje Karolinie Guttek (która była tylko jego tłumaczką). Michał Zdrojewski stał się Marcinem, Bęgowski – Bendkowski, a „Opowieść Gantheta” przemianowano na „Pierścień Gantheta”. „Ostatnie Łowy Kravena” zostały wznowione nie w 2012, ale rok później, a zbiór plakatów ze Spider-Manem ukazał się nie w 1993 (najlepszym dla Pająka roku, nota bene), tylko dwa lata wcześniej.


Czy więc "TM-Semic. Największe komiksowe wydawnictwo lat dziewięćdziesiątych w Polsce" jest książką nieudaną? Trochę boję się tego słowa, bo lektura opowieści Łukasza Kowalczuka sprawiła mi wiele radości. Nie mam jednak wątpliwości, że to rzecz bardzo nierówna, z licznymi słabymi punktami. Jej autor sprawdza się znacznie lepiej w roli gawędziarza, z którym wspominamy stare, dobre czasy, a w roli historyka epoki Semika, niestety, nie daje rady, pozostawiając u swojego czytelnika poczucie niedosytu.



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

trochę literówek:
"Jak w swojej recenzji zwraca uwagę Tomasz Pstrągowski - brakuje konkretnych liczb, twardych danych, na podstawie dałoby się powiedzieć coś więcej, niż to, co już jest wiadome." - zgubiłeś "których"

"trochę boję się tego słowa" od wielkiej litery

"Nie mam jednak wątpliwości, że to rzecz bardzo nierówno" - "nierówna"

"Jej autora sprawdza się znacznie lepiej w roli gawędziarza" - "autor"