wtorek, 8 października 2013

#1384 - Biały Orzeł #05

Warszawa zostaje uratowana, złe zło wypełzające z morskich głębin ostatecznie pokonane, a bohater otrzymuje swoją zasłużoną nagrodę. Nie popsuje chyba nikomu zabawy, jeśli napisze, że ostatnia przygoda "Białego Orła", czyli "Wielka draka w stolicy" kończy się typowym dla superbohaterskich produkcji happy endem, na którym cieniem kładzie się jednak zapowiedzi przyszłego, jeszcze potężniejszego zagrożenia. Stara śpiewka...


To niesamowite, jak bracia Kmiołkowie blisko trzymają się trykociarskiej sztampy. "Biały Orzeł" to perfekcyjnie wycyzelowany komiksowych produkt, w którym tak surowo przestrzega się zasad obowiązujących w superbohaterskiej konwencji, jak to tylko możliwe. I wydaje się, że ten ciasny gorset wcale nie uciska obu autorów. W piątym zeszycie drugiej historii zestaw obowiązkowych chwytów uzupełniony zostaje o wątek kobiecy. W życie głównego bohatera wkraczają dwie kobiety, które pojawiły się już wcześniej na łamach serii. Syreną to typ nowoczesnej Wonder Woman, pewnej siebie, silnej, kobiecej osobowości, która nie potrzebuje rycerza w lśniącej zbroi i potrafi o siebie zadbać. Obowiązkowo jej strój odsłania więcej, niż zakrywa. Nieco bardziej skromnie prezentuje się Majka. Reporterka pracująca dla lokalnej stacji telewizyjnej to z kolei taka Lois Lane, która aby zdobyć dobry materiał nie zawaha się zrobić coś naprawdę głupiego. Obie te bohaterki odmalowane zostały w dość ograny sposób - to po prostu dwie kolejne klisze pośród innych, której pojawiają się w komiksie.

Jestem pod sporym wrażeniem postępów, jakie czyni Adam Kmiołek. Jeśli porównać pierwszy zeszyt z ostatnim to różnica w oprawie graficznej jest kolosalna. Rysownik w ekspresowym stylu pracuje nad swoją kreską. Jego pierwsze prace miały jeszcze to amatorskie piętno, widać było po nich debiutancką tremę. Kmiołkowi zdarzały się koszmarne błędy, które psuły ogólnie całkiem dobre, niezłe, niezgorsze wrażenie. Teraz nie ma o tym nawet mowy, bo oprawa graficzna prezentuje się naprawdę solidnie. I choć "szału nie ma", to gdyby "Biały Orzeł" jakimś przypadkiem wylądował w amerykańskim sklepie komiksowym to swoim poziomem nie odstawałaby od przeciętnej, mainstreamowej zeszytówki z mniejszego wydawnictwa. Z pewnością niemała w tym zasługa profesjonalnego kolorysty, Rexa Lokuas, który skutecznie potrafi zatuszować pewne niedociągnięcia Kmiołka i wyciągnąć z jego kreski tylko to, co najlepsze. Bardzo mnie ciekawi czy Lokus nakłada także tusz na szkice rysownika, czy Kmiołek robi to samodzielnie...

Podobnie, jak przy okazji poprzednich odcinków, muszę ponarzekać na scenariusz. W przeciwieństwie do swojego brata, Maciej Kmiołek nie poczynił należytych postępów i popełnia właściwie te same błędy, co w poprzednich zeszytach. Historia, nie dość, że jest mocno schematyczna i pretekstowa, to brakuje jej głębi. Kolejne wydarzenia potraktowane zostały po łebkach, wątki i postacie pojawiają się i znikają bez należytego rozwinięcia. Poprowadzona skrótowo opowieść zmierza od punktu A do punktu B z pominięciem jakiejkolwiek dramaturgii. Kompozycja nie istnieje. Po lekturze komiksu pozostaje to niemiłe uczucie niedosytu i aż chciałoby się spytać "to już koniec? Tylko tyle?".

Wydawca "Białego "Orła" przedstawił zapowiedzi na przyszłe czternaście miesięcy. W nadchodzącym roku ukażą się trzy nowe zeszyty, a ostatni z nich (dziewiąty) będzie rysowany przez Annę Helenę Szymborską. To roszada z gatunku "lepsze jest wrogiem dobrego" i choć miłe to urozmaicenie, to chętniej zobaczyłbym kogoś nowego na stanowisku scenarzysty. Może ktoś inny tchnąłby życie swoim piórem w tą serię?

Brak komentarzy: