sobota, 31 sierpnia 2013

#1362 - Do Androids Dream of Electric Sheep: Dust to Dust

Po długiej przerwie witamy na naszych łamach Pawła Deptucha. Od dziś, w każdą sobotę w ramach cyklu "Chmurki za miedzą" będziemy publikować jego teksty o interesujących z różnych powodów pozycjach, które nie ukazały się nakładem wielkiej dwójki. Teksty, pierwotnie publikowane był na łamach "Nowej Fantastyki". Zapraszamy do lektury! 

Czy Phillip K. Dick śnił o prequelu do swojej powieści, którego by się nie powstydził?

Amerykański pisarz odcisnął olbrzymie piętno na literaturze, a swoimi utworami zainspirował dziesiątki twórców z przeróżnych dziedzin sztuki. Jedną z najsłynniejszych powieści jest nagrodzona Nebulą i Locusem „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach”, która doczekała się znakomitej ekranizacji w wykonaniu Ridleya Scotta (uchodzącej za jedno z najciekawszych dokonań kina science-fiction), adaptacji teatralnej, komiksowej, gry komputerowej, planszowej a także trzech autoryzowanych książkowych sequeli K.W. Jetera (w Polsce wydano dwa: „Dzień rozliczenia” i „Noc replikantów”). Ta mieszanka sensacji i filozofii, osadzona w realiach futurystycznego San Francisco rozpala umysły do dziś i pozostaje jedną z najlepszych książek w dorobku Dicka. W 2010 roku wydawnictwo Boom! Studios, z błogosławieństwem Electric Shepherd Productions (należącej do córek autora firmy zajmującej się adaptacjami dzieł Dicka na inne media) rozpoczęło publikację komiksowego prequela, odpowiadającego na pytanie kto polował na androidy przed Rickiem Decardem.

„Do Androids Dream of Electric Sheep: Dust to Dust” rozgrywa się tuż po ostatniej wojnie światowej, której efektem było zanieczyszczenie radioaktywnym pyłem. Zwierzęta zaczynają masowo wymierać, ludzie emigrują do pozaziemskich kolonii, a programator nastroju Penfielda, przyjacielski Buster i Merceryzm dopiero zagnieżdżają się w masowej świadomości. Z kolei łowcy androidów mogą jedynie pomarzyć o testach empatycznych identyfikujących zbuntowane maszyny. A modele C-V (efekt prac korporacji Grozzi) są znacznie groźniejsze niż znane z powieści Nexusy-6. Podczas, gdy te drugie chciały być wolne i traktowane na równi z ludźmi, wyposażone w moduły bojowe i zaprawione na polu walki C-V za cel postawiły sobie całkowitą eksterminację „brudnej i spoconej” ludzkości. Jedenaście takich egzemplarzy ukrywa się w San Francisco i wdraża swój okrutny plan. Charlie Victor (również C-V) zostaje przydzielony do ich eliminacji, a jedyną osobą, która może mu pomóc, jest Malcolm Reed, „specjal” posiadający gruczoł empatyczny wykształcony na skutek oddziaływania pyłu.

Scenarzysta Chris Roberson (współpracujący m.in. z Billem Wilinghamem przy odpryskach „Baśni”, pisarz s-f, trzykrotny finalista World Fantasy Award i John W. Campbell Award) w przeciwieństwie do wspomnianego Jetera nie próbował na siłę zszywać różnic pomiędzy filmem a książką (co w przypadku sequeli spotkało się z ogromną krytyką), a skupił się jedynie na literackiej wizji Dicka. Opowiadając zupełnie nową historię, z innymi bohaterami, w nieco zmienionych realiach, zdołał w pełni przenieść ducha i atmosferę pierwowzoru. Zawarł w niej wszystkie pytania i bolączki towarzyszące Dickowi w jego twórczości. Decard odnalazł w ludziach cechy robotów, z kolei pozbawiony uczuć Victor, w robotach szuka ludzkich przymiotów. Snuje teorie na temat człowieczeństwa, wylicza różnice między żywymi a andkami, zadaje pytania o zasadność czynów. Prócz filozoficznych dywagacji, całość obfituje w sensacyjne, pełne akcji wydarzenia, przeplatane licznymi nawiązaniami do książki, poszerzającymi o niej wiedzę (np. mamy wgląd w realia wojny będącej przyczyną radioaktywnego opadu) i fabularnymi twistami, dostosowanymi do obecnych czasów. Są też bonusy, umiejętnie wplecione smaczki w postaci obecności Twitera czy iPhone’ów.

Całość zilustrował nasz rodak, Robert Adler - prywatnie fan twórczości Dicka - który świetnie czuje klimaty science-fiction i cyberpunk, co udowodnił w gorąco przyjętych przez rodzimą publikę albumach „Breakoff” i „Overload”. Zaprezentowana wizja futurystycznego (ale jednak nie do końca) San Francisco, doskonale koresponduje z tym co opisywał Dick. Przysadziste, wyniszczone budynki, latające hoovery, rozpoczynający swą ekspansję chłam, wszędobylski pył, depresyjna atmosfera – wszystko przedstawione wiernie i z oddaniem. Rysunki, choć momentami sprawiające wrażenie robionych w pośpiechu, uwiarygodniają intrygę, ożywiają miasto przyszłości i nadają odpowiedniej, wręcz filmowej dynamiki (odcinając się jednocześnie do adaptacji Scotta).

„Dust to Dust” zaplanowano na dziesięć zeszytów. Niestety niezadowalająca sprzedaż zmusiła autorów do skrócenia opowieści do ośmiu epizodów, przez co niektóre wątki zdają się być lekko przycięte. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to dzieło stojące na wysokim poziomie, z szacunkiem podchodzące do oryginału i przepełnione duchem Phillipa K. Dicka. Dzieło, które choć przeszło bez większego echa, podobnie jak filmowy „Blade Runner”, mające szanse na zdobycie dużego uznania dopiero za jakiś czas.

Autorem tekstu jest Paweł Deptuch 

Brak komentarzy: