czwartek, 20 czerwca 2013

#1315 - Fatale

W swojej najnowszej serii Ed Brubaker do spółki ze swoim etatowym rysownikiem Seanem Phillipsem zaserwował czytelnikom melanż kilku gatunków. Dotychczasowy kryminał, będący specjalnością Bru, nadal jest tu obecny, osnuwa go jednak klimat noir i duszna atmosfera prozy H.P. Lovecrafta. W „Fatale” nie braknie również romansu, a wszystkie te elementy znalazły swoje miejsce w pierwszym zbiorczym tomie zatytułowanym „Death Chases Me”.


Akcja w „Fatale” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: pierwsza z nich, ujmijmy ją jako sytuację współczesną, obrazuje losy Nicholasa Lasha, dziedziczącego spadek po swoim zmarłym wuju. Na pogrzebie spotyka on Josephine, podającą się za wnuczkę kochanki zmarłego. Okazuje się, że Dominic Raines (rzeczony wuj) pozostawił po sobie kilka tajemnic, które oczywiście czekają na rozwiązanie. Pierwszą z nich jest maszynopis powieści której Dominic nigdy nie opublikował, choć napisał ją na początku swojej pisarskiej kariery. Nicholas, trafiając na ów maszynopis, pakuje się jednak w kłopoty, które kończą się próbą zamachu na jego życie. Druga perspektywa komiksu cofa czytelnika do roku 1956, kiedy Dominic Raines, jeszcze jako dziennikarz śledczy, spotyka na swojej zawodowej ścieżce piękną... Josephine – kobietę, która ma podsunąć mu dowody na skorumpowane działania oficerów policji, w tym jej kochanka, Bookera. Tymczasem "na trop" Josephine trafia Mr. Bishop - za dnia sprawia on wrażenie niepozornego urzędnika, po zmroku natomiast oddaje się makabrycznym obrzędom...

Choć fabuła w „Death Chases Me” jest pogmatwana, Brubaker zręcznie połączył ze sobą wszystkie płaszczyzny opowieści. Pomimo, że autor kilkukrotnie wędruje w czasie, wszystko jest na swoim miejscu, a z każdą kolejną stroną historia nabiera coraz większej klarowności. Centralną postacią dla serii jest Josephine, dookoła niej toczy się fabuła, a scenariusz zdradza nam jej tajemnice jedynie w małych, skutecznie dozowanych dawkach. Jak już wspomniałem, „Death Chases Me” to w sporej mierze kryminał – postacią o której warto wspomnieć w tym miejscu jest Walter Booker, oficer śledczy i życiowy partner Jo. Moralnie wątły, okazuje się być przy tym bardzo niejednoznaczny i niezmiernie interesujący literacko.

Moim zdaniem to najciekawsza sylwetka z całego grona bohaterów, których możemy spotkać w tym albumie. To zauważalny mankament komiksu – brakuje mu błyskotliwie napisanych postaci. Powinna to być Jo, ale niestety nie jest – Brubaker chciał ją pokazać jako istotę zagubioną, która swój „dar” traktuje raczej jako klątwę i źródło jej własnych problemów. I rzeczywiście tak jest, ale coś w przypadku tej postaci do końca nie zagrało. Faktem jest, że mężczyźni ulegają jej zbyt łatwo, co niejednokrotnie przypomina sceny rodem z kiepskich oper mydlanych i, jak na razie, skutkuje brakiem dobrej postaci męskiej. Z pewnością nie jest nią ani Nicholas, ani Dominic. To oczywiście dopiero pierwszy trade i liczę na to, że w kolejnych częściach Brubaker rzuci na swoich bohaterów trochę więcej lepszego światła.

Trzeba wspomnieć także o elementach grozy w komiksie. „Fatale” nikogo nie przerazi. Tajemnicza sekta, demoniczny Mr. Bishop stojący na jej czele i rozmaite krwawe rytuały to za mało na żeby poczuć gęsią skórkę podczas lektury. Spokojnie możesz, drogi czytelniku, czytać sobie ten komiks do poduszki. Groza jest tutaj obecna w ilościach śladowych, ale nie jest to w żadnym wypadku wada. Scenarzysta postawił raczej na odpowiedni, stonowany klimat, swobodną wędrówkę w kierunku prozy Lovecrafta i twórczości Mike'a Mignoli. „Fatale” zbudowany jest z wielu składowych i jako takie połączenie sprawdza się niemal idealnie, (czyt. tworzy odpowiedni ferment, potrzebny do uzyskania wystarczającej satysfakcji z lektury).

Nad oprawą graficzną czuwa Sean Phillips i robi to we właściwy dla siebie sposób. Przyzwyczajony do jego umiejętności czytelnik z pewnością zauważy, że tym razem artysta nieco przytępił swoją kreskę – chwilami jest ona mocno niedbała, na granicy poprawności. Jest trochę niechlujnie i miejscami topornie, ale przyznam że pomaga to temu komiksowi. Trudno mi sobie teraz wyobrazić, żeby „Fatale” wyglądał inaczej.

„Death Chases Me” jest doskonałym przykładem, jak można połączyć ze sobą kilka gatunków bez szkody dla opowiadanej historii. Konstrukcja, proporcje, wyczucie odpowiedniego smaku tego komiksu to coś, czego mogą się nauczyć inni twórcy. Jednocześnie nie ma tu na razie postaci, które szczególnie zapadają w pamięć. A może po prostu nie ma już dla nich miejsca? Zobaczymy co przyniesie kontynuacja serii. Póki co niezapomniany jest klimat, dlatego polecam „Fatale” każdemu kto lubi właśnie takie opowieści: przesycone atmosferą lat 50-tych, pisane w duchu gatunku noir i kina rodem ze studia Hammera.

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Pawła Szczygielskiego "Bullets Are The Beauty"

Brak komentarzy: