czwartek, 4 kwietnia 2013

#1269 - The Walking Dead

Jeszcze w poświąteczno-śniegowym nastroju kwiecień inaugurujemy miesiąc kwiecień gościnnym występem Piotra Lipa. Powinniście go kojarzyć z blog "Coś z zupełnie innej beczki", na łamach którego co tydzień mierzy się tradycyjną, amerykańską zeszytówką. Ale akurat na naszych łamach nie o zeszytach, ani nawet nie o komiksach będzie...

Pamiętam gdy pierwszy raz zasiadłem do tej gry. Początkowa scena "The Walking Dread" podczas której poznajemy głównego bohatera (w drodze do więzienia) kompletnie mnie nie zainteresowała. Dotrwałem jakoś do pierwszej walki z zombie i wyłączyłem grę. Nie znalazłem nic, co miałoby mnie przytrzymać na dłużej przed ekranem. Cała sekwencja mająca być wprowadzeniem do fabuły strasznie mi się dłużyła. Dodatkowo mechanika typowej gry point-and-click narzuciła mi jej obraz, jako liniowej i monotonnej przygodówki.

Szczerze przyznam, nie pamiętam, co mnie zachęciło, aby powrócić do tego tytułu. Zapewne ogólna medialna wrzawa i okrzyki zachwytu, które w pewnym momencie napływały dosłownie z każdej strony. Znowu odpaliłem grę, pograłem godzinkę i wyłączyłem. Takim tempem powoli brnąłem do przodu. Tak to wyglądało mniej więcej do trzeciego epizodu, który swoją fabułą i zwrotami akcji pochłonął mnie bez reszty. Później już tylko pędziłem jak szalony, aby jak najszybciej poznać dalsze losy bohaterów.

Jak wspomniałem na samym początku, gry przygodowe rządzą się swoimi prawami i nie inaczej jest też tutaj. Gracz ma ograniczone pole manewru, w ramach którego się porusza, przez co na każdym kroku widać odgórnie narzucone ograniczenia. Również zagadki w grze nie są szczególnie finezyjne. Klasycznie zmusza się gracza by użył konkretnego przedmiotu w przypisanym do tego z góry ustalonym miejscu. Nic skomplikowanego. W zależności od osoby, może to być uznane za plusy lub minusy. Trzeba jednak przyznać, że studio Telltele, dzięki temu, że sam gatunek narzucił im już jakieś ramy, mogło się skupić na fabule, postaciach i relacjach między nimi panującymi. Przyznam, nie mogę sobie przypomnieć innego tytułu, który wywiązałby się z tego zadania równie dobrze.

Fabuła opowiada losy kliku przypadkowych osób, które postawione w sytuacji ekstremalnej starają się jakoś przeżyć. Każda z postaci posiada inny charakter, ma własne cele i zależy jej na ich realizacji. Dzięki temu pierwszy raz od bardzo dawna siedząc przed komputerem interesował mnie los bohaterów gry. Jednych lubiłem i robiłem wszystko by przeżyły jak najdłużej. Inni za to mnie denerwowali i zastanawiałem się jak ich się pozbyć. Jest w grze kilka takich momentów, w których szybko trzeba zadecydować, której z postaci udzielić pomocy i przyznam, że kilka razy miałem z tym problem. Raz nawet zastanawiałem się, czy nie zacząć jednego epizodu od początku, tylko po to, aby uratować jedną z bohaterek.

W ogóle granie na emocjach, wyszło twórcom genialnie. Przez cały drugi epizod towarzyszył mi niepokój związany z miejscem, w którym działa się akcja. Na początku ostatniego epizodu zrobiło mi się wręcz słabo. Jednak moim zdaniem najciekawsze i najbardziej przejmujące są wszystkie sceny z dziećmi, co najbardziej widać od końcówki trzeciego epizodu. Wywołał we mnie olbrzymi smutek i nie mogłem uwierzyć w to co widzę na ekranie. Dwóch rodziców, umierające dziecko, wynikające z tego pewne konsekwencje oraz główny bohater, który decyduje się na niewyobrażalne poświęcenie. Muszę przyznać, że wzruszyłem się podczas tego fragmentu. Następnie makabryczna scena podczas, której para głównych bohaterów znajduje małego chłopca na poddaszu i jej konsekwencje na podwórku za domem. Nie przychodzi mi na myśl żadna inna gra, która tak silnie by na mnie oddziaływała, na tak wiele różnych sposobów. Oczywiście nie można zapomnieć również o samym końcu gry, który jest kolejnym przykładem umiejętnego wykorzystania potencjału drzemiącego w dziecięcych postaciach. Ogólnie rzecz ujmując, to od trzeciego epizodu smutek już mnie nie opuszczał, co najwyżej na chwilę ustępował miejsca strachowi lub lekkiemu obrzydzeniu.

Tak, ten tytuł momentami jest niesmaczny i dość mocno dołujący, co z pewnością sprawia, że nie jest to pozycja dla wszystkich. Jednak nie mówię tutaj o krwistych scenach, które wynikają z samej fabuły i żywych trupów. Jest to gra, która w dość sugestywny sposób porusza drażliwe i trudne tematy takie jak: kanibalizm, walka o przetrwanie, zastraszanie, morderstwa. Równocześnie gracz nie pozostaje biernym obserwatorem, lecz jest zmuszany do uczestniczenia w rozwiązaniu problemu. Musi podejmować trudne decyzje, którego z bohaterów poświęcić w imię dobra dla ogółu (to nigdy nie jest prosty wybór). Jednak najbardziej zszokowany byłem początkiem ostatniego epizodu, gdy moim zadaniem był pomoc głównemu bohaterowi w operacji. Była ona dość sugestywnie przedstawiona, do tego swą mechaniką zmusza gracza do bardzo aktywnego uczestnictwa. To wszystko sprawiło, że powróciły wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w szpitalach i zrobiło mi się wręcz słabo. Ciało bolało mnie jeszcze kilka godzin po skończeniu gry.

Podsumowując wszystko co napisałem powyżej, śmiało mogę powiedzieć, że "The Walking Dead" to najlepsza gra w jaką miałem okazję zagrać w 2012 roku. Jest to wciągająca opowieść, pełna ciekawych i co najważniejsze „żywych” bohaterów. Dzięki temu bardzo mocno zakorzeniła się gdzieś w mojej świadomości i pomimo tego, że przestałem w nią grać już kilka miesięcy temu, to ciągle gdzieś tam siedzi w mojej głowie i nie chce odejść. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to gra dla każdego z powodu tematyki i przemocy. Jednak trzeba pamiętać, jest to tylko nieodłączna część opowieści o zombie. Natomiast jeśli damy jej szansę to już po pierwszej godzinie zapomnimy o potworach, zanurzymy się w opowieść, relacje między bohaterami i dzięki temu przeżyjemy jedną z najbardziej przejmujących opowieści jakie wypuściła branża gier komputerowych. Bez wątpienia byłoby grzechem to ominąć.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo ładnie napisana opowieść panie Piotrze Lipo, jeśli każdy z pana postów jest tak starannie napisany zacznę czytać bloga "Coś z zupełnie innej beczki". Pozdrawiam!

Kuba Oleksak pisze...

I oby jak najczęściej na Kolorowych publikował!