środa, 28 listopada 2012

#1186 - Oda do Laury

Przygotujcie się na sążnisty blok tekstu - Michał Ochnik napisał obszerny artykuł przybliżający postać X-23, jednej z najciekawszych kreacji w komiksowym mainstreamie. Postać Laury Kinney jest tyle nieznana szerszemu gronu czytelników, co warto przedstawienia. Tekst pierwotnie ukazał się na autorskiej stronie Michała, pod tym adresem.

W komiksowym mainstreamie za Oceanem kobiety bardzo często traktowane są jedynie, jako miły dla oka dodatek do historii. Scenarzyści, rysownicy i redaktorzy stereotypowo, czy wręcz seksistowsko traktują ich rolę, nie próbując ukryć nawet, że epatowanie erotyką podnosi sprzedaż. Zgoła inaczej sprawa ma się z X-23. Bohaterka, którą można w dwóch słowach skrzywdzić określeniem „klon Wolverine’a”, choć X w jak najbardziej dosłownym sensie jest klonem szponiastego X-Mana.

Ponieważ Laura Kinney, tak bowiem naprawdę nazywa się główna bohaterka, stała się dla mnie modelowym przykładem, jak wiele mogą dać mainstreamowi zarówno kobiece bohaterki, jak i kobiety-scenarzystki. Ale po kolei. Z góry ostrzegam przed delikatnymi spoilerami, ale zapewniam, że warto się na nie narazić, bo poniższa opowieść jest naprawdę pasjonująca.

X-23 przydryfowała do świata komiksów z kreskówki „X-Men: Evolution”. Nie jest to praktyka bardzo częsta, ale takie migracje zdarzają się, gdy na ekranie bohater radzi sobie na tyle dobrze, by z powodzeniem móc go zaadaptować do regularnego uniwersum. Historia tej postaci – w dużej mierze snuta przez ceniony duet Craig Kyle-Chris Yost – rozpoczyna się w laboratoriach organizacji Facility, będącej spadkobiercą niesławnego Weapon X. Jest ona w posiadaniu próbki DNA Logana i usiłuje – bez powodzenia – wykorzystać ją do nadania innym ludziom mocy regeneracji, jakimi charakteryzuje się członek X-Men. Przełom nastąpił dopiero po dołączeniu do kadry pracujących nad tym naukowców dr Sary Kinney, która uzgodniła, że najlepszą metodą na osiągnięcie oczekiwanych rezultatów będzie sklonowanie obiektu. Jako, iż odzyskany od Wolverine’a chromosom Y był uszkodzony, stworzenie męskiego klona było niewykonalne. Chromosom X był jednak nienaruszony…

Eksperyment się udał – dziewczynka oznaczona numerem kodowym X-23 (poprzednie dwadzieścia dwa obiekty nie przetrwały implementacji genów Logana) przejęła właściwą pierwowzorowi mutację, łącznie ze szponami (które zostały trochę inaczej rozmieszczone – po dwa w dłoniach i po jednym w stopach). W toku projektu Laura – jak nazwała X-23 jej „matka” – poddana została morderczemu treningowi, aby stać się idealną maszynę do zabijania. By zapewnić sobie całkowitą kontrolę nad poczynaniami X-23 stworzono specjalną substancję, na zapach której Laura reaguje wybuchem agresji. Dziewczynka oddelegowana była do skrytobójczych zadań, jakie zlecali Facility zbrodniarze pokroju Kingpina. Jej powierzchowność była doskonałym kamuflażem dla jej prawdziwej natury, więc odnosiła na tym polu sukcesy, przynosząc zysk swoim twórcom. Nie trwało to długo. Na wskutek machinacji niektórych członków Facility X-23 miała zostać zabita. Dzięki pomocy jej „matki” dziewczynce udało się uciec, nim do tego doszło, ale Laura zabija Sarę na wskutek kontaktu tej ostatniej z substancją wyzwalającą szał X-23. Dziewczyna w stanie bliskim katatonii ucieka z Facility. Można o tym poczytać w mini-serii „X-23: Innocence Lost”.

Klon Wloverine`a ląduje w Nowym Jorku, gdzie trafia pod „opiekę” sutenera Big Daddy’ego. Z tej matni wyrywa się dzięki pomocy grupy bezdomnych nowojorskich mutantów, do której dołącza na pewien czas. Te wydarzenia rozgrywają się na łamach „NYX” autorstwa Joe’go Quesady, którą bardzo lubię, choć generalnie oceniana jest jako średnia. Fakt, iż Laura po raz pierwszy w życiu trafia gdzieś, gdzie inni traktują ją po ludzku sprawił, że dziewczyna wyrywa się z otępienia i rusza na spotkanie z siostrą doktor Kinney, której córkę uratowała z rąk pedofila. „Ciocia” i „kuzynka” przygarniają ją pod swój dach. Sielanka nie trwa jednak zbyt długo, ponieważ w Facility przypominają sobie o X-23 i wysyłają za nią Kimurę, jedną ze swoich agentek. Sytuacja ponownie staje na krawędzi, tym razem jednak obywa się bez ofiar wśród bliskich Laury. Dziewczyna rozumie jednak, dlaczego nie może zostać w domu Debbie i Megan, ostatecznie trafiając więc tam, gdzie powinna – do Instytutu Xaviera Dla Uzdolnionej Młodzieży. To wszystko przeczytać można – i należy – w mini-serii „X-23: Target X”.

W szkole mutantka nie ma łatwo. Ciągle prześladują ją demony przeszłości, a jej pobyt w Instytucie przypada na okres po M Day, który zdziesiątkował populację mutantów. Homo sapiens superior stają się zagrożonym gatunkiem. Podczas „Messiah CompleX” Laura wcielona zostaje do oddziału X-Force, który miał uratować Hope Summers z rąk Marauders i Mr. Sinistra. W tajnym oddziale Logana pracuje aż do „Second Coming”. Dopiero wtedy, po raz pierwszy w życiu Laura nie musi walczyć, nie ma nad sobą bezdusznych naukowców, alfonsa ani Cyclopsa, który wykorzystywać ją będzie w ten czy inny sposób, jako narzędzie pozbawione wolnej woli. I tu dochodzimy do właściwej części tekstu.

Do tej pory Laura była w rękach mężczyzn – opisywaniem jej perypetii zajmowali się scenarzyści, którzy narządy płciowe mają na zewnątrz, nie zaś w środku. Wychodziło im to bardzo dobrze, bo zarówno Kyle, jak i Yost są znakomitymi scenarzystami, a Quesada… cóż, Quesada, podczas pisania „NYX” miał akurat zwyżkę formy. Jednak pierwsza regularna skupiająca się na postaci X-23 została napisana przez kobietę. Marjorie Liu to popularna pisarka urban fantasy i romansów paranormalnych oraz autorka skryptów komiksowych. W solowej serii o X-23 udało się wykreować postać zaskakująco złożoną, zarazem rozwijając te cechy charakteru bohaterki, które opisywali poprzedni scenarzyści, jak i dodając własne pomysły. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania – otrzymaliśmy historię nadzwyczaj oryginalną, inteligentną, nietuzinkową oraz zaskakująco odmienną od tego, do czego przyzwyczaił nas Marvel. Słowem - bardzo kobiecą. W swoim on-goingu Laura zostaje postawiona przed dylematem „co ja mam ze sobą właściwie zrobić?”. Wojna się skończyła, przyjaciele ze szkoły odwrócili się od niej, rozczarowani tym, że nie ufała im na tyle, by zdradzić im istnienie X-Force. Nie ma już miejsca, w którym mogłaby się odnaleźć maszyna do zabijania, jaką jest ciemnowłosa, małomówna nastolatka, toteż wyrusza w podróż mającą umożliwić jej – jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało – odnalezienie samą siebie.

Na szlaku nie jest sama. Towarzyszy jej Gambit, popularny onegdaj członek X-Man, na którego od dawna nikt nie miał pomysłu, przez co ta postać przez większość czasu robiła za tło. I to był fabularny strzał w dziesiątkę – obie postaci tworzą niesamowity duet, którego wzajemne relacje to istny majstersztyk. Remy LeBeau towarzyszy Laurze w podróży niezupełnie, jako mentor, nie jako obrońca (bo kto jak kto, ale Laura nie potrzebuje obrony), a raczej jako przyjaciel, opiekun, trochę nauczyciel – bo dziewczyna wiele musi się nauczyć o sobie, o innych, o tym, jaka naprawdę jest. O tym, co straciła i o tym, co ze zniszczonego dzieciństwa może jeszcze odzyskać. O tym, że – wbrew temu, co myślą i sądzą inni – nie jest maszyną, jest świadomą swoich postępków, czującą ludzką istotą. Zresztą, nie jest to relacja jednostronna, bo i sam Gambit w podróży zmuszony jest pod wpływem Laury zrewidować część swoich poglądów na życie. Ten nietypowy w komiksie superbohaterskim duet owocuje wieloma wspaniałymi scenami, choćby tą, w której Remy opowiada śpiącej Laurze o swojej ulubionej książce – jeszcze nigdy nie widziałem, by tak mało statycznych kadrów niosło ze sobą tak duży ładunek emocjonalny. To właśnie stanowi o wyjątkowości tej serii.

„X-23” – mimo charakterystycznego dla superhero dynamizmu – jest bardzo introspektywna, momentami ociera się nawet o metafizykę i nie jest to metafizyka w duchu „zabij demona, który siedzi ci w głowie”, a przynajmniej – nie tylko na takim poziomie. Laura nie ratuje świata, kolejne jej potyczki z demonami przeszłości (a niekiedy i demonami czasów obecnych) nakierowują ją raczej na deklarację niezależności, podejmowanie własnych decyzji, a nie wykonywanie poleceń innych. Gambit zawsze jej dopinguje i służy pomocą, jednak rozumie, jak ważne jest, by dziewczyna nauczyła się indywidualizmu. Dlatego też seria bardzo luźno trzyma się w ramach tego, co zwykliśmy nazywać kanonem amerykańskiego mainstreamu komiksowego. Ale to dobrze. Seria skończyła się na dwudziestym pierwszym numerze. Stało się to z powodu delikatnej korekty strategii marketingowej Marvela, która pociągnęła za sobą śmierć kilku całkiem ciekawych, lecz niedostatecznie dobrze sprzedających się serii – między innymi właśnie X-23.

Co jakiś czas komiksowy mainstream dopada kryzys. Popularność komiksów spadła, scenarzyści nie są w stanie zdobyć się na choćby minimum kreatywności, tłukąc bez przerwy te same motywy i wątki. Tonącej barce z trykociarzami na pomoc przyszli scenarzyści z Wysp Brytyjskich, którzy wprowadzili superhero w nową erę, odświeżając i reorganizując kanon. Dziś rynek jest w podobnej kropce – fani skarżą się, że ekranizacje przygód ich ulubionych bohaterów są lepsze fabularnie, niż obecne komiksy. Trudno się z nimi nie zgodzić – od jakiejś dekady komiksy krążą od jednego „epickiego, zmieniającego wszystko eventu” do drugiego, co powoduje zrozumiały przesyt. Kryzys, zamiast ograniczyć liczbę wydawanych serii na rzecz ich jakości przyniósł trend odwrotny – rynek jest zalewany komiksami jakości, delikatnie rzecz biorąc, wątpliwej. Co mogłoby tym razem podźwignąć rynek z marazmu? Może kobiety?

Kobiety to raczej niewielka grupa nabywcza tradycyjnych komiksów superbohaterskich. A szkoda, bo może im więcej kobiet czytałoby komiksy, tym więcej kobiecych scenarzystek pisałoby regularne serie superbohaterskie, a to zrobiłoby dobrze całemu rynkowi. Jeśli już jakaś kobieta chwyta za scenopisarskie pióro, to raczej w ramach projektu raczej ambitniejszego, niż rozrywkowy komiks o ludziach w pelerynach noszących majtki na wierzchu. I tu mi zaczyna świtać, że jakiś komiksowy parytet mógłby okazać się zbawienny, ale rozumiem, że wygłaszanie takich opinii może się skończyć linczem, toteż skończę w tym miejscu. A komiksy o X-23 polecam wszystkim.

14 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"A szkoda, bo może im więcej kobiet czytałoby komiksy, tym więcej kobiecych scenarzystek pisałoby regularne serie superbohaterskie, a to zrobiłoby dobrze całemu rynkowi."

Chyba kpisz, spójrz na Astonishing X-Men i to co zrobiła z tym komiksem Marjorie Liu - niegdyś najlepsza seria z mutantami pisana przez takich geniuszów pióra jak Whedon i Ellis teraz jest profanowana... Wyjdę na niezłego szowinistę, ale baby to niech siedzą w kuchni a nie zajmują się pisaniem/rysowaniem komiksów.

Paweł

fragsel pisze...

Człowieku, to nie chodzi wcale o płeć. Popatrz chociaż co zrobił z wizerunkiem kobiety w komiksie Chris Claremont w latach 70-tych. To dzięki temu co zrobił ze Storm, Misty Knight, Ms. Marvel X-23 może mieć w ogóle rację bytu w komiksie.
Płeć twórcy nie ma tu nic do rzeczy. Albo piszesz dobrze, albo piszesz źle.
A Paweł ze swoim "niech siedzą w kuchni" to burak. Nuff Said

Anonimowy pisze...

Kto jest autorem tej grafiki z wilkami? Można prosić o całość? Pachnie trochę Rosińskim ;)

Anonimowy pisze...

Wypraszam sobie, nie jestem burakiem tylko szowinistą.

fragsel pisze...

te wilki to fragment okładki do x-23 vol 3 21. autorem okładki jest Kalman Andrasofszky

Anonimowy pisze...

A czytałeś ongoing X-23 Liu lub genialne Secret Six Gail Simone jeśli nie to je przeczytaj a potem przemyśl jeszcze raz swą wypowiedź.

Kuba Oleksak pisze...

Pawle Anonimie - popatrz na wypociny Loeba - profanuje takie serie, jak "Ultimates". Wyjdę na niezłego feministe, ale niech chłopy siedzą w polu i sadzą buraki, a nie biorą się za pisanie komiksów.

Inaczej - argument z dupy.

Agnes pisze...

A tak prozaicznie, zamiast przerzucać się argumentami typu "a baby to...", "a faceti to..." - zapytam, co konkretnie można wziąć na początek? Komiks. Tytuł. Autor.

Agnes pisze...

*"faceci" miało być, przepraszam.

Kuba Oleksak pisze...

Droga Agnes - autorki i tytuły masz w poniższym/powyższym tekście Michała Ochnika :) Marjorie Liu dobrze sobie poradziła z X-23.

Z mojej strony, jeśli o mainstream chodzi z czystym sumieniem mogę polecić Gail Simone i jej "Secret Six". Nieszablonowe i fajne. Dużo dobrego o jej "Wonder Woman" słyszałem. Kathryn Immonen sprawiła się przy "Runaways", ale jej run został nieładnie ucięty i szkoda, że nie dano jej rozwinąć skrzydeł. Lubię kreskę Sary Pichelli i dla niej cierpiałem skrypty Bendisa w "Ultimate Comics: Spider-Man".

Jeśli idzie o trykoty - to ułame k wyliczanki. A jest jeszcze scena indie, mniejsi wydawcy, polskie i europejskie rzeczy...

Agnes pisze...

Dziękuję. Ale ze smutkiem stwierdzam, że w księgarni netowej, w której takie komiksy wrzucam do przechowalni czekając na przypływ gotówki, nie znalazłam żadnego z tych nazwisk. No trudno.

Kuba Oleksak pisze...

Może dlatego, że to rzeczy, które w Polsce się nie ukazały? Najlepiej je zamówić przez amazon na przykład.

Natomiast z rzeczy, które w naszym kraju się ukazały w pierwszym rzędzie trzeba wymienić Marjane Satrapi, Rutu Modan. Z Polskich - Marzena Sowa, Agata Wawryniuk, Olga Wróbel. Tak na początek.

Anonimowy pisze...

No i warto dorzucić do wyliczanki jeden z lepszych komiksów tego roku: "Parenteze" Elodie Durand http://rekopisznalezionywarkham.blogspot.com/2012/05/parenteza-elodie-durand.html

Agnes pisze...

O! Dziękuję, Satrapi znam, reszty nie, dużo przede mną.