wtorek, 6 listopada 2012

#1177 - Bler #3: Ostatni wyczyn

Pamiętam, kiedy na rynku debiutował pierwszy tom blerowej trylogii. „W tamtych czasach”, w 2010 roku, martwiliśmy się tym, czy Rafałowi Szłapie uda się dociągnąć jego autorską serię do końca, czy „Bler” nie stanie się kolejny rozgrzebanym i nigdy nie skończonym projektem. W 2012 roku już wiemy, że się udało. Co więcej – obyło się bez irytujących obsuw.

Ambitny plan Szłapy, aby opowiadając historię o superbohaterze uniknąć charakterystycznej dla gatunku „action comics” sztampy został spełniony o tyle, że w „Blerze” to, czy Kraków zostanie uratowany, a łotr (o ile o takiej postaci w ogóle można mówić) pokonany to kwestie drugorzędne. Na pierwszy plan wysuwa się postać głównego bohatera. Jego heroiczne wyczyny i moralne wątpliwości, jakie nim targają pokazane są w tonie demitologizującym figurę superherosa. A mówiąc prościej – Szłapa pokazuje, że obdarzony nadludzkimi umiejętnościami człowiek nie potrafiłby „naprawić” świata, bo rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana niż czarno-białe realia kolorowych zeszytów ukazujących się w każdą środę.

Nie sposób „Blerowi” zarzucić nowatorskości – wszak temat, który autor wziął na swój warsztat został już lepiej lub gorzej przemielony dziesiątki, jeśli nie setki razy za Oceanem. Ciekawy jest natomiast rodzimy kontekst, w jakim Szłapa umieszcza swego bohatera. Próba odmalowania polskiej rzeczywistości w superbohaterskiej konwencji udała się znakomicie. To nie wilqowe Opole służące kolejnym dowcipom, to nie Warszawa z „Białego Orła” będąca kopią Metropolis czy marvelowskiego Nowego Jorku – to kraj bijących dzieci ojców będących bohaterami leadów „Super-Expressu” i nieuczciwych deweloperów, których może dosięgnąć tylko karzące ramie mściciela z czerwonym B na klacie. „Polskość” Blera, która nie ogranicza się jedynie do tych motywów, bo pojawia się jeszcze kilka innych motywów, jest dla mnie zdecydowanie najciekawszych z elementów tej serii.

„Ostatni wyczyn”, jako finał historii, jest więcej niż satysfakcjonujący. Wszystkie wątki zostały domknięte, co nie znaczy, że poznaliśmy odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Szłapie udało się uniknąć rozczarowującego efektu „Lostów”, a jednocześnie bardzo ładnie zwiódł oczekiwania, jakie miałem po drugim tomie. To Szłapie-scenarzyście się akurat udało, czego nie można powiedzieć o innych aspektach opowieści. Trzeba oddać autorowi, że ma wyobraźnie do fajnych scen. Nieźle trzyma w napięciu. Generalnie – ma niezłe pomysły.

Ale nie umie poprowadzić akcji. Nie potrafi odpowiednio rozłożyć akcentów fabularnych, przez co wydaje się, że żaden z wątków nie zostaje odpowiednio pogłębiony. Podobnie bywa z postaciami. Czasami niepotrzebnie się powtarza. Fabuła jest niemiło rozczłonkowana i sprawia wrażenie chaotycznej. Brakuje jakieś fabularnej ramy, czegoś, na czym to wszystko by się solidnie trzymało. Wydaje mi się, że Szłapie-rysownikowi przydałby się jakiś doświadczony scenarzysta, który pewne rzeczy by wychwycił i poprawił.

A co do oprawy graficznej… Nigdy nie ukrywałem, że od Szłapy „rysowanego” wolę jego bardziej „malarskie” wcielenie. Posługując się ołówkiem krakowski rysownik jest tylko jednym z wielu więcej, niż tylko solidnych wyrobników, którego kreska może się podobać lub nie. W wersji uzbrojonej w farby – Szłapa gra w wyższej lidze. To grzech, że taki warsztat, poparty sporym przecież komiksowym doświadczeniem i studiami na ASP (w tym przypadku jak najbardziej przydatnych), nie jest w pełni wykorzystywany. Wielka szkoda.

W trzecim tomie „Blera” kreska staje się bardziej uproszczona. Szłapa poświęca realizm na rzecz impresyjności, a kontury stały się jeszcze bardziej wyrazistsze, co dla mnie jest dobrym wyborem. Szkoda tylko, że po albumie widać pewien pośpiech. Twórcę goniły terminy, co momentami odbija się na jakości rysunków. Niektórym kadrom brakuje dokładności, inne należałoby nieco dopieścić, aby sprawiały należyte wrażenie (choćby finał) i chciałoby się urozmaicić dość klasyczne kadrowanie. Osobna pochwała należy się za świetną kolorystykę. Żywą, a jednocześnie podkreślającą niewesoły przecież nastrój opowieści.

Między wielce obiecujący (i z perspektywy czasu – chyba najlepszym) pierwszym tomem, a straszącym konstruktowym potworem z kabli drugim lokuje się „Ostatni wyczyn”. Daleki od rozczarowania, ale mający swoje wady. Z pewnością interesujący, ale czy zapisze się w naszych komiksowych annałach?

Brak komentarzy: