wtorek, 25 września 2012

#1136 - Abra Makabra: Sprawa Cala McDonalda

Recenzja sentymentalna, anty-sentymentalna i pożegnalna w jednym. Gdzieś w 2005 roku "Abra Makabra", a dokładniej pierwsze jej zeszyty, była jednym z tych kilku tytułów, dzięki którym po latach znowu zainteresowałem się komiksem. Nie jakoś szczególnie, nie tak jak wcześniej, ale jednak. Gdzieś w 2008 roku sprawiłem sobie jej wydanie kolekcjonerskie, którego wątpliwa jakość przekonała mnie do tego, że jestem już jednak na takie bzdury za stary. 

Czynników (i tytułów) było oczywiście więcej, ale to właśnie "Abra Makabra" była przysłowiowym gwoździem do trumny. Szkoda mi było na to wszystko czasu, pieniędzy i w ogóle czegokolwiek. Jakiś rok temu wygrzebałem potworka autorstwa Steve`a Nilesa i Bena Templesmitha z szafy, zastanawiając się jak teraz będzie mi się go czytać, skoro przecież znowu babram się w tym błocie. Żaden ze skonsumowanych komiksów mnie tak nie wymęczył. Właściwie to był jedyny tytuł, który mnie w ogóle zmęczył! I właśnie udało mi się go sprzedać. Wreszcie.

Głównym bohaterem komiksu jest detektyw Cal McDonald, typowo gatunkowy policyjny twardziel, cynik i dowcipniś. Tyle że ma w sobie też niemałą cząstkę Muldera z "Archiwum X" , co zapewne czynić ma go postacią wyjątkową. Jest to bowiem gość, który wierzy w istnienie przeróżnych legendarnych stworów, czym ciągle naraża się na śmieszność i niezrozumienie. Ale jako, że naprawdę ma z tego typu postaciami ciągły kontakt, czytelnicy stoją za nim murem. Powinni stać. Trzon fabuły stanowi tajemnicze porozumienie, jakie zawiązują ze sobą wampiry, zombie i wilkołaki, stwory, które na co dzień działają przecież samotnie. A więc coś tu jest nie tak, coś tu jest ewidentnie nie tak. Oczywiście tylko McDonald może rozwiązać tę wyjątkowo podejrzaną sprawą. Z pomocą przyjdzie mu pewna urocza policjantka, będąca odpowiednikiem postaci Scully oraz cała armia zamieszkujących kanały strzyg. Nie wiem czemu, ale mam ochotę dopisać zwrot "tak z grubsza". A byłby on przecież nie tylko niepotrzebny, ale i wprowadzałby w błąd.

Jest to jedna wielka pulpa, oczywiście jak najbardziej świadoma. Ale co z tego, jeśli sama w sobie stanowi cel opowieści. Nic więcej tu nie ma. Pomijając może wspomniane porozumienie między stworami, całość opiera się na samych gatunkowych kliszach. Od standardowego kryminału przez niby-grozę, po sensacyjną rozpierduchę. Efekciarskie, szpanerskie, a przede wszystkim - nudne. Początek, wskazujący na jakiś - powiedzmy - pastisz, jest jeszcze całkiem ciekawy, ale im dłużej to wszystko "trwa", tym gorsze sprawia wrażenie. Zakończenie jest fatalne. W kilku miejscach pojawia się bardzo fajny czarny humor, ale ogólnie dominuje coś, co sprawia, że do śmiechu było mi daleko. Ja wiem, że to miała być zwykła zabawa. Niegrzeczna - poprzez nawał wulgaryzmów - rozrywka. Ale to jedna wielka sztampa.

To, co tu najlepsze, to strona wizualna. Templesmithowi udało się stworzyć niezwykłe grafiki, z reguły na bardzo wysokim poziomie. Dzięki nim faktycznie miejscami można poczuć się, jakby znalazło się w jakimś koszmarze. Jego ekspresjonistyczne rysunki to na moje esencja komiksowej grozy. Szkoda tylko, ze ilustrują niezbyt dobry scenariusz. I trzeba też zaznaczyć, że w kilku miejscach jest bardzo nieczytelnie, pojawiają się kadry sprawiające wrażenie, że Templesmith był skacowany albo przepracowany i już nic mu się nie chciało, więc robił je od niechcenia. Ale nie jest tego na szczęście dużo. Wszystkie "upiory" wyglądają tak, jak wyglądać powinny. Demonicznie, makabrycznie, groteskowo. To właśnie robota Templesmitha jest tym, co powinno nazywać się "abrą makabrą". Niestety całość to tylko przeciętna pulpa.

Przepraszam za chaos. Musiałem zrzucić kamień z serca. Od razu lepiej. Koniec z bezsennymi nocami.

PS: Podobno miała powstać hollywoodzka adaptacja dzieła Nilesa (aczkolwiek niekoniecznie tej konkretnej mini-serii wydanej w Polsce), ale autor odmówił współpracy, gdyż producenci chcieli pierwowzór znacznie ugrzecznić. Niles pozostał bezkompromisowy i nie zgodził się. Ja się tylko zastanawiam w jaki sposób chcieli to ugrzecznić - zrezygnować z setek wulgaryzmów? No tak, bez tego scenariusz z tłumu się jakoś szczególnie nie wyróżnia.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

"... i pożegnalna"

???

Przemysław Zawrotny pisze...

Zgadzam się, że ten komiks to podpucha, a celne określenie "szpanerski" stanowi klucz do zrozumienia tego, czym on jest. Choć wydaje mi się, że szpanowanie dotyczy tu nawet bardziej warstwy graficznej niż wątłego scenariusza. Jak dla mnie Templesmith tworzył tak, jakby malował każdy kadr jako oddzielny obrazek (i każdym chciał przyszpanować), przy okazji niemal zupełnie zapominając o tłach - a nie jako obrazki narracyjne, układające się w opowieść.

Kuba Oleksak pisze...

@Anon

To sformułowanie nie oznacza, że Marcin się z nami żegna :)

Anonimowy pisze...

A myślałem, że KZ go podkupił. Ostatnio dla nich pisze. Oby dalej pisał. I dla KZ i dla Kolorowych :)