wtorek, 7 sierpnia 2012

#1102 - Lucyfer #8: Wilk pod drzewem

„Wilk pod drzewem”, będący ósmym tom serii „Lucyfer”, pogłębia moje wrażenie, że Mike Carey zmierza donikąd. Pośród wielu pisarskich cnót Neila Gaimana zawsze zadziwiała mnie jego wirtuozerią w komponowania fabuły. Umiejętność odpowiedniego budowania napięcia i sprawne radzenie sobie z formatem amerykańskiego serialu komiksowego, który co miesiąc musi pojawić się w sklepie komiksowym.

Autor „Sandmana” zaplanował dla każdej z poszczególnych historii, każdego wątku i każdej postaci istotną rolę do odegrania w prawdziwie wielkiej, rozpisanej na 75 epizodów historii. A kiedy docieramy do ostatniej strony, do wielkiego finału opowieści o Śnie z Nieskończonych, który może nam się podobać lub nie, nie sposób nie docenić jego doskonale zaplanowanej struktury, zrealizowanej z literackim polotem i żelazną konsekwencją. Carey niestety nie jest scenarzystą tego formatu, co Gaiman, i podobne przedsięwzięcie w jego wykonaniu jest po prostu skazane na niepowodzenie. „Lucyfer” momentami wydaje się puszczony samopas. Spin-offowej serii brakuje spójności i dramaturgii. Cierpi na zbytnią „serialowatość”. Główny wątek, jeśli taki w ogóle da się wyróżnić, zaczął mnie nużyć już kilka tomów temu, ale w komiksie zdarzają się też dobre momenty. Są to głównie krótkie historie. Właśnie dwie takie fabuły, pomieszczone na 48 i 24 stronach można znaleźć w „Wilku pod drzewem”.

Pierwsza z nich jest zawarta jest w jubileuszowym pięćdziesiątym zeszycie serii. „Lilith” to opowieść o pierwszej żonie Adama, głęboko zakorzeniona w tradycji apokryficznej i talmudycznej rzuca nieco światła na genezę buntu Lucyfera. Bliska „Morderstwom i tajemnicą” (też zresztą narysowana przez P. Craig Russela) historia, na swój komiksowy sposób, przewrotnie wpisuje się chrześcijański dyskurs o wolnej woli i odpowiedzialności, dobru i złu.  Druga, czyli „Neutralny grunt” to oparta na zgrabnym koncepcie nowelka, tyle straszna, co zabawna. Obie, według mnie, są znacznie bardziej interesujące od tytułowego „Wilka pod drzewem”, który przecież miał być głównym daniem tego albumu, które smakuje gorzej od przystawek.

Zresztą, podobnie rzecz ma się wśród aktorów tego widowisko – show znajdującemu się do tej pory w świetle reflektorów Lucyferowi kradnie archanioł Michał, który wreszcie pokazuje, że ma (przysłowiowe) jaja i jest całkiem interesującą postacią. W ogóle niebiańskie sprawy Złotego Miasta opuszczonego przez Boga wydają się znacznie bardziej ciekawe, niż perypetie Gwiazdy Zarannej, sprowadzające się właściwie do dość podobnych do siebie fabuł, opartych na tym samym schemacie. Cokolwiek dla byłego władcy piekieł przygotowali jego antagoniści, on zawsze jest o krok, dwa przed nimi. Jest przygotowany na każdą ewentualność, co urasta powoli nudnego schematu – Lucek zawsze wygrywa. Zresztą, na to samo komiksowe schorzenie cierpi Batman, ale jemu ostatnio przytrafiło mu się kilka niezłych historii, w przeciwieństwie do swojego kolegi z Vertigo.


Ryan Kelly, Peter Gross i Ted Naifeh to rysownicy, których imion nie zapamiętacie, a co dopiero mówić o zachwyceniu się ich kunsztem. Dwaj, etatowi niemal graficy serii przyzwyczaili mnie do swojego poprawnego i nijakiego stylu, a Naifeh równa do ich poziomu. Wyjątkiem wśród odpowiedzialnych za oprawę wizualną jest oczywiście P. Craig Russel. To artysta, którego trzeba umieścić klasę, albo nawet i dwie wyżej. Ma swój zdecydowanie rozpoznawalny styl, choć oczywiście specjalną oryginalnością nie grzeszy, bo jest mocno zakorzeniony w amerykańskiej komiksowej tradycji. Ale jego miękka kreska może się naprawdę podobać.

Wydaje mi się, że Mike Carey jak ognia stara się unikać epigoństwa w stosunku do oryginalnej serii. Wychodzi mu to różnie – niekiedy doprowadza to do paradoksalnych sytuacji, tak jak w „Wilku pod drzewem”, że nie tyle idzie śladami Gaimana, ile kopiuje samego siebie z poprzednich tomów. Efekt tego jest dość żałosny, choć i tak „Wilk pod drzewem” jest jednym z lepszych tomów serii dzięki obecności dwóch, krótszych historii.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zatrzymałem się na Boskiej komedii, do której ta recenzja pasuje jak ulał. Co nie najlepiej świadczy o scenarzyście. Seria po prostu nie wciąga, a do poziomu Sandmana dzieli ją przynajmniej 9 kręgów piekła.

Havok

Anonimowy pisze...

Ja wytrwałem do tomu Exodus. W ogóle jakoś nie trafił Egmont wprowadzając kilka lat temu nowe serie z Vertigo, mające zastąpić Sandmana i Kaznodzieję. Tak Lucyfer, jak i Baśnie strasznie przynudzają. A tymczasem rewelacyjny Y Ostatni z mężczyzn leży rozgrzebany przez Manzoku...

Komediant pisze...

"Baśnie" przynajmniej początkowe tomy miały ciekawe. A pre-vertigowskiego "Swamp Thinga" zawieszono po 2 tomach. Niezbyt to dobrze świadczy o czytelnikach, ale to w sumie standard. Ciekawe jak "Scalped" by se u nas poradziło.

Anonimowy pisze...

No tak, pierwsze 4, 5 tomów Baśni faktycznie zapowiadały ciekawą serię, ale im dalej, tym gorzej, a końca nie widać. Zawieszenie Swamp Thing było dla mnie jedną z najgorszych wiadomości ostatnich lat.