wtorek, 15 maja 2012

#1034 - Zbir tom 0: Rozróba

Postmodernizm pełną gębą. Akcja dzieje się w jakimś anonimowym miasteczku, nie wiadomo kiedy. Stylizacja na Amerykę czasu Wielkiego Kryzysu, ale pojawiają się przeróżne elementy wyrwane z innych, późniejszych okresów. W owym miasteczku toczy się odwieczna (sic!) wojna między dwoma gangami.  

Pierwszy z nich ogranicza się z reguły do postaci trzech gangsterów: enigmatycznego bossa Labrazia, tytułowego bohatera będącego jego prawą ręką, oraz jego kumpla, wyjątkowo wyszczekanego kurdupla imieniem Franky. Drugi gang składa się z setek zombie pod przywództwem bezimiennego kapłana. Ich wojna jest dla fabuły komiksu najważniejsza, ale gwoli ścisłości pomniejsze terytoria zajmowane są przez inne ekipy - dokami rządzi ogromna piracka ryba o jakże zaskakującej ksywie Rybi Pete, pewną alejką ogromne, wiecznie głodne szczury, a przedmiejskie bagna gang kanibali. To wcale nie wszyscy, ale mniejsza z tym.

Podstawą jest slapstick. Ultra-slapstick. Absurd osiąga kosmiczne rozmiary, humor czarny jest jak smoła, a najlepszym określeniem na narrację będzie tu chyba surrealizm. Dodajmy do tego masę inspiracji z kina grozy i science fiction lat 50-tych oraz cytaty i parafrazy z wielu przeróżnych filmów - od kultowych "Dziwolągów" Teda Browninga (z czym bardzo związana jest przeszłość głównego bohatera), przez "Conana Barbarzyńcę" po "Skazanych na Shawshank". To najbardziej spontaniczny komiks, z jakim miałem do czynienia. Czasem miałem wrażenie, że scenariusze - tudzież szczegóły - poszczególnych historii Eric Powell wymyślał dopiero w trakcie ich rysowania. I najlepsze w tym wszystkim jest to, że ta domniemana prowizorka wychodzi mu znakomicie. No dobra, nie zawsze. Przecież nie od razu Rzym zbudowano...

Chyba najtrafniejszym określeniem "Zbira", z jakim się spotkałem, jest - wymyślone przez pewnego amerykańskiego krytyka - redneck zombie noir. Tyle że początkowo noir są tu naprawdę jedynie śladowe ilości. Bo, wracając do tego Rzymu, pierwsze albumy to dopiero rozgrzewka. Ten i kolejne dwa nie umywają się do późniejszych. I tutaj muszę przyznać, że gdyby nie to, że jakiś czas temu* ściągnąłem kilka późniejszych zeszytów w wersji cyfrowej, to pewnie w ogóle bym się za kolekcjonowanie tego komiksu nie brał. Tzn. już od tego albumu jest to rzecz zaskakująco oryginalna i świeża, ale jeszcze nie tak. No i ten specyficzny humor, jak żywcem wyjęty z gagów "Latającego Cyrku Monty Pythona", jest tu często zwyczajnie prostacki. A w kilku miejscach po prostu na siłę i wcale nie bawi. Nie mówię, że prostactwo do "Zbira" nie pasuje, bo pasuje nawet bardzo, ale lepiej w mniejszych ilościach. To raz.

Dwa - wracając trochę do noir - nie ma tu jeszcze smutku. Tak jest, smutku. Potwory z kosmosu, mordercze roboty, wampiry, demony, kanibale i inne zombiaki, a wśród nich ogromny brutal zwący się Zbir i jego... cierpienia. Oczywiście do młodego Wertera mu daleko, ale tym, co najbardziej w tej upiornie zabawnej pulpie lubię, jest taki właśnie radykalny kontrast. Bo "Zbir" to rzecz kompletnie nieprzewidywalna. Powell jest jednym z tych nielicznych artystów, którzy osiągnęli mistrzostwo w łączeniu ze sobą elementów teoretycznie niedających się połączyć. Jeszcze nie w tym albumie, ale jednak. Tutaj mamy bowiem najwcześniejsze zbirowe historyjki. Trzy dłuższe, zapowiadające przyszłe przygody, oraz kilka krótkich "dowcipów".

W Polsce komiks się niestety nie przyjął i Taurus Media zrezygnowało z jego publikacji. Może to wina tego, że tak bardzo osadzony jest w tradycji amerykańskiej popkultury. Na pewno spieprzyło też wydawnictwo zaczynając od wydawania komiksu w złej kolejności. U nas skończyło się na trzech albumach, a właściwie na dwóch, bo drugi podzielony został niestety na pół. A szkoda, bo najlepszy "Zbir" zaczyna się od numeru trzy. W każdym razie ja, mimo wszystko, bardzo polecam. Dobra rzecz. Jej bohaterowie, to najfajniejsi badass motherfuckers pod słońcem. Bo oprócz handlu meksykańską pornografią zajmują się np. obroną bezbronnych staruszek. Jeśli tylko są mieszkańcami ich terytorium i nie mówią za dużo.


* Już nie tak niedawno. Niniejsza recenzja to tzw. tekst archiwalny.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zbiór? Chyba Zbir:)

Anonimowy pisze...

Szukam, szukam, ale nigdzie nie widza "Zbbióra". Wszędzie jest Zbir. Jak należy.