poniedziałek, 30 kwietnia 2012

#1021 - Trans-Atlantyk 186: C2E2 2012 Special

Na ostatniej prostej w pracy przy Pierwszej Rodzinie Marvela znalazł się Jonathan Hickman. Odliczanie do wielkiego finału "Fantastic Four" zilustruje Ryan Stegman, przenoszący swoje talenty z on-goinga "Scarlet Spider", w którym zastąpi go Khoi Pham. Ich współpraca rozpocznie się w 609. numerze serii w sierpniu i będzie ukoronowaniem trwającej prawie trzy lata przygody Hickmana z Fantastyczną Czwórką. Już dziś jego run uznaje się za najlepszą rzecz, jaka przydarzyła im się od czasów Johna Byrne`a. Wielki finał "FF" i "Fantastic Four" zaplanowano na listopad. Do tego czasu na łamach obu on-goingów będą pojawiały się krótkie, często dwuczęściowe historie domykające wątki, które pojawiały się podczas runu Hickmana. Jeden z architektów Marvela chciał, aby jego dzieło pozostawało bardzo spójne i zakorzenione w mitologii FF. Jeśli przyjrzeć się jego planom to wygląda na to, że mu się to udało. Nie braknie więc wątku Inhumans, na scenie pojawią się Ronan i Crystal, Czwórka odwiedzi Negative Zone i Wakandę, wybierze się do Nu-Worldu, by zmierzyć się z Maestro, a Torch i Spider-Man przeżyją kolejną wspólną przygodę. Innym, bardzo mocnym akcentem runu Hickmana w obu seriach jest wątek rodzinny. Za jego kadencji Franklin odzyskał swoje niemal boskie moce i powrócił ojciec Reeda, Nathaniel. W bardzo ciekawym kierunku rozwinęły się relację Valerie z jej przyszywanym "wujkiem", Doktorem Doomem, więc z niecierpliwością czeka, jak to wszystko się zakończy.

Od dłuższego czasu Marvel przygotowywał świat Ultimate na coś większego. Po przemianowaniu linii na Ultimate Comics sukcesywnie wymieniano twórców, koordynowano ze sobą poszczególne on-goingi, kończone stare wątki, rozpoczynano nowe, formując zupełnie nowe oblicze u-verse. I wreszcie nadszedł czas na "Divided We Fall", czyli powrót Kapitana Ameryki w wielkim stylu. Po tym, jak Steve Rogers został konsekwentnie odstawiony przez Hickaman po śmierci Petera Parkera, nadszedł czas na decyzję, jakiej jeszcze żaden superbohater nie podjął. Przynajmniej, tak reklamowany jest ten crossover. Przepraszam, nie crossover, ale event rozgrywający się na łamach "Ultimate Comics X-Men" Sama Humphriesa i "Ultimate Comics X-Men" Briana Wooda, wpływając również na "Ultimate Comics Spider-Man" Briana M. Bendisa. Cała trójka scenarzystów nie chciała w żaden sposób zdradzić o czym będzie "Divided We Fall". Wood zadeklarował jedynie, że mutanci pod wodzą Kitty Pryde zmienią zupełnie swoje nastawienie do ludzi, którzy ich nienawidzą i na nich polują, a Humphries zapowiedział historię, w której Tony Stark i Thor w stylu "Easy Ridera" będą na motorach poszukiwali prawdy i amerykańskiej wolności.
DC Comics bardzo mocno inwestuje w segment komiksów cyfrowych. Jak mówi Hank Kanalz z pionu digital DC - "webkomiksy DC będą tworzone z myślą o masowym odbiorcy i mają docierać do jak najszerszego grona czytelników. Dlatego są tak mocno zdywersyfikowane - z pewnością każdy wybierze coś dla siebie z naszej oferty". Całkiem niedawno swoją premierę miał 11 sezon "Smallville", ciągle na tapecie jest "Batman Beyond", a oprócz tego pojawiły się trzy nowe projekty "digital first". "Batman: Arkham Unhinged" rozwija wątki znane z "Arkham City" i właściwie tyle można o nim powiedzieć. Startujące w maju "Ame-Comi Girls" to kuriozum jakich mało. Seria oparta jest na linii figurek, a głównymi bohaterkami komiksu będą mangowe wersje Wonder Women, Batgirl, Supergirl, Power Girl i Dueli Dent. Scenariuszem tego cuda zajmą się Jimmy Palmiotti i Justin Gtay, a za oprawę graficzną odpowiadać będzie szereg mniej znanych rysowników (z wyjąwszy Amandy Conner) - Tony Akins, Sanford Greene, Ted Naifeh, Mike Bowden, Santi Casas. Najciekawiej zapowiada się cyfrowy Batman, którego premiera zaplanowana jest na czerwiec. Pomysł, jak zwykle, genialny w swojej prostocie - bohater z potencjałem, uwolnienie od continuity Nowej 52 i krótkie historie najlepszych twórców w branży. Żadnych crosoverów, żadnych eventów, a zamiast budząca respekt lista - Damon Lindelof, Jeff Lemire, JG Jones, Nicola Scott, Ryan Sook, Ben Templesmith, Steve Niles, Trevor Hairsine, Jeff Parker, Gabriel Hardman, Joshua Hale Fialkov, Phil Hester, Chris Sprouse i wielu, wielu innych.

Swojego trzeciego on-goinga dostanie Gambit. Największy lowelas i czaruś Marvela występował w swojej solowej serii w 1999 roku, kiedy dobił do 25 numerów i w 2005, utrzymując się na rynku przez rok. Scenarzysta projektu, James Asmus tłumaczy, że przyczyną takiego stanu rzeczy było to, że scenarzyści za bardzo skupiali się na poplątanej przeszłości Remy`ego Lebeau. W jego scenariuszu rzeczywiście pojawią się wątki związane z Nowym Orleanem i Bella Donną, ale fabuła będzie na przyszłości, a nie dawnych dziejach. Asmus planuje stworzyć ekscytującą, przygodową opowieść o tym, jak w Cajunie budzi się złodziejska krew i nie może powstrzymać się zrobienia czegoś, co z pewnością nie będzie pochwalane przez jego kolegów z szkoły Wolverine`a. Niestety, podczas roboty coś pójdzie nie tak i bohater będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami swojego postępowania. Oprócz tego seria będzie próbą przywrócenia statusu Gambita, jako najseksowniejszego herosa Domu Pomysłów, jakkolwiek by to dziwnie nie zabrzmiało. Oprawą graficzną zajmie się Clay Mann.

W 1983 roku Ken F. Levin i Mike Gold założyli w Evanston komiksowe wydawnictwo First Comics. Przez nieco dziś zapomnianą oficynę, przewinęło się wielu znanych artystów, z Mike`m Grellem, Stevenem Grantem czy Jimem Starlinem na czele. Pośród najlepiej znanych tytułów FC znajdziemy takie pozycje, jak "American Flagg" Howarda Chaykina, "Grimjack" Johna Ostrandera i Tima Trumana czy "Nexus" Mike`a Barona i Steve`a Rude`a. Ostatecznie, w wyniku wielu zawirowań, po wielu próbach znalezienia sobie miejsca na rynku, w 1991 roku First Comics przestało istnieć. Po prawie 20 latach, w 2011 roku w San Diego Levin zapowiedział powrót do gry. I teraz, w rodzimym Illinois, First Comics powstaje z popiołów. Pierwszym komiksem, który zostanie wydany pod nowym-starym szyldem będzie reedycja "Warp" Billa Willinghama od "Baśni" - notabene pierwszego komiksu wydanego przez Levina i Golda. Inną reedycją będzie "Zen: Intergalactic Ninja". Pozycja pierwotnie wydana w przez Zen Comics była przeznaczona była do czytania w specjalnych okularach 3D. i tym razem ich również nie zabraknie. Z całkowicie nowych projektów w ofercie First pojawią się "Frickin' Butt-Kickin' Zombie Ants" Matta i Shawna Fillbach, a także kontynuacja ich powieści graficznej "Roadkill" oraz "Necessary Monsters", sensacyjny horror Danieal Merlina Goodbrey`a i Seana Azzopardiego.Wydawnictwo ogłosiło, że ich tytuły nie będą dostępne w sieci Diamonda - First Comics chce samo zadbać o swoją dystrybucję. Biorąc pod uwagę, że próba powrócenia do kiosków na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych walnie przyczyniła się do ich upadku, to odważna decyzja.

Z innych wiadomości dotyczących Domu Pomysłów, warto jeszcze wspomnieć, że "Powers" wciąż mają szansę zawędrować na telewizyjne ekrany. Oprócz tego, Brian M. Bendis i Micheal Avon Oeming, po premierze "Takio 2" restartują swoją flagową serię, jako "Powers FBI". Znakomity rysownik, Jamie McKelvie ("X-Men: Season One", "Phonogram") dołączy do Matta Fractiona na pokładzie "Defenders", zastępując na stanowisku rysownika Terry`ego Dodsona. Niestety, Marvel wciąż nie wie co ma zrobić z "Runaways". Zbliża się dziesiąta rocznica tej znakomitej serii, a wciąż brakuje szeroko zakrojonych planów, nie licząc jakichś gościnnych występów tu i ówdzie. Podobnie rzecz ma się z Jubilee i rejonami kosmicznymi, ale zapowiedz powrotu Thanosa pozostaje w mocy. Axel Alonso nawet nie próbuje ukryć, że homoseksualne małżeństwo, do którego ma dojść w #51 numerze "Astonishing X-Men" to chwyt marketingowy, który ma wydatnie podbić sprzedaż i zwrócić uwagę mainstreamowych mediów na komiks, podejmujący trudną i kontrowersyjną tematykę.

Już wkrótce odbędzie się jedenasta edycja Free Comics Book Day i jak wynika z zamówień Diamonda zamówienia sklepów osiągają rekordowe wyniki. 5 maja do rozdania za darmo będzie ponad 5 milionów zeszytów! Fani komiksu i ci, którzy dopiero co zaczynają przygodę z tym medium będą mieli szansę wejść w posiadanie szorta "Serenity", rozdziału z "Aliens vs. Dinosaurs" Granta Morrisona, prologów do "Ultron War" Bendisa i Hitcha, "New 52 Special Edition" DC Comics Johnsa i Lee czy kontynuacji "Jim Henson's Labyrinth". Tak duże powodzenie FCBD tłumaczone jest z jednej strony dobrą rynkową koniunktura, a z drugiej zbliżająca się premierą "Avengers". Już teraz zapowiedziano, że w tym roku odbędzie się druga, podobna impreza - tym razem darmowymi komiksami będzie można się "obkupić" w Halloween.

Cytat tygodnia wpisujący się w wojnę o "Strażników". Naprawdę dobrzy ludzie pracują przy "Before Watchmen". Ale nie będę wspierał tego projektu w żaden sposób. Po prostu nie mogę. I nic nie poradzę na to, że dla każdego z nich mam trochę mniej szacunku z tego powodu. Czy oni naprawdę nie mają choć trochę przyzwoitości? To słowa Erika Larsena, twórcy "Savage Dragona", jednego z założycieli Image Comics, odnoszące się oczywiście do pomysłu zarobienia przez DC Comics na klasycznym komiksie Alana Moore`a i Dave`a Gibbonsa.

niedziela, 29 kwietnia 2012

#1020 - Trans-Atlantyk 185: C2E2 2012 Special

Filmowi "Avengers" będą zwieńczeniem pewnego etapu w budowie filmowego uniwersum Domu Pomysłów. Kolejne produkcje Marvel Studios, "Hulk", "Iron-Man" pierwszy i drugi, "Kapitan Ameryka" i "Thor" stanowiły poniekąd wstęp do Mścicieli. Wiadomo już, że powstaną sequele przygód Steve`a i Tony`ego, ale z pewnością nie będą to projekty, które do czerwoności rozgrzewać będą fanów. Co zatem będzie kolejnym, wielkim projektem Marvela? Pewnym tropem na pewno będzie to, co pojawi się po napisach filmu Jossa Wheadona, a jeśli wierzyć informacjom tych, którzy byli na pokazie przedpremierowym, następnym kandydatem na komiksowego blockbustera będą... "Guardians of the Galaxy". Jeśli wierzyć tym, którzy byli na pokazie przedpremierowym, to epilogi w stu procentach potwierdza te spekulacje. Kevin Feige w jednym z wywiadów podał listę tytułów, którzy mają szansę zawędrować na wielki ekran. Byli to "Dr. Strange", "Ant-Man", Inhumans" i właśnie "Guardians of the Galaxy". Nie omieszkał przy tym dodać, że  naprawdę fantastycznym pomysłem może być pojawienie się w kinie gadającego szopa z wielką spluwą czy jego najlepszego kumpla, będącego drzewem. Wybór "GotG" jest dość zaskakujący, ale to może wypalić. Historia "Strażników galaktyki" sięga 1969 roku, kiedy zostali wymyśleni przez Arnolda Drake`a i Gene`a Colana. Byli kosmiczną grupą herosów, która przybyła z jednej z alternatywnych przyszłości zniszczonej przez inwazję obcych i ekologiczną katastrofę. Występując w różnych seriach, takich jak "Marvel Team-Up", "The Defenders" czy "The Avengers" w latach siedemdziesiątych, czekali cała dekadę na własną serię, która nie przetrwała długo. Współczesna inkarnacja "GotG" pojawiła się w 2008 roku przy okazji "Anihilation: Conquest". W nowym wcieleniu zespołu stworzonego przez Dana Abnetta i Andy`ego Lanninga pojawiła się wybuchowa mieszanina dziwacznych postaci i drugoligowych kosmicznych herosów. Rzecz była naprawdę solidna, ale wytrzymała tylko 24 numery.

Wielką radość fanom twórczości Erica Powella sprawi fakt, że "The Goon" będzie ukazywał się częściej, bo co miesiąc. Do tej pory, w skali roku ukazywało się tylko półtora trejda "Zbira", teraz ich liczba wzrośnie do trzech. Wśród innych informacji, jakie pojawiły się na panelu Dark Horse Comics, trzeba wspomnieć o rozwijającym się uniwersum "Buffy". Już wkrótce ukażą się dwa, kolejne spin-offy. Jeden będzie poświęcony Willow ze scenariuszem Jeffa Parkera i rysunkami Briana Chinga, drugi - "Spike", a zajmą się nim Victor Gischler i Paul Lee. Kolejny tytuł swojego autorstwa zaprezentował Tim Seeley. W największym skrócie - "Ex Sanguine" ma być wampiryczną historią z twistem. Pomysł na tą serię narodził się z frustracji "Zmierzchem". W centrum rysowanej przez Josha Emmonsa historii znajdą się kobieta i wampir, ale "Ex Sanguine" nie będzie rzewnym romansidłem. W planach DHC wciąż znajdują się "Killjoys" Gerarda Way`a z My Chemical Romance. Komiks został zapowiedziany w San Diego w 2009 roku, z premierą planowaną na 2010 rok. Jeśli idzie o licencjonowane produkcje - "Mass Effect: Homeworlds" trafi do sprzedaży jeszcze w kwietniu, a kolejny hit studia Bioware, czyli " " również doczeka się swojej wersji komiksowej. Na razie trwają prace koncepcyjne i szukani są odpowiedni artyści do zrealizowania tego projektu.

Challengers of the Unknown będą kolejnymi bohaterami, po Deadmanie, którzy pojawią się na łamach antologii "DC Universe Presents". Przywróceniem herosów stworzonych w 1957 roku zajmą się: jeden z nad-reaktorów DC Comics w roli scenarzysty Dan DiDio i rysownik Jerry Ordway. W Nowej 52 z poszukiwaczy przygód Challengers staną się gwiazdami telewizyjnego reality show. Głównymi bohaterami pięcioczęściowej historii nie będą już poszukiwacze przygód, ale gwiazdki małego ekranu i szemrani celebryci. Jak to zwykle bywa coś pójdzie niezgodnie z planem programu. Samolot lecący nad miastem Nanda Parbat rozbije się, a bohaterowie szybko zorientują się, że znajduję się w nim coś mistycznego i... zabójczego. Opowiadając o swoim nowym komiksie DiDio mówi, że chciałby połączyć klimat klasycznych pulpowych historii z lat pięćdziesiątych z całkiem współczesną problematyką.

We wrześniu Nowa 52 będzie obchodziła swój pierwszy jubileusz i DC Comics ma już pomysł, jak uczcić tę okazję. Wszystkie serie w tym miesiącu zamiast numeru #13 będą miały na okładce okrągłe #0. Numery zerowe pokażą wszystko to, co wydarzyło się przed "jedynkami". Na szczęście nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli znowu zobaczyć w jaki sposób zginęli rodzice Bruce`a Wayne`a lub lądawania Supermana w Smallville. Zamiast "roków pierwszych", originów i innych opowieści o poczęciu poznamy początki tych wątków mitologii poszczególnych postaci, które pojawiły się dopiero po reboocie. Będą to bardziej "historie niedopowiedziane" i kolejna próba łatania dziurawego, jak ser szwajcarski continuity. Może dowiemy się czym zajęty był Court of Owls, kiedy mordowano Wayne`ów? Wszystko wskazuje również na to, że numerami zerowymi nie zajmą się regularni rysownicy i scenarzyści. Można spodziewać się dużych przetasowań w tej materii. Oczywiście DC Comics na razie oficjalnie nie potwierdza, jak będzie wyglądał "miesiąc zero".

Dan Slott na panelu poświęconym Człowiekowi-Pająkowi dawał do zrozumienia, że coś dużego szykuje się w świecie Petera Parkera. Jeszcze większego, niż całkiem spora przecież historia "The Ends of the Earth", w której Doctor Octopus ogłosi opinii publicznej, że potrafi rozwiązać problem globalnego ocieplenia i tylko Spider-Man nie jest w stanie mu w to uwierzyć. Wygląda na to, że będzie to zaledwie wstęp do gruntownych zmian w życiu Petera. Sytuacja Mary Jane Watson ma zmienić się w kapitalny sposób. Po zakończeniu "Avengers vs. X-Men", które zbiegnie się z edycją 700. numeru "The Amazing Spider-Man" status quo najpopularniejszego z herosów Marvela ma zostać wywrócony do góry nogami. Czyżby miało to jeszcze związek z historią w której mają pojawić się "goblinie" wątki, nie mówiąc już o tym, że wszystko to jakoś zgra się w czasie z premierą nowego filmu z Pajęczakiem?

Śmierć na długie pięć lat zabrała Sabretootha i jak się okazuje - nie bez powodu. Na każde zapytanie o możliwość użycia arcynemezis Wolverine`a zarząd Domu Pomysłów odpowiadał twardo "nie" i cierpliwie czekał na Jepha Loeba. Bo jak zapewnia scenarzysta nie ma śmierci bez zmartwychwstania, a historia "Evolution" od samego początku była planowana, jako część większej całości. Teraz, Loeb wraz z Simone`m Bianchim powracają na łamy regularnego "Wolverine`a", aby opowiedzieć o powrocie Sabretootha. Historia zatytułowana 'Sabretooth Reborn" rozpocznie się w 310 numerze on-goinga. Jak widać run Cullena Bunna i Paula Pellatier potrwa zaledwie kilka numerów i będzie zamykał wątki rozpoczęte przez Jasona Aarona. Choć na okładce będzie widniał szyld "Wolverine`a" komiks ma skupić się bardziej na Victorze Creedzie, a dopiero potem na jego relacji z Loganem. Loeb spróbuje odpowiedzieć na pytanie kim jest człowiek, którego całe życie polegało jedynie na mordowaniu i jak udało mu się wrócić do życia? Drugim, bardzo ważnym wątkiem, który zostanie poruszony w tej historii, będą losy Romulusa. Tajemniczej, żyjącej od wieków istoty, w pewien sposób podobnej do Wolverine`a, która do setek lat steruje wydarzeniami z ukrycia.

Matt Fraction należy do jednego z najbardziej zapracowanych pisarzy w Domu Pomysłów. "Invincible Iron-Man", "Defenders", "Avengers vs. X-men", teraz "Hawkeye", no i "Mighty Thor". I właśnie ten ostatni on-going zostanie skrzyżowany z inną serią prosto z Asgardu, a mianowicie z "Journey Into Mystery" pióra Kierona Gillena. Thor i Loki po raz kolejny spotkają się w historii "Everything Burns", w numerach #18-22 ("MT") i #642-645 ("JIM"). W historii opowiadającej o powrocie Surtura, z rysunkami Alana Daviesa i Carmine Di Giandomenico całkowitej odmianie ulegną relację pomiędzy dwoma synami Odyna. Obaj scenarzyści od dłuższego czasu planowali napisanie wspólnej historii. Dużej historii, a taką właśnie będzie "Everything Burns" - epicką, wojenną opowieścą rozgrywającą się we wszystkich Dziewięciu Światach. Co ciekawe, każdy ze scenarzystów napisze fragment serii pisanej przez swojego partnera. Znaczy to tyle, że Fraction przygotuje kilka końcowych stron "JIM", a Gillen da swój popis w "Mighty Thorze". Inna sprawa, że "Journey Into Mystery" zamienia się powoli w maszynkę do robienia lokalnych eventów - najpierw z Nowymi Mutantami, teraz z Bogiem Błyskawic.

2/3 ekipy twórczej "Immortal Iron-Fista" powraca w nowym projekcie - szkoda tylko, że zamiast Ed Brubakera obok nazwiska Davida Aji pojawi się Matt Fraction. Zapowiada się, że "Hawkeye" pod wieloma względami będzie podobny do on-goinga Danny`ego Randa. Zamiast przygód o kosmicznych proporcjach, w których Clint Barton u boku Mścicieli ratuje świat dostaniemy mocno kryminalne opowieści, umiejscowione w miejskiej dżungli z bohaterem, który robi to, co robi nie dlatego, że nosi kolorowy kostium, ale dlatego, że tak trzeba. Fraction chce pokazać to, co Hawkeye robi pomiędzy dowodzeniem Secret Avengers, a ratowaniem świata w Avengers. Oprócz tego, jego ambicją jest znalezienie dla niego przeciwnika, który byłby odpowiednikiem daredevilowego Bullseye`a, arcywroga, który w pewien sposób dopełnia swojego oponenta. W roli sidekicka w serii pojawi się również Kate Bishop, członkini Young Avengers, która nie gorzej od Bartona posługuje się mieczem i tym samym pseudonimem.

sobota, 28 kwietnia 2012

#1019 - Komix-Express 137

Pierwszy większy konwent tego roku dobiegł końca. Sądząc po licznych relacjach, które można znaleźć w sieci III Ligatura okazała się jeszcze lepsza od dwóch poprzednich edycji. O poznańskiej imprezie pisano na Polterze, Ziniolu, w serwisie Komiksy na Ekranie, kilka słów dorzucił również Marcin Zembrzuski i Sebastian Frąckiewicz. Konwent echem odbił się również za granicą - sprawdźcie notki na blogu niemieckiego Reproduktu, czeskiego Komiksarium, stronach Pumkinspudding i Simonshaus. A w najważniejszej z ligaturowych konkurencji, czyli w Pitchingach, triumfowali następujący artyści:
I miejsce - Bart Nijstad (Holandia) za pracę: "Muggen" (komiks zostanie wydany przez Centralę w 2013 roku)
II miejsce - Monika Powalisz oraz Zosia Dzierzawska (Polska) za pracę: "Serce ze śniegu"
III miejsce - Archie Fitzgerald (Wielka Brytania) za pracę: "Malvin"

W konkursie na krótką formę niemą "Silence" nagrodzeni zostali:

I miejsce - "The Oysters of time" autorstwa Džian Baban, Vojtěch Mašek, Jan Šiller (Czechy)
II miejsce - "Heaven all dat" dla Johna Martza (Kanada)
III miejsce - "Cal" autorstwa Jonathana Sauvebois (Francja)

Wyróżnienia przyznano: za pracę "Victor i Wishnu" dla Jeroena Funke (Holandia) oraz za pracę "Kayeko the Clay of Gods" dla Borisa Peetersa (Holandia)

Bardzo ciekawą inicjatywą jest "Subiektywny radar" przyznawany przez Ligaturę i Centralą interesującym inicjatywom komiksowym. Za sezon 2011/2012 takie wyróżnienie przyznane zostało:

1) Dla „Domu Słów – Pracowni Komiksu” działającej przy Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie za cykl broszur komiksowych „Lublin w powieści graficznej”;
2) Dla katowickiej galerii Rondo Sztuki za cykl spotkań z twórcami komiksów „Kto zabił polski komiks?”;
3) Dla Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie za utworzenie Małopolskiego Studia Komiksu;
4) Dla redaktorek fan-zine’a „Deus ex Machina” za kolejne numery;
5) Dla członkiń Stowarzyszenia Arteria z Trójmiasta za drugą edycję akcji „Dziewczyny też rysują komiksy!”;
6) Dla grupy Gili Gili z Krakowa za magazyn „Gili Gili prezentuje”.

Po pokazaniu gdzie raki zimują Krzyżakom pod Grunwaldem i Niemcom w bitwie warszawskiej Tytus, Romek i A`Tomek szykują się do kolejnej komiksowej lekcji historii, która z pewnością pokrzepi serca fanów militariów. Tym razem Papcio Chmiel zabierze trójkę swoich bohaterów na Odsiecz Wiedeńską. Na Komiksowej Warszawie (przypominamy, 10-13 maja) swoją premierę będzie miał album "Tytus Romek i A'Tomek w Odsieczy Wiedeńskiej 1683, przez Papcia Chmiela narysowani". Cena i ilość stron pozostają na razie nieznane. Oprócz tego w Wałbrzychu odbędzie się wystawy zatytułowana "Tytus - najsłynniejszy harcerz Rzeczypospolitej" zorganizowana w ramach "Czterech pór roku z satyrą i komiksem" Wojciecha Łowickiego. Ekspozycja prezentowana jest w sali Katolickiego Stowarzyszenia "Civitas Christiana" (Rynek 22) i będzie czynna do 26 maja. Oprócz komiksowych plansz będzie można na miejscu nabyć figurki z bohaterami komiksu i oczywiście same albumy.

38. numer "Krakers" miał być tym pożegnalnym, ale okazuje się, że Michał Antosiewicz na dłużej zawita w komiksowie. Już teraz wydawca z Tarnowskich Gór pracuje nie nad jednym, ale aż nad dwoma kolejnymi projektami. Oba, mają ukazać się jeszcze w tym roku - premiera 39."Krakersa" planowana jest na lato - 2012, a 40 - na zimę. Pierwszy z nich będzie przygotowany na zlecenia portalu "Wolne Media" i będzie antologią poświęconą "Fluffowi", cyklowi pasków autorstwa Niny Paley, wzbogaconą o dodatkowe materiały (między innymi "Przygody Niny" tej samej autorki). Antosiewicz dał do zrozumienia, że "Krakers" posłuży raczej jako szyld dla publikacji "WM", która całą rzecz zamówiła i ustali w jaki sposób będzie dystrybuowana. Natomiast numer czterdziesty pojawi się na rynku na tych samych zasadach, co numer 38. Już teraz wiadomo, że w jego skład wejdzie 117-stronnicowy komiks Romana Surżenki w czerni i bieli z samurajami w rolach głównych. Oprócz niego pojawi się kontynuacja "Istot niedoskonałych" Adam Święckiego (24 strony) oraz liczący nieco ponad 20 stron komiks Jindricha Penkerta i Antosiewicza. Razem z paskami Sławomira Kiebusa da to 180 stron czystego komiksu. Ale to jeszcze nie wszystkie krakersowe atrakcje...

W zapowiedziach Timof Comics pojawiły się dwa, bardzo interesujące tytuły. Dość niespodziewanie do majowych premier dodane zostały "Komiksy znalezione na strychu" Mateusza Skutnika. Za zbierające starsze prace pomorskiego artysty komiksowego na 80 czarno-białych stronach zapłacimy 49 złotych. Tak wygląda opis tej pozycji:

Fin de Millennium, złoty okres komiksowej prasy kserowanej, formalnych eksperymentów i poszukiwania stylu, tego jednego, jedynego, rozpoznawalnego, który pozwoliłby czytelnikowi na pierwszy rzut oka powiedzieć - to narysował Skutnik. Teraz, dziesięć lat później, jak już wiem jak to się wszystko potoczyło, mogę z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na tamte czasy i tamte zmagania z narracją komiksową. Połowy tych komiksów w ogóle nie pamiętałem, dlatego tym większe było moje zdziwienie, że ten materiał pomimo upływu czasu nadal się broni. Przynajmniej w moich oczach. Nie mogę co prawda powiedzieć że to moje początki, ale to są najwcześniejsze rzeczy które w ogóle nadają się do pokazania. To moje ostateczne rozliczenie z przeszłością, więcej trupów w szafie ani na strychu nie mam.

Natomiast w katalogu imprintu Mroja Press wreszcie objawił się drugi, długo oczekiwana tom "Profesora Bella". Polska edycja będzie zbierała dwa kolejne tomy serii Joanna Sfara, tym razem rysowane przez Hervé Tanquerelle`a. Za 96 kolorowych stron trzeba będzie zapłacić 75 złotych (dodam tylko, że poprzedni tom kosztował 69). Oto oficjalny opis:

Profesor Bell, czyli pierwowzór Sherlocka Holmesa, powraca w kolejnych dwu opowieściach Joanna Sfara, tym razem za graficzną oprawę odpowiada obiecujący rysownik Tanquerelle. Do znanych już z poprzednich tomów postaci, dołączają kolejne, a wśród dziwnych spraw znajdzie się historia króla małp ("Frachtowiec Króla Małp") oraz opowieść o zagranicznej wycieczce, naszych bohaterów, która przynosi wiele ciekawych sytuacji i tajemnic do rozwiązania ("Promenada Angielek").

Pojawiły się pierwsze informacje o IV Lubelskich Spotkaniach z Komiksem. Lokalna impreza odbędzie się 19-20 maja tradycyjnie w Chatce Żaka (przy ulicy Radziszewskiego 16), a jej plakat (jeszcze nie tradycyjnie) wykonał Mikołaj Ratka. Program jeszcze nie jest znany, ale zdradzono kilka jego punktów. Przez całą sobotę mają odbywać się warsztaty prowadzone przez twórców komiksowych, do których wciąż można się zgłaszać. Jeśli idzie o spotkania autorskie, to planowany jest panel z udziałem Dominika Szcześniaka i Marcina Rusteckiego, pracujących wspólnie nad albumem "Ksionz", prezentacja Pracownii Komiksu oraz spotkanie promocyjne "GadKiszmatki", która swoją premierę będzie mieć jeszcze na Komiksowej Warszawie. Wstęp wolny. Tradycyjnie.

czwartek, 26 kwietnia 2012

#1018 - Kriss de Valnor tom 2: Wyrok walkirii

Drugi tom odpryskowej serii poświęconej Kriss de Valnor zatytułowany „Wyrok walkirii” dopełnia rzewnej opowieści o trudnym dzieciństwie głównej bohaterki. Przemiana skrzywdzonej kobiety w psychopatyczną morderczynię, potrafiącą bez litości wyrżnąć do nogi wszystkich mieszkańców wioski przebiega w zgoła komiksowy sposób. I w tym przypadku „komiksowy” jest jak najbardziej adekwatnym synonimem prymitywnego, boleśnie uproszczonego, urągającego podstawom psychologicznej wiarygodności.

Już samo uczynienie z Kriss bohaterki własnej serii uważam za błąd. Jej historia została przecież opowiedziana. Odegrała swoją rolę rozpisaną przez Jeana Van Hamme i, trzeba przyznać, że zrobiła to znakomicie. Stała się przy tym jedną z najciekawszych kobiecych kreacji w polskim komiksie, będąc dość oryginalną realizacją motywu femme fatale. Swoimi występami w „Thorgalu” zdobyła serca fanbojów i żadne tandetne fanfiki Yves`a Sentego tego zmienić nie mogą. Wobec „Wyroku walkirii” można przedstawić cały zestaw zarzutów typowych dla miernej jakości fantastyki. Płaskie jak deska postacie, do bólu przewidywalna fabuła z oczywistym finałem (dlaczego do cholery Freyja podjęła taką, a nie inną decyzję?), nieścisłości z cyklem pierwotnym cyklu, bo Kriss, którą zapamiętałem z „Łuczników” nie była zimnokrwistą zabójczynią, tylko niepokorną pannicą z pazurem.

Ale ta niekonsekwencja byłyby do wybaczenia, gdyby chociaż tytuł bronił się jako osobny twór. Niestety, tak nie jest – Sente zamiast pełnokrwistej fabuły napisał streszczenie życia Kriss, pozbawione jakiejkolwiek dramaturgii, dodatkowo nasycony tanią erotyką i epatujące groteskową brutalnością. Nie mówiąc już o boleśnie stereotypowym ujęciu kobiecości głównej postaci, ale to rzecz charakterystyczna dla „Thorgala”. Genderowy i feministyczny czytelnik jak zwykle będzie miał używanie po lekturze drugiej „Kriss”.

Najjaśniejszym punktem albumu jest jego oprawa graficzna. Giulio de Vita operuje w estetyce podobnej, co Rosiński, ale jego styl, podejście do rysowania wydaje się zupełnie różne od tego, które prezentuje polski mistrz. Włoch ma znacznie lżejszą kreskę, częściej operuje uproszczeniem, „puszcza” drugi plan. Ros to typ dłubacza, który całymi dniami siedzi nad jedną plansze i dopracowuje listki krzewu zasłonięte przez konia na drugim planie, co powoduje, że kadry jego autorstwa są znacznie bardziej efektowne. Przynajmniej te, z najlepszych lat. Ja jednak lubię taką nieco szarpaną kreskę, która nie odrywa mojej uwagi do narracji, choć w lidze de Vity znalazłbym kilku bardziej utalentowanych twórców.

W tym, że „Thorgal” z autorskiego projektu zamienia się w dojną krowę, zapychające pieniędzmi kieszenie wydawcy nie ma nic złego. Oczywiście oprócz samych komiksów, ale nie sądzę, żeby w Le Lombard zawracali sobie głowę takimi drobnostkami, przynajmniej dopóki cyferki na ich kontach będą się zgadzać. Czuję natomiast wielki rozdźwięk pomiędzy tą sytuacją, a tym, co na jednym z konwentów deklarował Grzegorz „komiksy amerykańskie zostawmy Amerykanom” Rosiński. Jawił się wtedy, jako obrońca artystycznej wolności, mocno podkreślający różnice pomiędzy amerykańskim i frankofońskim rynkiem komiksowym. Tu, realizowany są ambitne, artystyczne projekty, a tam, za Oceanem, z taśm produkcyjnych schodzi masowa sieczka dla bezmózgów. „Kriss de Valnor” przeczy tej uproszczonej dychotomii i dobitnie pokazuje, że z Thorgal stał się taką samą franczyzową marką, jaką jest Batman czy Spider-Man.

środa, 25 kwietnia 2012

#1017 - Radosav. Poranna mgła

Mam problem z komiksami, w których autor niemal na talerzu podaje swojemu czytelnikowi kawał swojego życia, czy też - jak to jest w przypadku album "Radosav. Poranna mgła" - kawał swoich wspomnień. Jest we mnie jakiś opór przed skrytykowaniem takiego tekstu, choć oczywiście mam świadomość rozdzielności warstwy fikcyjnej, od tej prawdziwej, będącej źródłem tej pierwszej. Nagrodzony trzecim miejscem na podium na ligaturowych pitchingach komiks Borisa Stanica nie dość, że porusza wątki biograficzne i autobiograficzne (i w dodatku robi w bardzo specyficzny sposób) to przysparza jeszcze innych problemów w próbie oceny tego komiksu.

"Radosav" stanowi próbę rekonstrukcji tragicznych losów dziadka autora. Stanic próbuje na podstawie swoich własnych wspomnień, być może opowieści bliskich i innych źródeł stworzyć własną, unikalną narrację. Uruchamiając swoją postpamięć tworzy wizję tego, jak według niego mogła wyglądać powojenna rzeczywistość. Nie ucieka przy tym o mitologizacji postaci swojego dziadka i w takim kontekście ciekawym skojarzeniem mógłby być… "Maus".

Ale pod względem formalnym "Porannej mgle" bardzo daleko od ascetycznej i surowej krechy Spiegelmana – opowieść o Radosavie utrzymana jest w bardzo specyficznej poetyce. Trochę to marzenie senne, fantasmagoryczny majak, pełne zdeformowanych kształtów, ale dalekie od koszmaryzmu Aleksandara Zografa, skądinąd też pochodzącego z rejonów bałkańskiego kotła. Magda Rucińska zwraca uwagę na wpływy sztuki prymitywnej i ekspresyjnej, przywołując nazwisko Marca Chagalla. Nie sposób się z nią nie zgodzić - ja do tych skojarzeń dodałbym jeszcze minimalizm i jakąś prostotę, bo dla mnie "Radosav" wygląda, jakby został narysowany przez dziecko.

Oprawa graficzna podkreśla melancholijny, emocjonalny ton całej opowieści. Tomek Pstrągowski spodziewał się po komiksie jakiejś refleksji, pogłębienia pewnych treści. Jeśli będziecie mieli podobne podejście – podobnie, jak Tomek - zawiedziecie się na "Radosavie". To rzecz bardzo impresyjna, ulotna i na pewno nie powiedziałbym jednoznacznie, że zła. Nieudana – prędzej.

Historia często (zbyt często!) ociera się o banał, a w warstwie formalne zbyt często coś szwankuje. Wszystko jest jakieś niedokończone, pourywane, zostawione w szkicu. Czy to efekt zamierzony Stanica czy raczej błąd w sztuce - trudno osądzać - ale "Poranna mgła", jeśli szermować takimi terminami jak "dramaturga", "spójność", "logika przyczynowo-skutkowa", to rzecz z licznymi niedostatkami. Źle skomponowana, fatalnie poprowadzona, urywająca się w dziwnym momencie, pozbawiona jakiegokolwiek dramatyzmu. Nie potrafiąca zaprosić swojego czytelnika do opowieści, obca i nieoswajalna, pełna rozdźwięków pomiędzy warstwą wizualną, a werbalną. Ale było w niej coś takiego, co nie pozwoliło mi po prostu pieprznąć nim w kąt z "a do diabła z tym! " na ustach. Coś mnie do tego komiksu ciągnęło, coś nie pozwalał mi tego zrobić. I jestem w stanie zrozumieć krytykę, z jaką "Radosav" spotkał się w mediach, ale mnie pomimo tych słabości do Stanica ciągnęło.

niedziela, 22 kwietnia 2012

#1016 - Komix-Express 136

Nareszcie poznaliśmy program III. Festiwalu Komiksowa Warszawa. Stołeczna impreza, która odbędzie się w dniach 10–13 maja 2012, podobnie, jak zeszłego roku, będzie częścią Warszawskich Targów Książki. Na historyjki obrazkowe zarezerwowano miejsce w salach Starzyńskiego i Gagarina, ale komiksowe atrakcje będzie można uświadczyć również poza Pałacem Kultury i Nauki. Wszystko zaczęło się od fantastycznego plakatu, przygotowanego przez Jakuba Rebelkę, a już dzisiaj można powiedzieć, że warto jest czekać na trzecie FKW. Konwent rozpocznie się już w czwartek panelem dotyczącym komiksowych przekładów i wernisażem wystawy "Komiks iberyjski. Półwysep na kadrach", prezentującym dokonania młodych twórców hiszpańskich i portugalskich. W piątek wątek iberyjski będzie kontynuowany przez Pedro Serpę i Pepe Pereza.


Wreszcie - w sobotę i w niedzielę pojawią się najciekawsi goście, zarówno z Polski, jak i spoza naszych granic. Tomasz Samojlijk, Sławomir Lewandowski, Michał Sledziński, Dominik Szcześniak, Mateusz Skutnik, Marcin Surma, Krzysztof Owedyk, Maciej Sieńczyk będą reprezentowali młode i średnie pokolenie, a wśród nestorów pojawią się Grzegorz Rosiński, Bohdan Butenko, Jerzy Ozga, Tadeusz Raczkiewicz, Bogusław Polch, Maciej Parowski, i Tadeusz Baranowski. Szkoda tylko, że ojciec Diplodoka zdaje się nic nie wiedzieć o tym, że będzie jednym z gości FKW, wskazując na to, że organizatorzy nie raczyli go poinformować. Silną reprezentację wystawili Ukraińcy, którzy pojawią się w składzie Igor Baranko, Max Bohdanowski, Andrij Tkalenko, a wraz z Romanem Surżenko pojawi się inny thorgalowy rysownik - Giulio de Vita. Prawdziwą jednak gwiazdą FKW będzie Brian Bolland, brytyjski artysta w Polsce znany najlepiej z "Zabójczego Żartu", jeden z członków "brytyjskiej inwazji", autor wielu fantastycznych okładek, między innymi do "Wonder Woman". Pełen plan festiwalu można znaleźć na tej stronie.


Stalowa Wola już po raz czwarty stanie się Miastem Komiksów. Rodzinne miasto Grzegorza Rosińskiego kolejny raz organizuje konkurs na krótką formę komiksową z pulą nagród sięgającą 6 tysięcy złotych. Oprócz tych finansowych gratyfikacji, autorzy wyróżnionych prac będą mogli wziąć udział w warsztatach prowadzonych przez Przemysława Truścińskiego, Marzenę Sowę, Jakuba Woynarowskiego i Sylvaina Savoia. Owoce ich wytężonej pracy będzie można obejrzeć przechadzając się po Stalowej Woli. Termin naboru prac upływa 6 czerwca, a warsztaty odbędą się w dniach 29 czerwca - 8 lipca. Natomiast 4 sierpnia będzie miał miejsce wielki finał Miasta Komiksów. Na scenie wystąpi L.U.C. z programem z jego płyty "Kosmostumostów", której towarzyszyć będą komiksowe wizualizacje autorstwa Grzegorza Przybysia. 

Inwazja "Tajfuna"! Wydawnictwo Ongrys pracuje nad cyklem wznowień klasycznej serii autorstwa Tadeusza Raczkiewicza. W 2008 roku Mandragora opublikowała zbiorcze, niepełne wydanie "Tajfuna" z paskudnymi, komputerowymi kolorami. Leszek Kaczanowski zapowiedział, że dołoży wszystkich starań, aby kolejna reedycja Raczkiewicza został przygotowana na najwyższym poziomie. Na Festiwalu Komiksowa Warszawa (najprawdopodobniej) będzie można kupić aż trzy albumy "Tajfuna". W "Monstrum" zostaną zebrane historie publikowane pierwotnie w "Świecie Młodych" w 1988 roku, których oryginały zaginęły. Dzięki staraniom Mirosława Sobeckiego, udało się je odnaleźć i wreszcie doczekają się swojej albumowej edycji. "Na tropie Skorpiona" będzie poprawioną edycję wydania Mandragory z oryginalnymi kolorami. W "Jądrze/Synonimie zła" znajdą się dwie z czterech pierwszych części cyklu, które po raz pierwszy zaprezentowane zostały w 2006 roku. W pracach nad tymi publikacjami Ongrysowi pomoże Sklep Gildia. Istnieje również szansa, że opublikowane zostaną też krótkie epizody z przygodami Tajfuna napisane przez fanów serii, z rysunkami Raczkiewicza.

"Kaczor Donald" będzie dwutygodnikiem. W związku z malejącą sprzedażą najstarszego magazynu komiksowego dla dzieci w Polsce wydawnictwo Egmont zmuszone było ograniczyć częstotliwość wydawania "KD" wraz z numerem 15/2012. Pismo redagowane przez Grzegorza Rutke od 1999 roku sprzedawało się w nakładzie przekraczającym nawet 280 tysięcy sztuk. W porównaniu z dzisiejszymi warunkami na rynku jest to liczba niewyobrażalna. Obecnie w kioskach ląduje ponad dziesięć razy mniej "Donaldów". Ta dość smutna informacja zbiegła się osiemnastymi urodzinami Donalda i może oznaczać koniec pewnej ery. Właśnie dzięki kaczogrodzkim komiksom komiksowy fandom mógł liczyć na dopływ świeżej krwi, choć trudno jednoznacznie zweryfikować twierdzenie, że czytelnicy "Donaldów" z biegiem lat sięgali po "Sandmany" i "Baśnie".

Jakiś czas temu na Facebooku pojawiła się strona kolejnej, polskiej serii komiksowej. Niejaki Dawid Anioł pracuje nad przygodami Alexandry Heart, która będzie "wykonywała najtrudniejsze zadania przydzielone jej przez FBI". Seria, reklamowana jako "damski James Bond w świecie rodem z Archiwum X", będzie liczyła sobie dwanaście odcinków, przez które będzie przewijał się wątek przewodni. Pierwszy z nich, "Na wyspie zombie", będzie w całości dostępny za darmo na FB. Seria komiksowa, jakiej jeszcze w Polsce nie było podbój polskiego rynku ma zacząć jeszcze w kwietniu, a autor ma nadzieję znaleźć wydawcę, gotowego opublikować jego dzieła na papierze. Przeglądając pierwsze plansze gołym okiem widać, że "AH" to kompletna amatorszczyzna, która przypomina pierwsze, nieporadne próby rysowania. Pojawiła się teoria, że ktoś z komiksowa po prostu robi sobie jaja, ale na razie wygląda na to, że to poważny projekt.
Wszyscy zainteresowani otrzymali już zapewne paczki z "Zagubionymi dziewczętami" Alana Moore`a i jego żony Melindy Gebbie. Jeśli ktoś nie ma możliwości przejrzenia komiksu przed zakupem i tym samym zastanowienia się nad tym, czy wydać na to dzieło 150-200 zł, może zobaczyć filmik, który wrzucił do sieci Godai. Jest to typowo fanowski filmik (z przymrużeniem oka), pełen zachwytów nad etui i bąbelkowym opakowaniem, czyli dokładnie to, co na forum gildii jest zazwyczaj głównym tematem rozmów. Tymczasem w Warszawie odbędzie się seminarium dotyczące "Zagubionych dziewcząt", zorganizowane przez wydawnictwo Mroja Press i Koło Komiksu z Collegium Civitas. O kolejnym wielkim dziele Moore`a opowie Lech Nijakowski, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego. Gratką dla fanów, będzie także obecność tłumacza, który przełożył komiks na nasz język. Marek Cieślik z pewnością opowie o trudnościach, które niewątpliwie go spotkały podczas tłumaczenia powieści graficznej Moore`a. Nie zabraknie też odpowiedzi na pytania publiczności. Spotkanie odbędzie się 27 kwietnia o godzinie 18.00 w Pałacu Kultury i Nauki, w auli A mieszczącej się na XII piętrze. Zatem wbijajcie warszawianie. Ligatura trwa w najlepsze. Komiksiarze co rusz wrzucają na facebooka fotki z tej imprezy. Zabawa musi być przednia, kto nie wybrał się do Poznania (na przykład ja), teraz żałuje. Jedną z najważniejszych komiksowych premier, jest album Janka Kozy, o którym już pisaliśmy w Komix-Expressie. Przedstawiamy ostateczną okładkę albumu "Polaków uczestnictwo w kulturze. Raport z badań 1996-2012".
Więcej informacji o książce na stronie wydawnictwa.

czwartek, 19 kwietnia 2012

#1015 - Przez szpinak do pępka, czyli co plącze język między słowami

Podróżowanie polegać może na swoistej grze z dystansem. Jego pokonywanie, zyskiwanie, zmniejszanie bądź zwiększanie stanowić może o charakterze podróży. Istnieją przecież ich różne odmiany: poszukiwania i ucieczki, wielkie wyprawy, eksploracje i turystyczne wycieczki. Mogą one ponadto mieć charakter zarówno fizyczny, jak i mentalny, literacki lub wizualny. Podróż metaforyczna, czy też metafora podróży potrafi zagościć w myśli prześlizgującej się po powierzchni postrzeganych ludzi i zjawisk oraz spojrzeniu wędrującym po terytorium naskórkowych wrażeń w poszukiwaniu głębi, podskórnych potrzeb i pragnień. Może też być zaklęta w podwójnym życiu, jakie wieść zwykły nieraz słowa znaczące w jednym kraju fizyczne zbliżenia i triumfy nad dystansem, w innym zaś – tropienie, eksploracje.

W opowiadaniu zatytułowanym „Twoja najgłębsza skóra” Julio Cortázar pisał o „nieodpartych geografiach [rodzących się] ze wspólnych podróży”, które odbywał z tajemniczą adresatką tekstu. Z kolei w innym utworze pisał o kobiecie, jako „dawczyni plaż”, natomiast jej ciele jako „piasku, na którym tylu architektów budowało swe wieże i mosty, aby wiatr je rozwiał (…)”. Argentyński pisarz eksplorował zatem kobiecą, cielesną topografię niczym ziemię, którą można zdobywać (nietrudno tu o skojarzenia z kolonializmem); materię podatną na dotyk kształtujący, tworzący na jej powierzchni ulotne konstrukcje. Podróżował po niej i poznawał ją podobnie, jak niejeden marzyciel miejsca, które pragnie odwiedzić – wodząc opuszkami palców po mapie, sieci rysunków, linii i znaków, ale przede wszystkim fantazjując. Kobieta postawiona jest tu w zasadzie nie tyle po stronie pasywnego, co nieobecnego, czy niewidzialnego. Poruszając się po topografii jej ciała, autor poddaje je bowiem symbolizacji. Staje się podobny niewidomemu, który czyta tekst napisany językiem Braille’a. Poznaje nie ciało, a zapis symboliczny, którym w tym przypadku jest jego fantazja. W obydwóch tekstach Cortázara kobieta pojawia się w formie subiektywnego, niemalże abstrakcyjnego wspomnienia.

Nieco inaczej mają się sprawy w komiksie „Szpinak YukikoFrederica Boileta. Przede wszystkim ze względu na wybrane przez autora medium oraz jego technikę, która pozwala na realistyczny ogląd bohaterów. Francuski rysownik opowiada w tym albumie o kobiecie imieniem Yukiko, poznanej podczas swojego pobytu w Japonii. Również u niego pojawia się problematyka podróży, cielesności i kobiecości. Komiks rozpoczyna się od kadrów ukazujących elementy nocnego krajobrazu miejskiego, na tle którego autor wspomina jak miło było patrzeć na Yukiko i poszczególne części jej ciała. Ze szpinakiem włącznie. Czymże jest ów tajemniczy szpinak? Tego dowiadujemy się wodząc już – wraz z autorem – wzrokiem oraz dłońmi po ciele jego bohaterki. Dystans pomiędzy autorem i Yukiko zmniejsza się bowiem od początku komiksu, stopniowo zaczyna przesłaniać japońskie krajobrazy, by stać się w końcu dominantą niemalże każdego kadru. Porzucamy więc Japonię na rzecz kobiety i śladu, który pozostawiła po sobie ospa, zakreślając na jej czole kształt wyspy Bora Bora. Komiksowa podróż po ciele Yukiko zdaje się rozpoczynać właśnie w momencie odkrycia w niej ów rajskiego elementu, ciepło zabarwionego szczegółu. Później poznajemy jej szyję, ramiona i wspomniany już wcześniej szpinak, czyli pępek. Zestawienie tych dwóch słów, zaszczepienie między nimi zaskakującej bliskości wynika z zabawnego błędu, którego – przez (frankofońskie) nawyki językowe – Boilet dopuszcza się w wymowie jednego z nich. Jak się okazuje, owe dwa różne wyrazy brzmią po japońsku łudząco podobnie. Pozostając w sferze złudzeń, które pozwalają na nazywanie pępka szpinakiem, w dalszej części albumu poznajemy już nieco odmienioną Yukiko. Wraz z autorem próbujemy dostrzec w niej to, co nią jest, a co niełatwo uchwycić. Zaczyna się ona powoli oddalać, by w końcu zniknąć, pozostawiając po sobie jedynie to, co symboliczne – wspomnienie, krajobrazy Japonii oraz niedokończony komiks. Wówczas Boilet spotyka Mariko, która ubrana w jego fantazję, pozwala mu opowiedzieć historię do końca. Podobnie, jak plama po ospie, przybrawszy kształt Bora Bora, umożliwiła poznanie rajskiej topografii ciała Yukiko, a szpinak zdawał się zagościć w miejscu znaczącego jej pępka, tak ona - ujęta w odpowiednie symbole - pozwoliła rysownikowi zrealizować marzenie o innej kobiecie.

Wirtualność relacji damsko-męskiej naznacza ją tutaj pewnego rodzaju niewspółmiernością, żeby już nie powiedzieć, lacanowską niemożliwością. W komiksie Frederica Boileta, Yukiko odchodzi ponieważ pragnie innego mężczyzny. On natomiast poszukuje jej w innej kobiecie. Inny zdaje się tu funkcjonować w charakterze słowa klucza. Inna jest bowiem dla Boileta (Europejczka) Japonia, natomiast dla Yukiko to on jest inny – obcy. Tym, co ich rozdziela jest z kolei Wielki Inny – porządek symboliczny. Zafascynowanego japońską kulturą Francuza i piękną Japonkę spotyka podobny los, co szpinak i pępek, które nie mogą się połączyć ponieważ jedno wiąże się z rośliną zielonolistną, podczas gdy drugie – z częścią ciała. Powodów tej niewspółmierności, wzajemnej nieuchwytności (można powtórzyć za Žižkiem) należałoby szukać w fantazji leżącej u podstaw naszego poznania.

Doskonale przedstawił to Stanley Kubrick w „Oczach szeroko zamkniętych”. Jednak równie dobry efekt osiągnął także Daniel Clowes w swoim albumie „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza”. Główny bohater podróżuje w niej po fantazmatycznej Ameryce z jej kinami pornograficznymi, obsesyjną mieszanką sekt głoszących hasła typu „Helter Skelter”, fenomenów rodem z „Archiwum X”, praktyk sadystycznych i masochistycznych, nie mogąc dotrzeć do kobiety, która zdaje się być obiektem jego pragnień. Jej obraz, mimo że wielokrotnie pojawia się gdzieś na jego drodze, zawsze znika mu z pola widzenia; oddala się niczym linia horyzontu, za każdym razem, gdy odnosi wrażenie, że się do niej zbliża.

Dystans, który budowany jest pomiędzy realną kobietą, a mężczyzną, mimo ich fizycznej bliskości, rzuca oboje w pewnym sensie w otchłań fantazji. Temat ten podejmuje również Adrian Tomine w swoich „Niedoskonałościach”. Jednym z głównych wątków jego powieści graficznej jest nieszczęśliwy związek Bena Tanaki i Miko Hayashi, który balansuje na granicy rozpadu. Miko bowiem podejrzewa, że jej partner skrycie marzy o innych, w dodatku białych, kobietach. Ponieważ obydwoje są Amerykanami azjatyckiego pochodzenia, powstały problem odsyła nas (ponownie) do tematyki porządku symbolicznego, dyskursu oraz tego, jak wpływa na intymne relacje między poszczególnymi jednostkami, na ich marzenia, nadzieje, pragnienia.

Otóż Ben nie czuje się specjalnie związany ze swoimi azjatyckimi korzeniami. Nie widzi żadnego związku pomiędzy swoim pochodzeniem, a tym jaki stosunek mieli wobec niego inni przedstawiciele amerykańskiego społeczeństwa. Jest raczej zwolennikiem wtapiania się (blending in) w środowisko, bycia obojętnym na niuanse, delikatne kwestie różnic kulturowych i etnologicznych autokreacji. Powierza swoje pragnienia Wielkiemu Innemu amerykańskiej kultury w związku z czym nie zastanawia się nad tym za kim się ogląda na ulicy, czy jakiego pochodzenia są kobiety, które występują w oglądanych przez niego filmach pornograficznych. Tanaka przyjmuje postawę cyniczną. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jego pragnienia są wynikiem działania przemysłu kulturowego, Wielkiego Innego i na zarzuty stawiane przez Miko po prostu wzrusza ramionami, nie próbując nawet poddać refleksji, czy zmienić swojej postawy. Jego partnerka natomiast nie podziela jego poglądów, angażuje się w inicjatywy związane z promocją niezależnej kultury nawiązującej do jej azjatyckich korzeni. Opowiada się zatem za pluralizacją dyskursu społecznego.

Odmienne postawy obojga bohaterów reprezentują dwa różne podejścia do mitu tygla kulturowego Ameryki. Rozdźwięk pomiędzy ich światopoglądami – wtapianiem się, a wyróżnianiem, wyodrębnianiem – wkracza w ich przestrzeń osobistą, zawłaszczając ją od korytarza, aż po sypialnię – terytorium marzeń sennych i cielesnej bliskości. Dysonans symboliczny przekłada się na dystans fizyczny, którego efektem jest rozpad związku. Miko zostawia Bena dla pół Żyda, pół Indianina (o nieco „anglosaskim” wyglądzie), który fascynuje się kulturą Japońską. On z kolei wdaje się w przelotny romans z białą dziewczyną. Na tym się jednak nie kończy, do ostatecznego spięcia dzielącego tę dwójkę dochodzi bowiem, dlatego że Ben nie potrafi pogodzić się z wyborem nowego partnera Miko. Podczas gdy nie widzi nic zdrożnego w widywaniu się z białą dziewczyną (a wręcz odwrotnie: jest to dla niego nobilitujące), związek Miko z białym mężczyzną postrzega, jako wyraz niemalże kolonizatorskiej eksploatacji sprowadzającej ją do roli instrumentalnej – „orientalnego dodatku”.
Paradoks ten pomnaża jedynie ilość dychotomii, które odnaleźć można w powieści graficznej Tomine’a. Pomijając różnice światopoglądowe bohaterów głównego wątku, napotykamy problematykę dyskursu oraz Innego objawiającego się w relacjach Ameryka - obywatele o azjatyckich korzeniach, tradycja (inercja) - wyzwolona, płynna tożsamość, heteronormatywna rodzina - pluralizm kulturowy i społeczności homoseksualne, ukrywanie się - coming out, wschodnie wybrzeże - zachodnie wybrzeże (Nowy Jork kontra Kalifornia). Wszystko to przypomina uwikłanie w mechanizmy o charakterze niesynchronicznym, niesymetrycznym podobnym grze w „papier, kamień, nożyce”, w której kamień nie może współgrać z kamieniem, gdyż pragnie nożyc, te zaś „marzą” o papierze. Drastyczny obraz owej niezgranej, zdestabilizowanej relacji zaprezentował Kim Ki Duk w „Czasie”, gdzie mimo że bohaterowie poddają się operacjom plastycznym, by wyjść naprzeciw fantazjom swojego partnera, zawsze natrafiają na moment, w którym pożąda on kogoś innego. Bliskość ustępuje bowiem miejsca odległości, a nawet przepaści, gdy wędrujemy w głąb mroku – spoglądając w oczy bliźniego, chcąc poznać jego i własne pragnienia.

środa, 18 kwietnia 2012

#1014 - King City

Ten komiks mógłby spokojnie zaczynać się od cytatu z Marka Twaina: każdy kto będzie próbował doszukać się tu fabuły, powinien zostać rozstrzelany. “King City” rozdarte jest gdzieś pomiędzy science fiction, komedią i obyczajówką, ale tak naprawdę historia płynie sobie spokojnie w najprzeróżniejsze strony. Główna oś wydaje się prezentować następująco: Joe trenował wraz ze swoim kotem przez dwa lata, aby móc w przyszłości stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. Teraz wraca do swojego miasta rodzinnego. Głównie za pracą, ponieważ Joe jest szpiegiem i złodziejem. No i ma tego kota, którego nie zawaha się użyć.

Komiks zaczął swój żywot jeszcze w 2007 roku w amerykańskim wydawnictwie mangowym, TokyoPop. “King City” to efekt połączenia tych japońskich wpływów z amerykańskim komiksem niezależnym. Rezultat jest, trzeba to podkreślić, bardzo dziwny i niespodziewany. Brandon Graham łączy te dwa style na swój sposób. Z jednej strony historia rozwija się bardzo powoli, pewne mangowe klisze co jakiś czas się lekko naznaczają, kadrowanie jest bardzo japońskie i oszczędne, a i sam rysunek pod wieloma względami również. Jednak kiedy przychodzi co do czego, to okazuje się, że główny bohater nie dąży do zostania najlepszym kocimistrzem na świecie. Raczej snuje się bez celu, wykonuje różne prace na boku i marzy o utraconej dziewczynie. Innymi słowy, nasze zachodnie indie/hipsterstwo w pełnej krasie.

Ale co z tym kotem w wiaderku? Otóż jest to mała fabularna deus ex machina. Joker, który bije wszystkie karty przeciwników. Główny bohater nie może zostać zapędzony w kozi róg, bo wystarczy, że wstrzyknie swojemu kotu ‘juice’ i kot będzie zdolny do wszystkiego. Stanie się bezwzględną maszyną do pokonywania napastników, schowkiem na mózgi i klucze, matematycznym geniuszem czy, co jest jednym z najgłupszych, ale jednocześnie najzabawniejszych pomysłów w komiksie, kocim peryskopem.

Ogólnie, humoru jest tu bardzo dużo i inspirowany jest w największym stopniu “Dr Slumpem”. Podobnie do autora tej mangi, Graham lubi bawić się grami słownymi i wymyślać najdziwniejsze futurystyczne gadżety. Charakteryzuje się też podobną sympatią do skatologii. Ale nie w ten niesmaczny sposób, tylko w podobnie uroczy jak w “Slumpie”. Nie śmiałem się może zbyt dużo, ale uśmiech pojawiał się na mojej twarzy nie raz.

Ciekawe jest też to, że Brandon Graham zaczynał swoją komiksową karierę od rysowania pornografii. Nie widać tego jednak przesadnie wyraźnie w jego kresce. Oczywiście, jego kobiety prezentowane są w osobliwy sposób, chociażby usta mają dość duże, ale gdyby porównać je z mainstreamem amerykańskim czy japońskim, to wypadają całkiem przyzwoicie. Przynajmniej się normalnie ubierają. Już bardziej przeszkadza to, że wszystkie oddelegowane są do schematycznych ról: femme fatale, dream girl i damsel in distress. To jednak też zanadto nie uwiera, ponieważ postacie męskie również głębią nie grzeszą. Także specyficzne równouprawnienie jest w komiksie utrzymane. Wszystkie postaci są po prostu dość dwuwymiarowe, chociaż bardzo sympatyczne.

Wizualnie “King City” jest w większym stopniu zróżnicowane i trafia w mój gust idealnie. Autor pisze w posłowiu, że rysował to na co miał akurat ochotę danego dnia, i to widać. Przemoc pojawia się może w dwóch scenach, jakaś dynamiczniejsza akcja może w trzech. Zbłąkane piersi i członki natomiast przewijają się tylko przez parę plakatów na mieście. I to właśnie miasto jest tutaj głównym bohaterem, i z jego rysowania Graham wyraźnie czerpał największą przyjemność. Kiedy tylko pojawia się ono w kadrze to kreska staje się nagle bardziej szczegółowa. Momentami nawet przywołuje na myśl klasyków japońskiego science fiction. Wielka futurystyczna metropolia, jaką jest King City, żyje własnym życiem. Autor realizuje się poza głównym wątkiem fabularnym i tam właśnie upycha większość swoich szalonych pomysłów, a że wyobraźnię ma sporą, to jest na co popatrzeć.

Samo wydanie Image Comics jest fantastyczne. Komiks ma 424 strony i miękką okładkę ze skrzydełkami. Format jest odrobinę większy od amerykańskich standardów – szerszy od zwykłych wydań zbiorczych. Główna historia natomiast jest czarno-biała, ale w środku komiksu znajduje się też dwadzieścia stron w kolorze. Głównie są to dodatki, których jest po prostu cała masa. Część z nich to różnego rodzaju głupotki, typu gra planszowa, historyjki napisane dla żartu lub przez znajomych rysowników. Ogólnie, rzeczy bez których można by się obejść. Jednak doceniam to, że są. Od całości bije życie i ta szczególna wesołość tworzenia. Różne rysunki znajdują się nawet na skrzydełkach. To nie jest korporacyjny produkt, a autorowi zależy na czytelniku i to się czuje. Ten komiks mnie kocha i chce być kochanym! Podobne odczucia miałem czytając zbiorcze “Osiedle swoboda”. Do tego cena okładkowa jest bardzo niska ($20), biorąc pod uwagę obszerność i zawartość tego dziełka.

“King City” to, według mnie, bardzo ciekawy komiks. Historia wciąga, mimo że nie wywołuje szybszego bicia serca. Przyjemnie napędzana jest przez bogaty świat i ciekawy drugi plan. Dziwacy spacerujący po King City często zwracają najwięcej naszej uwagi. Chociaż głupie pomysły jak wykorzystanie kota jako środka destrukcji, również bawią. Należy jednak pamiętać i zaakceptować to, że na końcu zło nie zostanie pokonane. Głównych bohaterów ono niezbyt zajmuje, sam autor też nie jest zainteresowany. Niech ktoś inny ratuje świat. Mało to (super)bohaterów gdzie indziej?

wtorek, 17 kwietnia 2012

#1013 - Kolorowe (z łezką w oku)

 Z pewnym opóźnieniem kończymy celebrację naszego milenijnego wpisu, w nieco nostalgicznym stylu, wspominając, jak to drzewiej bywało. Razem z Łukaszem Mazurem, drugim z ojców założycieli, gładząc nasze siwe brody, wracamy do naszych naszej pięknej chmurnej i durnej młodości. Do czasów, kiedy impreza zatytułowana Kolorowe Zeszyty dopiero się rozkręcała i nie mieliśmy bladego pojęcia w co tak naprawdę się wpakowaliśmy...


Łukasz "arcz" Mazur:

Ten spóźniony prima aprilisowy żart wcale nie był tysięcznym wpisem na Kolorowych Zeszytach, wiecie?

Pierwsza czterdziestka była moim solowym popisem (pod dwiema banderami) i dopiero później wszystko zostało przerzucone na Kolorowe, które od tamtej pory prowadziłem wraz z Kubą (wtedy Julkiem). A nawet i później było trochę zamieszania z numerowaniem wpisów.

No ale - było nie było, tysiąc "strzelił", więc pomimo powyższego, trzeba uczcić. A przy okazji sytuacja ta ładnie wpisuje się tematem w jubileuszowe wydania komiksowych serii za oceanem*. Znaczy się jest zgodnie z linią programową serwisu, komiksowe nawiązanie zachowane.

Tyle tytułem wstępu.

Prawie trzy lata z pisaniem w tym miejsu wspominam całkiem miło i wydaje mi się, że wraz z wszystkimi osobami, które się przez to miejsce przewinęły odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Weekendowymi cyklami (pomysł Kuby w który z początku nie wierzyłem!) wyznaczyliśmy jakiś "rytm" w blogowo-serwisowym njusowaniu, podobnie jak piątkową chwilą z rozrywką i Batmanem (The Batmans). Działo się sporo, były tygodnie że mieliśmy każdego dnia nowy solidny wpis - recenzje, wywiady, cykle tematyczne, teksty okolicznościowe, relacje, patronaty. Z początku w cieniu Motywu Drogi, później już - choć trzeba było przyznać, że w czasie kiedy kolejne komiksowe blogi padały jak muchy - "z numerem pierwszym". To cieszyło.

Czasem popadaliśmy w marazm, ale wiadomo, że ciężko utrzymać się przez dłuższy czas na wysokich obrotach. Co jakiś czas przychodziły kryzysy - ile ich było (z mojej strony) wie tylko Tomek Pstrągowski, który musiał tego wszystkiego z mych ust wysłuchiwać. Bo to nie jest jednak tak łatwo i przyjemnie, kiedy z blogowania od przypadku do przypadku przechodzi się na regularne "serwisowanie". Są grafiki do zrobienia przy każdym wpisie; są newsy, które musisz napisać w sobotnie i niedzielne poranki (kiedy naprawdę masz znacznie przyjemniejsze rzeczy do zrobienia, a zegar tyka i zaraz 17.00); są teksty, które musisz sprawdzić (a i tak dostaniesz zjeby od trolla-anonima, bo nie wyłapałeś literówki w nazwisku). I przychodzi taki czas, że jednak masz już tego dosyć, że robisz wiele rzeczy na siłę i że niby nie chcesz, ale nucisz pod wąsem "trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść...".

I schodzisz.

Czasem jeszcze ktoś zapyta "Nie brakuje ci pisania na Kolorowe?" i - pomimo mnóstwa pozytywnych chwil, komentarzy i przede wszystkim świetnej zabawy - odpowiedź jest zawsze ta sama "Nie brakuje". Opuszczając pokład miałem poczucie, że zrobiłem maksimum tego co mogłem zrobić (mimo że planów jeszcze trochę było) i przedłużanie agonii ze swojej strony nie ma już większego sensu. 

Nie wierzyłem, że Kubie uda się długo pociągnąć ze stroną, a jednak - znalazł nową ekipę i kolorowa zabawa trwa po dziś dzień. I tutaj chylę czoła - Kolorowe, mimo że inne i "nie moje" (i przyznam, że nie czytane przeze mnie regularnie) trwają nadal, w dobrej formie. I do tego dobiły do posta o numerze TYSIĄC - szacunek Panowie!

*"Tu mamy 520 zeszytów pierwszej serii, tu 390 drugiej, dwie miniserie i pięć występów gościnnych" - razem tysiąc, jak nic.


Kuba "Julek" Oleksak:

Decyzja o założeniu Kolorowych Zeszytów była bardzo spontaniczna. Na prochach nieodżałowanych dla mnie po dziś dzień Below Radars, które zwyczajnie się wykrwawiły, pozostało dwóch kolesi, którzy właściwie się nie znali, ale lubili czytać komiksy. Jeden wolał Goona i Kapitana Amerykę, a drugi Daredevila i X-Menów. Wpadli więc na pomysł, żeby razem stworzyć miejsce, w którym będą raportować o swoich czytelniczych przygodach. A że w komiksowi panowała akurat blogowo hossa, padło na blogspotowy silnik. Jeszcze tylko założyliśmy szyld - Kolorowe Zeszyty - i poszło!

Tyle anegdotycznej legendy o naszym originie.

Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że powołujemy do życia potwora. Monstrum, które będzie pożerało każdą wolną chwile, przykuwając nas do siebie na lata. Rozkazujące z tygodnia na tydzień dostarczać sobie nowego pożywienia, tj. naszych tekstów. Wiecznie głodne, wiecznie niezadowolone, ciągle wołające "jeszcze lepiej, więcej, fajniej!". Razem z Łukaszem stworzyliśmy coś, co okazało się znacznie większe od nas i jeśli z czegoś związanego z Kolorowymi mogę być dumni, to właśnie z tego. Kolorowe stały się bowiem czymś więcej niż tylko jednym z wielu blogasków, które w bardzo krótkim czasie się po prostu wykruszyły. Mam wielką nadzieję, że kiedy i ja "odejdę" (a wiem, że taki moment wcześniej czy później nastąpi), ktoś przejmie ode mnie pałeczkę i będzie kontynuował "misję".

Podobnie, jak Łukasz też przywołam Pstrągiego, który ma zupełną rację pisząc o tym, że uprawianie komiksowej publicystyki mija się z celem, jeśli za taką uznamy tworzenie jakiegoś opiniotwórczego głosu wśród czytelników, oddziaływanie na środowisko (jakiekolwiek by ono nie było) i prowokowanie do dyskusji. Komiksowo obecnie wygląda zupełnie inaczej, niż w drugiej połowie zeszłego dziesięciolecia. Nie chce narzekać, ale wiem, że uspokajające zapewnienie "wszystko jest w porządku" to robienie dobrej miny do złej gry. Nie wiem, może dziadzieje, ale brakuje w tym naszym getcie tej energii, które była jeszcze kilka lat temu. Wydaje mi się, że to już nie jest to, co było kiedyś. Ci, którzy z zapałem kserowali swoje ziny, jeździli na konwenty, gadali po nocach o historyjkach obrazkowych i wydawali ostatnie grosze na pachnące jeszcze farbą drukarską albumy osunęli się jakoś w cień. Przestali to robić, znaleźli sobie inne zajęcia lub po prostu pracę, która nie zostawia zbyt wiele czasu na niegdyś ulubione hobby.

Ale nie miejsce na smutne refleksje o naszym komiksowie, tylko okazja do świętowania. Kolorowe Zeszyty dobiły do swojego 1000 posta i licznik bije dalej!

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

#1012 - Trans-Atlantyk 184

W marcu nastąpił koniec rządów "Justice League" - na liście najlepiej sprzedających się komiksów bestseller DC Comics został zdetronizowany przez premierowy zeszyt letniego eventu od Domu Pomysłów, który miał się rozpocząć w... kwietniu. Marvel przechytrzył swojego konkurenta wysyłając swój hit do sklepów na tydzień przed oficjalną premierą licząc, że sprzedawcy nie powstrzymają się przed puszczeniem go wcześniej w obieg. Nie mylił się. Ale oprócz tego trzeba przyznać, że Dom Pomysłów wpompował mnóstwo środków w promocję swojego crossovera. Zaoferował retailerom świetne warunki przy wzięciu większej ilości zeszytów i zamówieniu kolejnych numerów, które zwyczajowo będą sprzedawały się gorzej. Dzięki temu, sprzedaż pierwszego numeru "Avengers vs. X-Men" osiągnęła imponujące wyniki sięgającą ponad 200 tysięcy egzemplarzy, a numer zerowy "A vs. X" dobił do prawie 135 tysięcy. Nakład powyżej pułapu setki zanotowały jeszcze "Justice League" #7 (131,697 kopii), "Batman" #7 (127,402) i "Avengers Assemble" #1 (100,883). Na dziesięć najlepiej sprzedających się tytułów, siedem pochodzi z DC, a na 25 - już tylko dwanaście. W segmencie powieści graficznych dominacja "Żywych Trupów" jest wciąż niepodważalna. Marka Roberta Kirkmana trzyma się na topie dzięki wsparciu serialu telewizyjnego, ale tuż za nią uplasował się nowy "Hellboy" i dziesiąty tom "The Boys" Gartha Ennisa. Dopiero na czwartym miejscu pojawia się przedstawiciel "wielkiej dwójki" i jest nim trejd "Flashpoint", a Marvel zajął kolejne miejsce z twardookładkowym "X-Men: Seasone One". Warto również wspomnieć, że albumy pisane przez Briana Wooda, z którym DC nie chciało przedłużyć kontraktu, ani pozwolić pracować przy Nowej 52, sprzedają się bardzo solidnie - jego "DMZ" zajęło szóste, a "Northlanders" dziewiąte miejsce w zestawieniu. Przypuszczalnie w kwietniu oficyna Dana DiDio osiągnie jeszcze lepsze wyniki, bo właśnie wtedy serie Nowej 52 zostaną pozbierane w trejdy.

Niestety, po siedmiu kolejnych miesiącach wzrostu w skali roku komiksowy rynek skurczył się o 1.18%, a zbyt powieści graficznych spadł aż o 5.67%. Marcowe spadki to naturalna tendencja, ale warto również pamiętać, że w zeszłym roku w tym miesiącu było aż pięć tygodni, a w tym - tylko cztery. Nie ma co bić na alarm, rynek wciąż się umacnia. Wystarczy porównać pierwszy kwartał tego roku, z tym, co działo się w 2011  - cyferki poszły w górę o ponad 15% (zeszytówki) i 8.39% (albumy). Marvel wyprzedził DC nie tylko, jeśli idzie o notowania bestsellerów, ale również udział w rynku. W marcu zgarnął ponad 36% (wzrost o 6.45% w stosunku do lutego) ogólnych zysków z komiksowej sprzedaży, a jego jednostkowy udział sięgnął prawie 40% (w górę o 5.26%)! Wiadomo, Dom Pomysłów wydaje dużo. Tuż za plecami wielkich, pozycję trzeciej komiksowej potęgi odzyskuje Image Comics (6.66% pod względem finansowym, a 5.59% w komiksach) dystansując IDW Publishing (5.74% i 4.71%) i Dark Horse Comics (5.24% i 3.98%).

Minęły już cztery lata od czasu, kiedy serial telewizyjny "Jerycho" został skasowany. Produkcja emitowana na CBS dostała drugie życie na kartach komiksowej mini-serii "Jericho Season Three: Civil War" wydawanej najpierw przez Devil`s Due, a później przejętej przez IDW Publishing. To jednak nie koniec - postapokaliptyczna historia znajdzie swój ciąg dalszy. Sezon czwarty, podejmujący wątki swojego poprzednika, ma wystartować tego lata, doglądany przez tych samych twórców, którzy zajmowali się wersją telewizyjną. Scenariuszem ma zająć się Kalinda Vazquez, a oprawą graficzną - Andrew Currie. Okładki dostarczy niezawodny Tim Bradstreet. Więcej informacji o projekcie pojawi się zapewne podczas zbliżającego się w Chicago konwentu C2E2. Zresztą, spodziewajcie się obszernej relacji z Wietrznego miasta już wkrótce!

Ku rozpaczy fanów kosmicznego zakątka Marvela (a wcześnie także i DC) Dan Abnett i Andy Lanning chyba na stałe zostali odsunięci od pisania tytułów, które przyniosły im dozgonną, fanowską miłość. Jakimś pocieszeniem może być dla nich "The Hypernaturals", nowa galaktyczna seria robiona dla Boom! Studios, będąca jednocześnie pierwszym, autorskim komiksem supebohaterskim duetu DnA. W świecie "The Hypernaturals" ludzkość zawdzięcza fizyce kwantowej niesamowity rozwój technologiczny, dzięki któremu nie tylko dotarła do gwiazd, ale je również skolonizowała. Ludzka dominacja rozpościera się niemal po całej znanej galaktyce. Porządku w tym świecie strzeże specjalnie do tego przygotowana grupa super-herosów zwana po prostu The Team. Punktem wyjścia historia opowiadanej przez DnA ma być jej zniknięcie. Przedsmak "The Hypernaturals" będzie można przeczytać podczas Free Comic Book Day, natomiast regularna seria wystartuje w czerwcu. Rysunkami zajmą się Tom Derenick, Brad Walker i Andres Guinaldo.

Już w czerwcu zadebiutuje nowa seria DC Comics. "National Comics" będzie komiksową antologią, w której każdy numer skupi się na jednej z postaci tytułowego wydawnictwa National, do których prawa posiada DC. Bohaterem pierwszego numeru będzie Eternity, czyli policyjny koroner Chrisopher Freeman, który potrafi wskrzeszać zmarłych. Historię poszukiwań swojego mordercy spisze zapracowany Jeff Lemire, a narysuje Cully Hamner. W kolejnych numerach pojawią się Madame X, tarocistka pracująca przy kancelariach adwokackich (scenariusz Roba Williamsa, rysunki Trevora Hairsine), Rose i Thorn, czyli damski odpowiednik doktora Jekylla i pana Hyde`a według Toma Taylora i Neila Googe`a i wreszcie Looker, na którą koncept wydaje się niesamowicie zakręcony. Oto modelka Emily Briggs zakochała się we własnym odbiciu w lustrze - jaką wielka tragedią musiała być dla niej przemiana w wampira i niemożność podziwiana własnego odbicia w lustrze! Ian Edington pisze, Mike S. Miller rysuje.

Wciąż całkiem dobrze pamiętam deklaracje Bendisa i Quesady, że świat Ultimate nie jest częścią uniwersum Marvela, co uniemożliwia jakiekolwiek crosovery pomiędzy nim, a Ziemią-616. Obiecanki, że nigdy do takiego spotkania nie dojdzie można włożyć już między bajki. Po crossie z Ultimate Power i przeniknięciu Marvel Zombies dojdzie do spotkania Petera Parkera i Milesa Moralesa. Pięcioczęściowa historia zatytułowana "Spider-Men", napisana przez Briana M. Bendisa z rysunkami Sary Pichelli, ma być częścią obchodów pięćdziesięciolecia Człowieka-Pająka, ale tak po prawdzie jest najlepszym dowodem na to, jak dramatycznie kończą się pomysły w Domu Pomysłów. Redaktor Axel Alonso opowiadający o tym komiksie, nie może oczywiście zdradzać żadnych szczegółów - jak dojdzie do spotkania, jacy bohaterowie jeszcze się pojawią i kto będzie wielkim villainem, któremu oba Pajęczaki będą musiały stawić czoła. 

Redaktor naczelny wydawnictwa Dark Horse Comics Mike Richardson wciela się w rolę scenarzysty. I nie byłoby w tej wiadomości nic sensacyjnego, gdyby nie to, że w pracy nad "47 Ronin" pomogą mu Stan Sakai i Kazuo Koike! Opowieść o pewnym wasalu, który został zmuszony do popełnienia samobójstwa i jego wiernym samuraju, który poszukuje zemsty od dawna fascynowała Richardsona. Od latał nosił się z realizacją tego pomysłu, jeździł do Japonii, zbierał materiały i szukał odpowiednich artystów. Wreszcie takich znalazł. Autor "Usagiego Yojimbo" zajmie się oprawą graficzną komiksu, a jeden z ojców "Samotnego wilka i szczenięcia" będzie pełnił rolę redaktora i konsultanta Richardsona, który napisze skrypt. Premiera "47 Ronin" planowana jest na grudzień 2012 roku i cóż można dodać więcej - wspólny komiks Sakai i Koike może okazać się jednym z najciekawszych albumów ostatnich lat, ale równie dobrze może utonąć w zalewie bitych seryjnie mainstreamowych popierdółek.

Już 11 lipca ukaże się setny numer "Żywych Trupów". Imprint Skybound w ramach Image Comics, w którym publikowana jest najpopularniejsza obecnie seria nie-superbohaterska zaprezentował okolicznościową okładkę autorstwa rysownika "ŻT" Charliego Adlarda. W dość przewrotny sposób oddaje cześć wszystkim bohaterom, którzy zginęli podczas serii. Robert Kirkman ma nadzieję, że podobnych okazji do świętowania będzie jeszcze więcej. Scenarzysta deklaruje, że chciałby pisać swoją flagową serię dekadami. Imponująca jest również lista twórców, którzy przygotują alternatywne okładki dla setnego numeru - Frank Quitely, Todd McFarlane, Marc Silvestri, Bryan Hitch, Sean Phillips i Ryan Ottley już ostrzą ołówki. "Walking Dead" jest dopiero piątym tytułem z Image, któremu udało się dobić tak zacnej liczby (wśród pozostałych - "Spawn", "Savage Dragon", "Witchblade" i "The Darkness"), a pierwszym który nie był tworzony przez ojców-założycieli.