piątek, 23 marca 2012

#0994 - Niczego sobie. Komiksy o mieście Gliwice

Jak zarobić na komiksie w Polsce? To, wbrew pozorom, dość proste. Wystarczy przekonać lokalny magistrat, że forma „przystępnej powieści graficznej” to świetny sposób na promocję miasta. Oryginalny, efektowny (i efektywny), a do tego stosunkowo tani. Przystępna komiksowa forma jest w stanie pomieścić dużo, ładnie narysowanych materiałów edukacyjnych. Miasto zatem wychodzi na swoje, a i autorzy mogą wreszcie na komiksowaniu zarobić na więcej, niż tylko na przysłowiową bułkę.

Szkoda tylko, że w tym festynie samozadowolenia efekt starań, tj. album, jest zwykle jakimś amatorskim produktem komiksopodobnym. Jakiś czas temu byliśmy wręcz zasypywani tego typu wyrobami i dziś, wśród mrowia tego typu publikacji, warto pamiętać właściwie o jednej „Tragedyji płockiej” Grzegorza Janusza i Jacka Frąsia. Wraz z premierą „Niczego sobie. Komiksy o mieście Gliwice” liczba wyjątków od tej mało chwalebnej reguły wzrosła do dwóch.

A Grzegorz Krawczyk i Mikołaj Ratka, redaktorzy antologii komiksowej poświęconej miast Gliwice, postanowili jeszcze utrudnić sobie zadanie. Nie dość, że album został poświęcony miastu, to jeszcze będzie publikacją o charakterze historyczno-edukacyjnym. Polska szkoła „komiksu w służbie polityki historycznej” to osobny, równie wstydliwy, rozdział i na szczęście „Niczego sobie” nie ma z nią nic wspólnego. Jak sam tytuł wskazuje, publikacja wydana nakładem Muzeum w Gliwicach, poświęcona jest przeszłości tego śląskiego miasta. Na łamach ośmiu szortów, poszeregowanych w kolejności chronologicznej poznajemy losy Gliwic na tle wielkiej, dziejowej machiny, kątem oka spoglądając również na mniejszą, kształtowaną przez (z mojego krakowskiego punktu widzenia – bardzo egzotyczny) regionalny kontekst historię, nierzadko nieznaną i fascynującą. Z jednej strony wielkie narodowe mity Sobieskiego, słynnej prowokacji gliwickiej, czasów Solidarności sąsiadują tu z miejskimi legendami i lokalną historią, a wszystko to składa się na niezwykle skomplikowany obraz relacji polsko-niemieckich, Śląska i Polski.

Genialnym w swojej prostocie posunięciem było zdjęcie (na ile oczywiście było to możliwe) z barków artystów obowiązków dydaktycznych i scedowanie ich na tych, którzy do pouczania o historii mają znacznie większe kompetencje. Po poszczególnych szortach widać, że ich autorzy mieli dużą swobodą w kreowania swoich historii, nie siedział nad nimi żaden pan historyk, który poprawiał szczegóły mundurów czy kształt wież na murach obronnych. Ich nadrzędnym celem było opowiedzenie ciekawej fabuły, mniej lub bardziej zakorzenionej, nawet nie tyle w historii Gliwic, co w samym mieście. Jego legendach, bohaterach, nierzadko architekturze. W ich rękach to niewielkie, śląskie miasto ożywa w różnorodnych opowieściach. A faktograficzne obowiązki są doskonale wypełnione przez krótkie omówienie danego epizodu z historii Gliwic. Polecam się z nimi zapoznać po lekturze samych komiksów, bo opisując historyczny kontekst mogą popsuć lekturę.

Antologie zwykle są świetną okazją do przeglądy rodzimej kadry komiksowej. Patrząc na nazwiska zaangażowanych twórców „Niczego sobie” prezentuje się na ekstraklasowym poziomie. Choć brakuje gwiazd największego formatu, to nikt z tej silnie obsadzonej młokosami i weteranami stawki nie odstaje. A wybijają się jak zwykle Przemysław Surma, którego jeden, dwa albumy dzielą od ścisłej krajowej czołówki i Marek Turek, który jak zwykle trzyma poziom. Obaj nie dość, że dysponują kreską nie do pomylenia z innymi twórcami, to jeszcze ich styl poparty jest bardzo konkretnym warsztatem. „Ballada o tym, jak zły Mansfeld swój apetyt zaspokoił” Surmy w baśniowej konwencji, dziecięcym rymem i przepięknym rysunkiem opowiada dość prostą, ale pełną uroku opowieść o pewnym rzezimieszku i obrotnej pannie z Gliwic. Natomiast pozbawiony słów „Capitol” jest bardzo „turkowy” – klaustrofobiczny, zagadkowy, pełen grozy. Opowieść o pożarze gliwickiego teatru i autor „Fastnachspielu” to znakomicie dobrana para – kiedy (nieopatrzenie) przeczytałem historyczne didaskalia do tego szorta wiedziałem już, że Turek właśnie najlepiej nadaje się do zilustrowania tego epizodu z dziejów Gliwic.

Na swoim (dobrym) poziomie zaprezentowali się Dominik Szcześniak i Maciej Pałka. Przewrotny scenariusz w połączeniu z undegroundową, epatującą brzydotą kreską doskonale sprawdził się w historii o tytułowym „Garbusie” umieszczoną w brudnym średniowieczu. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Anna Helena Szymborska. Rysowniczka, o której niewiele mówi się w kontekście kobiet robiących komiksy, pokazała się z bardzo dobrej strony. Technicznie – niemal bez zarzuty. Styl – gdzieś tam kołaczą mi się skojarzenia z najwcześniejszym Bilalem i współczesnym Manarą. Szkoda tylko, że artystka miała szczęście (czy raczej go nie miała) do dość pretensjonalnego skryptu Tomka Kontnego. Kolejny krok do przodu w rysowniczym rozwoju zrobili Kajetan Wykurz i Mikołaj Ratka.

W „Niczego sobie” czuć, że nad całością czuwał jakiś redaktor. I jest to bardzo miłe uczucie. Począwszy od gustownego designu ze świetną okładką na czele, przez dobór różnorodnych artystów, pod których styl dopasowano poszczególne historię, aż po ostateczną kontrolę jakości. Bardzo trudno jest mi wskazać komiks mocniej odstający od reszty. Jasne, jak to w tego typu zbiorkach, antologiach, a do tego rzeczach, robionych za zamówienie, są rzeczy lepsze („Garbus”, „Victoria”, „Ballada”) są i rzeczy nieco słabsze (prześliczne, ale nudne „Zobaczyć króla”, nie odbiegające zbyt dalece od kanonów „komiksu historycznego” „Marcowe ulice” i „Komandosi z Berlina”). A wszystko to napisane, narysowane, złożone i wydane w zaledwie pół roku – Mikołaju, chylę czoła.

Nie chciałbym zostać źle zrozumiany – choć „Niczego sobie” to rzecz bardzo dobra, nie była dla mnie taką fangą w nos, jak „PW 44” przed kilkoma laty. Wtedy, artyści zebrani przez Przemka Truścińskiego udowodnili, że da się opowiadać o Powstawaniu Warszawskim nie ograniczając się do pustych frazesów, a komiks nie żadnych kompleksów, może włączyć się w dyskurs o narodowej martyrologii i trudnej historii. „Niczego sobie. Komiksy o mieście Gliwice” nie mają takich ambicji. To raczej antologia na miarę naszych możliwości. A te, jak się okazało, w Gliwicach są całkiem duże.

30 komentarzy:

Szymon K. pisze...

Być może kieruję się głównie lokalnym patriotyzmem, ale wydaje mi się, że wśród tego typu publikacji bydgoska "Zaczarowana altana" była również dość dobrym komiksem i sugerowanie, iż poza "Tragedyją" i gliwicką antologią nie ma wartościowych publikacji promujących miasto jest nadużyciem. Przyzwoity scenariusz Karskiej i fantastyczne rysunki Kiełbusa (przynajmniej na mnie) robią pozytywne wrażenie.

turucorp pisze...

Tak gwoli scislosci, bo to juz drugie miejsce, w ktorym spotykam sie z takim okresleniem. "Niewielkie" Gliwice pod wzgledem zaludnienia sa tuz za Kielcami czy Toruniem i maja wiecej mieszkancow niz Rzeszow i Opole.

Anonimowy pisze...

"jest nadużyciem."

Standard w przypadku Kolorowych... Tak to jest gdy za ocenianie tego typu antologii biorą się amatorzy...

turucorp pisze...

alez oczywiscie, tez uwazam, ze ocenianie nalezy pozostawic "zawodowcom", najlepiej takim anonimowym.

Maciej Gierszewski pisze...

do anonima ->
dziękujemy za wnikliwe czytanie wszystkich wpisów na "Kolorowych".

Kuba Oleksak pisze...

Szymonie, dla mnie "Zaczarowana Altana" jest jednak półkę niżej. Nawet jeśli będziemy ją rozpatrywać w kat. komiksu dla dzieciaków (bo nim jest). Rysunki - fantastyczne, zgodzę się, choć widywało się Kiełbusa w lepszej formie. Ale toporność dydaktyzmu mnie odrzuciła. Jest profeska na poziomie wykonania, ale to jeszcze nie to. Do "Tragedyji" i teraz do "Niczego sobie" startu nie ma.

Turu - jakby to napisać, żeby nikogo nie urazić. Dla mnie duże miasta to nap. Katosy na Śląsku albo WWA, Poznań albo Wroclove. Opole, Kielce, Toruń, Rzeszów to dla mnie niewielekie (nie małe, niewielkie!) miasta. Punkt widzenia zależy od punktu zamieszkania :)

Anonitrollu - ech, tęsknie za trollami, którzy naprawdę potrafili mi podnieść ciśnienia i wysilali się nawet na hatemail, ale teraz widzę, że poziom pikuje w dół. Trochę szkoda :)

Kuba Oleksak pisze...

Hej, bo to dobra antologia jest. Serio, serio. Warto ją kupić choćby dla rysunków Surmy, Turka (co to się wykłóca ze mną o wielkość Gliwic) i Szymborskiej, przyjemnych narracji Ratki. No i ślicznie wygląda na półce!

turucorp pisze...

@Kuba, ja sie nie obrazam, mam swiadomosc "punktu siedzenia", tyle, ze wiekszosc ludzi nie widzi roznicy miedzy "normalnymi" miastami a miastami slaskiej konurbacji. A to dosyc powazne roznice, min. w kontekscie omawianej tutaj antologii (i jej kontekstu historycznego).
Jak slusznie zauwazyles w recenzji, jest to dosyc "egzotyczne" bo:
-Miasta konurbacji praktycznie juz sie nie rozrastaja, bo nie maja gdzie
-Wawa skutecznie zablokowala sformalizowanie struktury metropoli "Silesia", ktora teoretycznie liczy do 3,5 mln. mieszkancow
-Katowice maja 300 tys., z Twojego "punktu siedzenia" tez nie powinny sie lapac na "duze" (maja 10 miejsce w kraju, Gliwice 18-te), przed wojna byly prawie takie same (roznica 30 tys.)
-to co dla mieszkanca Wawy czy Krakowa jest sasiednia dzielnica, dla mnie jest sasiednim miastem (w 30 min. przemiescisz sie np. ze Zwierzynca do Nowej Huty, ja w tym samym czasie przejade przez kilka miast majacych powyzej 100 tys. mieszkancow kazde).
-specyficzna kwestia percepcji, ale jak jestem w Rzeszowie, Lublinie czy Kielcach, to czuje sie troche jak w oazie na pustyni, u nas o fakcie, ze jestes juz w innym miescie dowiadujesz sie z tabliczki przy ulicy.
Fajnie byloby zrobic kiedys taka antologie komiksowa, ktora wyjasniala/obrazowalaby specyfike i niuanse tutejszej "egzotycznej miejskiej geografii"

Kuba Oleksak pisze...

Odchodząc nieco od akademickiej kwestii małe czy dużo, wielkie czy niewielkie - wikłając się tu w dywagacje adminstracyjno-geograficzna ja się mogę upierać, że Wieliczka np. można uznawać, za część Krakowa :) A WWA trzeba brać pod uwagę z jej rozległymi suburbami :)

Wydaje mi się, że w antologii została bardzo mocno podkreślona inność i wsobność Gliwic od reszty śląska, choćby przez to, że nie jest to antologia śląska, tylko gliwicka właśnie. Śląskość to tylko jeden z kontekstów, przez który należy czytać poszczególny komiksy - ani gorszy ani lepszy od polskości na ten przykład.

Ale masz rację - trudno rozpatyrwać wielkość Gliwic bez myślenia o tym, że jest częścią pewnej aglomeracji

turucorp pisze...

heh, nie zrozumiales, bo to chyba faktycznie jest egzotyczne... na Gornym Slasku nie ma szans zeby jakies miasto zdominowalo pozostale i potraktowalo je jako "suburbia" :)
A akurat w kontekscie historii Gliwic, mozna dosyc dobrze przyjzec sie kwestii "slaskosci".
Miasto, ktore (pierwszy raz)do Polski zostalo przylaczone dopiero w 1945 r., ale bylo u zarania grodem piastowskim, miastem czeskim, siedziba husytow, samodzielnym ksiestwem (a nawet siedziba dwoch ksiazat rownoczesnie), wolnym miastem, miastem austryjackim, pruskim i niemieckim.
To, wbrew pozorom, jest dosyc typowe (w roznych konfiguracjach) dla wielu miast na Slasku.
Antologia tak naprawde porusza jedynie drobny wycinek z historii miasta i rzeczywiscie odbywa sie to w oderwaniu od szerszego kontekstu historii i specyfiki regionu, dlatego faktycznie jest to "antologia miejska".
Mam nadzieje, ze wystarczajaco czytelna, mimo tego "oderwania", chociaz patrzac na dotychczasowe opinie i recenzje, to nawet teksty dolaczone do komiksow, nie daja wystarczajacej informacji do pelnego/wlasciwego odczytania komiksow z tej antologii.
Wlasciwie przy kazdym z tych szorciakow trzeba jeszcze samodzielnie pogrzebac "u zrodel" zeby zalapac, ze te komiksy wcale nie sa tak proste i jednoznaczne fabularnie, jak wydaja sie byc przy pierwszym czytaniu.
Tak, wydaje mi sie, ze okreslenie "egzotyczne" jest, w przypadku tej antologii, jak najbardziej wlasciwe.

Szymon K. pisze...

Nie twierdzę, że bydgoski komiks jest wybitny. Po prostu wydaje mi się, że początek Twojego tekstu jest zbyt ostry. Można by z niego wnioskować, że poza dwoma wyżej wymienionymi, nie ma ŻADNYCH komiksów tego typu wartych JAKIEJKOLWIEK uwagi. Uważam to za sporą niesprawiedliwość w stosunku do produkcji typu "Zaczarowana altana" czy "Uczeń Heweliusza",tym bardziej, że to już kolejna po Sebastianie Frąckiewiczu (blog Outline) tego typu opinia.

Rob pisze...

A mnie zastanawiają dwa pierwsze akapity. Serio tych antologii finansowanych przez władze lokalne było aż tyle?

turucorp pisze...

@Rob, tak na szybko i wyborczo:
"Legenda i prawda o herbie Ostrowa Wielkopolskiego"
"Historyczne podróże po Jeleniej Górze, czyli niesamowite wakacje Rudego i Groszka"
"Chopin na weselu w Żychlinie, czyli Fryderyka przygody na mniej poważną nutę"
"Legenda o Skamieniałym Mieście"
"Mikołaj Kopernik na Warmii"
"Nad brzegiem Gołdapy"
"O Kwapiszonie, niezwykłym Poznaniu, tajemnicy listu i... "
"Pamiętamy: Biała Podlaska 1939-1945"
"Powstanie Wielkopolskie. Mieszkańcy Swarzędza w zwycięskim zrywie niepodległościowym 1918-1919"
"Tajemnice Opolszczyzny - Odkrywcza wyprawa z Bobbym i Molly"
"Termoaktywny Uniejów"
"Uczeń Heweliusza"
"Unia Lubelska czyli: Tajemnica zaginionej pieczęci"
"Upadek wielkiego mistrza"
"Zupełnie nieznana przygoda dobrego wojaka Szwejka w mieście Przemyślu"

Lotar pisze...

"Miasto, ktore (pierwszy raz)do Polski zostalo przylaczone dopiero w 1945 r., ale bylo u zarania grodem piastowskim".

A Gliwice to niby gdzie zostały założone, że dopiero pierwszy raz weszły w skład Polski w 1945 roku?

turucorp pisze...

@Lotar, w szkole nie uczyli o rozbiciu dzielnicowym? O_o

Rob pisze...

@Turu

dziękuję, nie wiedziałem, że tego aż tyle powstało.

turucorp pisze...

@Rob, prosze, ale to tylko czesc publikacji, do tego dochodza publikacje "koscielne", IPN-onwskie, rozne fundacje i oczywiscie nazbieralby sie spory pakiet komiksow wydawanych w samej Wawie.

Lotar pisze...

"Lotar, w szkole nie uczyli o rozbiciu dzielnicowym? O_o".

Więc skoro Gliwice zostały założone w XIII w. to nie miały nic wspólnego z Polską? Ciekawa koncepcja.

Zdanie o przyłączeniu w 1945 roku sugeruje, że Gliwice są jakimś obcym miastem, które zostało zaanektowane.

Czy napiszesz, że Warszawa została przyłączona do Polski w 1526 roku?

turucorp pisze...

@Lotar,
widze, ze postanowiles podzielic sie tutaj swoja wiedza z zakresu historii, geografii i administracji, a przy okazji semantyki?
To mile z Twojej strony, ale obawiam sie, ze masz spore braki w tych dziedzinach.
-NIGDZIE nie napisalem, ze Gliwice nie mialy nic wspolnego z Polska
-napisalem za to BARDZO WYRAZNIE, ze jako MIASTO naleza do Polski dopiero od 1945 roku
-w momencie POWSTAWANIA MIASTA w Polsce nie istniala ZADNA wladza centralna (seniorat dzialal do 1227, Gliwice prawa miejskie uzyskaly w 1276)
-MIASTO a nie ziemie, na ktorych je wybudowano.
Stosujac Twoja "logike", za chwile dowiemy sie, ze np. Berlin nie jest niemiecki, bo zalozyli go slowianie, a Rzym nie jest wloski tylko grecki, skoro zalozyl go potomek Eneasza.
Moze wez i zapisz sie do jakiejs parti hipernacjonalistow, idz na wiec, napluj kaczorowi do zupy za opcje proniemiecka, zamiast probowac wcisnac mi tutaj jakies kity, o tym co niby powiedzialem/zasugerowalem?

Lotar pisze...

Jedyna osobą, która ciśnie tutaj kity jesteś Ty.

Może mam się jeszcze zapisać do Hamasu albo Ku Kux Klanu? Dzięki, ale nie skorzystam z tej rady.

Czyżbyś miał w swoich prywatnych zbiorach jakiś dokument potwierdzający lokację Gliwic? Dokument na który się powołałeś wcale tego nie potwierdza. Mówi nam tylko, że w 1257 roku Gliwice były miastem. Po prostu trzeba kiedyś obchodzić rocznicę ku uciesze gawiedzi.

Przyjmuje się również, że Krzyżaków do Polski sprowadził Konrad Mazowiecki, co nie jest prawdą. Wiec jak widzisz między tym tym co się przyjmuje, a prawdą jest różnica.

Semantyka, popularne słowo ostatnio. Często się nim ludzie dowartościowują. Ciekawe co będzie królować w przyszłym sezonie? Mnie by wystarczyło na początek gdybyś używał polskich znaków.

Seniorat został złamany, ale to nie przeszkadzało Henrykom Śląskim kontrolować większości terytorium Polski, więc to też nie była Polska? Mylnie zresztą utożsamiasz średniowieczne państwa z dzisiejszym.

Za Hermana Zbigniew i Bolesław mieli wydzielone dzielnice i tatuś jakoś ich tam specjalnie nie kontrolował (inna sprawa, że jego kontrolował Sieciech). Czyli Polska wtedy także nie istniała?

Jak widać braki w logice występują w twoich wypowiedziach, a stwierdzenie, że Gliwice po raz PIERWSZY znalazły się w granicach Polski dopiero w 1945 jest delikatnie pisząc głupie.

turucorp pisze...

@Lotar, najbardziej glupie jest to, ze trzeci raz zmieniasz tresc mojej wypowiedzi, traktujac ja rownie sobodnym "widzimisie" jak historie.

ja moge tutaj sie bawic w "dyskusje" baaaardzo dlugo, a Ty za chwile wpadniesz na pomysl, zeby udowadniac, par analogiam, np., ze wszystkie zrywy niepodleglosciowe byly zbedne, bo przeciez carowie Rosji byli w tym czasie krolami Polski.

moze przeczytaj najpierw, jeszcze raz, DOKLADNIE, to co napisalem, a potem zastanow sie, co usilujesz mi wmowic i wlasciwie po co?

Lotar pisze...

Pewnie niedługo przeczytam, że obalam teorię Kopernika...

"Miasto, ktore (pierwszy raz)do Polski zostalo przylaczone dopiero w 1945 r".

Treść jest jasna. Miasto nie zostało założone w Polsce.

To Ty chyba nie rozumiesz bezsensowności tego co napisałeś.

Porównaj sobie te dwa zdania.

1. Olsztyn (oczywiście ten warmiński) po raz pierwszy znalazł się w granicach Polski w 1945 roku. = PRAWDA

2. Gliwice po raz pierwszy znalazły się w granicach Polski w 1945 roku. = FAŁSZ. Gdyby Gliwice zostały założone w drugiej połowie XIV w. to mógłbym się wtedy zgodzić.

Widzisz teraz różnicę?

Lotar pisze...

Eh, dałem ciała z tym Olsztynem, Zapomniałem o wojnie trzynastoletniej. Zamieniamy Olsztyn na Lwów, a rok 1945 na 1339.

turucorp pisze...

ale mieszasz o_O
prawie jak Steinbach :/

Lotar pisze...

A co z tym wszystkim ma wspólnego szalona Niemka?

Jak się nie wie co napisać, to pozostaje tylko walić porównaniami od czapy. A ponoć byłeś gotowy na długie wywody...

Proponuje koledze samemu się dokształcić zamiast robić wielkie oczy.

Kończę dialog z nadzieją, że jednak zrozumiesz swój błąd.

turucorp pisze...

tak tak, zrozumiem swoj blad, pokajam sie, posypie glowe popiolem i na kolanach zawedruje na Jasna Gore w ramach pokuty.
A w tzw. miedzyczasie zrobie doktorat (humoris causa oczywiscie), wykazujac, ze brak wladzy centralnej, jednolitego prawa, urzedow i calkowita samodzielnosc regionow/dzielnic nie stanowi zadnego problemu dla integralnosci panstwa. Przy okazji oglosze sie krolem Polski i zazadam dostepu do Morza Czarnego i zwrotu Tobago.
EOT (?)

Lotar pisze...

Haha, jednolite prawo w średniowiecznym państwie?! Jesteś naprawdę pocieszny. Ty chyba naprawdę wierzysz, że w średniowieczu państwa funkcjonowały na tej samej zasadzie co obecne.

Jak chcesz możesz wierzyć, że Ziemia jest płaska. Nic mi do tego.

I przez Ciebie wyszedłem na niesłownego człowieka. ;)

Tym razem kończę moje wywody definitywnie. Życzę owocnych studiów.

turucorp pisze...

"O subiektywnosci postrzegania rzeczywistosci na przestrzeni wiekow, czyli jak to w sredniowieczu brak wladzy zwierzchniej i calkowita samodzielnosc kazdego ksiazatka z rodu Piastow, stanowily zywy dowod istnienia jednolitego Panstwa Polskiego" autorstwa jasnie oswieconego "Lotara"
spoko, niezly flejm jak na jeden przeinaczony i wyrawny z kontekstu fragment zdania :[

Piotr Nowacki pisze...

E tam, według mnie z wymienionych przez Marka komiksów, ten Butenki i Konwa z Danielem też są całkiem spoko. "Uczeń Heweliusza", Altany i komiks o Wilanowie altanowego duetu to też fachowa robota.

Dagmara Fafińska pisze...

Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisane.