środa, 29 lutego 2012

#0978 - Możemy zostać przyjaciółmi

Czterech kolesi, dobrych kumpli spotyka się wieczorkiem w knajpie przy browarku, aby obalić kilka kufli i pogadać, zdać relację, podzielić się wspomnieniami, przywołać kilka wspólnych, dawnych przeżyć. Takie "męskie" spotkania cementują przyjaźń między facetami.

A zdaje się, że oni dawno się nie widzieli. Pierwszy browar podany i trwają namowy, aby jeden z nich opowiedział historię swojej pierwszej, młodzieńczej miłości. Powiastka jest krótka, nosi tytuł "Kierowani wiarą", tylko cztery plansze, po których przy stoliku następuje małe podsumowanie: "No tak… pierwsza miłość…", "…tej się nigdy nie zapomina!", no i toast: "Za pierwsza miłość!".

Bohaterowie wypili za pierwszą, nieszczęśliwą miłość. Następnie zachęcają kolegę, aby opowiadał dalej. W kolejnych trzech nowelach bohater jest coraz starszy, jednak schemat nawiązywania (a raczej: nie nawiązywania) znajomości z płcią przeciwną się nie zmienia. Późniejsze związki, mimo zdobytego doświadczenia, są równie nieudane. Druga, tytułowa opowieść skupia się na koszmarnym zdaniu: "Możemy zostać przyjaciółmi". Który z męskich czytelników tego komiksu ani razu w życiu nie usłyszał tego zdania albo panicznie nie bał się, że je usłyszy, niech podniesie rękę. Nie widzę...

Historie "Krew i honor" oraz "Vamos a la playa" przybliżają kolejne fatalne zauroczenia. Mimo usilnych starań, wewnętrznej potrzeby, nie udaje się głównemu bohaterowi szczęśliwie i ze wzajemnością zakochać. Źle inwestuje. Nietrafnie ukierunkowuje swoje uczucia. Bardzo bawiły mnie pijackie wstawki, "męskie" mądrości stolikowego towarzystwa: "Zawsze zakochujesz się w laskach zanim je w ogóle poznasz", "Wtedy była moim ideałem! Potem długo nic", "Nie możesz jęczeć za tą laską w nieskończoność!", "Kobiety! Nie można z nimi ani bez nich…", na koniec moje ulubione: "One… one też nas chcą… chcą nas".

Mawil z wielką swobodą i lekkością narysował sercowe niepowodzenia Markusa. Książeczka jest krótka, liczy sobie jedynie 64 strony, czyta się ją szybko i z niekłamaną przyjemnością. Każdy czytelnik zajdzie w niej jakiś fragment swojego życia, doświadczenia. Oczywiście, nie została ona narysowana dla czytelników, ale dla czytelniczek. Główna idea, jaka przyświecała autorowi, podczas rysowania, to była potrzeba przybliżenia kobietom złożoności męskiej psychiki.


Dopisek na marginesie: czytając "Możemy zostać przyjaciółmi", przypomniał mi się wiersz Andrzeja Sosnowskiego, który nosi tytuł "Chodź":

Czy pamiętasz swój naprawdę pierwszy
raz i jakie to było trudne? Kluczyk, rząd
światełek na tablicy i nagle muzyka
rośnie nam u ramion i poważniejemy
jakbyśmy naprawdę mieli się rozbierać.
Och, to nie żarty lecz sto na godzinę
w kółko w garażu w podziemiach hotelu.
Jakby ktoś nożem wodził cię za nos.

Jakby ktoś brzytwą głaskał cię pod włos
na gardle, pozwól, że ja to zrobię, lubię
brnąć w nieznane.

(…) W mgnieniu oka ból
ścina to wszystko, zagryzasz wargi,
usta odwracają się z jękiem, uśmiechy
rozpryskują jak zimne ognie.

wtorek, 28 lutego 2012

#0977 - Naćpany nietoperz przeciwko szatanowi i Davidowi Bowiemu ("Batman: R.I.P.")

Dzisiaj na łamach Kolorowych gościmy Tomasza Bednarza, znanego z Kopca Kreta i bloga Czarnykoziołek. Jak sam o sobie pisze - "z komiksu wielbię Brytyjczyków pracujących w amerykańskim komiksie – Morrisona, Moore’a, Milligana, Ellisa i Ennisa. Pałam też sympatią do kilku Amerykanów – Aarona, Snydera, Fractiona i Hickmana".


"Batman R.I.P." to komiks z czasów kiedy Grant Morrison złamał internet na pół. W 2008, amerykańskie fora komiksowe uginały się od fanów wykrzykujących swoją nienawiść względem autora. On morduje moje dzieciństwo! Czemu nie chce zabić Batmana? Czemu go zabija? To jakiś narkotykowy bełkot! I klasyczne w kontekście tego autora - nic nie rozumiem.

W wypadku "R.I.P." wynika to z trzech powodów. Po pierwsze, wbrew temu jak DC pierwotnie reklamowało tę historię nie jest to opowieść o śmierci Batmana. Wręcz przeciwnie, mimo tego co go spotyka, bez przerwy i bez wytchnienia prze on naprzód pokonując przeciwności. Po drugie, nie jest to historia samodzielna, a zwieńczenie pierwszego aktu w wielkiej nietoperzowej powieści, którą od pięciu lat pisze Morrison. Pojawia się tu wiele wątków i postaci z poprzednich tomów, czyli "Batman and Son" oraz "Black Glove". Wiele z nich zostaje także później bardziej rozwinięte w akcie drugim - "Batman and Robin", a niektóre też i w trzecim - "Batman, Inc". Ponadto, Morrison ma specyficzny hiperaktywny styl, który zmusza czytelnika do szybkiego czytania, ale zarazem jego komiksy trzeba czytać wolno, żeby nie przegapić jakichś ważnych elementów fabuły. Na pewno więc jest to komiks, która nagradza ponowne lektury i irytuje jakiś, być może większy, procent komiksowego czytelnictwa.

Koniec końców jednak, "R.I.P." to bardzo prosta opowieść. U podstaw, jest to taka wariacja na temat "Knightfall", zrobiona na mniejszą skalę. Przeciwnik wie kim jest Bruce Wayne i wykorzystuje to żeby go złamać i zniszczyć. Robią to psychologicznie, fizycznie, ale też medialnie oczerniając nazwisko Wayne na łamach gazet. W rezultacie, pokonany i omamiony narkotykami Batman, podróżuje przez Gotham, przygotowując swój kontratak i jednocześnie walcząc z dręczącymi go halucynacjami. Rozmawia z gargulcami zdobiącymi budynki, wdaje się w dyskusje z Batmite’m, oraz wyszywa sobie ze znalezionych szmat nowy jaskrawy strój.

Morrison realizuje też tutaj dwa ze swoich większych konceptów, pod których znakiem stał jego drugi rok pisania człowieka nietoperza. Mianowicie, łączy całą historię Batmana – "wszystko się wydarzyło" - oraz przedstawia powiązaną z tym teorię o transformacjach Jokera. Dlatego często w samym "R.I.P." wspominany jest Black Casebook, notatniki Batmana w których na bieżąco zapisywał on wszystkie swoje detektywistyczne sprawy. To na tych kartkach ukryte są najbardziej szalone historie z Silver Age. Batman czytając je nie jest pewien czy to mu się naprawdę przydarzyło czy to tylko jakieś fantazje będące efektem jego ćwiczeń i eksperymentów nad swoim umysłem.

Co do Jokera, to Morrison przedstawił swój pogląd na niego w Batman #663 (z "Batman and Son"). Według tej wizji, Joker zawsze dostosowuje się do sytuacji - do swojego Batmana. Kiedy nietoperz był mroczniejszy, to i Joker stawał się bardziej morderczy, a kiedy Batman przechodził swoje weselsze lata, to ta pocieszność udzielała się również Jokerowi. Stąd też klaun Morrisona to szalony psychopata wykazujący się zaskakującym spokojem niczym Hannibal Lecter, i wizualnie przypominający Marilyna Mansona i Davida Bowiego. Potwór dwudziestego pierwszego wieku uzbrojony w brzytwy.

Na końcu tomu znajduje się jeszcze dwuczęściowa historia "The Butler Did It", która rozgrywa się parę dni po zakończeniu "R.I.P.", w trakcie wielkiego komiksowego eventu "Final Crisis". W tomie jednak nie jest to w żaden sposób oznaczone. I to naumyślnie. Walka toczy się w głowie Bruce'a Wayne’a i dlatego czytelnik powinien czuć się tak samo zagubiony jak i bohater. Jest to taki ekspresowy przegląd historii Batmana, inspirowany "Identity Crisis" Milligana. Czyta się to cudownie, z naprawdę szerokim uśmiechem, a opowieść ta stanowi świetne, i moim zdaniem satysfakcjonujące, zwieńczenie tomu.

Jeśli chodzi o rysunki, to jest trochę nierówno. Niektóre obrazy zapadają w pamięć, niekiedy układ stron zaprojektowany przez Morrisona jest bardzo ciekawy i filmowy, ale bywa też przeciętnie. Kreska Tony’ego Daniela w dużym stopniu przypomina rysunki Jima Lee. Radzi więc on sobie doskonale z pozującymi postaciami. Akcja z resztą też prezentuje się zwykle bardzo dobrze. Daniel wpada jednak w podobne pułapki jak i Lee. Zróżnicowanie twarzy stanowi dla niego kłopot. Szczególnie jest to widocznie w jednej scenie, w której Tim Drake bez kostiumu wygląda identycznie jak Bruce. Z drugiej strony, w komiksie nie ma wielu takich wpadek, a sama mimika twarzy jest często świetnie przedstawiona. Ogólnie rzecz biorąc, Daniel nie zawsze estetycznie trafia do mojego gustu - nad niektórymi stronami wyraźnie spędził więcej czasu niż nad innymi. Ostatecznie jednak, w swoim pseudo-realistycznym stylu jest na pewno ponadprzeciętnym rzemieślnikiem. I lubię jego Jokera.

Druga historia narysowana została przez Lee Garbetta, który reprezentuje dość zwyczajną nieefekciarską superbohaterską kreskę. O dziwo, jednak radzi sobie z materiałem bezbłędnie. Żadnych potknięć, Batman z każdej epoki wygląda inaczej, postaci przypominają siebie, a zabójcze tempo historii podkreślane jest dynamicznym kadrowaniem. Te rysunki raczej nikomu nie zapadną w pamięć, ale służą opowiadanej historii doskonale. Do tomiku dodane są jeszcze okładki poszczególnych zeszytów malowane przez Alexa Rossa. Piękne i ikoniczne, każda bez wyjątku. Ta chyba najlepsza.

Kiedy "R.I.P." wychodził w 2008 w formie zeszytów, DC reklamowało go jako historię w której Batman zginie. Jak na złość jednak, Batman tutaj tryumfuje. Człowiek nietoperz Morrisona to półbóg u szczytu ludzkich możliwości. Nie każdemu to odpowiada. Nie każdemu też opowiada jego styl, setki odniesień, i zupełnie niemainstreamowe pisanie mainstreamu. Dla mnie natomiast "R.I.P." to jak wchodzenie do sklepu z zabawkami jako pięciolatek. Totalna ekstaza. Obiektywnie, wszystko zależy od tego czy czytelnik, chce brać udział w tej grze, która wymaga od niego aktywnego udziału. Jeśli nie, to Scott Snyder od jakiegoś już czasu pisze bardziej klasycznego Batmana. Jeśli tak, to początek trasy tej kolejki górskiej znajduje się przy "Batman and Son" i pędzi ona przez setki, setki stron.

poniedziałek, 27 lutego 2012

#0976 - Criminal vol.2 Lawless

"I think family is a trap... but i figure you already know that..."

Nie jest to według mnie przypadek, że to właśnie ten tom został opatrzony wstępem Franka Millera. W przeciwieństwie do "Coward" (klik albo klik), w "Lawless" związki z jego komiksami zostały zdecydowanie uwypuklone. Kilka razy w trakcie lektury przychodziło mi na myśl, że to on mógłby coś takiego napisać, że widzę tu nawet nie "Sin City", a "Rok Pierwszy" - ale w żadnym wypadku nie nazwałbym tego komiksu epigońskim, powiedziałbym raczej, że to przemyślany ukłon w stronę najlepszych prac starszego kolegi.


Widać, że Ed Brubaker korzysta z doświadczenia Millera, ale reprezentuje już następne pokolenie. Zresztą trzeba pamiętać, że wzorce obaj mieli te same. Klasyczne (i mniej klasyczne) kino noir wydaje się być workiem bez dna dla współczesnych twórców komiksowych. Pisząc o "Criminal" nie sposób ominąć ten temat, bo w wielu aspektach to twór bardzo filmowy. Główny bohater - dezerter chcący pomścić śmierć brata - zdaje się wręcz żywcem wyjęty z klasycznego filmu z Bogartem "Dead Reckoning", a fabuła wskazuje na inspirację niedocenionymi spadkobiercami Melville'a: Walterem Hillem i Mikiem Hodgesem. Mamy tu powrót po latach i zemstę kojarzącą się ewidentnie z "Get Carter", mamy kierowcę pracującego dla szajki przestępców, co kieruje nas na "Drivera" - ale to tylko mały odsetek, w trakcie lektury w głowie mnożą się tytuły które mogły inspirować Brubakera. Brak tu jednak popowej tarantinowszczyzny czy przykładania jakiejś szczególnej wagi do cytatu. Mimo oczywistych związków* ten komiks to nie pusta zabawa formą czy gatunkiem.

W recenzji pierwszej części "Criminal" wspominałem, że to komiks, który artystycznie nie dorasta do swych filmowych odpowiedników. W drugim tomie szala się jednak przechyla. Pod pretekstem napisania komiksu kryminalnego Brubaker pragnie coś ważnego powiedzieć i zdecydowanie nie chodzi tu tylko o wiarygodny obraz środowiska przestępczego (acz to też mu się nadzwyczaj dobrze udaje), a o los człowieczy. Poprzednim razem wspominałem też, że są to przepisane na współczesność szekspirowskie tragedie. Podtrzymuję to i uważam, że nie mogłem nic trafniejszego napisać o tym komiksie. To, co robi Brubaker w jakiś sposób przypomina to, co robił angielski dramaturg - czy, sięgając dalej, to co stosowały do napędzania fabuł greckie tragedie. Wątkiem spajającym poszczególne tomy serii stają się między innymi rodziny głównych bohaterów - co bardzo istotne, to klany zatwardziałych kryminalistów, ale nie potężni bossowie czy członkowie mafii, tylko pospolita szajka rabusiów. Jego postacie, jak i uniwersum które wykreował, posiadają rozbudowaną przeszłość - nad przekonywająco napisanymi bohaterami ciąży brzemię nie tylko wcześniejszych czynów, ale i traumy z dzieciństwa, grzechy ojców i fatum, od którego nie ma ucieczki. Na tym poziomie "Criminal" jest bardzo wiarygodne, posiada cechy świetnej powieści psychologicznej i nie sposób się z tym wszystkim czytelnikowi nie utożsamić. To winduje scenariusz Brubakera ponad gatunek, ponad kryminał w klasycznym rozumieniu, a rozbudowanie elementów obyczajowych ponad noir.

Również konstrukcja scenariusza wskazuje na to, że autor nie jest byle marvelowskim wyrobnikiem. Po mistrzowsku porusza się po czasie i przestrzeni, bardzo celnie i przekonująco stosuje narracyjne sztuczki. Na przykład, by zaostrzyć dramaturgię, niektóre punkty z linii fabularnej przedstawia wcześniej. To może w jakiś sposób kojarzyć się z wyeksploatowanymi środkami narracyjnymi postmodernizmu filmowego, ale wszystko jest tu tak nienachalne, że trudno ten komiks oskarżyć o tanie efekciarstwo. Warto się za to zastanowić, czy przypadkiem tarantinowska konwencja pisania scenariusza nie zaczerpnęła pewnych rozwiązań z komiksu, które teraz wracają do niego jak bumerang. W każdym razie, kiedy w filmie takie zagrywki stały się już dawno pretensjonalne, to w "Criminal" nie słychać ani jednej fałszywej nuty. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na "gościnne występy", które bardzo zgrabnie zespalają serię. Ten sam sposób stosował N.W. Refn budując uniwersum w swojej gangsterskiej trylogii "Pusher". Nam - czytelnikom komiksów - te sztuczki są znane od lat, spotykamy je, lepiej lub gorzej stosowane, w superbohaterskich cyklach.

Pomijając fantastyczne okładki, nie jest to seria, która od strony graficznej od razu zapiera dech w piersiach - ale muszę przyznać, że Sean Phillips już wciska się w panteon moich ulubionych rysowników. To twórca niepozorny, którego talent dostrzeżemy dopiero w trakcie lektury. Jego styl z jednej strony nawiązuje do starej szkoły komiksu amerykańskiego, z drugiej znajduję w nim coś z europejskich realistycznych rzemieślników. W jego sposobie narracji jest coś naturalnego, co przywołuje na myśl obcowanie z klasycznym, nienachalnym formalnie kinem. Mimo, że w założeniu rysuje "złych facetów z pistoletami", to nie popada w jakąś karykaturalną komiksowość - to nie millerowscy herosi z "Sin City", to zwykli ludzie, jak rysowany przez Davida Muzzucchelliego Gordon z "Roku Pierwszego". Brubaker ma szczęście - nie wyobrażam sobie, by na swej drodze mógł spotkać kogoś bardziej odpowiedniego do ilustrowania jego scenariuszy.

Kolory w "Criminal" nakłada Val Staples. Od razu mówię, że jestem przeciwnikiem komputerowego koloryzowania, ale tym razem nie mam innego wyboru, jak wypowiadać się o nich w samych superlatywach. Wygląda na to, że na przyjrzenie się bliżej jego pracy przyjdzie czas gdy skończę czytać już całe vol 1. Niemniej już w tej recenzji zaznaczę, że w drugim tomie tonacja całkowicie się zmieniła. O ile w "Coward" mieliśmy ciepłe barwy, kojarzące się z kinem lat siedemdziesiątych, to tu mamy zdecydowanie ciemne kolory - które może nie mają sięgać do ekspresjonistycznego noir, ale sprawują podobną funkcję, bo podkreślają ponurą atmosferę opowieści.

Ta seria zaczyna pretendować do miana jednej z moich ulubionych. Zresztą ten tom przypomniał mi, dlaczego czytam komiksy. Jak już wspominałem ostatnim razem, "Criminal" radzi sobie z konwencją sensacyjną lepiej, niż większość współczesnego kina. Gdy pierwszy raz otworzyłem "Lawless", miałem wypieki na twarzy - na pierwszej stronie widniał cytat z piosenki Townesa Van Zandta. Nie wiem, czy istnieje dzisiaj lepszy sposób, żeby mnie kupić. Brubaker to podstępny drań, dobrze wiedział, jaki typ człowieka sięgnie po drugi tom ... ale to też chyba trochę tak, że niektóre komiksy są nam przeznaczone.

*szczególnie ze "Wściekłymi Psami" - ale to też dlatego, że to jedyny film Tarantino w którym postacie posiadają solidnie zarysowaną głębię psychologiczną.

niedziela, 26 lutego 2012

#0975 - Trans-Atlantyk 177

Wydawnictwo Arcana Comics nabyło prawa do szeregu publikacji, które były w posiadaniu Bluewater Productions. W rękach Arcana znalazło się ponad 20 marek, a wydawnictwo rozpoczęło również współpracę z koncernem Benderspink. Razem stworzą ArcanaBenderspink Comics, imprint w ramach którego popularność będą zdobywać serie komiksowe, które później zostaną przeniesione na ekrany telewizyjne w postaci filmów i seriali. Jeszcze w tym roku mają ukazać się zbiorcze wydania pozyskanych komiksów, które dadzą nowym czytelnikom szansę na zaznajomienie się z nieznanymi bądź zapomnianymi postaciami. Wśród nich znajdują się adaptacje filmów ("Warlock" i "Leprechaun"), komiksy z półnagimi bohaterkami w rolach głównych (oparta na greckiej mitologii "10th Muse", w której do okładek pozuje znana modelka czy zakorzeniona w egipskich podaniach "Legend of Isis"), a także wiele, wiele innych, zupełnie obco brzmiących tytułów ("Judo Girl", "Deathsport Games" czy "Orion the Hunter").

Scott Dunbier – pewnie to nazwisko nic Wam nie mówi, ale jeśli spojrzycie na swoją półkę z komiksami i zobaczycie na niej jakiekolwiek albumy DC Comics wydane w formacie Absolute to wiedzcie, że on wpadł na pomysł wydawania komiksów w najbardziej ekskluzywnym z ekskluzywnych formatów. Bez niego nie było by również wersji Artist Edition, w których specjalizuje się wydawnictwo IDW Publishing. Po wielkich marvelowskich klasykach, takich jak „The Amazing Spider-Man” Stana Lee i Johna Romity czy „The Mighty Thor” czas na prawdziwy przebój. Kolejną pozycją, która ukaże się w ramach „Artist EditionbędzieDaredevil: Born AgainFranka Millera i Davida Mazzuchelliego, a więc rzecz, która zdefiniowała na nowo komiks super-hero w połowie lat osiemdziesiątych. Album nie został jeszcze zapowiedziany, ale już można odkładać miedziaki do skarbonki, bo pewnie IDW zażyczy sobie za tak zacny album sporo zielonych.

Wieść, że załoga U.S.S. Enterprise ze „Star Trek: The Next Generationspotka się z bohateramiDoktora Who” doprowadziło do stanu nerdastycznej ekstazy setki tysięcy geeków na całej planecie, a przynajmniej tych, którzy określają siebie, jako trekkies lub whovians. Szkoda, że crossover nie będzie miał miejsca na ekranie telewizyjnym, tylko w komiksie, ale i tak spotkanie dwóch, największych chyba telewizyjnych marek science-fiction będzie wielkim wydarzeniem popkulturowym. Wspólna przygoda będzie nosiła tytuł „Star Trek: The Next Generation/Doctor Who: Assimilation 2”, a pierwszy zeszyt ośmioczęściowej mini-serii ukaże się w maju nakładem IDW Publishing. Skryptem zajmą się Scott i David Tipton, autorzy „Star Trek: Infestation” z pomocą wieloletniego scenarzysty „Doktora”, Tony`ego Lee, a oprawą graficzną zajmie się J.K. Woodward.

Do Jasona Aarona piszącego nowe przygody pewnego zielonego olbrzyma dołączy Steve Dillon, który zabierze ze sobą Punishera. Po krótkiej i dość nieudanej przygodzie Marka Silvestriego z "The Incredible Hulk" Aaron sięgnął po grafika, z którym bardzo owocnie współpracował już na łamach "PunisherMAX", ale Dillon nie zostanie zatrudniony na stałe na etacie rysownika. W kolejnych numerach mają pojawić się kolejni rysownicy, (pierwszym z nich będzie Paqual Ferry) co związane jest ze strukturą nowej historii z Hulkiem. Poszczególny epizody (w sumie pięć sztuk) "Stay Angry" w dużej części mają być samodzielnymi historiami, luźno powiązanymi głównym wątkiem, w których oprócz Franka Castle`a pojawi się Wolverine, Kraven Myśliwy, gangsterzy z Atlanydy i rosyjscy super-żołnierze. A wszystko zacznie się zamieszanie w meksykańskimi handlarzami narkotyków. Aaron zestawiając swoją pracę z dokonaniami Petera Davida, którego run bardzo ceni, chce stworzyć coś zupełnie odwrotnego. Każdy kolejny odcinek "Stay Angry" będzie rozgrywał się w innym miejscu, będzie rysowany przez innego artystę i pojawią się w nim różne postacie, ale we wszystkich Hulk zawsze będzie wkurzony.

Wraz z numerem #10 Jonathana Hickmana w pisaniu on-goinga "Ulitmate Comics: Ultimates" wspomoże młody Sam Humphries. Ciężar pisania serii ma być stopniowo przekazywany młodemu scenarzyście, który zabłysnął komiksem "John Carter", ponieważ dotychczasowy scenarzysta otrzymał ofertę, której nie mógł odrzucić. Hickman nie powiedział o jaki projekt chodzi, ale spekuluje się, że to właśnie jeden z architetków Marvela miałby zastąpić Briana M. Bendisa na stanowisku scenarzysty którejś z serii "Avengers". Humphriesowi bardzo podoba się, że redaktorzy nie od razu rzucą go na głęboką wodę i na początku będzie mógł szlifować swój warsztat pod okiem takiego twórcy, jakim jest Hickman. Obaj nie za bardzo mogą mówić o czym będzie traktowała ich pierwsza wspólna historia, ponieważ domknięcie dotychczasowych wątków w 9. zeszycie ma wiele zmienić w ultimateverse. Wiadomo jednak, że oprawą graficzną zajmie się Luke Ross, który oprócz tego, że doskonale radzi sobie z wielkoformatowanym kadrowaniem, tak charakterystycznym dla "Ultimates", potrafi świetnie oddać ludzkie emocje. Pierwszy zeszyt "UC:U" ze skryptem Hickmana i Humphiresa ukaże się w maju.

Kolejna historia z X-Force w roli głównej będzie nosiła tytuł "Final Execution", a jej rozmach ma być porównywalny z tym, towarzyszącym "Dark Angel Sadze". Dziewięcioczęściowa historia rozpocznie się w jubileuszowym 25. numerze serii, ale pierwsze jej zapowiedz pojawiły się już w 12. zeszycie. W "Final Execution" pojawią się dawno nie widziani złoczyńcy – będzie to nowe wcielenie Brotherhood of Evil Mutants oraz Omega Clan, czyli trójka villainów powstała ze szczątek Omegi Red. Rick Remander pracując dalej nad "UXF" chce zachować wszystko to, co jest największym atutem tej serii – unikalny, mroczny klimat, niepozbawiony jednak humoru i dużą niezależność wobec całego x-świata. Jednocześnie chce mocniej związać się z tym, co dzieje się na łamach "Wolverine and the X-Men", co może być ruchem bardzo ryzykownym. Inna sprawa, że X-Force nie będą częścią "AVX", bo po prostu nie pojawił się dobry pomysł na rozegranie takiego tie-inu. Chwała Remenderowi za taką odważną decyzję.  Oprawą graficzną ma zająć się co najmniej kilku artystów, w tym Mike McKone.

Wbrew wcześniejszym zapowiedziom "Detective Comics" Tony`ego S. Daniela nawiąże do wydarzeń "Night of the Owls". Wszystko zacznie się w numerze dziewiątym, kiedy Mroczny Rycerz znajdzie się w przedziwnej sytuacji - ratując Jeremiasza Arkhama od pewnej śmierci z rąk zabójcy nasłanego przez Sowy. Osnową fabuły będą związki tytułowej organizacji z Zakładem Arkham, zajmującym się rehabilitacją psychicznie chorych super-przestępców. W komiksie pojawi się również Mr. Toxic. Scott Snyder, główny pomysłodawca eventu, nie chciał żadnemu z twórców narzucać uczestnictwa w "Night of Owls" i przerywać pracę nad obecnie pisanymi przez nich historiami. Jak widać Daniel się zmienił zdanie i włączył swój tytuł w obręb crossovera. Ciekawe, czy do podobnych wniosków dojdą autorzy tworzący "Batwoman"?

Nowe projekty Millara (2): w wieku 16 lat Mark Millar zamarzył sobie stworzenie wspólnego komiksu z jednym ze swoich ulubionych artystów - Dave Gibbonsem, rysownikiem "Strażników", autorem "Originals". Kilka lat temu, kiedy wraz ze scenarzystą Matthew Vaughnem podczas krótkiej przerwy w pracy nad filmowym "Kick Assem" poszli do baru na jednego, wpadł im do głowy pomysł na opowieść o tym, jak wygląda szkolenie współczesnego super-szpiega. Ta luźna rozmowa wkrótce wyewoluowała w projekt komiksy i scenariusz filmowy realizowany równolegle przez Vaughna i Millara. I właściwie tylko tyle można powiedzieć o skrypcie - reszta owiana jest mgiełką tajemnicy. Wiadomo jednak, że oprawą graficzną ma zając się właśnie Gibbons, który według słów scenarzysty, jak nikt inny pasuje do tego projektu. Inny z rysowników, z którym Millar współpracuje, Bryan Hitch, widział już pierwszy zeszyt "Secret Service" (bo tak właśnie będzie nazywał się ten komiks) i był wręcz zachwycony kreską swojego kolegi po fachu.

Wojna o "Strażników" (2): J. Micheal Straczynski jako jeden z pierwszych twórców zaangażowanych w "Before Watchman" bardzo mocno sprzeciwił się reakcji Alana Moore`a i całkowicie popiera ideę DC Comics, choć jest niesamowitym fanem tego, co zrobił twórca "V jak Vendetta" czy "From Hell". Autor mini-serii poświęconych Doktorowi Manhattanowi (z Adamem Hughesem) i Nite-Owlowi (z braćmi Kubertami) rozumie przywiązanie Moore do jego dzieła i zacietrzewienie fanatycznych wielbicieli "Strażników", ale trzeba na sprawę spojrzeć z innej - logicznej, jak sam mówi - strony. Skoro to dzieło niemal doskonałe i skończone to czemu nie próbować powtórzyć jego sukcesu? Straczynski przytaczając szereg mniej lub bardziej celnych przykładów utworów, do których dopisywano ciągi dalsze i wykorzystywano postacie w innych komiksach  zmierza do tego, by udowodnić, że Moore biorąc do swojej "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów" Nemo, Jekylla, Niewidzialnego Człowieka, Moriartiego zrobił dokładnie to samo, co planuje DC. JMS nie dostrzega chyba jednak, że "Liga" był wziętą w nawias postmodernistyczną zabawą, zbudowaną na cytacie, a nie oficjalnym ciągiem dalszym. To jednak jest zasadnicza różnica. Na zakończenie pisarz nazywa prace nad "BW" największym wyzwanie w swojej karierze.

#0974 - Komix-Express 128

Dzieje się w Polsce, czyli spotkania autorskie, wystawy i komiksowe bitwy... Dwaj Marcinowie z Jarosławia zawitają do Krakowa. 2 marca w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie (przy ulicy Rajskiej 1) najpierw, o godzinie 18:00, odbędzie się wernisaż prac Marcina Podolca i Marcina Surmy, a potem, o godzinie 18:50 będzie miało miejsce spotkanie z dwójką rysowników. A nieco dalej, bo w Sosnowcu, w zeszły piątek w Zamku Sieleckim (przy ulicy Zamkowej 2) zawisły pracy Pawła Garwola, który na początku roku zadebiutował albumem "Bez końca" wydanym w Kulturze Gniewu. I właśnie z tego komiksu będą pochodziły prace, które będzie można oglądać do 25 marca. Wreszcie, we Wrocławiu startuje Wrocławska Bitwa Rysowników. 21 marca w klubokawiarni Mleczarnia odbędzie się pierwsza gala zawodowego rysowania. Imprezę poprowadzi Paweł Wojciechowicz, do walki zawodników zagrzewać będzie Naphta, a w programie Bitwy zaplanowano również konkursy dla widzów. Do tej pory poznaliśmy dwie pierwsze pary - z faworyzowanym Robertem Sienickim zmierzy się utalentowany Grzegorz Przybyś, a Konrad Czernik skrzyżuje flamaster z Sebastianem Skrobolem. Na swoją prezentację czekają jeszcze dwaj kontenderzy, ale już wiadomo, że będzie się działo!

Zima się jeszcze nie skończyła, a w naszej sieciosferze pączkują nowe blogi. Wydawnictwo Centrala poszło śladem Kultury Gniewu i na nowej stronie będzie nadawało komiksowe Sygnały z Centrali. W każdy wtorek na blogu poznańskiego edytora będzie pojawiał się zestaw informacji z Europy środkowej i wschodniej, a także dawka subiektywnych wieści z kraju. Natomiast Sebastian Frąckiewicz zrobił małą przeprowadzkę - komiksowy publicysta zmienia "Przekrój" na "Politykę", a także opuszcza bloga "Pod Chmurką" (przynajmniej na razie) i przenosi się na "Outline". Witryna ma być aktualizowana dwa razy w tygodniu, a jej autor będzie starał się pisać o komiksach, ale nie tylko dla komiksiarzy. Będzie o wszystkich ciekawych rzeczach, które dzieją się w komiksie - nie tylko polskim. A na nowej platformie firmowanej nazwiskiem Tomasza Lisa pojawił się blog innego publicysty znanego z komiksowa . W barwach NaTemat.pl Łukasz J. Chmielewski wystartował z "Dobrą Kreską", gdzie pisze komiksie. Dla dorosłych.


Marek Turek kończy pracę nad "N.E.S.T.`em", swoim ostatnim komiksowym projektem. Jak donosi Ziniol, gliwicki komiksiarz, autor "Bajabongo" i "Fastnachtspiel" pracę nad albumem rozpoczął w wieku 33 lat, a wszystko wskazuje na to, że skończy ją mając 42 wiosny na karku. Jak (przekornie?) mówi jeden najoryginalniejszych twórców w naszym kraju - to nie będzie żaden przełomowy komiks. Nie sprzeda się w setkach tysięcy egzemplarzy na całym świecie. Ba, będzie dobrze, jeśli po kilku latach zwróci się przynajmniej koszt jego wydania w naszym pięknym kraju. Prosta historia, opowiedziana w skomplikowany sposób i rysowana metodą od czasu do czasu. Materiał, po dorysowaniu brakujących stron, wkomponowaniu dialogów i narracji, zaprojektowaniu grafik i okładki, trafi do wydawcy - ale Kultura Gniewu (?) jeszcze nie zająknęła się o nowym komiksie Turka. Czekamy na dalsze wieści.

Tylko w sieci ukazała się trzecia odsłona brytyjskiej antologii "New British Comics" prezentującej dokonania niezależnych twórców pochodzących z Wysp. O pierwszych dwóch edycjach pisaliśmy na łamach Kolorowych - ich recenzje znajdziecie tu i tu. Trzecia w całości dostępna jest na platformie Issuu, do ściągnięcia lub przeczytania on-line za darmo. To w sumie 80 czarno-białych stron komiksowej lektury. Karol Wiśniewski, który jest organizatorem całego projektu, nie planuje na razie druku wersji papierowej w języku polskim (wersja angielska jest dostępna i kosztuje 4 funty). W środku znajdziecie nowe prace twórców, znanych z poprzednich wydań "NBC" - Dana White`a, Lawrence Elwick (który jest również autorem okładki) i Paula O'Connella, Johna Miersa, Matthew Craiga i Richarda Johnsona, Dave`a Thomsona, Craiga Collinsa i Iaina Lauire`go, Roba Millera, Wilbura Dawbarna, Vana Nima, Davida Ziggy`ego Greene`a i WJC.

czwartek, 23 lutego 2012

#0973 - O dwóch takich, co wywrócili Top Cow do góry nogami

Przywitajcie na gościnnych łamach Kolorowych Krzysztofa Tymczyńskiego, w komiksowej sieciosferze lepiej znanego, jako Lokus. Krzysiek ostatnio wystartował ze stroną Independentcomics.pl poświęconej komiksom z innych, niż DC Comics i Marvel, oficyn. Zapraszamy do zaglądania na nią, bo regularnie pojawia się tam całkiem sporo ciekawych materiałów, a na zachętę publikujemy jeden z nich. Enjoy!

Myślę że Rona Marza nie trzeba nikomu przedstawiać, ale z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że scenarzysta ten maczał palce w wielu znanych tytułach. Żeby daleko nie szukać, wystarczy przypomnieć jego znakomity run w "Green Lantern" v3 dla DC, a także wiele ciekawych pozycji z nieistniejącego już wydawnictwa Crossgen, z których niektóre zostały nawet wydane w naszym kraju. Od jakiegoś czasu Marz ma kontrakt na wyłączność z wydawnictwem Top Cow, ale o tym nieco więcej w dalszej części.

Stjepan Sejic natomiast jest jeszcze nieco mniej znany od Rona Marza. Rysownik ten co prawda pojawiał się w wielu znanych tytułach jak "Army of Darkness", "X-Men: Endangered Species" czy "She-Hulk: Cosmic Collison", jednak w żadnym nie było dane mu zagościć na dłużej. Wszystko zmieniło się wraz z dniem, gdy Sejic zaczął pracować dla Top Cow. Chorwat z pewnością nie spodziewał się jednak, że wkrótce stanie się żywym symbolem jakości komiksów z tego właśnie wydawnictwa. Wszystko zaczęło się od "Witchblade" – okrętu flagowego Top Cow. Okrętu, który swoją świetność miał już jakiś czas za sobą i żeby powrócić na szczyt, potrzebował nowego sternika. Roli tej podjął się Ron Marz, który na szczęście miał tyle zaufania u szefa wydawnictwa, że pozwolono mu zrobić naprawdę wiele. Scenarzysta szybko złapał wiatr w żagle i zaczął gruntownie zmieniać postać Sary Peziini, która dotąd kojarzyła się głównie z półnagą laską biegającą po ulicach (swoją drogą taki był znak rozpoznawczy każdej postaci z niemal nieistniejącego już Image Comics Universe, od którego jakiś czas temu oderwano Witchblade, Darkness i ich ziomków). Marz sprawił, że Sara nie tylko zaczęła być autentycznie ciekawa, ale także zaszły w jej życiu wielkie zmiany – kobieta oczekiwała dziecka. I tu de facto zaczyna się nasza główna historia.

Ponieważ dziecko należało nie tylko do nosicielki Witchblade, ale także do Jackiego Estacado, czyli komiksowego Darknessa, można było spodziewać się niezłego zamieszania wokół jego narodzin. Marz postanowił, że z wydarzenia tego zrobi minicrossover i tak czerwcu 2007 roku do sklepów komiksowych trafiła historia pt. "First Born". Okazała się ona strzałem w dziesiątkę: nie tylko fabularnie stała na wysokim poziomie, ale także została obdarzona przepięknymi rysunkami. Ich autorem był Stjepan Sejic. Sukces "First Born" sprawił, że szefostwo Top Cow szybko zadecydowało, że duet Marz/Sejic znakomicie się uzupełnia. Wraz ze 116 numer regularnej serii "Witchblade" drogi tych panów ponownie się złączyły. I było to kolejny sukces, ponieważ Marz nadal pisał bardzo ciekawe historie z Sarą Pezzini w roli głównej, ale tym razem miał u swego boku rysownika, którego ogłoszono nową gwiazdą. Obaj panowie tworzą przygody Witchblade do dziś (łącznie już 20 numerów), ale mylą się ci, którzy sądzą że na tym obaj poprzestali.

"Firts Born" sprawiło, że Top Cow uwierzyło w taką formułę minicrossoverów i poszło za ciosem. Pomiędzy kolejnymi numerami "Witchblade", duet Marz/Sejic opracował składającą się z trzech numerów historię "Broken Trinity", która zamykała wątki z poprzedniego minicrossa. I znów się udało: ponownie Marz stworzył bardzo dobrą historię, którą Sejic przepięknie zilustrował. Starczy? Ależ skąd - obaj panowie dopiero się rozochocili. Po "Broken Trinity", na łamach "Witchblade" przeprowadzili ważną historię "War of the Witchblades", która sprawiła, że do roli tytułowej bohaterki powróciła Sara Pezzini (która od czasów "Firts Born" dzieliła Witchblade z inną kobietą), a także uniwersum Top Cow dostał nową Angelus (postać, która dopełnia wielką trójkę herosów wydawnictwa). I tu właśnie pojawiła się okazja, by przybliżyć nieco tę postać. W październiku 2009 roku pojawia się więc pierwszy z sześciu numerów miniserii "Angelus", którą oczywiście pisze Marz, a Sejic ilustruje.

Dziś obaj panowie nie tylko kontynuują oba te tytuły ("Witchblade" i "Angelus"). Marz pisze także scenariusze do nowego ongoingu Top Cow "Magdalena" v3, przywracającego tę nieco zapomnianą bohaterkę świata Top Cow. Ale to nie wszystko. Od roku ukazuje się komiks pod tytułem "Artifacts", który jest największym crossoverem w historii wydawnictwa Top Cow. Oczywiście za okładki do części spośród wchodzących w jego skład numerów odpowiada Sejic.

Duet Marz/Sejic stworzył uniwersum Top Cow na nowo i "Witchblade" #116 to idealny moment, by zacząć swoją przygodę z tym komiksowym światem, do czego gorąco zachęcam.

środa, 22 lutego 2012

#0972 - Kamień przeznaczenia

Prawdę powiedziawszy komiks Tomasza Kleszcza polubiłem jeszcze przed lekturą. Wystarczyła świadomość o charakterze "Kamienia przeznaczenia" połączona z pospiesznym przekartkowaniem go, w trakcie czego gdzieś po jednej ze scen pościgu ujrzałem przerośniętą postać przeobrażającą się w coś w rodzaju wilkołaka. Na mojej twarzy pojawił się wówczas szeroki uśmiech. Wiedziałem, że niezależnie od tego, ile ewentualnych mankamentów w trakcie lektury wyłapię, owoc pracy tego początkującego artysty darzyć będę sympatią.


Już pierwsza scena wiele mówi o całości. Oto policyjne radiowozy ścigają dwóch zbrodniarzy w maskach clownów. Jeden z nich wychyla się z pędzącego samochodu w rękach dzierżąc karabin maszynowy. Po wystrzeleniu odpowiedniej ilości naboi udaje się im zostawić stróżów prawa daleko w tyle (delikatnie rzecz ujmując). Gdy przestępcy znajdują się już w bezpiecznym miejscu, ten, który otworzył ogień, ten jednoznacznie negatywny, postanawia pozbyć się też wspólnika. „Jeszcze będziesz mi wdzięczny, że oszczędziłem Ci gównianego żywota na tym gównianym śmietnisku” – rzuca w stronę martwego już ex-partnera.

Oto niezobowiązująca, przepełniona akcją rozrywka, z jednej strony przywołująca na myśl kiczowate kino sensacyjne z lat 80., z drugiej zaś co niektóre zeszytówki wydawane u nas w dekadzie kolejnej przez nieśmiertelne TM-Semic. Fabuła do zawiłych więc nie należy, choć warto by podkreślić, iż jej podstawę stanowią elementy szeroko pojmowanej fantastyki. Efektem tego swoista gatunkowa hybryda, gdzie w licznych scenach bójek czy strzelanin biorą udział nie tylko nad wyraz umięśnione jednostki, ale też krwiożercze monstra pamiętające niektóre ze starych opowieści grozy. Powiedzmy.

Błyskawiczne tempo akcji owocuje błyskawicznym tempem lektury. Można to jednak traktować zarówno jako zaletę – wszak czytelnik zwyczajnie nie zdąży się znudzić – jak i wadę. A dlaczego też wadę? Bo w zasadzie nie ma tu rysunków, przy których można by na dłużej zawiesić swoje oko. Nie ma tu miejsca na „komiksową kontemplację”. Przeskakuje się z jednego kadru na drugi i po chwili pozostaje już tylko ostatnia strona. Rach-ciach.

Moim skromnym Kleszcz zwyczajnie nie wykorzystał tkwiącego w jego komiksie potencjału. Oczywiście nie był to materiał na pozycję zapierającą dech w piersiach, na coś, dla czego co radykalniejsi fani Alana Moore’a zapomnieliby nagle o codziennym gładzeniu swoich egzemplarzy „Strażników”. Niemniej jednak gdyby autor w takim samym stopniu, co na samej akcji, skupił się na dyktującej ją opowieści, gdyby ozdobił ją pewnymi niuansami i większą dozą enigmy, efekt jego pracy mógłby być, jak mi się wydaje, naprawdę dobry. Byłaby to pulpa nie tylko efektowna, ale też mocna dramaturgicznie i dowcipna.

Ale ów niewykorzystany potencjał najlepiej chyba oddają same dialogi. Otóż w kilku miejscach autor zdaje się wzorować na one-linerach wprost ze wspomnianych wcześniej filmów sensacyjnych/zeszytówek. Specyficzne hasła za każdym razem powodowały u mnie bardzo sympatyczny uśmiech na twarzy. Tylko dlaczego jest ich tak mało? Wiele fragmentów aż się o nie prosi. Pozbawione ich do zaoferowania mają jedynie, dajmy na to, widok płonących samochodów. Co może być i niezłe, ale tylko na chwilę.

Jeśli chodzi o stronę wizualną, to zdecydowanie najlepiej prezentują się tła oraz budynki. Ładnie dopracowane, często szczegółowe, zawsze realistyczne. O postaciach nie da się już powiedzieć tyle dobrego, acz nie uważam też, by należało je od razu krytykować. Tu ultra-męskość i ultra-kobiecość w wersji nieco karykaturalnej – coś jakby prace Jima Lee przeżarte przez satyryczną kreskę Richarda Corbena. Jakby. Ja nie mam zastrzeżeń. No, za wyjątkiem tych rysunków, kiedy pojawiają się pewne problemy z proporcjami, perspektywą czy dynamiką.

Ogólnie rzecz biorąc przyjemna to rzecz. Opierająca się na gatunkowych kliszach, ale nie udająca czegoś więcej, grająca na sentymentach odbiorcy, ale w sposób bezpretensjonalny. Szkoda, że niedoszlifowana scenariuszowo, jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że przy pracy nad kolejnymi tomami nie było już takiego pospiechu. Chętnie się przekonam.

wtorek, 21 lutego 2012

#0971 - "Sporo jest w Polsce do przepracowania" – wywiad z Adamem Pluszką

Wydany na przełomie 2011 i 2012 roku "Logikomiks: w poszukiwaniu prawdy" okazał się jednym z najciekawszych komiksowych albumów , jakie ukazały się ostatnio na naszym rynku. To również kolejny przypadek, kiedy "poważne" wydawnictwo zabiera się za publikację tak niepoważnej rzeczy, jaką jest komiks. Maciej Gierszewski w rozmowie z Adamem Pluszką z Wydawnictwa W.A.B. porusza także ten temat. A o samym komiksie w pochlebnym tonie wypowiadał się Krzychu w swojej recenzji.


Maciej Gierszewski: Jak to się  stało, że komercyjne wydawnictwo, jakim jest W.A.B., zainwestowało w komiks? 
Adam Pluszka: Odpowiedź może się  wydać banalna: udało mi się przekonać szefów, że "Logikomiks" to niezwykła rzecz. Potraktowali go nie jak komiks, ale jak powieść: poważną, mądrą, błyskotliwą i bardzo ładną powieść graficzną. Oczywiście nie bez znaczenia był fakt, że prawa do jego publikacji kupiło ponad trzydzieści wydawnictw z całego świata. No i to, że jest to najlepiej sprzedająca się powieść graficzna w Holandii. Dobre połączenie ambicji i komercji. 

Czy były to trudne pertraktacje? W końcu obiegowa opinia na temat komiksu jest taka, że „kolorowe historie” są dla dzieci i młodzieży, a nie dorosłego czytelnika.  
Adam Pluszka: Nie, nie było trudno. Zobaczyli książkę, posłuchali, co mam o niej do powiedzenia. Dostrzegli potencjał. Jakimś argumentem była też chęć walki z tym stereotypem, którego absurdalnym apogeum była historia zablokowania kolportażu antologii "Chopin New Romantic", gdy jakaś pani z MSZ dała album do poczytania swojemu dziecku, jakby to były "Przygody Koziołka Matołka". Obiegowe opinie mają to do siebie, że jeśli nie są głupie, to przeważnie krzywdzące. Sporo jest w Polsce do przepracowania. Ale moim zdaniem to kwestia czasu.

Wspominasz o "potencjale komercyjnym", czy możesz mi zdradzić  w jakim nakładzie został wydrukowany "Logikomiks" i jak się sprzedaje? Adam Pluszka: Wydrukowaliśmy cztery tysiące i sprzedaje się nieźle, ale za wcześnie na podawanie liczb – premiera była w grudniu zeszłego roku. Można ocenić mniej więcej po trzech, czterech miesiącach. To, co wiadomo na pewno, to że zbiera bardzo dobre recenzje, co mnie bardzo cieszy. Piszą do mnie czytelnicy z pytaniem, co będzie dalej, proponują siebie, jako tłumaczy, proponują i sugerują kolejne książki.

O tym za chwilę… Teraz chciałem zapytać, czy komiks poszedł  "standardowymi" kanałami dystrybucyjnymi W.A.B.? Czy też  część hurtowników, księgarń  odmówiła wprowadzenia go w swoją  ofertę?  
Adam Pluszka: Nie słyszałem o takich przypadkach. Na okładce katalogu wydawniczego zamieściliśmy element okładki "Logikomiksu". Zrobiliśmy to wierząc, że to jedna z naszych lepszych książek drugiej połowy 2011 roku.
 
O ile mnie pamięć nie myli, to data wydania była kilka razy przekładana, co było powodem? 

Adam Pluszka: To był nasz pierwszy komiks. Dopiero na etapie składu okazało się, jaka to jest benedyktyńska robota. Alek Radomski, który się tym zajmował, powiedział mi w pewnym momencie, że jak już złapie rytm, na jedną stronę musi poświęcić dwadzieścia minut. Książka ma 352 strony. 

Czy "Logikomiks" to jest "wypadek przy pracy", jednorazowy skok w bok? Czy też W.A.B. ma w planach otworzyć serię komiksową?  

Adam Pluszka: Nie wiem, czy będzie to seria, ale nie zasypiam gruszek w popiele. Staram się być na bieżąco z tym, co się ukazuje. Szukać rzeczy równie świetnych co "Logikomiks". W nie tak znów odległym terminie ukaże się pierwszy zupełnie autorski projekt Dennisa Wojdy, znanego dotąd głównie, jako scenarzysta choćby "Mikropolis". Będzie to opowieść, którą zaczął pisać i rysować na swoim blogu. W założeniu codziennie miał powstać jeden kadr, bo tylko na tyle starczało mu czasu (człowiek na etacie, młody ojciec) każdego dnia. Rzecz nie ma tytułu, a przynajmniej nie w tej chwili. Początkowo tytuł brzmiał "366 kadrów", ale teraz jest ich więcej. I ani Dennis, ani ja nie mamy pewności, jak ostatecznie powinien brzmieć tytuł. Zapewniam jednak, że to rzecz bez precedensu.

Dokładnie, w piątek, 3 lutego ukazał się 497 kadr w ramach tej opowieści. Nie boisz się wejść w książkę, która cała  jest udostępniona w sieci? A ten nieodległy termin, o którym wspominasz, to właściwie kiedy?
 
Adam Pluszka: Nie boję się. Bo kiedy czyta się całość, strona po stronie, ma się zupełnie inny obraz całości. Układa się piękna historia, nieoczywista, pełna swoistej – nie boję się powiedzieć –  poezji. To także kawał polskiej historii. Daty premiery nie znam. Kiedy ostatnio rozmawiałem z Dennisem, mówił, że wciąż rysuje. Nie będę poganiał. Za bardzo mi się to podoba, żebym kazał mu kończyć.

Czyli, poza książką Dennisa, żadnych innych mniej lub bardziej skonkretyzowanych planów, aby wydać w bieżącym roku komiks, wydawnictwo W.A.B. nie posiada?  
Adam Pluszka: Nie mogę powiedzieć. 

Szkoda. Mam nadzieję,  że gdy już będziesz mógł, to znów porozmawiamy. Ostatnie pytanie: jaki jest Twój ulubiony komiks? 
Adam Pluszka: Też nie mogę powiedzieć. Nie potrafię wybrać najulubieńszego. 

- - -

Adam Pluszka – prozaik, poeta, krytyk literacki i filmowy, tłumacz literatury angielskiej. Przełożył m.in. wspomnienia Heleny Deutsch i Julii Blackburn. Współtłumacz (z Joanną Wajs) książki Esther Woolfson Corvus. Życie wśród ptaków (W.A.B 2012). Redaktor literatury faktu w Wydawnictwie W.A.B.

poniedziałek, 20 lutego 2012

#0970 - Trans-Atlantyk 176

Pierwszym, większym eventem w nowym DCU będzie crossover, którego zasięg zostanie ograniczony tylko do bat-(ale, nie tylko)-tytułów. Do tej pory w Nowej 52 pojawiały się jedynie lokalne mini-crossovery pomiędzy dwoma, trzema pokrewnymi on-goingami, ale nadszedł czas na coś większego. PoczątkiNight of the Owls” pojawiły się na łamach „BatmanaScotta Snydera, kiedy odkryto tajną organizację, zwaną Court of Owls zza kulis pociągającą za sznurki w Gotham. Preludium do tego eventu będzie miało miejsce w kwietniowym „Batmanie”, kontynuowane będzie w „Nightwingu”, a potem, w maju, rozleje się na „Batwinga”, „Batman & Robin”, „Batgirl”, „Birds of Prey”, „Batman: The Dark Knight”, „Catwoman”, „Red Hood And The Outlaws” i „All-Star Western”. Jak łatwo się zorientować, brakuje w tym gronie "Batwoman" i "Detective Comics", których autorzy nie chcą mieszać w swoich historiach udziałem w crossoverze. Pomysłodawcą całego projektu był Snyder, a pozostali scenarzyści i bat-redaktor Mike Marts zareagowali na jego koncept bardzo entuzjastycznie. Z tego, co mówią pozostali twórcy, oprócz tego, że każdy kolejny on-going przedstawi fragment „Night of the Owls”, na ich łamach poznamy również historię Court of Owls.

I tak, wspomnianyNightwing” będzie rozwijał wątki, które pojawiły się w mini-serii „The Gates of Gotham”. Pojawią się bohaterowie tamtej historii - Cameron Kane, Alan Wayne, Edward Elliot i Fredrick Cobblepot. Tytuł, który pisany jest przez Kyle`a Higginsa, znajduje się bardzo blisko centralnych wydarzeń, pokazanych w „Batmanie” i odgrywa ważną rolę w crossoverze. A przynajmniej tak twierdzi Higgins, który prywatnie jest dobrym znajomym Snydera. Oprócz tego, że Dick Grayson będzie musiał strzec burmistrza Gotham przed Talonami, Higgins chce odkryć pewną tajemnicę z przeszłości byłego Robina i zwrócić uwagę na jego domniemane (?) związki z Court of Owls.

Macki Court of the Owls sięgają również dawniejszych czasów – na łamach „All Star Western” Jonah Hex i Amadeus Arkham będą musieli zmierzyć się z tą tajemniczą organizacją. Akcja komiksu rozgrywa się również w Gotham, ale około roku 1880. Dla scenarzystów serii, Jimmiego Palmiottiego i Justina Graya ważne było, aby uczestnictwo w „Night of the Owls” nie zaburzyły toku opowiadanej przez nich historii – na szczęście pomysły Snydera doskonale pasowało do przygód Hexa i Arkhama na Dzikim Zachodzie. Konstrukcja crossovera jest dość luźna, więc obaj autorzy nie są skrępowani ramami większego nad-scenariusza, dzięki czemu mogą dość swobodnie nawiązywać do wydarzeń dziejących się współcześnie.

Z dziesiątym sezonem swojego telewizyjnego kresu dobiegł serial znany polskim widzom, jako „Tajemnice Smallville”. Ale fani młodzieńczych przygód Clarka Kenta otrzymali niespodziewany prezent od DC Entertainment – 13 kwietnia wystartuje kolejny, 11 sezon „Smallville”, a w przeciwieństwie do swoich poprzedników będzie ukazywał się w formie cotygodniowego web-komiksu pisanego przez Bryana Q. Millera. Oczywiście, komiks podejmie historię tam, gdzie została ona zakończenia w serial – tuż po inwazji Darkseida i Apokalips Clark podejmuje decyzję służenia ludzkości w pelerynie Supermana na cały etat. Poznamy dalsze losy jego związku z Lois, która pracuje Metropolis, powrócą Chloe Sullivan i Olivier Queen. Oprawą graficzną zajmie się Pere Pereze, który współpracował z Millerem przy „Batgirl“, a sam komiks oprócz swojej wersji cyfrowej, doczeka się również wydania papierowego. Długość pierwszego sezonu zaplanowano na 12 odcinków.

Nowe projekty Millara (1): Mark Millar jest bardzo zapracowanym człowiekiem, który równocześnie pracuje nad kilkoma komiksami(i nie tylko). Od dzisiaj, startujemy z mini rubryką w ramach Trans-Atlantyku, w której będzie przedstawiać projekty, w które zaangażowany jest ojciec „Kick-Assa” i „Ultimates`ów”. Autor, znany z historii adresowanych raczej do dojrzałych czytelników, pracuje właśnie nadKindergarten Heroes”. Będzie to nie tyle komiks, ile ilustrowana książka traktująca o małoletnich superherosach przeznaczona dla czytelników, mających pięć i mniej lat. Pierwotnie komiks będzie ukazywał się na Wyspach, wydawany przez Books Noir, ale trafi również do Ameryki. Millar, który jest ojcem małej córeczki, chciał sprawdzić się, jako autor opowieści dla najmłodszych, nawiązując zresztą do tradycji rynku brytyjskiego. W pracy nad „Kindergarten Heroes” pomaga mu rysownik Curtis Tiegs. Praca nad tak nietypowym projektem sprawia Millarowi mnóstwo frajdy. Atmosferę przygód, które będą przeżywać herosi z przedszkola porównuje do pixarowych animacji.

Wojna o "Before Watchman" (1): A pod tym szyldem będą zbierał kolejne wypowiedzi na temat zapowiedzianej kontynuacji "Strażników". W jednym z wywiadów Alan Moore komentując decyzję DC Comics nie ukrywa tyle złości, ile zażenowania. Wydaje się bardzo desperackim dorabianie ciągów dalszych do utworu, który słynny jest ze swojej artystycznej integralności. To skończona historia. W swoich oryginalnych założeniach "Strażnicy" mieli być alternatywą wobec typowej, superbohaterskiej niekończącej się opery mydlanej. Sprawienie, że staną się kolejnym, zwykłym komiksem o ubranych w kolorowe kostiumy ludziach to właśnie ten typ działanie, który tak mocno zraził mnie do przemysłu komiksowego. Bo chodzi nie o sam komiks, tylko o markę. Zabawki, filmy, koszulki i spin-offy. W tym samym artykule wypowiada się również Jim Lee, który maczał palce w projekcie "BW". Jedną z najbardziej charakterystycznych cech komisowego medium jest to, że historie nie są opowiadane tylko przez jedną osobę. Komiksowe uniwersa są tworzone, a potem ewoluują dzięki pracy kolejnych pokoleń twórców. Pojawianie się następnych opowieści jest konieczne do utrzymania tych światów przy życiu. Dla DC wręcz obowiązkiem było tak postąpić z marką "Strażników". Chcąc być liderem branży musimy podejmować odważne decyzje.

Po udanej reanimacji „Fistaszków” wydawnictwo Boom! Studios sięga po kolejny, klasyczny cykl stripów. W dziecięcym imprincie Kaboom! wystartuje nowe seriaGarfielda”. Będzie ona tworzona przez jednego z twórców znanych z animowanej wersji przygoda leniwego kota wymyślonego przez Jima Daviesa. Marka Evaniera, bo o nim mowa, będzie wspomagał Gart Barker, zajmujący się ilustracjami. Evanier jest jednym z najbardziej zaufanych twórców pracujących w garfieldowym imperium Daviesa, więc po nowej serii można spodziewać się odpowiedniego poziomu. Scenarzysta nowego on-goinga nie przewiduje żadnych problemów z przysposobieniem przygód pewnego amatora dobrego snu i tłustej lasagni do nieco dłuższych, kilkustronicowych form.

Obok dużych, sezonowych crossoverów, w Marvelu pojawią się również mniejsze, lokalne historię obejmujące swoich zasięgiem maksymalnie kilka tytułów, pozbawione najczęściej tie-inów. Przykładem takiej fabuły będzie „Exiled”, w którym skrzyżują się on-goingiJourney Into Mystery” i „New Mutants”. Czytelnicy pamiętający stare semikowe „X-Meny” z 1993 roku powinni wiedzieć, że Nowi Mutanci mają wspólną historię z mieszkańcami Asgardu. Scenarzyści Kieron Gillen i Andy Lanning wpadli na pomysł, aby wrócić do tych wątków. Całość zamknie się ledwie w pięciu zeszytach – otwierającym opowieść one-shotem „Exiled” w maju i będzie kontynuowana w „JIM” #637-638 oraz „NM” #42-43. Oprawą graficzną zajmie się Carmine Di Giandomenico, a okładki przygotuje Stephanie Hans.

Jason Aaron niedawno ogłosił swoje pożegnanie z on-goingiem „Wolverine`a”. Jego następcą będzie wschodząca gwiazda Domu Pomysłów – Cullen Bunn. Przygoda Bunna z Rosomakiem rozpocznie się w kwietniu, wraz z numerem #304 seria. Scenarzysta dla Marvela pisał do tej pory „Fear Itself: Battle Scars” i „Fear Itself: The Fearless”, więc praca przy Loganie będzie dla niego największym wyzwaniem do tej pory. Bunn na samym początku przyznaje, że robota, jaką wykonał Aarona podczas swojego runu, jest dla niego bardzo inspirująca. Kiedy przejmie on-going będzie chciał zachować ciągłość historii, dlatego często spotyka się z Aaronem i konsultuje z nim swoje pomysły. Ma również świadomość, że będzie musiał się liczyć z tym, co z Rosomakiem dzieje się w „Wolverine and the X-Men” i w „Uncanny X-Force”. Dzięki temu, że Logan jest postacią bardzo złożoną, jak na bohatera komiksu super-hero, może stać się wehikułem do opowiedzenia każdego rodzaju historii. Daje wielką, twórczą swobodę, co bardzo scenarzyście „Sixth Gun” się podoba. W pracy nad „Wolverinem” będzie pomagał mu rysownik Paul Pelletier.

niedziela, 19 lutego 2012

#969 - Komix-Express 127

"Coucous Bouzon" Anouk Ricard zwycięzcą nagrody dla najlepszego komiksu Festiwalu w Angouleme: Polski Wybór w 2012 roku. Młodzi przedstawiciele polskich liceów francuskojęzycznych pod przewodnictwem Rafała Szłapy w krakowskim Instytucie Francuskim nagrodziło komiks, który "przedstawia absurdy pracy w korporacji". I jak czytamy dalej w uzasadnieniu - okazuje się, że problemy życia codziennego są takie same zarówno nad Wisłą jak i nad Sekwaną. Zwierzęce postaci symbolizują pracowników, którzy zmuszeni są do przyjęcia określonych ról. Infantylny rysunek podkreśla absurd przedstawionych wydarzeń. Wszystko ukazane jest w zabawnej konwencji, co może przyciągnąć liczne grono czytelników. Praca Ricard na pobitym polu pozostawiło wydanego również na polskim rynku "Julię i Roema" Enkiego Bilala, nową prace Frederika Peetersa pod tytułem "Aāma" a także "Atar Gull" Nury`ego i Brüno, "Beauté – Désirs exaucés" Huberta i Kerascöeta i "En route pour le Goncourt", Kierzkowskiego i Ephrena. Czekam na polską premierę "Coucous Bouzon", która ukaże się, podobnie, jak inne komiksy wybrane w ramach Polskiego Wyboru, nakładem wydawnictwa Post.

Wydawnictwo Centrala zapowiedziała, że na drugiej edycji Festiwalu Komiksu Historycznego (tak, impreza będzie miała miejsce, choć z tego, co wiem organizatorzy jeszcze jej nie zapowiedzieli) ukaże się nowy komiks Lucie Lomovej, autorki, która debiutowała na polskim rynku albumem "Anna chce skoczyć". "Dzicy", bo o nim właśnie mowa, to biograficzna opowieść oparta na autentycznych wydarzeniach, zapisana przez Alberto Vojtěch Frič, czeskiego podróżnika i botanika, który w 1908 wyprawił się do Paragwaju. "Dzicy" zdobyli na praskim konwencie Komiksfest w 2011 roku dwie główne nagrody - dla Najlepszego czeskiego komiksu i za Najlepszy scenariusz, a francuskie stowarzyszenie Artemisia nominował komiks do Prix Artemisia 2012. Liczący 152 kolorowe strony komiks będzie kosztował 39.99 złotych, a 1% ze z jego sprzedaży będzie przeznaczony dla Stowarzyszenia Checomacoco, wspierającej programy pomocy dla Indian z plemienia Czamakoko.

Oprócz tego, że Paweł Timofiejuk sprowadzi do polski Igorta, na naszej ziemi pojawi się również Judith Vanistendael. Włoski komiksiarz, który nazywa się naprawdę Igor Tuveri pojawi się na październikowym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi, a w maju córka pisarza Geerta van Istendaela zagości w stolicy i będzie gościem majowego Festiwalu Komiksowa Warszawa. Pod koniec lutego ukaże się "Dziewczyna i murzyn" Vanistendael, a na MFKiG swoją premierę będą miały "Dzienniki ukraińskie" Igorta. I na razie oprócz tego, że komiks się ukaże nakładem wydawnictwa Timof i Cisi Wspólnicy i będzie kosztował 79 złotych nic więcej nie wiadomo.

Daniel Chmielewski startuje z web-komiksem. "A beautiful shambles" ma być poniekąd odpoczynkiem od ciężkiej pracy nad "Zapętleniem", a nie jego zastępstwem. Wbrew plotkom rozsiewanym tu i ówdzie Daniel w pocie czoła pracuje nad swoim opus magnum, a jego sieciowy projekt ma być czymś zupełnie odmiennym. Jak pisze sam autor - "to porzucenie skomplikowanej kompozycji i przemyślanej konstrukcji na rzecz prostych (pewnie czasem banalnych) impresji". A owe impresje będą inspirowane fascynacją drugim człowiekiem. Tempo aktualizacji? Nieokreślone - kolejne epizody mają pojawiać się co kilka tygodni, w wersji zarówno polskiej, jak i angielskiej. Pomysłów Chmielewskiemu nie brakuje, gorzej z czasem. Kolorowe projektowi kibicują i obiecują nabijać licznik odwiedzin.

Koło Komiksu Collegium Civitas zaprasza na konferencję dotyczącą komiksu "Batman: Zabójczy Żart", który wkrótce ma zostać wznowiony w ramach ekskluzywnej serii "Mistrzowie Komiksu" nakładem wydawnictwa Egmont. W trakcie multimedialnego spotkania zostanie przedstawiona geneza jednej z najlepszych w historii opowieści o Mrocznym Rycerzu, będącą znaczącą inspiracją dla filmowego hitu Mroczny Rycerz w reżyserii Christophera Nolana. Ponadto szczególny nacisk zostanie położony na warstwę graficzną i fabularną albumu, dzięki czemu ujrzymy wpływ "Zabójczego Żartu" nie tylko na franczyzę związaną z Batmanem, ale również i na popkulturę amerykańską. Dla uczestników przewidziane są niespodzianki od organizatorów konferencji. Spotkanie poprowadzi Michał Siromski, znany w Polsce batmanolog, uczestnik sympozjów komiksologicznych odbywających się w trakcie Międzynarodowych Festiwali Komiksu i Gier w Łodzi oraz redaktor magazynu KZ. Wszystkich zainteresowanych, studentów oraz komiksowych wielbicieli zapraszamy do Collegium Civitas 6 marca o godzinie 15:00, Pałac Kultury i Nauki na XII piętrze aula A.

poniedziałek, 13 lutego 2012

#968 - "Złote pszczoły" i słodko-gorzki smak życia w międzywojennej Warszawie

Kolejny raz gościmy na naszych łamach Magdę Rucińską, która tym razem pisze o antologii "Złote Pszczoły". Zapraszamy do lektury i na bloga autorki.

Dla wielu ludzi pszczoła to mały, nieistotny owad. Co prawda, w kulturze zachodniej zdążyła się przyjąć jako synonim posłuszeństwa i pracowitości. Nie każdy jednak, zajadając miód, myśli przy okazji o tym, że życie pszczoły może nie mieć równie słodkiego smaku. Innymi słowy, nie dla wszystkich to drobne stworzenie coś znaczy... 

Tymczasem symbolika związana z tym owadem odgrywa dość istotną rolę w antologii "Złote pszczoły". Skoro opowiada ona o Żydach przedwojennej Warszawy, należałoby zapytać, czy zestawienie owadów z ludźmi jest w tym przypadku uzasadnione? Czy takie porównanie nie jest aby groteskowe? Otóż nie. Wprawdzie pomysłodawczyni antologii, Monika Powalisz, pisze w słowie wstępnym o międzywojennej Warszawie, jako krainie obfitości. Mimo to stworzony przez nią zbiór komiksów nie pozostawia złudzeń - nie był to raj mlekiem i miodem płynący. Przywołane przez autorkę bogactwo stolicy objawiało się głównie w różnorodności kulturowej.

Powalisz stawia w swoim albumie tezę, która łudząco przypomina znaną wypowiedź Einsteina o zależności człowieka od pszczół. Z tym, że w jej przypadku po obydwu stronach równania jest ludzkie życie. Ponieważ jednak zamieszczone w "Złotych pszczołach" historie opowiadają o przeszłości - tym, co nie istnieje i czego nieobecności nikt zdaje się nie zauważać - ich bohaterowie zdają się być tym bardziej podobni owadom. Nie ma w tym porównaniu nic kafkowskiego, istotna jest w nim natomiast kwestia znaczenia, a raczej jego pozornego braku.

Czasem bardzo drobny i nieistotny szczegół decydować może o losach naprawdę wielkich spraw. Zdarza się, że banalny upadek z krzesła bywa równoznaczny ze schyłkiem rządu (patrz komiks: "Salazar: agora na hora da sua morte"), skręcona kostka ze złamaną karierą, reakcja między małymi atomami z potężną katastrofą. To trochę jak z myśleniem indukcyjnym, funkcjonującym według zasady "po nitce do kłębka". Zamiast owijać w bawełnę, czy otulać pojęcie indukcji miękkimi, kłębiastymi metaforami, warto jednak spojrzeć na ów zjawisko również jak na działanie literackie, podstawiające część za całość - pars pro toto, metonimię i synekdochę. Nie zapominajmy także o innych retorycznych zabiegach, medialnych i politycznych półprawdach (względnie: prawdach częściowych) oraz kulturowych stereotypach, czy mitach.

Powyższe przykłady łączy pewna wspólna, charakterystyczna cecha. Jest nią wypełnianie luk, cerowanie dziur pomiędzy tym, co powiedziane, a tym, co pozostaje w sferze domysłów, lub mimowolnie mówi się samo. To tak, jak ze schematycznym rysunkiem, czy pobieżnym szkicem. Naprawdę niewiele trzeba plam i linii by było widać postaci oraz kontekst sytuacyjny, w jakim się znajdują. Coś bowiem te rysunki „dopowiada"; domyka ich pootwierane na oścież kadry i kompozycje. Każdy miłośnik komiksu zna to zjawisko doskonale.

W "Złotych pszczołach" zyskuje ono jeszcze inny, dodatkowy wymiar. Zgromadzone w tej antologii komiksy poruszają dosyć rozległy temat. Wszystkie opowiadają o Żydach, którzy żyli w stolicy w trakcie międzywojnia. Nie robią tego jednak w sposób wyczerpujący. Zbiór składa się z zaledwie kilku krótkich form, które jedynie nakreślają - właśnie w sposób szkicowy - parę osobistych historii. Ta fragmentaryczność, umowność jest jednak ich zaletą.

Postaci, które zostały w nich opisane nie są nudne, ale nie każda z nich daje się poznać jako niecodzienna, wzniosła, monumentalna. Nie przypominają one pomników ani - oglądanych z żabiej perspektywy - przodowników znanych z malarstwa socjalistycznego. To bohaterowie pisani małą literą. W opowieściach Powalisz oraz wybranych przez nią rysowniczek, są oni jakby cieniem - widmem, powidokiem - jedynie sugerującym istnienie pewnych grup ludzi, którzy kiedyś byli częścią warszawskiego życia, polskiej kultury. Co więcej, bohaterom tym przyszło żyć w epoce, której znaczenie zdecydowanie umniejszyła - zmiażdżyła wręcz - wielka historia drugiej Wojny Światowej i Holokaustu. Można ich więc przyrównać do postaci drugo- lub trzecioplanowych, a nawet statystów, o których w języku komiksu opowiadała już kiedyś Rutu Modan.

A zatem, świadomie czy nie, pomysłodawczyni i scenarzystka antologii sięgnęła również do innej symboliki związanej z pszczołami. Poruszyła kwestię niewielkiego, znikomego wręcz znaczenia, jakie bywa im przypisywane. Tym samym ukazała błędność rozumowania, które lokuje jej bohaterów - owe "złote pszczoły" - po stronie nieistniejącego i nieistotnego. Lektura stworzonej przez nią antologii ma z założenia nie tylko przywracać pamięć o warszawskich Żydach z okresu międzywojnia, ale również świadomość śladów, jakie zostawili na kulturowej mapie tego miasta.

Zaproszone przez Powalisz rysowniczki zbudowały warstwę graficzną o sporej różnorodności. Ma to swoje proste uzasadnienie - w końcu każda historia opowiada o ludziach mających odmienne charaktery, poglądy, statusy społeczne i zawodowe. Zróżnicowanie może więc przypominać literackie stylizacje językowe. Nie jestem jednak pewna, czy potencjał ten został w tym przypadku w pełni wykorzystany.

Warto zauważyć, że Zosia Dzierżawska i Olga Wróbel umiejętnie operują w swoich rysunkach skromnymi środkami, bardziej stonowanymi barwami. Ciepłe, ziemiste u pierwszej z nich, przechodzą w coraz zimniejsze u drugiej, osiągając w końcu swoiste, zdystansowanie i chłód w ilustracjach Joanny Jurczak. W przypadku ostatniej z wymienionych autorek niestety nie idzie to w parze z przejrzystością jej "architektonicznej" opowieści. Z kolei Malwina Konopacka zastosowała w swojej historii ostrzejsze zestawienia kolorystyczne, ale wybrana przez nią ozdobna, mocno estetyzowana forma nie sprzyja zbytnio czytelności.

Inaczej mają się sprawy z rysunkami Agaty Nowickiej. Mimo że - przez wzgląd na swój pikselowy charakter - wprowadziły one do antologii delikatny dysonans, to tworzą ciekawą i przejrzystą całość. Najbardziej intensywne, chaotyczne i wyraziste zdają się jednak ilustracje autorstwa Anny Czarnoty, która - w opowieści o Izabeli Szwarc i kawiarnianych bohemach - zdecydowanie operuje kontrastem, ekspresją oraz kompozycyjnym horror vacui. Tworząc właściwy sobie, wizualny, antyestetyczny terror, artystka ta prowadzi antologię ku finałowi - ostatecznemu wybuchowi wojny.

Mimo pewnych edytorskich niedociągnięć i pojawiającej się gdzieniegdzie nieczytelności, czy nieprzejrzystości, "Złote pszczoły" są w miarę udaną antologią, której lektura pozostawia niedosyt. Naturalnie, można to odebrać jako wadę. Niemniej jednak niedosyt ten pozwala odczuć stratę; uświadomić brak, jakiego się wcześniej nie odczuwało. Przypomina to odrobinę zjawisko bólu fantomowego - osobliwego, bolesnego uczucia w miejscu amputowanej kończyny. A w przypadku takiej tematyki, efekt ten wydaje się być więcej niż pożądany.  

niedziela, 12 lutego 2012

#967 - Trans-Atlantyk 175

Przedstawiając swoje wstępne zapowiedzi na maj DC Comics zaprezentowało kilka interesujące grafik, w tym okładkę pierwszego zeszytu "Worlds' Finest" autorstwa George`a Pereza. I nie byłoby w tym fakcie nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że strój Power Girl został pozbawiony swoich wcięć na biust! Seksistowskie eksponowanie piersi przez kuzynkę Człowieka ze Stali stało się jej niemal ikonicznym atrybutem, tak charakterystycznym, jak logo Batmana na piersi. Pruderyjna wersja Kary Zor-L wzbudziła oczywiście falę kontrowersyjnych reakcji, ja osobiście będę z nostalgią wspominał wersję Power Girl sprzed epoki "politycznej poprawności", jakem stary, obślizgły nerd. Zamieszanie wokół cycków odwróciło nieco uwagi od kolejnych już przetasowań na twórczych stołkach w DC. A jest tego naprawdę sporo - Peter Milligan zostawia "JL Dark" na rzecz "Stormwatch", a jego miejsce zajmie Jeff Lemire. Jego z kolei we "Frankensteinie" zastąpi Matt Kindt. Oprawą graficzną "Animal Mana" zajmie się Steve Pugh, a żegnający się z tą posadą Travel Foreman wyląduje w "Birds of Prey". Zastąpi tam Jesusa Saiza, przeniesionego do "Resurrection Mana", luzując Fernando Dagnino, który na pewien czas przejmie stery w "Suicide Squad". Karuzela pod tytułem Nowa 52 kręci się w niesamowitym tempie!

Na kolejnej konferencji prasowej Marvela Brian M Bendis opowiadał o "Avengers Assemble", nowej serii z Mścicielami w roli głównej. Wiadomo już, że obsada nie ograniczy się tylko do postaci, które pojawią się na kinowym ekranie, choć to właśnie one będą odgrywały główne role. I właściwie na tym skończy się ich podobieństwo z ich filmowymi odpowiednikami - Iron-Man, Thor, Black Widow i reszta Mścicieli nie będzie miała nic wspólnego Downey`em, Hemsworthem i Johansson. W pierwszej historii pojawi się nowa Avengers Tower, a pierwszymi przeciwnikiem zespołu będą Zodiac - grup super-przestępców z mocami nawiązującymi do dwunastu znaków zodiaku. Projektem ich nowych kostiumów, trochę w stylu Legionu Superbohaterów, zajął się Mark Bagley, regularny rysownik. Bendis zapewnia, że komiks będzie przyjazny do nowych czytelników, a jednocześnie będą w nim widoczne konsekwencje "AVX" i będą miały wydarzenie ważne dla continuity. Tom Brevoort pytana o to, czy cztery on-goingi z Avengers w tytule to nie za dużo, z rozbrajającą szczerością odpowiada, że nie.

W marcu wystartują cztery nowe serie pod szyldem Vertigo. Oprócz zapowiadanych wcześniej "Saucer Country" Paula Cornella i nowego spin-offu "Baśni" pod tytułem "Fairest" swoją premierę będą miały dwa kolejne komiksy. Będą to "Dominique Laveau: Voodoo Child" Selwyna Sefu Hindsa (scenariusz), Denysa Cowana i Johna Floyda (rysunki) z okładkami rewelacyjnego, jak zawsze Rafaela Grampy i ośmioczęściowe "The New Deadwardians" weterana Dan Abnett (scenariusz) i rysownika INJ Culbarda, który stworzył komiksową adaptację "W górach szaleństwa". Ale najciekawiej zapowiada się zaplanowana na maj antologia "Mystery in Space", w której, podobnie jak na łamach "Strange Adventures", zaprezentuje się prawdziwa śmietanka artystów komiksowych zza Oceanu. Paul Pope, Mike Allred, Ann Nocenti, Andy Diggle, Davide Gianfelice, Ryan Sook - to naprawdę doborowy skład! Na razie DC trzyma w tajemnicy informacje o tym projekcie, ale pewnie wkrótce pojawią się nowe wieści.

Alan Moore właśnie skończył pracę nad trzecim tomem "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie". Na amerykańskim rynku "2009" ukaże się w lecie 2012 roku, a jeszcze przed końcem bieżącego roku swoją premierę będzie pierwszy spin-off "Ligi" zatytułowany "Nemo: Heart Of Ice". Jak można się domyślić jego bohaterem będzie Kapitan Nemo, który w latach dwudziestych ubiegłego wieku w lodach Antarktydy odkryje coś pradawnego i bardzo złego, prosto z prozy H.P. Lovecrafta. Przy pracy nad scenariuszem Moore mocno sugerował się wskazówkami rysownika, Kevin O`Neilla. Całość ma zamknąć się na 48 stronach, a całość scenariusza miała zostać skończona do końca tamtego tygodnia, aby O`Neill mógł zabrać się do pracy i zdążyć z terminem.

Wartość cyfrowego rynku komiksowego w 2011 roku zamknęła się w 25 milionach dolarów - oznacza to, że obrót niematerialnymi opowieściami graficznymi zwiększył się w skali roku trzykrotnie. W 2010 zyski z dystrybucji zamknęły się w zaledwie 8 milionach. Szczególnie dynamiczny wzrost nastąpił w drugiej połowie minionego roku, co oczywiście związane jest z rebootem uniwersum DC. Oprócz tego, wiele czołowych wydawnictw zdecydowało się na udostępnianie cyfrowych wersji komiksów już w dni ich premiery. Bujnie rozwinęła się również infrastruktura czytelnicza - pojawiły się nowe platformy i nowe możliwości do czytania komiksów z ekranu. Przewidywania wskazują, że tendencja zwyżkowa będzie się utrzymywać, aż sprzedaż ustatkuje się na stałym poziomie. Jakim? 30, 40, 50 milionów? Pożyjemy, zobaczymy.

http://www.icv2.com/articles/news/22104.html