czwartek, 19 stycznia 2012

#951 - Najlepsze z najlepszych w 2011

Nigdy w przeciągu roku nie przeczytałem tak niewiele komiksów, jak w 2011. Oprócz tego, że produkcja komiksowa się zmniejszyła, to mój budżet w wyniku ogólnej recesji gospodarczej bardzo się skurczył. Do ostatniej chwili starałem się nadrobić moje lekturowe braki i dlatego moje podsumowanie ukazuje się stosunkowo późno w tym roku. Żegnam 2011 w poczuciu, że kilka albumów, które byłem zmuszony sobie odpuścić, mogło namieszać w moim zestawieniu.

Ale nawet Pomimo tego wyjątkowo trudno było mi wytypować finałową dziesiątkę. Choć komiksów ukazuje się mniej, to wydawcy wciąż mogą przebierać wśród naprawdę wyśmienitych pozycji i w tym roku czytelnik miał w czym wybierać (jeśli tylko posiadał odpowiednio zasobny portfel). Trudno dyskutować z wybitnością takich pozycji, jak „Fistaszki”, „Tintin”, „Corto Maltese”, nie sposób nie doceniać geniuszu Alana Moore`a, Willa Eisnera (który jednak do ostatecznej selekcji się nie załapał), Enkiego Bilala (choć spotkałem się z niesłusznie marudzącymi na „Julię i Roema”). Z takimi tuzami naprawdę ciężko konkurować polskim twórcom i w roku, w którym mocniej doceniłem światową klasykę, muszę choć wspomnieć o czterech absolutnie fantastycznych rodzimych produkcjach (a właściwie pięciu). „Rewolucjami na morzu” Mateusza Skutnika i Jerzego Szyłaka, „Szelkami” Jerzego Szyłaka i Wojciecha Stefańca, „Czasem” Grzegorza Janusza i Marcina Podolca oraz „La Masakrą” i „Szkicownikiem” Karola Kalinowskiego polski komiks stoi. I trzyma się naprawdę dobrze, spokojnie mieszczący się w Top 20 za 2011.

I jeszcze kilka uwag formalnych. Zwyczajowo nie uwzględniałem wznowień i dlatego na mojej liście nie ma „Funky`ego Kovala”, „Mausa” i „Osiedla Swoboda”. W swoich wyborach zawsze silę się na obiektywizm, starając się dobierać pozycje najbardziej znaczące, wartościowe istotne z różnych względów, choć niekiedy kieruje się moim „lubstwem” przedkładając jedne pozycje, nad drugie. Pewnie gdybym układał taką listę za rok, kolejność byłaby inna. Tak czy siak myślę, że wyszło mi całkiem niezłe podsumowanie 2011 roku.

10) „Hiroszima 1945 (Bosonogi Gen)” (Keiji Nakazawa, Waneko, JAP, 05/2011, 29.99 zł)
W tym miejscu równie dobrze mogłem umieścić „Pluto”, ale ta znakomita seria od Hanami spotkała się ze świetnym przyjęciem przez czytelników. A o „Bosonogim Genie” od czasów jego premiery nie słyszy się zbyt dużo i mało pamięta. A szkoda, bo to z różnych przyczyn bardzo ważny komiks, któremu naprawdę warto się bliżej przyjrzeć. Opowieść Keijiego Nakazawy o nuklearnej zagładzie Hiroszimy często porównywana jest do „Mausa” i choć na pewnej płaszczyźnie jest to trafne porównanie – bo też jest autobiograficzna opowieść o niewysłowionej tragedii – wyrządza „Genowi” sporą krzywdę. Bo to po prostu inny komiks jest. W 2011 roku ukazał się ostatni tom, ale moje wyróżnienie dotyczy całej, trzymającej jednak różny poziom, serii. (recenzja)

09) „Pozdrowienia z Serbii” (Aleksandar Zograf, Centrala, USA/EU, 06/2011, 42 zł)
Czyli oniryczna podróż do świata ogarniętego wojną, przefiltrowaną przez oryginalną estetykę komiksową i niezwykłą wyobraźnię Aleksandara Zografa. Bez dokumentalnego zacięcia, bez pouczającego tonu, bez oskarżania tych i tamtych – to czysta wojenna (i powojenna) groza zwyczajnej egzystencji. Odwołując się do szkoły amerykańskiego undergroundu Roberta Crumba i Arta Spiegelmana Zograf balansuje na granicy fantasmagorycznego snu i przerażającej jawy portretując jeden z najbardziej groteskowych konfliktów ostatnich lat. (recenzja)

08) „Julia i Roem” (Enki Bilal, Egmont, EU, 07/2011, 79,99 zł)
Enki Bilal udowadnia krytykom, że „Tetralogia Potwora” nie była smutnym uwieńczeniem jego pięknej komiksowej kariery, ale ślepym zaułkiem, w który zabrnął, rozglądnął się, a potem wrócił na właściwe tory. Zeszłoroczne „Animal`z” i tegoroczna „Julia i Roem” wyznaczają nowy etap w twórczości jednego z najważniejszych artystów komiksowych naszych czasów. W odmalowanej niezwykle finezyjną, choć ascetyczną kreskę scenerii postapokaliptycznej science-fiction dotyka aktualnych problemów i odwiecznych dylematów. Pisząc o ekologii i literaturze, sztuce i naturze nie mówi może nic nowego i oryginalnego, ale nie popada w banał. A do tego opowiada naprawdę piękną historię. (recenzja)

07) „Uzumaki” (Junji Ito, JPF, JAP, 6/2011, 59.85 zł)
Strasznie komiksem to trudna sztuka, ale Junjiemu Ito się to wspaniale udaje. „Uzumaki” stanowi koronny dowód jak można stworzyć horror (prawie) doskonały. W grubym, liczącym ponad sześćset stron albumie powoli budowana jest atmosfera niepojętej grozy rodzącej się w małym, prowincjonalnym miasteczku. Brzmi banalnie, ale wykonanie przyprawia o prawdziwe ciary. Przy okazji Ito pokazuje, jak wielkie możliwości drzemią jeszcze w komiksowym medium i jak przy odpowiednich możliwościach można wykorzystać siłę opowiadania obrazem. (recenzja, recenzja, recenzja)

06) „Stuck Rubber Baby” (Howard Cruse, Centrala, USA, 07/2011, 51.50 zł)
Kolejna z wielkich, amerykańskich autobiograficznych powieść graficznych traktujących o budzącej się seksualności trafiła do Polski. I choć nie jest to rozmiar absolutnie genialnego „Fun Home” czy „Blankets”, „Stuck Rubber Baby” wciąż pozostaje pozycją godną zainteresowania. Howard Cruse w prawdziwie mistrzowski sposób sportretował społeczne nastroje amerykańskich przemian obyczajowych, a w historię o walce czarnoskórych o swoje prawa, wplótł swoją własną homoseksualną narrację. (recenzja)

05) „Przygody Tintina” (Herge, Egmont, EU, 10/2011, 49.99 zł)
Egmontowi wreszcie udało się doprowadzić dzieło wydawania jednego z najważniejszych komiksów w historii do końca. Im więcej „Tintina” czytam, tym bardziej zachwycam się nad jego genialnością i dochodzę do wniosku, jak wiele najwybitniejsi współcześni twórcy zawdzięczają Herge`owi i przygodom pewnego wścibskiego reportera. Nie wiem czy bez tej dwójki twórczość Jasona Lutesa i Setha, przyznających się otwarcie do herge`owskich inspiracji, wyglądałaby, jak wygląda i czy w ogóle byłaby możliwa. Ale „Przygody Tintina” to nie tylko podręcznik, jak należy opowiadać za pomocą obrazów, ale także (a może przede wszystkim) świetna, momentami kontrowersyjna, będąca świadectwem pewnej epoki, opowieść przygodowa.

04) „Corto Maltese: Złoty dom w Samarkandzie” (Huro Pratt, Post, EU, 04/2011, 36 zł)
Corto, jak to Corto – premiera każdego kolejnego tom to duże wydarzenie. I nie dlatego, że Post wydaje tak rzadko komiksy, tylko dlatego, że Hugo Pratt to absolutnie genialny twórca. W swojej kolejnej przygodzie Corto znowu wikła się w niezłą historyczną kabałę, która miała miejsce, kiedy formowało się nowoczesne państwo tureckie. Powraca Rasputin, pojawia się sobowtór głównego bohatera, a wszystkich zabawiają szaleni, acz dystyngowani Anglicy. Ale „Złoty dom w Samarkandzie” to nie tylko pełna niebezpieczeństw przygoda w egzotycznej, dalekiej krainie, bo Pratt w intertekstualnych zabawach przecierał szlaki Neilowi Gaimanowi i wielu innym „postmodernistom” komiksowym. „Corto Maltese” jak zwykle zanurzony jest w pysznym literackim sosie, który nie ogranicza się jedynie do pojedynczych mrugnięć i erudycyjnych popisów.

03) „Fistaszki Zebrane” (Charles M. Schulz, Nasza Księgarnia, USA, 5/2011 oraz 10/2011, 64,80 zł)
Właściwie, co roku wyróżniam kolejne tomy „Peanuts” i nic nie wskazuje na to, żeby w przyszłości miał przestać. Nasza Księgarnia z godną podziwu determinacja publikuje kolejne tomy monumentalnego dzieła Charlesa M. Schulza. W tym roku ukazały się dwa albumy „Fistaszków” i myślę, że jest to optymalna dawka – nie za mało, aby czuć niedosyt, ale nie za dużo żeby mieć dość przypadków Charliego Browna i spółki. Na uwagę zasługuje również wysoka jakość edytorska, świetne tłumaczenia. Oby NK tylko na projekcie „Peanuts” nie poprzestała!

02) „Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie - 1969” (Alan Moore i Kevin O`Neill, Egmont, USA, 12/2011, 49.99 zł)
Chyba nigdy nie doczekam się komiksu, w którym Alan Moore mógłby mnie zawieść. I, jak to w kolejnej „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów” bywa, mamy efektowną żonglerkę intertekstualnymi nawiązaniami, tkanie własnej (fantastycznej!) opowieści z innych i pokazywanie tym zakutym Amerykanom, jak powinno pisać się komiksy super-hero. Tym razem z Miną, Alanem i Orlandem lądujemy w psychodelicznych latach sześćdziesiątych i o ile nastrój „Ligi” od czasów pierwszej wspólnej przygody się zmienia, tak poziom stale utrzymuje się na wysokim poziomie. Kiedy innym gigantom komiksowym lat osiemdziesiątych zaczyna brakować pary i pomysłów, Moore pozostaje klasą sama w sobie. (recenzja)

01) „Logikomiks - W poszukiwaniu prawdy” (Apostolos Doxiadis, Christos H. Papadimitriou, Alecos Papadatos i Annie Di Donna, W.A.B., EU, 11/2011, 49.90 zł)
Rzutem na taśmę jedna z ostatnich premier 2011 roku z miejsca zdobyła moje serce i okazała się triumfatorem mojego rankingu. Pewnie wielu uzna ten wybór za kontrowersyjny, a ja na przestrzeni lat będą go srodze żałował, ale wspólna praca uczonych (Doxiadis, Papdimitriou) i artystów (Papadatos, Di Donna) zaowocowała niesamowitą opowieścią o Bertrandzie Russelu, ludzkim dążeniu do absolutnego poznania, greckiej tragedii, miłości i życiu, logice i szaleństwie. Full package. Choć nie do końca przekonują mnie formalne udziwnienia i dość prymitywna gra w autoreferencyjność, czy też, jak można to określić bardziej adekwatnym terminem – autotelizm.

Udział wydawców: Egmont – 3 sztuki, Centrala – 2, Post, Waneko, JPF, Nasza Księgarnia, W.A.B. – po 1.
Podział geograficzny: Ameryka – 4, Europa – 4, Japonia – 2.
Koszt całego pakietu (jeden, reprezentacyjny „Tintin” i podwójne „Fistaszki”): 578.81 zł.

W zeszłym roku brakowały mi jakiegoś hiciora na miarę „Osiedla Swoboda” czy „Niedoskonałości” z 2010. Na dobrą sprawę pierwsze trzy pozycje na podium mógłbym ustawić w dowolnej kolejności, a wyróżniłem „Logikomiks”, bo dotyka kwestii, którymi żywo interesuje się od dłuższego czasu. Kolejność reszty jest również w dużej mierze umowna i zależna od mojego aktualnego nastroju. Równa stawka.

Jak będzie kształtowała się moja lista w przyszłym roku? Zapowiedzi są ekscytujące – „Habibi” Craiga Thompsona, „Lost Girls” Alana Moore, „Corto Maltese: Pod znakiem Koziorożca” Hugo Pratta i „Na Szybko Spisane” Śledzia to murowana czwórka kandydatów do tytułu komiksu roku. W czołówce może również namieszać Joann Sfar z „Profesorem Bellem” i „Kotem Rabina”, niespodziewane, ale jakże pożądane pojawienie się „Jimmy`ego Corrigana” Chrisa Ware`a, premiery „Breakdowns” Arta Spiegelmana i „Zapętlenia” Daniela Chmielewskiego. Oj, patrząc na swoje topy, rok 2012 może okazać się jeszcze lepszy od 2011 i 2010!
rym Alan Moore m

6 komentarzy:

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Gdybym przeczytał Logikomiks w 2011 też byłby wysoko w moim rankingu.

Maciej Gierszewski pisze...

mi jeszcze nie było dane, znaczy jeszcze nie kupiłem "logikomiksu", ale już jest w koszyku.

Blacksad pisze...

Kubo, a czemu bez Polaków? Fistaszki, Hiroshime, TinTina znamy, bez zaskoczeń. Nasi ostro uderzyli - Janusz, Skutnik, Szylak, Atlanta. Zauważyłes to, a z top 10 wylecieli na rzecz kolejnych odcinków. Jak to tak? Większe wrażenie zrobił kolejny Bosonogi Gen niż "Czasem"? Nie wierze...

Anonimowy pisze...

@Blacksad nie kazdy lubi polskie komiksy...

pstraghi pisze...

Stuck Rubber Baby nie jest autobiograficzne. Jest jedynie oparte na doświadczeniach Cruse'a. A jeżeli nawet chcesz zostawić, tak jak jest, to masz tam literówkę;)

Kuba Oleksak pisze...

@Anonim

Nie jest tak, że nie cenię polskich komiksów, bo cenię ale...

@Blacksad

... w tym roku większego smaka miałem na rzeczy bardziej klasyczne. Zwróć uwagę, że we wstępie zaznaczyłem, że niewiele Polakom brakowało. Jak przedkładałem Pana Blakiego nad drugie Perspepolis - dostałem baty. Jak wolę Tintina od Skutnika - dostaje baty. Nie dam rady wszystkim uszczęśliwić.

Z tą "Hiroszimą" to kulą w płot trafiłeś, bo Nakazawa zrobił na mnie ogromne wrażenie, na początku tego roku, kiedy przypominałem sobie tę serię.

Na mojej liście nigdy nie było "Gena", nie było "Tintinów" - a przecież warto je umieścić, chociaż raz. Patrząc z Twojej perspektywy - Podolec, Janusz i Skutnik jeszcze się na mojej liście znajdą, a Herge, Pratt, Nakazawa - już nie.

Co oczywiście wcale nie oznacza, że ten dla komiksy polskiego był słabszy, co to to nie!