poniedziałek, 21 listopada 2011

#906 - Assassin`s Creed #1: Desmond

W 2007 roku w montrealskich studiach Ubisoftu stworzono „Assassin`s Creed”. Gra przygodowa opowiadająca o zakonie zakapturzonych asasynów, potajemnie kształtujących bieg historii okazała się wielkim przebojem i dała początek całemu cyklowi przebojowych produkcji.

Zachwyceni gracze cmokali nad otwartością świata przedstawionego i wolnością w eksplorowaniu Jerozolimy z okresu III Krucjaty, renesansowej Florencji czy XVI-wiecznego Rzymu. Chwalili przepiękną grafikę i intrygującą fabułę. Krytycy natomiast narzekali na schematyczność kolejnych misji, niski poziom IQ komputerowych oponentów i prymitywny system walki. Tak czy siak, gra odniosła wielki sukces, stając się jednym z największych hitów 2007 roku, zbierając wiele branżowych nagród i nabijając kabzę Ubisoftowi (temu samemu, który tak pięknie zniszczył sagę „Heroes of Might & Magic”, czy jak tam teraz kultowa produkcja NWC się nazywa).

W listopadzie 2009 roku, na kilka dni przed premierę drugiej części „Assassin`s Creed”, na rynku kanadyjskim i frankofońskim miała swoją premierę komiksowa adaptacja przygód Desmonda. Tytułowy bohater za pomocą urządzenia zwanego Animusem, wciela się w swoich przodków, aby wykonywać misje zlecone przez tajemniczą Abstergo Corp. Fabuła serii komiksowej, zamykającej się do tej pory w trzech tomach (według zapowiedzi Sine Qua Non drugi „Aquilus” ukaże się na polskim rynku w 2012 roku), pozostaje dość wierna wydarzeniom przedstawionym na ekranie telewizorów i komputerów, skupiając się na wątkach znanych z pierwszych dwóch części. Dzięki temu „Assassin`s Creed” jest pełnowartościowym produktem, podobnie jak polski „Wiedźmin”, w przeciwieństwie do na przykład „Mass Efect: Odkupienie”, będącym fabularnie tie-inem gry, bez znajomości której bardzo trudno zrozumieć cokolwiek z treści komiksu. Opowieść stworzona przez Erica Corbeyrana i Djillaliego Defali bez zbędnych wstępów wrzuca swojego czytelnika na głęboko wodę, do świata stworzonego przez designerów Ubisoftu. I z jednej strony lubię to odnajdywanie się w całkowicie nowym i obcym do tej pory świecie, ale z drugiej mam to nieprzyjemne uczucie, że nie grając w żadną z gier, coś mi umknęło, czegoś brakuje, aby w pełni rozkoszować się lekturą.

Polskiemu czytelnikowi Corbeyran znany jest z spin-offowej serii „XIII Mystery” i cyklu „Pieśń Strzyg”. Nie jest to przypadkowy scenarzysta, tylko doświadczony fachura, który komiksy pisać potrafi, chociaż "Assassin`s Creed" brakuje nieco polotu. Dzieje zmagań pomiędzy Zakonem Templariuszy a asasynami to dość stereotypowa fabuła o wielkiej konspiracji, ukrytej przed oczami maluczkich i rozgrywce, w której stawką jest władza nad światem. W samym środku tego zamieszania znalazł się Desmond Miles, zwyczajny barman, nie zdający sobie sprawy, w co wdepnął. Nie wiem jak to wyglądało w grze, ale w wersji komiksowej to dość banalna klisza, rażąca mocnymi uproszczeniami, które boleśnie wychodzą choćby w porównaniu z nie mniej szablonową „Pieśnią”.

Oryginalny „Assassin`s Creed” jest jedną z najpiękniejszych współczesnych gier i ci, którzy spodziewają się po komiksowej adaptacji podobnych wizualnych delicji, mogą poczuć się zawiedzeni. Autor oprawy graficznej – Djillali Defali – ze swoją małą efektowną, kreską prezentuje się co najwyżej przeciętnie na tle francuskich wyrobników i znalazłbym kilku artystów znanych choćby z łam „Fantasy Komiks” znacznie sprawnie operujących ołówkiem i piórkiem. Nie sądzę, aby jego archaiczny, wręcz nudny styl mógłby kogoś zachwycić.

Wydawnictwo Sine Qua Non wchodzi na komiksowy rynek próbując podpiąć się pod premierę „Assassin`s Creed: Revelations”. Komiksowa wersja Corbeyrana i Defaliego to sprawnie zrobiona, rzemieślnicza robota, pozbawiona czegoś, co by mogło ją wyróżnić w natłoku innych albumów wydawanych w Polsce. Mnie, osoby, która nie miała przyjemności obcować z growym oryginałem – nie zachwyciła. Jak będzie z tym, którzy mają za sobą przygodę z „Assassin`s Creed”?

1 komentarz:

Maciej Gierszewski pisze...

przeczytałem, szkoda kasy na ten komiks; to najsłabsza rzecz, jaką w tym roku było mi dane mieć w rękach.