środa, 31 sierpnia 2011

#846 - Przyszłość Człowieka ze Stali

Postacią, którą dotkną największe zmiany przy okazji revampu DC, będzie Superman. Najsłynniejsza kreacja komiksowa, powszechnie uchodzi za prawodawcę całego gatunku super-hero. Człowiek ze Stali zadebiutował 18 kwietnia 1938 roku i od tamtego czasu wystąpił na kartach tysięcy kolorowych zeszytów, pojawiał się w słuchowiskach radiowych, programach telewizyjnych, filmach i grach video, stając się jedną z najbardziej rozpoznawalnych ikon popkultury.

DC Comics powierzyło Grantowi Morrisonowi misję przywrócenia blasku komiksowej legendzie. Dlaczego jemu? Bo już raz mu się to udało. Na łamach maxi-serii „All Star Superman” sięgając do korzeni Kal Ela oddał hołd nie tylko Człowiekowi ze Stali, ale również komiksowej tradycji Srebrnego Wieku. Paradoksalnie, kopiąc jeszcze głębiej, do początków Golden Age, scenarzysta chce dotrzeć do wielu zapomnianych motywów i wątków. I to ma być recepta na wydobycie potencjału tkwiącego w bohaterze wymyślonym przez Jerry`ego Siegela i Joe Shustera. Paradoksalnie, grzebanie w historiach odesłanych do lamusa przez "Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" ma uczynić z eSa postać bardziej współczesną, interesującą, nieszablonową.

Zabranie ikonicznych gatek ubieranych na wierzch spodni to jeszcze nic. W pierwszym zeszycie Clark Kent zamiast swojego charakterystycznego kostiumu będzie nosił zwykłe dżinsy, koszulkę i robocze buty, które można kupić w każdym sklepie za rogiem. Jedynie jego niezniszczalna peleryna pochodzi z Kryptonu i do tej pory służyła mu jako... kocyk w kosmicznej kołysce, która przybył na naszą planetę. Morrison w jednym z wywiadów mówi, że Superman będzie w pewien sposób przypominał Bruce`a Springsteena.

W "Action Comics" przedstawione zostaną początki Człowieka ze Stali, oswajającego się ze swoimi możliwościami. Zamiast latać, będzie potrafił "przeskoczyć najwyższy budynek". Jego niezniszczalność i supersiła nie osiągnęły jeszcze swojego maksymalnego poziomu, a on sam znajduje się u progu superbohaterskiej kariery. Równolegle na łamach on-goinga "Superman" George Perez skupi się na jego współczesnych przygodach. Poznamy cenę, jaką należy zapłacić, aby być najpotężniejszym superherosem i zobaczymy całkowicie nowych supervillainów.

Szkocki scenarzysta zapowiada, że odrze Człowieka ze Stali z nieznośnej patriotycznej otoczki. Zauważa, że banały o prawdzie, sprawiedliwości i amerykański stylu życia zanieczyściły pierwotną ideę obrońcy uciśnionych, bliższego zwykłym ludziom i ich problemom. Morrison, podejmując wątek poruszony już przez J. Micheala Straczynskiego, dostrzega w jaki sposób wraz z kulturą i społeczeństwem zmieniał się wizerunek komiksowego superherosa. Od "socjalistycznego golema" lat czterdziestych, do "ojca rodziny" lat sześćdziesiątych. Natomiast na początku XXI wieku Morrison chce podkreślić, że Superman jest bardziej kosmitą, a nie człowiekiem. Przywiązaniem Kal Ela do kryptoniańskich tradycji można tłumaczyć zmiany w jego kostiumie - nowy trykot to model zbroi bojowej używanej na jego rodzimej planecie. Mieszkańcy Ziemi będą bali się pozaziemskiego emigranta dysponującego niemal boskimi mocami, a jego poczucie obcości zostanie pogłębione jeszcze przez wczesną stratę rodziców. Jonathan i Martha Kentowie nie zdążyli wychować swojego przybranego syna na porządnego Amerykanina z Kansas. Tym samym Morrison wraca do wersji jego biografii sprzed "Kryzysu".

Jeszcze większe zmiany dotkną życie prywatne Clarka Kenta, które będzie dalekie od ideału. Nie tylko rozejdzie się z Lois Lane, ale okaże się, że ich trwające od 1996 roku małżeństwo nigdy nie miało miejsca. Aż ciśnie się porównanie ze sławetnyn "It`s Magic!" z życia innego statecznego herosa-małżonka. Czyżby Morrison otwierał furtkę do romansu z Wonder Woman, o którym się plotkuje? Natomiast wokół przebojowej dziennikarki będzie kręcił się jej kolega z pracy, Jonathan Carrol. Ale rola Clarka nie zostanie ograniczona tylko do zapasowej tożsamości, pod która skrywa się Człowiek ze Stali. Nazwisko Kenta będzie prawie tak samo znane, jak Supermana. To społecznie zaangażowany dziennikarz, walczący z korupcją, a nie fajtłapa, co chwila poprawiający okulary.

Grant Morrison umiejętnie unika tematu Leksa Luthora, więc należy spodziewać się czegoś zupełnie niespodziewanego. W ogóle nie wspomina o czasach, kiedy Superman był Superboy`em - czyżby odesłał do lamusa to, co Geoff Johns chciał włączyć do mitologii eSa w "Secret Origin"? Wszystko na to wskazuje. Tak samo, jak to, że "Action Comics" będzie jedną z kilku naprawdę interesujących serii "Nowej 52".

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

#845 - Wokół "Biblii" Simona Bisley`a (cz.2)

Jak się okazało to przygoda Simona Bisley`a z Polską nie skończy się tylko na jednej wizycie w Gdańsku. Organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier zapowiedzieli, że brytyjski rysownik pojawi się również w Łodzi. Ci, którym nie udało się dotrzeć na wybrzeże dostaną swoją drugą szansę spotkania tego wybitnego artysty. A do tego czasu polecam obszerny wywiad z Bizem, który ukazał się na stronie "Polityki" oraz fantastyczną wideorelację z bfkowego spotkania. No i drugą część naszego wielogłosu odnośnie "Biblii" jego autorstwa!




Filip Myszkowski (malarz, rysownik, ilustrator, autor komiksów):

Chętnie wyrażę swoją opinię, jednakże nie widzę sensu, aby się rozpisywać ani analizować. To nie w moim w moim stylu. Zmieszczę się w kilkunastu znakach: "Biblia Bisley’a to album absolutnie wspaniały".Ciężko mi argumentować mój własny gust.

Twórczość Bisley’a po prostu mi odpowiada, ma to "coś" i dodatkowo jest profesjonalnie wyprodukowana. A Biblia to taki malarski Bisley w pigułce.


Krzysztof Ryszard Wojciechowski (bloger i członek Kolorowych Zeszytów):

Simon Bisley to jeden z bohaterów mojego dzieciństwa. Człowiek, który w dużym stopniu ukształtował moje gusta komiksowe, które jednak już dość dawno minęły się z tym, co prezentuje w swojej twórczości. Po "Biblię" mimo wszystko sięgałem bez obaw, bo już sama idea wydawała mi się bardzo bliska - po pierwsze uwielbiam sztukę sakralną, a po drugie bardzo interesują mnie prace komiksiarzy, odchodzących od typowo komiksowej sekwencyjności w stronę wymowy samej grafiki. Pod obydwoma względami album okazał się dla mnie zawodem.

Bisley, z niewiadomych powodów opowiada właśnie sekwencjami obrazów, a do tego, jeśli idzie o estetykę, to sięga raczej do okładek metalowych kapel i klasyków komiksu - od Gustava Dore po Franka Frazettę. Szczerze powiedziawszy, nie bardzo jestem w stanie zrozumieć ideę, jaka przyświecała autorowi przy tworzeniu tego albumu, bo właściwie jaki jest sens - gdy pracuje się nad ilustrowaniem Biblii - dosłownie kopiować prace Gustava Dore? W kilku momentach to naśladownictwo tak nachalne, że aż budzące niesmak. Poza tymi kalkami, trudno u Bisley’a odnaleźć chęć do jakichkolwiek poszukiwań czy poszerzania ram swojej twórczości. Bezpiecznie jest się nazywać rzemieślnikiem i rozumiem taką postawę w 100%. Ale gdy bierze się za rzecz stricte autorską, to chce się chyba odpocząć od tego, co się robi na co dzień... (Tak, bardzo udanie, kilka lat temu odświeżył swój styl Rosiński - mam na myśli głównie "Zemstę Hrabiego Skarbka".).

Nie oznacza to oczywiście, że Simon nie zostawił w tych pracach siebie. Wręcz przeciwnie. Ale są to rzeczy do niczego nie prowadzące artystycznie. Do tego całość wypada zadziwiająco grzecznie - nie wiem, czy rysownik jest wierzący czy nie, ale na pewno nie chciał nikogo obrazić. Nie widać tu heretyckiego zadęcia, a przy tym trzeba przyznać, że podszedł do tematu bardziej emocjonalnie niż Robert Crumb. Swoją drogą, gdy recenzowałem "Księgę Genesis", przyszły mi do głowy porównania z wczesnym bluesem. O dziwo, tu również znajduję pewne analogie: np. używając swojego autoportretu jako wizerunku diabła, Bisley przyjmuje podobną postawę, co świadomi swej grzeszności bluesmani (tak Simon, "będzie piekło!").

Podsumowując: dla zapatrzonego w umięśnionych herosów komiksiarza czy "szalonego rockmana", to może być nie lada gratka, ale dla kogoś żywo zainteresowanego sztuką album może okazać się kiczowaty, wtórny i niestrawny. No cóż. Ja stoję dokładnie pośrodku. Jeśli idzie o wartość artystyczną, to stawiałbym raczej na Crumba, a jako komiksiarz ucieszyłbym się bardziej z polskiego wydania "Bodycount". Jeszcze nic straconego, jeśli któryś wydawca się pośpieszy to może uda się go wydrukować na łódzki festiwal?


Marcin Łuczak (animator kultury komiksowej):

Gdy pojawiła się informacja o przyjeździe Simona Bisley’a na tegoroczną edycję Bałtyckiego Festiwalu Komiksu, wiele osób zaczęło się zastanawiać, czy w Polsce pojawi się kolejny komiks tego autora. W tym czasie, jak opowiadał na spotkaniu Radosław Bolałek, właściciel wydawnictwa Hanami i współorganizator wspomnianej imprezy, kontaktował się on z właścicielami innych wydawnictw, by dowiedzieć się, czy któreś z nich wyda coś Bisley’a. Ostatecznie Radek wziął sprawy w swoje ręce i w relatywnie krótkim czasie doprowadził do wydania "Biblii" w Polsce.

To, co odróżnia "Biblię" od innych publikacji tego autora, to fakt, iż mamy do czynienia z artbookiem z bardzo wyraźnym motywem przewodnim. Bisley zdecydował się na zilustrowanie najważniejszych wydarzeń zarówno ze Starego, jak i Nowego Testamentu, bez jakiegokolwiek dodatkowego słowa komentarza z jego strony. Album na tym zdecydowanie zyskuje, gdyż cały ciężar opowiadania leży na ilustracjach. I co ważne, znakomicie się one ze swojego zadania wywiązują. Poszczególne sceny, w jego interpretacji, są w wielu przypadkach nowym spojrzeniem na doskonale znane nam wydarzenia – wystarczy wskazać tutaj scenę wygnania z raju czy też kuszenia. Każda z ilustracji jest niezwykle sugestywna i wyrazista. Oglądając poszczególne z nich (np. ukrzyżowanie Jezusa i Zwiastowanie), wielokrotnie uderzało mnie to, jak wiele Bisley potrafi przekazać. Zresztą sam autor na spotkaniu podczas BFK powiedział: "(…)w Biblii jest mnóstwo interesujących tematów. Jest miłość, nienawiść, cierpienie, śmierć, życie." - i każdy z nich jest znakomicie uchwycony przez tego utalentowanego angielskiego artystę.

Opisywaną publikację uzupełniają cytaty z Biblii. Niby nie ma w tym nic specjalnego, gdyby nie fakt iż wydając "Biblię" w Polsce zdecydowano się na bardzo interesujący ruch. Otóż w naszym wydaniu do przekładu wykorzystano cytaty z Biblii Gdańskiej z 1632 roku. Pasują one znakomicie i dodają do całości dodatkowego klimatu.

Nowa publikacja wydawnictwa Hanami nie jest skierowana wyłącznie do miłośników twórczości Simona Bisley’a. Pomimo swojej formy, bardzo rzadko spotykanej na polskim rynku komiksowym, może ona trafić do szerokiego grona odbiorców. Będą usatysfakcjonowani zarówno miłośnicy dobrej kreski, jak i osoby wymagające od publikacji czegoś więcej. Trzeba pamiętać, że album składa się z autorskich interpretacji, mniej lub bardziej wiernych oryginalnemu tekstowi, co jednak pozwala na polemikę z autorem i nie pozostawia odbiorcy obojętnym.

Od niedawna wiadomo, że Simon Bisley ponownie odwiedzi Polskę. Nastąpi to już niedługo, bo na tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Komiksów i Gier w Łodzi. Będzie to znakomita okazja na zadanie autorowi pytań dotyczących "Biblii" i zdobycie na niej autografu.


Paweł Deptuch (bloger, fan "Invincible" i publicysta komiksowy):

Wydanie w Polsce "Biblii" to według mnie świetny pomysł. Album ten, sam w sobie, jest artystyczną perełką, dziełem sztuki godnym muzeów i stałych wystaw (mowa o zawartości), publikacją, która powinna dotrzeć nie tylko do zapalonych fanów twórczości Simona Bisley’a i komiksomaniaków, ale także do amatorów rysunku, malarstwa i ikonografii z komiksem w żaden sposób niezwiązanych.

Wydanie go to świetna okazja, aby zaprezentować estetykę komiksu na nieco szerszym polu, z innej, równie ciekawej strony, przebić się poza krąg "komiksowa", zrobić z tego wydarzenie o nieco większej skali. Sam fakt wydania tej pozycji oceniam bardzo pozytywnie i niezmiernie się cieszę, że na polskim rynku wydano taki artbook. Mam nadzieję, że album rozejdzie się szybko i, że sięgną po niego również osoby spoza branży, docenią, może bardziej zainteresują się komiksem jako takim. Ja swój egzemplarz pożyczyłem kilku znajomym, podobało się, docenili, spytali o podobne rzeczy, o autora... Może coś z tego będzie, może tędy droga do serc nowych czytelników?

Z mojej strony Hanami otrzymuje ukłon w geście szacunku, gromkie brawa i błogosławieństwo na wydawanie podobnych publikacji. Doskonała jakość, przystępna cena (nie oszukujmy się, albumy malarskie w tej samej jakości mają zbliżone ceny, ale dodatkowo poprzecinane są sporą ilością tekstu), uznany artysta... Czego chcieć więcej?


niedziela, 28 sierpnia 2011

#844 - Trans-Atlantyk 152

Na komiksowym konwencie w Baltimore przyznano Nagrody Harvey`a, drugie, po Eisnerach, najbardziej prestiżowe wyróżnienia amerykańskiego przemysłu komiksowego. Niespodziewanie, największym wygranym został... Thor, który zgarnął 4 statuetki. Regularna seria pisana przez Matta Fractiona została wyróżniania w kategoriach "Najlepszy inker" (Mark Morales) i "Najlepszy liternik" (John Workman), a autorzy "Thor: The Might Avenger" zostali uznani, za "Najbardziej obiecujący młody talent" (rysownik Chris Samnee) i "Najlepszego scenarzystę" (Roger Landgridge). Ten ostatni dostał również "Special award for humor in comics" za "The Muppet Show". Wielu laureatów Harvey`a kilka tygodni wcześniej zgarnęło również Eisnera. I tak "Amerykański Wampir" został uznany ponownie za "Najlepszą nową serię", Mike Mignola wciąż robi najlepsze okładki, a "Dave Stevens’ The Rocketeer: Artist’s Edition" uhonorowano za design (a także w kategorii najlepszego wznowienia). Eisnerowski "Best Wirter/Artist" Darwyn Coke odebrał Harvey`a w kategorii "Best artist" i "Best cartoonist" za "Richard Stark’s Parker: The Outfit", a "Tiny Titans" to znowu najodpowiedniejsza pozycja dla dzieciaków. W kategorii najlepszej pozycji spoza granica USA wygrał "Blacksad", a za najciekawszy album został uznany finałowy tom "Scott Pilgrima" Bryana Lee O`Maleya. Czwarty "Popgun" uznany został "Najlepszą antologią", a "Hark! A Vagrant" Kate`a Beaton triumfowało wśród webkomiksów. Tytuł "Best continuing or limited series" powędrował na ręce Jaimego i Gilberta Hernandezów za trzecie "Love and Rockets", a "The Art of Jaime Hernandez: The Secrets of Life And Death" Todd Higgnite zwyciężyło w kategorii "Best biographical, historical or journalistic presentation". Pełną listę nagrodzonych można znaleźć pod tym adresem. (KO)

Klimat Dzikiego Zachodu obecny w mini-serii "Daredevil: Reborn" sprawdził się bardzo dobrze, więc scenarzysta komiksu Andy Diggle zaprezentował Tomowi Brevoortowi pomysł utrzymany w podobnej stylistyce. Idea "Six Guns", czyli odświeżenia westernowych klisz we współczesnej scenerii, przypadł do gustu naczelnemu Marvela. Diggle wraz z rysownikiem Davide Gianfelice weźmie się za odświeżenie klasycznych herosów przemierzających amerykańskie prerie - Texa Dawsona, Matta Slade`a, the Black Ridera, Two-Gun Kida i Tarantuli, która wcześniej pojawiła się na kartach "Heros 4 Hire". Choć historia ma być osadzona w uniwersum Marvela i autorzy przewidzieli w fabule kilka fantastycznych elementów, to "Six Guns" ma być rasową opowieścią sensacyjną. (KO)

Antologia "Womanthology" będzie zawierała ponad 300 stron opowieści komiksowych przygotowanych przez kobiety. W projekcie nadzorowanym przez Renae De Liz obok tak uznanych twórczyń, jak Ann Nocenti, Barbara Kesel, Gail Simone, Camilla d'Errico, Fiona Staples czy Devin Grayson pojawią się debiutantki i mniej znane autorki. Dystrybucją tego niezwykłego albumu zajmie się wydawnictwo IDW Publishing, natomiast wszystkie środki przeznaczone na jego "produkcję" zostały zebrane przez Kickstrarter. Zakładano, że 2500$ wystarczy na wydanie półtora tysiąca kopii, ale "Womanthology" wsparli Neil Gaiman, Kevin Smith i Steve Niles, dzięki czemu zebrano ponad 100 tysięcy zielonych. To najlepszy wynik osiągnięty przez projekt komiksowy i wystarczy na druk 5.5000 egzemplarzy. (KO)

Szeregi Dynamite Entertainment zasilili kolejni, pulpowi herosi. Do pozyskanych wcześniej klasycznych bohaterów dołączyli Cień z Pająkiem oraz... Flash Gordon. "Shadow" na razie doczekał się efektownych pin-upów autorstwa Aleksa Rossa i Jae Lee. Do nieco mniej znanego "Spidera" przydzielono już twórców. Scenarzysta David Liss i rysownik Colton Worley mają zreinterpretować kreację Harry`ego Steegera z 1933 roku w nowoczesnym stylu. Natomiast postać stworzona przez Alexa Raymonda za sprawą Erica Trautmanna (scenariusz), Daniela Lindro (rysunki) i Aleksa Rossa (okładki i design) powróci na łamach "Flash Gordon: Zetigest". (KO)

W to, że wrześniowe świeżo zrebootowane komiksy DC ze lśniącym numerem #1 na okładce rozejdą się na pniu, nikt chyba nie wątpił. Tak jak w to, że sprzedaż kolejnych będzie systematycznie spadać. Ale nawet w najśmielszych snach Dan DiDio nie przypuszczał, że będzie tak dobrze - już teraz liczba zamówień na premierowe "JLA" Geoffa Johnsa i Jima Lee przekroczyła 200 tysięcy. Dla rynku, na którym sprzedaż powyżej 100 tysięcy jest to wynik niesamowity. Setkę przekroczyło również sześć innych tytułów - "Batman", "Superman", "Wonder Woman", "Aquaman" i "The Flash". Podobnie, jak inni wydawcy, DC pilnie strzeże wyników dystrybucji cyfrowej, ale można przypuścić, że e-komiksy również zapewnią trochę grosza. Jest o wiele za wcześnie, aby odbębnić sukces "Nowej 52", ale z pewnością powiało optymizmem. Agresywna kampania reklamowa i próby wyjścia poza getto komiksowych geeków dają na razie dobre efekty. (KO)

Finałowy, 7. zeszyt "Fear Itself" trafi do sprzedaży w październiku i doczeka się trzech epilogów poświęconych kolejno Kapitanowi Ameryce, Thorowi i Iron-Manowi. Zeszyty oznaczone numerami #7.1, #7.2 i #7.3 pokażą, co zmieniło się w życiu największych ziemskich bohaterów. Ed Brubaker i Butch Guice pokażą, jak wojna z Serpentem wpłynęła na Steve`a Rogersa. Matt Fraction z Salvadorem Larroccą odkryją największy sekret Tony`ego Starka, a wraz z Adamem Kubertem ujawni ostateczny los Asgardu i pożegna Thora. Wystartują również dwie mini-serie poświęcone reperkusjom "FI" - "Battle Scars" (sześcioczęściowa, rysunki - Carlo Pagulayan) i "Fearless" (dwunastoczęściowa, rysunki - Paul Pelletier i Mark Bagley), obie pisane przez Christophera Yosta, Matta Fractiona i Cullena Bunna. I najwięcej roboty spadnie na tego ostatniego scenarzystę, znanego z "Sixth Gun". Główne role w "Fearless" będą odgrywać Sin, Rogers, Valkyria, Juggernaut i Crossbones, a fabuła ma kręcić się wokół młotków, które wylądowały na ziemi. Bunn jak tylko mógł unikał powiedzenia czegoś konkretnego o tym tytule, oprócz tego, że komiks będzie roił się od gościnnych występów, pękał od epickości i postawi na głowie świata Marvela. Słowem - standard. (KO)

W zeszłym tygodniu Marvel zaprezentował również serię teaserów zapowiadających trzyczęściową mini-serię "Fear Itself: Hulk Vs. Dracula". Grupa wampirów zwana "The Forgiven" rozpocznie łowy na Bruce`a Bannera już we wrześniu, za sprawą scenarzysty Victora Gischlera i rysownika Ryana Stegmana. Jak widać Dom Pomysłów bardzo konsekwentnie promuje krwiopijców w trykotach, co niekoniecznie podoba się fanom. Czy w uniwersum Marvel nie ma naprawdę nikogo ciekawszego niż legion wampirów, aby powstrzymać oszalałego Hulka? (KO)

Dustin Nguyen jest jednym z najoryginalniejszych rysowników pracujących w mainstreamie. Od czasu, kiedy debiutował, czyli w 2000 roku, błysnął swoim talentem między innymi w "Batmanie", "Detective Comics", "Streets of Gotham" czy "Wildcats 3.0". Jego nieobecność wśród autorów "Nowej 52" była jednym z największych niespodzianek - w zeszłym tygodniu Nguyen ogłosił, że powróci do DC w nowym bat-tytule w 2012 roku. Również w przyszłym roku komiksowe małżeństwo - Jimmy Palmiotti i Amanda Conner - znane z serii "Power Girl" wraz z Justinem Gray`em wystartuje nie z jednym, ale z dwoma nowymi seriami. W obu pierwsze skrzypce mają grać kobiety, ale tylko jedna z nich będzie damą... Czyżby oznaczało to powrót najbardziej wyeksponowano biustu w DC? (KO)

Cytat tygodnia - "Nowe rzeczy od DC Comics sprawiają wrażenie takich komiksów, których nigdy nie wziąłbym do ręki. Mam jednak dziwne wrażenie, że są dokładnie takie, jakich oczekują ich potencjalni czytelnicy. Jeśli 43 letni mężczyzna patrzy na całe to zamieszanie wokół rebootu i myśli sobie meh to jest to chyba dobry znak. Dan, Jim i inni - powodzenia we wszystkim, co robicie" - Warren Ellis o tym, czy zbliżający się relaunch DC ma szanse na dotarcie do nowych czytelników. (KO)

sobota, 27 sierpnia 2011

#843 - Komix-Express 103

Ostatnio mam wrażenie, że tych wszystkich dużych spotkań, średnich spotkań, małych spotkań, konwentów, festiwali i imprez, gdzie fan komiksu może się wybrać, spotkać kumpli i pogadać o komiksie, jest więcej niż samych miłośników tego medium. Jutro trafia się kolejna okazja na rozmowy o komiksie na żywo, a nie w sieci. Ale po kolei. Pamiętacie ubiegłoroczną akcję "Publiczne Czytanie Komiksów przeciwko VAT-owi na książki"? W tym roku znowu się odbędzie. Tym razem jednak nie przeciwko VAT-owi na książki. Najlepiej poinformowana jest oczywiście organizatorka tegorocznej akcji, Olga Wróbel. Przekazując jej klawiaturę:

"W tym roku jest to wydarzenie bardziej towarzyskie niż protest, jak miało to miejsce podczas pierwszej edycji w 2010. Myślę, że w tym roku polskie środowisko komiksowe miało dość ciężki okres i że wystarczy już tego narzekania i jęczenia, że nigdzie nas nie chcą. Spotkajmy się po prostu i zróbmy to, co lubimy - poczytajmy komiksy. Przy okazji możemy też porozmawiać, złapać trochę słońca i być może zaciekawić siedzących nad Wisłą ludzi tym, co ze sobą przynieśliśmy. Jeżeli ktoś interesuje się komiksami, ale nie wie, jak się za nie zabrać, pokażemy swoje zbiory i doradzimy. Będzie trochę twórców, trochę działaczy, można nas sobie pooglądać. Nie wiem, co zrobimy w wypadku złej pogody, ale zawsze możemy pojechać do mnie na Wolę i pić herbatę z resztkami balkonowej mięty, tak, jak zapowiedziałam na FB."

Tegoroczne spotkanie odbędzie się jutro - 28 sierpnia o godzinie 12.00 pod Mostem Śląsko-Dąbrowskim w Warszawie. Jeśli jesteś z Warszawy, jej okolic, lub będziesz wtedy przejazdem w stolicy, wybierz się pod most przeczytać jakiś komiks. (KC)

Ale to nie wszystko! Wrocław też nie chce być gorszy, dlatego tego samego dnia o godzinie 13:00 w Parku Szczytnickim pod pergolą, przy ogrodzie japońskim, również spotkają się fani historyjek obrazkowych. Cel ten sam - publiczne czytanie komiksów! Ja, jako - od lat sześciu - zapalony wrocławianin, żałuję że nie będzie mnie jutro w mieście. Jeśli jednak ktoś akurat wtedy we Wrocławiu siedzi - obecność obowiązkowa! Warszawianie i wrocławianie, teraz już nie musicie anonimowo wybrzydzać na blogach twórców. Możecie przyjść jutro na akcję, ładnie się przedstawić (lub też nie, skoro cenicie swoją anonimowość) i pojeździć na żywo po swoim nie-ulubionym autorze. Pewnie wielu z nich się jutro pojawi, okazja to nie lada. Tylu zabójców polskiego komiksu w jednym miejscu - możesz nawet zabrać ze sobą granat. I po kłopocie. A potem poczytasz publicznie przygody małpy w mundurze i Funky Kovala. Niedziela marzeń, nieprawdaż? (KC)

Fajnie mamy. Mateusz Skutnik udostępnił na swojej stronie okładkę a także przykładowe plansze szóstego (z planowanych dziesięciu) tomu "Rewolucji", jednej z najlepszych serii, wydawanych w tym kraju. Dzień radości, czyli premiera, już za tydzień! Tym razem czekaliśmy na szczęście tylko półtora roku - fajnie mamy. Za 88-stronicowy album, zapłacimy, jak za zboże, bo aż 69 złotych. Chleb upieczony z tego zboża, nie jest jednak z pierwszej lepszej wiochy. Nie od dziś wiadomo, że piekarnia Mateusza Skutnika dostarcza tylko towar najwyższej jakości. Komiksiarzu pamiętaj, nie kupisz - głodujesz. A każdy wie, że miłośnik komiksu żywi się tylko prawdziwą sztuką. A oto, co do powiedzenia o swoim nowym wyrobie ma sam autor:

"Komiks powstał w oparciu o scenariusz który razem z profesorem Szyłakiem wymyśliliśmy w 2004 roku. Po niespełna siedmiu latach historia dojrzała do tego, by ją zrealizować. Wyszło z tego 84-stronicowe tomiszcze, moje, jak dotychczas, najdłuższe dzieło. I w mojej opinii najlepsze."

Akwarelkowa sztuka najwyższej próby już wkrótce! Naprawdę mamy fajnie. Czytajcie dalej. Zaraz będziecie wiedzieć, że mamy jeszcze fajniej niż myślicie. (KC)

Trwa moda na eMeFKowe wydania zbiorcze polskich zinów. Rok temu Kultura Gniewu wydała, z okazji swojego dziesięciolecia albumy Pały i Prosiaka. A w tym roku dzienne światło ujrzy twór o długiej nazwie: "The Very Best OFF The Ziniols: Greatest Hits vol. 1 1998-2005". Album jest połączeniem wszystkiego o "Ziniolu". Wszystkiego, bo czego tam nie ma? 30-stronicowa książka, opisująca w ciekawy sposób historię powstawania zina na przestrzeni 13 lat i komiksy, w tym nigdy niepublikowane razem w albumie, odcinki Blakiego! A nie mówiłem, że mamy fajnie? Poza tym znane i lubiane komiksy z kserowanego "Ziniola". Samego nowego, premierowego materiału jest aż 50 stron. Cytując stronę Ziniola:

"The Very Best OFF The Ziniols: Greatest Hits vol. 1 1998-2005", którego wydawcą jest debiutująca oficyna Ważka, będzie miał 220 stron (plus okładka) formatu B5. Cena albumu to 32 zł. W przedsprzedaży, która niebawem ruszy na stronie wydawnictwa zbiór będzie kosztował 26 zł, a podczas MFKiG będzie dostępny w cenie 29,99 zł". (KC)

Uderzający z zaskoczenia album może okazać się jedną z najciekawszych pozycji drugiej połowy roku. A tymczasem wydawnictwo Timof Comics, oprócz wspomnianych "Rewolucji", zaprezentowało inną nowość. 5 września do sprzedaży trafi album "Lincoln" Oliviera, Jerome`a i Anne-Claire Jouvray`ów, wydany nakładem imprintu Mroja Press. Rzecz zapowiada się na niebanalną opowieść w westernowych dekoracjach. Historia zamknie się w 104 stronach, a kosztować będzie 69 złotych. Natomiast album "Dziewczyna i murzyn" najprawdopodobniej nie ukaże się w 2011 roku. Jego premiery można spodziewać się w okolicach marca lub kwietnia roku przyszłego. (KO)

Gośćmi 5 edycji Komiksofonu będą weteran komiskowego poletka Marek Turek oraz młody, ale już nagradzany w Łodzi Sebastian Skrobol. Obaj opowiedzą o swoich muzycznych inspiracjach i komiksowej pracy, jak zwykle w klubie Puzzle we Wrocławiu. Spotkanie odbędzie się 21 września, a poprowadzi je Paweł Wojciechowicz, też komiksiarz. Wyjątkową atrakcją tego wieczoru będzie również projekcja krótkometrażowego filmu animowanego "The Lost Thing" Shauna Tana i Andrew Ruhemanna, który został nagrodzony w 2011 roku Oskarem. Zapraszamy wszystkich chętnych - wstęp oczywiście wolny! (KO)

W ramach TAKK! Tymczasowej Akcji Kulturalnej Katowice trwają komiksowe warsztaty z Jackiem Frąsiem i Michałem Śledzińskim. Bierze w nich udział grupa utalentowanych plastycznie młodych ludzi, a ukoronowaniem ich współpracy z uznanymi komiksiarzami będzie opowieść obrazkowa traktująca o Katowicach. Impreza odbędzie się w Rondzie Sztuki, potrwa sześć dni, a jej głównym celem jest oczywiście promocja miasta. Niewykluczone jednak, że wykluje się z tego jakiś ciekawy album lub zostanie odkryty jakiś komiksowy talent. W powodzenie projektu bardzo mocno wierzy Jacek Frąś (pochodzący z Gdańska), który liczy, że efekt warsztatowych starań ukaże się drukiem. (KO)

We wrześniu swoją premierę będzie miała komiksowa adaptacja prozy Stanisława Lema, jednego z najwybitniejszych polskich prozaików XX wieku. Przełożeniem "Robota" na język literatury obrazkowej zajmą się Andrzej Klimowski i Danusia Schejbal. Poprzednio, ta dwójka pracowała nad znakomitymi albumami "Dr Jekyll & Mr. Hyde" (2009) oraz "The Master and Margarita: A Graphic Novel" (2008). Komiks ukaże się na rynku brytyjskim nakładem wydawnictwa Self Made Hero. Edycja w twardej okładce będzie liczyć 64 strony i będzie kosztować 15 funtów bez jednego pensa. (KO)


I jeszcze informacja z ostatniej chwili!

Blog "Rękopis znaleziony w Arkham" obchodzi swoje trzeci urodziny i z tej okazji nasz redakcyjny kolega, Krzysztof Ryszard Wojciechowski ogłosił konkurs (pierwszy w historii!). Do wygrania całkiem zacne nagrody - zresztą zobaczcie sami, a jak czujecie się na siłach to weźcie w nim udział.

piątek, 26 sierpnia 2011

#842 - Corto Maltese: Etiopiki

"Corto Maltese" to jeden z tych tytułów, które znać trzeba. Seria autorstwa Hugo Pratta powszechnie uchodzi za jedno z najwybitniejszych komiksowych osiągnięć w światowej skali, ale – wstyd się przyznać – byłem bardzo długo niewrażliwy na literacko-marynistyczny urok pewnego zawiadiackiego poszukiwacza przygód. Za nic nie mogłem przekonać się do komiksu, bo jak miał zachwycać, skoro nie zachwycał? Ale, na swoje szczęście, przy okazji albumu "Etiopiki" przełamałem się. Ujrzałem i było mi dane. Wreszcie, nauczyłem się kochać "Corto".

"Etiopiki" to trzeci z kolei album wydany na polskim rynku, a piąty w ogóle traktujący o przygodach marynarza pozbawionego linii szczęścia na swojej dłoni. W przeciwieństwie do poprzednich albumów – "Ballady o słonych morzach" i "Na Syberii" – w "Etiopikach" zebrano cztery krótsze historie, w których Corto zapuszcza się na kontynent afrykański. Mają one mniejszy ciężar faktograficzny i historiozoficzny, a są bardziej uniwersalne. To wciąż opowieści o wielkiej przygodzie w egzotycznych krainach, w której odbija się ta prattowska ciekowość świata. Autor do przygodowej konwencji podchodzi z dystansem i szacunkiem. Jak zawsze unika sztampy, lubi łamać schematy, puścić oczko dla czytelnika. Jego opowieści pozbawiona są tego irytującego infantylizmu, a przy tym staroświeckie, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dalekie od przejażdżki filmowym rollercoasterem w guście "Piratów z Karaibów", czy nawet Kina Nowej Przygody w stylu "Indiany Jonesa".

Przypadkom Corto znacznie bliżej do książek jego ulubionych literatów, a więc Jacka Londona, Josepha Conrada, Hermana Melville`a czy Roberta L. Stevensona, nieco mniej do Tomasza Morusa od "Utopii". Ci którzy w młodości zaczytywali się Szklarskim, na wylot znają "Wyspę Skarbów" czy "Robinsona Crusoe" odkryją w komiksie Pratta nie tylko tego samego ducha przygody, ale zobaczą, że Corto dorósł wraz z nimi. W "Etiopikach" próżno szukać eskapizmu, typowego dla komiksowych przygodowych. Te cztery historie, choć pełne realizmu i niebanalnego humoru historie, nasycone są jakąś tajemniczą metafizyką. Da się w nich usłyszeć echa szekspiryzmu, szczególnie w zamiłowaniu bohaterów do przemocy, rozchwianiu emocjonalnym i ich przywiązaniu do zemsty. Pratt przemierzając wraz z Corto oceany i obce lądy tak naprawdę przygląda się temu dziwnemu zwierzęciu, jakim jest człowiek. I może to banalnie brzmi, ale przekonajcie się sami, jak sugestywnie i z pozoru mimochodem Prattowi udaje się dotknąć swojego czytelnika. Przypomnieć mu o tych "pytaniach przeklętych", o rzeczach najważniejszych, które zostają jeszcze w głowie długo po lekturze. To udaje się tylko największym…

… a niewątpliwe Hugo Pratt mistrzem komiksu jest i basta! Pewnie dzisiaj, album wydany w 1972 nie robi takiego wrażenia, jak te czterdzieści lat temu, ale to nie dlatego, że się zestarzał. Po prostu następcy Pratta z Frankiem Millerem na czele, garściami czerpali z jego dorobku. I bardzo sumiennie odrobili prattowskie lekcje. Jego swobodny sposób prowadzenie narracji, graficzny montaż kadrów czy metody budowania napięcia i oddawana emocji to są dzisiaj komiksowa norma. Jednak wciąż jego ekspresyjność, specyficzny surowy liryzm, którym subtelnie nasyca swoje ilustracje pozostają nie do podrobienia. Mam wielką słabość do klasycznego, komiksowego stylu Alexa Raymonda czy Miltona Caniffa, a Pratt w prostej linii jest spadkobiercą tej estetyki.

Nie wspomniałem jeszcze o unoszącym się nad "Etiopikami" nastroju nostalgii. O wyśmienitych, skrzących się humorem dialogach, fantastycznie nakreślonych bohaterach, o nieobecności Rasputina, o i wielu innych walorach "Corto Maltese". Pozostawiam wam przyjemność ich odkrywania.

środa, 24 sierpnia 2011

#841 - Pozdrowienia z Serbii

Kiedy natowskie bomby zaczęły spadać na Serbię Chris Ware, jeden z najwybitniejszych współczesnych twórców komiksowych, zasugerował Aleksandarowi Zografowi prowadzenie dziennika. Mieszkający w niewielkim miasteczku Panczewo artysta komiksowy był już znany za Oceanem z „Życia pod sankcjami”, przejmującego i przerażającego obrazu byłej Jugosławii ogarniętej wojną domową.

Ale „Regards from Serbia” stało się czymś innym. Zograf publikował w Internecie krótkie, jednostronicowe historie opisujące codzienne życie w Serbii, niemal z samego serca (Panczewo oddalone jest o 35 kilometrów od Belgradu) najbardziej absurdalnego konfliktu współczesnej Europy. Narracja obejmuje okres od kwietnia 1999 do lipca 2001 roku. Od pierwszych nalotów Sojuszu, aż do radości z obalenia reżimu Milosevica, sądzonego przed kamerami. Wkrótce, „Pozdrowienia” tłumaczone na inne języki zaczęły trafiać na łamy czasopism i magazynów komiksowych. W polskiej edycji oprócz tytułowych „Pozdrowień z Serbii” znalazło się miejsce dla innych, wcześniejszych utworów Zografa – są to między innymi „Jeden dzień w Serbii”, wspomniane „Życie pod sankcjami” czy seria przewrotnych komiksowych pocztówek.

W „Pozdrowieniach” brakuje dokumentalnego zacięcia, nie słychać pouczającego tonu. Aleksandar Zograf unika prób zrozumienia czegoś tak bezsensownego, jak wojna. Szczególnie ta, która rozdarła Bałkany na kawałki. Na potrzeby czytelnika słabiej orientującego się w temacie tłumaczy jedynie kto bierze udział w konflikcie. I na tym kończy. Nie ma „dobrych” i „złych”. W komiksie nie grzmią również oskarżenia wobec reszty Europy o bezczynność i ignorancję, choć nie sposób nie wyczuć rozgoryczenia reakcją NATO, głupimi pytaniami zachodnich dziennikarzy czy zwykłej tęsknoty za normalnością, której autor zasmakował jeżdżąc na komiksowe konwenty do Grecji czy Włoch. Ale Zograf nie pisze tyle o wojnie, jej późniejszych reperkusjach, sankcjach nałożonych na Belgrad tylko o sobie i o własnej twórczości. Czyniąc siebie jednocześnie narratorem i bohaterem swojej opowieści, wpisuje się w nurt komiksowego autobiografizmu. Zograf to typ artysty-wrażliwca notującego w swoim komiksowym dzienniku spadające na miasto bomby, wizytę w sklepie, jazdę tramwajem oraz… sny.


Sny odgrywają bardzo istotną rolę w utworze. Dla Zografa są tak samo ciekawym temat do artystycznej eksploracji, co ogarnięta wojną rzeczywistość. Marzenia senne, wyobraźnia czy wreszcie twórczość artystyczna to strefy wolne od działań wojskowych, w które autor/bohater ucieka od koszmaru, w jaki przerodziła się rzeczywistość. Zograf pokazuje wojenną codzienność Serbii w nieco odrealnionej konwencji, pełną fantastycznych imaginacji i egzystencjalnej grozy, nie stroniąc jednak od nasyconego kpiną przerysowania. Na kartach komiksu w nierozerwalnym splocie łączą się surrealizm i dziennikarskie zacięcie. Tragizm autentycznych wydarzeń przeplata się z humorem podszytym przerażeniem. Bomby zabijające niewinne dzieci szczerzą się w uśmiechu, a trudnościom dnia codziennego towarzyszą psychodeliczne obrazy Myszki Miki siedzącej na drzewie.

Choć kreska Aleksandara Zografa jest mocno zakorzeniona w stylistyce amerykańskiego undergroundu, do dosadności i wulgarności Roberta Crumba, który zresztą pojawia się w jednym ze snów narratora, jest mu dość daleko. Może lepszym skojarzeniem byłby wczesny Art Spiegelman, z którym Zograf dzieli zamiłowanie do groteski i fantasmagorii? I choć Zograf komiksowym wirtuozem nie jest, bo można mu zarzucić wiele technicznych niedostatków i wytykać nieporadności, które najlepiej widać w regularnie rysowanych „Pozdrowieniach”, to w komiksie udało mu się świetnie sportretować wojnę, jako horror. Niekończący się koszmarny sen, z którego nie można się obudzić.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

#840 - Wokół "Biblii" Simona Bisley`a (cz.1)


Wielkie komiksowe wydarzenie, jakim był przyjazd Simona Bisley`a do Polski, wydawnictwo Hanami uświetniło wydaniem "Biblii" jego autorstwa. Album, będący zbiorem interpretacji motywów znanych z ksiąg Starego i Noweg Testamentu ukazał się w limitowanym nakładzie zaledwie zaledwie 530 egzemplarzy w cenie 105 złotych. Jeśli tak znakomity artysta komiksowy bierze się za tak niezwykły i, co tu dużo mówić - kontrowersyjny - temat, warto poświęcić mu nieco dłuższy, niż zwykle, tekst. O wypowiedzi na temat "Biblii" poprosiliśmy tych, którzy komiksy robią i tych, którzy o komiksach piszą. Opinie, które się pojawiły były skrajne - obok zachwytów nad pracami Biza, pojawiła się druzgocząca krytyka. Dziś publikujemy część pierwszą, a w przyszłym tygodniu pojawi się druga - jeśli ktoś będzie chciał napisać o swoich wrażeniach z "Biblii" serdecznie zapraszamy!


Jerzy Łanuszewski (bloger, publicysta, wykształciuch-inelektualista, Krakus):

Zanim zabrałem się do "obcowania" z bisley`owską wersją Biblii, spodziewałem się orgii herezji i kpiarskiego bluźnierstwa – bądź co bądź, to twórca znany głównie z malowania wielkich, groteskowo umięśnionych facetów z wielkimi spluwami i jeszcze większymi toporami. Otworzyłem album... i tu moją kacerską duszę spotkało pewne zaskoczenie. Brytyjczyk podszedł do tematu raczej poważnie i z szacunkiem – osoby wierzące (choć raczej otwarte na różnego rodzaju eksperymenty artystyczne) nie powinny być urażone jego wizjami. Co nie znaczy, że porzucił swój ostry, dynamiczny styl – to wciąż drapieżne, wyraziste linie, sploty mięśni i spora dawka szaleństwa. Widać w tym albumie również inspiracje starymi mistrzami, klasykami malarstwa religijnego, m.in. Caravaggiem i Memlingiem. Przy tym czasem niewinnie bawi się tradycją chrześcijańską, puszcza oko do widza – jak wtedy, gdy umieszcza siebiek jako Szatana lub ubiera Chrystusa z Gorejącym Sercem w iście odpustowe barwy.

W albumie Biz zawarł szereg znanych ujęć ze Starego i Nowego Testamentu, wizerunki najpopularniejszych w ikonografii zachodniej świętych (Sebastian, Antoni i Jerzy) i parę uroczych obrazków z rzymskiego cyrku. Większość wydarzeń przedstawiona jest (formie mniej lub bardziej dopracowanych szkiców ) kilka razy.

Album zawiera wiele scen bardzo "bisley`owskich" – a to Potop, a to rzeź niewiniątek, a to piekło i szatani... Można było oczekiwać, że właśnie im artysta poświęci najwięcej uwagi. Kolejna niespodzianka – gros miejsca zajmują wydarzenia najważniejsze z punktu widzenia chrześcijanina – Zwiastowanie, Męka i Zmartwychwstanie. Również sposób w jaki właśnie te sceny zostały namalowane, różni się od innych. Są o wiele bardziej dopieszczone, jakby autor chciał pokazać, że w całym Piśmie Świętym liczą się jedynie te sytuacje, a inne są tylko dodatkiem (nawet Apokalipsa została potraktowana po macoszemu). Z każdej z nich wydobywa samą istotę rzeczy – tajemnicę i niesamowitość kontaktu z bóstwem, przy Zwiastowaniu, nieludzkie cierpienia w czasie męki (co ważne – Bisley’owi udało się uniknąć błędu Gibsona i tortury, mimo, że straszne i przedstawione w dość naturalistycznie, nie odzierają Chrystusa z boskiego majestatu) i chwałę Zmartwychwstania. Opisując te obrazy, aż ciśnie się na usta określenie "natchnione".

Osobiście, najbardziej urzekł mnie obraz Chrystusa wiszącego na krzyżu. W deszczu, opuszczony przez wszystkich, pozbawiony nawet tradycyjnie towarzyszących mu łotrów. Podobnie sugestywne są przedstawienia aniołów – zakapturzonych, pozbawionych twarzy postaci, których skrzydła stworzone są z powłóczystych szat. Właśnie przy nich ma się wrażenie obcowania ze sferą sacrum – pozostałe, to po prostu bardzo dobre grafiki fantastyczne, jakich Bisley już wcześniej trochę stworzył.

Ze wszystkich znanych mi publikacji Simona Bisley’a, "Biblia" zrobiła na mnie największe wrażenie. Tym albumem Bisley wspiął się na wyżyny swojego kunsztu i udowodnił szerszej publiczności, że jest wszechstronnie uzdolnionym, wrażliwym artystą. Gdybym był papieżem (lub przynajmniej wiejskim proboszczem), zamówiłbym u niego malowanie sklepienia.


Tomasz Kleszcz (twórca komiksowy, autor "Kamienia Przeznaczenia")

Jestem miłośnikiem książek, zwłaszcza pięknie wydanych. Jedyną ich wadą jest to, że są cholernie drogie. Ale z drugiej strony, spędzenie całej nocy w barze też jest cholernie drogie, a jedyne wspomnienie jakie po nim zostaje, to dymiąca czacha. Z "Biblią" Bisley’a spędziłem kilka wieczorów. Gdyby sporządzić wykres, na którym uwidocznić skalę mojego zachwytu, to przybrał on wygląd równi pochyłej – od szczytowania do rozczarowania.

Piękna, pachnąca, idealna książka na półeczkę... ale jej zawartość, jest niegodna takiego opakowania. Niegodna dlatego, że ponad połowa plansz to niedokończone szkice. Wybazgrolone i dopiero zarysowane koncepcje, których czasem nie do końca widać, że to dzieła Bisley’a. Ostatecznie o ich autorstwie świadczy tylko jego podpis pod rysunkiem...

Po tych nielicznych skończonych planszach widać, że facet ma niesamowity warsztat, talent i wszystko co potrzeba, żeby móc się nazywać geniuszem. Gdyby ten album był pełen skończonych prac, byłby wart swojej ceny. Tymczasem na taki szkicownik wystarczy zeszytowy formacie, w miękkiej oprawce w cenie kilkunastu złotych, aby móc zapoznać się z kunsztem i warsztatem autora. W takiej formie (wzorowo) wydano szkicownik KRL`a. Nie przesadzajmy z tą kredą…


Maciej Pałka (autor powieści graficznych, twórca gier i animator kultury komiksowej)

Simona Bisley’a cenię sobie zwłaszcza jako twórcę komiksów, którego styl rysowania miał na mnie ogromny wpływ. Mogę wręcz zaryzykować stwierdzenie, że dla nas, komiksiarzy zaczynających w latach ’90, był tym, czym Velvet Underground dla muzyki rockowej. Jednak spora część jego dorobku to niestety narracyjne gnioty, które można czytać wyłącznie dla rysunków. Jako czytelnik komiksów mam taki etap za sobą, więc automatycznie mniej sobie cenię te dzieła. Pomimo ambiwalentnej oceny jakości komiksów, które ilustrował, trzeba przyznać jedno – przy realizacji większości kaszaniastych scenariuszy Bisley robił co mógł, aby za pomocą swojego atomowego pierdolnięcia, ratować co się tylko da. Para w łapie to jednak za mało, gdy na krzywy ryj porywasz się za jedną podwalin współczesnej kultury.

W polskim wydaniu sam tytuł "Biblia" wprowadza w błąd. Bardziej precyzyjny jest tytuł pierwotny - "Simon Bisley’s Illustrations from the Bible: A Work in Progress". Nie jest to adaptacja, a tylko zbiór studiów do kilku (standardowych) motywów. Potraktowanie serio dzieła Bisley’a zgodnie ze "skróconym" tytułem, to nieporozumienie. Taka "Biblia" to już raczej "Biblia pauperum" w rozumieniu najbardziej zwulgaryzowanym i uproszczonym. Czyli nie, jako typologiczne zestawienie scen z Testamentów, tylko bryk dla prostaków.

Bisley jest bodaj najwybitniejszym uczniem Frazetty, ale jednak miejscami to epigon i kicz-man. Domeną jego mistrzostwa jest komiks, a nie ilustracja. Tam gdzie jedzie Frazettą są obowiązkowe gołe cyce, dupa i Conan. Takie rzeczy lepiej i z większym jajem robił ponad trzydzieści lat temu choćby Richard Corben w "Boddysey". W albumie Bisley’a czasami pozytywnie zaskakują ukłony w kierunku starych mistrzów. A to nieboskłon jak u Hieronima Boscha, a to cała seria wygibasów z przegięciem w kierunku Mattiasa Grünewalda. No tak, ale to już było. Pięćset lat temu, czyli dawno i nieprawda.

Większość ilustrowanych scen jest przedstawiona w sztafażu horrorów klasy B, a nawet podklasy Tromy. Autor sportretował się nawet w postaci kusiciela – Szatana – śmiesznego mutancika z obowiązkowymi pazurami, kopytkami i rogami. No i taka jest właśnie ta sztuka – rodem z tandetnego straganu. Niby ironiczna, bo przepakowująca biblijne motywy tanim efekciarstwem, ale to jest jednak zabawa na poziomie "hurr durr".

Album Bisley’a broni się wyłącznie, jako wgląd w ćwiczenia z anatomii rodem z "Body World" Guntera von Hagensa. Jest w nim również kilka efektownych scen zbiorowych i ciekawych kompozycji. Niestety, intelektualnie to najzwyklejsza nędza. Strywializowany kicz z mackami i pornografia przemocy. Rzygam! Chciałoby się powiedzieć – niechby tak cwaniaczek zilustrował se Koran!


Marcin Zembrzuski (bloger i członek Kolorowych Zeszytów):

Przed lekturą bisley`owskiej "Biblii" niewiele wiedziałem o jej zawartości, czy może raczej jej charakterze i chętnie gdybałem nad tym, w jakim kierunku Brytyjczyk poszedł. Szczerze liczyłem na to, że w jakiś magiczny sposób uda mu się przedstawić nie tyle różnorodność Pisma Świętego, co przede wszystkim masę sprzeczności, na jakich się opiera (z całym szacunkiem dla uniwersalnych prawd, jakie niesie). Ale już w trakcie lektury szybko zapomniałem o swoich oczekiwaniach.

Bisley’a interesowały w literackim pierwowzorze nie kłamstwa czy mądrości, a czyste emocje. A także wszystko to, co w tej wyidealizowanej historii chrześcijaństwa niezwykłe. Innymi słowy, autor w swoich interpretacjach na plan pierwszy wyniósł nadrealizm, czasem kierując się też w stronę czystej gatunkowości. Już przypowieść o pierwszych ludziach w jego wersji wygląda jak mroczne fantasy. Oto wąż kuszący ponętną Ewę przypomina monstrualną anakondę z filmu klasy B, ale bez typowej dla takiego kina śmieszności, podczas gdy czający się w tle Adam kojarzy się z szekspirowskim Otellem, gotowym ukarać swoją kobietę, jeśli ta choćby uśmiechnie się do Diabła. Ale autor nie posuwa się w swoich wizjach za daleko. Po zjedzeniu wiadomego owocu bohaterowie przenoszą się w rzeczywistość przypominającą Piekło, popadając to w apatię, to w agonię. Ich stan pokazany jest za pomocą drugiego planu. Często właśnie dzięki tłom te prace są tak sugestywne. Autor poprzez zmiany miejsca nie tyle deformuje przedstawiane historie, co po prostu uwypukla kryjące się w nich emocje i przesłanie.

W "Biblii" dominuje mrok i napięcie, co przypomina o komiksowych korzeniach Bisley’a. Niektóre prace wyglądają niemalże jak to, co tworzył kiedyś dla magazynu "Heavy Metal", czy w serii "Slaine". Autor zdaje się tym dowodzić, że Biblia to idealny materiał wyjściowy dla komiksiarzy, wystarczy odrobina wyobraźni. Ten nieco groteskowy charakter zanika jednak wraz z rozpoczęciem Nowego Testamentu. Wówczas przychodzi czas na przeciwwagę dla wcześniejszej drapieżności. Najpierw w postaci przepełnionych szacunkiem i pozytywnymi emocjami wizerunków Matki Boskiej z Dzieciątkiem, następnie w postaci dosyć realistycznego ujęcia scen drogi krzyżowej i samego ukrzyżowania. Nawet znajdująca się między tymi fragmentami surrealistyczna wizja Mesjasza z brutalnie otwartą klatką piersiową niesie sobą jakiś ładunek optymizmu, mimo pewnej dawki szaleństwa.

"Komiksowość" wraca po śmierci Chrystusa, uderzając ze zwielokrotnioną siła, jednakże nie w Apokalipsie, a zawartej po niej galerii wizerunków Świętych. Bo czym są choćby kolejne obrazy przedstawiające Św. Jerzego walczącego ze smokiem, jeśli nie starym, dobrym heroic fantasy? Ale jak wspominałem – Bisley nie przesadza. Z reguły zniekształca i uatrakcyjnia, ale po to, aby wzbogacić. Z reguły unika kiczu, choć ten ciągle zdaje się "czyhać tuż za rogiem". Jak choćby w obrazach, na których pod stopami ukrzyżowanego Jezusa przybita jest także trupia czaszka. Bo to nie efekciarstwo, lecz hołd złożony zapomnianej już tradycji tworzenia krucyfiksów ozdabianych właśnie takimi czaszkami, co miało nie śmiercią straszyć, a do śmierci przygotowywać. Ten właśnie szczegół jest jednym z najlepszych dowodów na to, z jakim szacunkiem Bisley podszedł do przerabiania Pisma Świętego. Niekoniecznie ze względu na swoją wiarę, a raczej dlatego, że to księga będąca najczęstszym źródłem inspiracji dla wszelkiej maści artystów. Brytyjczyk spisał się na medal.


Olga Wróbel (autorka komiksowa, rysowniczka i scenarzystka):

Moje wrażenia dotyczące "Biblii" są mieszane. Jadąc na BFK, z okazji którego Hanami wydało tę publikację, wiedziałam, że jest to żelazna pozycja na mojej liście zakupów. Wróciłam z albumem w walizce, nie kartkowałam go w pociągu, mówiąc sobie, że zapoznam się z nim w skupieniu, kiedy opadną festiwalowe emocje, związane także z towarzyszeniem autorowi przez trzy dni jego pobytu w Polsce. Zapoznałam się. I co? I właściwie nic.

Wiedząc, że "Biblia" jest bardziej artbookiem niż komiksem, odczułam jednak pewien brak narracji. Oczywiście, podzielone przez Bisley’a na rozdziały ilustracje układają się w ciąg wydarzeń, począwszy od Starego Testamentu, poprzez historię Jezusa, aż po luźne sceny z życia świętych. Jednak dobór tematów wydaje się być dość losowy, nie łączy ich żaden większy zamysł – mam wrażenie, że autor wybrał po prostu motywy, które można przedstawić w atrakcyjny i ekspresyjny sposób (upadek Szatana, wygnanie z raju, Potop, Wniebowstąpienie) lub te, które dają możliwość eksponowania ludzkiego ciała w działaniu (Pasja). Doceniam oczywiście całą techniczną finezję wykonania tego zamysłu - tym, co naprawdę urzekło mnie w "Biblii" jest niezwykły dynamizm szkiców Bisley’a. Tutaj pozwolę sobie na małe porównanie z czytanym w tym samym momencie "Poznańskim Czerwcem 1956", rysowanym przez Jacka Michalskiego.


Z jednej strony wrażenie ruchu, wizualna pewność, że Jezus zwija się z bólu, a rzymski żołnierz zaraz opuści bicz. Z drugiej, w tej samej ołówkowej poetyce, robotnik z umiarkowanym zaangażowaniem próbuje sprawić, że kamień podfrunie do jego dłoni, żeby potem statycznie cisnąć nim w budynek.

Zaletą dzieła Bisley’a jest też uwolnienie scen biblijnych z estetyki odpustowej słodyczy (oprócz kilku plansz, którym jaskrawe kolory nie dodają urody) – pojawiający się w zwiastowaniu anioł wygląda bardziej na upiora, zmartwychwstający Jezus budzi przerażenie i podziw, z drugiej strony – w XXI wieku nie jest to niczym nowym ani szokującym, chyba że w Polsce.

Zastanawiając się nad oceną tego wydawnictwa przypomniałam sobie jednak, co mówił Bisley w Gdańsku – że album ten był po prostu czymś, co chciał narysować, bez wplątywania się w ideologię, bez zamiaru powiedzenia czegoś zupełnie niebywałego o świętej księdze chrześcijaństwa. I tak chyba należy "Biblię" traktować – jako luźny zbiór ilustracji, którymi fani autora będą pewnie zachwyceni, a inni po przejrzeniu bez większych emocji odstawią na półkę. Ja odstawiam.

niedziela, 21 sierpnia 2011

#839 - Trans-Atlantyk 150

Sądowy spór pomiędzy wydawnictwem Marvel, a spadkobiercami legendarnego rysownika Jacka Kirby`ego wreszcie dobiegł końca. Sąd w Nowym Jorku orzekł, że wszelkie prawa do postaci stworzonych przez Kirby`ego, a więc między innymi Hulka, Fantastycznej Czwórki, Thora, Iron-Mana, klasycznych X-Men czy Doktora Dooma pozostaną w posiadaniu komiksowego (Marvel) i medialnego (Disney) giganta. Rodzina Kirby`ego, który w Domu Pomysłów pracował na zlecenie, nie może czerpać zysków z wykorzystywania jego autorskich pomysłów w na przykłada w filmach. Decydujące okazało się zeznanie Stana Lee, z którym rysownik pochodzący z Nowego Jorku współpracował. Środowisko komiksowe w Ameryce zareagował z niesmakiem na ten wyrok. Rysownik i nauczyciel Stephen R. Bissette wezwał do zaprzestania kupowania wszelakich produktów związanych z Kirby`m, które mogą nabić kabzę Marvelowi. Seth, inny amerykański artysta związny ze sceną niezależną, dołączając do bojkotu nie boi się używać jeszcze mocniejszych słów. Potęzny przemysł komiksowy został zbudowany na wyzysku błyskotliwych i pomysłowych artystów. Nawet teraz, zasłaniając się prawem z 1909 roku, nie chce podzielić się z nimi zyskami i posiadaniem praw do własnego dzieła. (KO)

A tymczasem jedna z najciekawszych i bardzo nietypowych dla powszechnie znanej twórczości Kiby`ego prac doczeka się swojej reedycji. "Spirit World" był czarno-białym magazynem, który ukazywał się w późnych latach sześćdziesiątych, kiedy twórca przenosił swoje komiksowe talenty z Marvela do DC Comics. W przeciwieństwie do innego autorskiego projektu "Fourth World", "Spirit World" nie było wydawane bezpośrednio przez DC, tylko przez Hampshire Distributions. Było to spowodowane tym, że Kirby ani myślał przestrzegać w nim surowych obostrzeń Comics Code. W "Spirit World" oprócz dawki grozy i horroru znajduje się dużo politycznej krytyki i społecznego zaangażowania. Ten niezwykły album ujrzy światło dzienne w kwietniu przyszłego roku. (KO)

Tercet twórców stojących za sukcesem "100 Naboi" Brian Azzarello, Eduardo Risso i Dave Johnson znowu razem - wspólnymi siłami pracują nad komiksem "Spaceman". Jego głównym bohaterem będzie Orson, genetycznie zmodyfikowany człowiek, przystosowany do przetrwania podróży na Marsa. Niestety, z projektu w którym miał wziąć udział zrezygnowano. Ze względu na jego "ulepszenia" jego życie na Ziemi to pasmo nieprzerwanego cierpienia. Zresztą, jak opowiada Azzarello, świat z niedalekiej przyszłości pokazany na kartach komiksu różni się od naszego - sprawdziły się pesymistczne prognozy zmian klimatycznych, a gospodarka chyli się ku upadkowi. Pierwszy run został zaplanowany na dziewięć numerów, a premierowy zeszyt ma kosztować symbolicznego dolara. (KO)

Na razie nie widać końca epopei pod tytułem "Żywe Trupy", a jej autor, Robert Kirkman, rozważa napisanie prequelu swojego największego przeboju. "Tom zerowy" miałby opowiadać o tym, jak Lori i Shane z przyjaciół stali się kochankami, a także o początku inwazji zombiaków. Kirkman unikał jak tylko mógł odpowiedzi o pochodzenie plagi nieumarłych, bardziej skupiając się na opowieści o ludziach, którzy muszą żyć w świecie po kataklizmie. Ale wcześniej czy później będzie musiał wyjaśnić tę sprawę. Wydaje mi się, że prequel "Walking Dead" to kandydat na murowany przebój i nie sądzę, żeby Image Comics, ani sam Kirkman nie wykorzystali okazji aby jeszcze bardziej umocnić markę "Trupów". (KO)

Kończący swoją przygodę z "Incredible Hulk" scenarzysta Greg Pak i opuszczający pokład "Avengers Academy" rysownik Mike McKone wspólnie stworzą nowy run w "Astonishing X-Men". Wszystko zacznie się w 44. numerze serii, który ukaże się w listopadzie. Na okładce tego numeru znajdują się Cyclops i Storm w namiętnym uścisku. Zarówno królowa Wakandy, jak i prezydent wszystkich mutantów pozostają w stałych związkach - Ororo z TChallą, a Scott - z Emmą Frost. Co zbliży do siebie dwóch liderów X-Men? Pak nie chce oczywiście tego zdradzić, ale zapewnia, że wszystko zostanie osadzone w continuity i obędzie się bez tanich chwytów. (KO)

Choć obecnie Magneto znajduje się po stronie aniołów, to tak naprawdę nigdy nie wiadomo, jakie złowieszcze plany roją się w tej ukrytej w czerwono-fioletowym hełmie głowie. Erik Lehnsherr to jeden z najbardziej złowieszczych villainów w Marvelu i być może ze swojej ciemnej strony pokaże się w nowej mini-serii "Magneto: Not a Hero". Czteroczęściowa historia ma mieć swoją premierę w listopadzie 2011, a jej autorami będą Skottie Young (scenariusz) i Clay Mann (rysunki). Young, znany do tej pory z rewelacyjnych rysunków, chce opowiedzieć, jak Magneto dochodzi do tego, kim jest. Co tak naprawdę chce osiągnąć w świecie, gdzie mutanci są wciąż na skraju wyginięcia. Bardzo podoba mi się, co Young pisze o Magnusie - "On nie tylko jest przekonany o tym, że jego działania są słuszne, ale jeśli tylko dać mu trochę czasu, to przekona też Ciebie do swojego podejścia". (KO)

Ta mini zapowiada się całkiem ciekawie, natomiast inna - "Victor Von Doom" - zapowiada się wręcz świetnie. Nick Spencer napisze scenariusz, Becky Clonan przygotuje rysunki, a głównym bohaterem będzie sam Dr. Doom. Czegoż chcieć więcej? Ostatnio wszyscy villaini ze świecznika, tacy jak Norman Osborn, Red Skull czy wspomniany wyżej Magneto doczekali się bądź doczekają się własnych komiksów i wreszcie przyszla kolej na Dooma. Z pomysłem na serię wyszła Clonan, która myślała nad opowieścią z młodym dykatatorem Latverii w roli głównej. Oprócz tego, że to narcystyczny megalomaniak, mówiący o sobie w trzeciej osobie, jest niezwykle charyzmatyczny, ma pasję, a jego przeszłość pełna jest tragicznych wydarzeń - co sprawiło, że stał się nie herosem, ale łotrem? Czemu nie został drugim Reedem Richardsem? Spencer spróbuje odpowiedzieć na to pytanie nawiązując do wątków "Books of Doom" Eda Brubakara i Pabla Raimondiego. (KO)

Pomimo, że temperatura będzie już raczej spadało, to kolejne miesiące zapowiadają się bardzo gorąco dla Avengers. Na łamach "New Avengers Annual #01" pojawi się Wonder Man, który wciąż żywi urazę do Steve'a Rogersa, za to że ponownie zebrał Avengers. Formując własny oddział zwany Revengers, składający się głównie z zapomnianych albo trzecioligowych postaci (między innymi Century, D-Man, Devil-Slayer, Captain Ultra, Atlas czy Goliath) będzie chciał zemścić się na Mścicielach. Jak zwykle Brian M. Bendis pisze, a Gabriele Dell’Otto rysuje. Natomiast na łamach regularnych serii "Avengers" i "New Avengers" powróci Norman Osborn i jego Dark Avengers. W historii zatytułowanej "The HAMMER War" Hydra, AIM i the Hand połączą swoje siły z pokonanym podczas "Siege" szaleńcem. Ich wspólnym celem będą oczywiście dwa zespoły Avengers. W wyniku tego crossovera w ramach rodziny komiksów o Mścicielach ma przejść do pewnych przetasowań w obu składach - Black Panther i Vision prawdopodobnie powrócą do składu bezprzymiotnikowych. Wstęp narysuje Neal Adams, a później oprawą wizualną zajmą się Daniel Acuna i Mike Deodato Jr. Warto również pamiętać o tym, że tu i ówdzie wspomina się o wielkim powrocie Ultrona. (KO)

W 1977 roku, tuż po premierze "Nowej Nadziei", bohaterowie Gwiezdnej Sagi po raz pierwszy zawitali na karty opowieści obrazkowych. Najpierw występowali na łamach Marvela. Potem przenieśli się do Dark Horse Comics i świetnie zadomowili się na komiksowym rynku. Już w październiku wspólnymi siłami LucasFilm i Abrams Books ukaże się wyjątkowy album zbierający najlepsze komiksowe prace z gwiezdnowojennego uniwersum. W ich wyborze uczestniczył sam George Lucas, a wśród wyselekcjonowanych prac są rysunki między innymi Ala Williamsona, Howarda Chaykina, Adama Hughesa, Billa Sienkiewicza i Dave'a Dormana. Natomiast specjalnie na potrzeby "Star Wars Art: Comics", bo tak się ta publikacja będzie nazywała, grafiki przygotują tacy twórcy, jak John Cassaday, Sam Kieth, Mike Mignola, Paul Pope, Frank Quitely, Jim Steranko czy JH Williams III. Tę prawdziwie gwiazdorską kadrę artystów uzupełnią Virginia Mecklenburg kurator z Smithsonian American Art Museum, która napisze wstęp, przedmowę przygotuje Dennis ONeil, a jeden z najwybitniejszych amerykańskich komiksoznawców Douglas Wolk - posłowie. (KO)

sobota, 20 sierpnia 2011

#838 - Komix-Express 102

Ostatnio w naszej małej Kolorowej redakcji zastanawialiśmy się nad dalszym losem Komix-Expressów. Przyznam, że w pewnych momentach praca nad weekendowymi cyklami była ponad moje siły. Przekraczała moje zdolności przerobowe i kończyło się to tak, jak się kończyło - błędami, literówkami i ogólnym zamieszaniem. Myślałem nawet, aby całkowicie zrezygnować z prowadzenie K-E, ale Marcin i Maciej skutecznie mnie od tego odciągnęli. Co więcej, po przeprowadzeniu ankiety na kilku z naszych czytelników i losowo wybranej grupie przedstawicieli komiksowa okazało się, że tygodniowy przegląd tego, co wydarzyło się w polskim światku opowieści obrazkowych jest potrzebny. Kto miałby się nim jednak zająć? Tu z odsieczą przybył Krzysztof Cuber, autor komiksowego bloga Powieści Graficzne (wcześniej Noce Nieskończone) i postać znana z rodzimego fandomu. Wraz z dzisiejszym, 102. wydaniem Expressu, witamy Krzyśka na pokładzie Kolorowych! (KO)

W końcu! W piątkowy poranek, nasze komiksowo przywitała strona Karola Kalinowskiego. Twórca "Łaumy", kiedyś wspomniał o pomyśle stworzenie strony będącej połączeniem tradycyjnej witryny internetowej, webkomiksu, bloga i portfolia, ale pomysł długo pozostawał w sferze planów. Do odwiedzenia strony KRL nie trzeba specjalnie zachęcać, ale jeśli ktoś ma jeszcze jakieś opory, to po słowach samego autora się ich pozbędzie. Oddajemy głos Karolowi:

"Nie mam pojęcia dlaczego wcześniej tego nie zrobiłem. Jeden adres pod którym mogę wrzucić jakąś informację, jakieś blogowe wynurzenia, galerię, sklep, mini CV. Przecież to takie oczywiste. Jednak lepiej późno, niż wcale. Zapraszam do odwiedzania. Lada moment zaczynam wrzucać paski i plansze do działu komiksowego, pojawią się grafiki do kupienia, a w dziale TV dość szybko (mam nadzieję) pojawią się próbki z pracy nad pewnym, tajemniczym projektem filmowym, w który jestem zamieszany." (KC)

Albumy o Thorgalu mają to do siebie, że lubią się ukazywać niebawem po wizycie Grzegorza Rosińskiego na eMeFce, miast - jak chcieliby czytelnicy - pojawić się razem z nim na łódzkim festiwalu. W tym roku nie będzie inaczej. Rosiński odwiedzi Polskę na przełomie września i października, a dwa nowe albumy z uniwersum Thorgala, pojawią się w księgarniach miesiąc później. Tegoroczna edycja festiwalu nie odbędzie się jednak bez nowego "Thorgala". Dosłownie parę dni przed nim - 26 września, na księgarskie półki trafi nie komiks, a powieść: "Thorgal: Dziecko z gwiazd", autorstwa Amelie Sarn. Znana wszystkim fanom komiksu, historia dzielnego wikinga, ma zostać wzbogacona o nowe, nieznane wcześniej wątki. Cena książki: 29.99 zł (miękka oprawa), 39.99 zł (twarda). Jest to pierwsza z planowanych siedmiu części cyklu. (KC)

W sieci pojawiły się też pierwsze komiksowe plany Egmontu na październik. W Łodzi ma pojawić się, znany m.in. ze "100 naboi" Brian Azzarello, więc "Wielki E" przygotowuje na tę okazję jego "Jokera". Za rysunek odpowiedzialny jest Lee Bermejo. Komiks zostanie wydany w kolekcji "Obrazy Grozy", co jak wiadomo często sprawia, że cena albumu automatycznie skacze w górę o 20 złotych. Fani Batmana powinni być jednak ukontentowani. Gorzej z fanami "100 naboi". Pewnie jakieś niedobitki, które jeszcze nie zamówiły kolejnych tomów w USA, miały nadzieje na kontynuację serii, rozpoczętej przez Mandragorę. Na razie nic z tego. Przykro nam, musicie przerzucić się na oryginały. Na MFK premierę ma mieć także trzeci tom "Marzi" Marzeny Sowy i Sylvaina Savoia. Zbiorcze wydanie oryginalnych tomów 5 i 6, będzie miało tytuł: "Nie ma wolności bez solidarności". Planowane jest także drugie wydanie pierwszego tomu "Marzi" (w oryginale tomy #1 i #2). Miejmy nadzieję, że Egmont dorzuci do zapowiedzi także, jakieś Plansze Europy lub Mistrzów Komiksu. (KC)

Całe środowisko komiksowe było pewne, że na Europejskim Kongresie Kultury we Wrocławiu, zabraknie tej najważniejszej dla nas, fanów komiksu, ze sztuk (sformułowanie dla nas - jest tu kluczowe). Bo przecież rzucono nam jeno ochłapy. Zamiast spotkań ze Sfarem i Satrapi, którzy podobno nie zgodzili się na przyjazd do Wrocławia (a przynajmniej tak twierdzą ludzie z Kongresu), część komiksowa miała polegać na zabawach z karteczkami post-it. I gdy całe komiksowo wypięło się (słusznie) na Kongres, za niepoważne traktowanie tej dziedziny sztuki, nagle okazało się, że ktoś się tego jednak podjął. Wrocławscy twórcy - Agata Wawryniuk i Robert Sienicki, zgodzili się (a może sami się zgłosili - tego nie wiem) moderować całą zabawę. Oczywiście natychmiastowo spotkało się to z dezaprobatą części komiksowa. Z jednej strony ich działanie jest słuszne, bo przynajmniej jakiś akcent komiksowy na Kongresie się pojawi. Z drugiej, propozycja Kongresu może faktycznie jest śmieszna i należało ją honorowo odrzucić. W każdym bądź razie 8-11 wrzesień - European culture congress, gry i zabawy z post-it. Enjoy, komiksiarzu! (KC)

Już za tydzień w Poznaniu, odbędzie się 26. Ogólnopolski Konwent Miłośników Fantastyki "Polcon". I w tym przypadku miłośnik obrazkowych historyjek, nie będzie musiał bawić się karteczkami post-it a potem siadać w kącie, ściągnąć okulary, drapać się po pryszczach i płakać nad losem polskiego komiksu. Organizatorzy "Polconu 2011", zadbali o wszystkich, w tym także o tego biedaka. O mocy komiksowych atrakcji wartych Poznania, opowie jeden z mocno udzielających się w tym mieście fanów komiksu - Marcin Łuczak, który poprowadzi kilka spotkań na konwencie:

"Gorąco zapraszam na komiksowy blok tegorocznej edycji Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki "Polcon". Wśród atrakcji są m.in. spotkania z Robertem Sienickim oraz Tomkiem Niewiadomskim. Ciekawi wiedzy na temat tworzenia komiksów mogą się wybrać na warsztaty prowadzone przez Agatę Wawryniuk, Kubę Martewicza, a także prelekcję Bartka Kuczyńskiego oraz panel dyskusyjny "Jak się robi komiks?" z udziałem twórców komiksów. Gośćmi konwentu będą również przedstawiciele wydawnictw komiksowych - Radosław Bolałek z Hanami oraz Artur Szrejter z Egmontu (który opowie m.in. o tworzeniu "Fantasy Komiksu" i planach na przyszłość). Całość uzupełniają konkursy oraz prelecje tematyczne o mandze i anime. Szczegółowy program konwentu znajduje się na oficjalnej stronie imprezy."

Zatem 25-28 sierpnia Poznań, moc komiksowych atrakcji, musisz tam być! (KC)