piątek, 3 czerwca 2011

#772 - Morfina

Według mnie Hanami oddało wielką przysługą całemu rodzimemu rynkowi komiksowemu, pokazując przeciętnemu czytelnikowi, że komiks japoński nie kończy się na wielkich oczach, naiwnych, emocjonalnie rozbuchanych romansidłach czy przygodowych opowieściach z pojedynkami, ciągnącymi się przez kilka odcinków, przeznaczonymi odpowiednio dla nastoletnich dziewcząt i chłopców. Oczywiście JPF i Waneko również publikowały historie odbiegające od tego krzywdzącego stereotypu, ale to oficyna Radosława Bolałka postanowiła z takimi właśnie produkcjami wyjść poza mangowe getto. I, przynajmniej pod względem artystycznym, bo nie ma wglądu w ich księgowość, udało jej się to znakomicie.

Zastanawiam się jednak, skąd w ofercie Hanami, obok niemal zawsze godnych uwagi utworów Jiro Taniguchiego, poruszającej "Dyni z majonezem" Kiriko Nananan czy świetnych komiksów Inio Asano ("Solanin" czy "Osiedle Promieniste"), znajdują się tak słabe tytuły, jak "Król wilków" czy "Japan" duetu Miura-Buronson, pretensjonalne "Beautiful People" Mitsukazu Mihary, bezbarwny "Anagram" Kirin Tendo czy kompletnie nieudane "Ristorante Paradiso" Natsume Ono? Dziwna sprawa. Obok intrygujących, wartościowych i naprawdę ciekawych tytułów trafiają się pozycje zwyczajnie słabe, nieciekawe, wręcz banalne, a komiksów przeciętnych, czy choćby dobrych, znajdujących się pośrodku tych dwóch skrajności, nie można policzyć nawet na palach jednej ręki?

Studiująca medycynę Maki Fujiwara i niezwykle utalentowany muzyk Katsuhido Kurahashi są młodzi, piękni i zakochani. Ale łączy ich coś mocniejszego od tego uczucia. Pochodząca z rozbitej rodziny Maki trapiona jest obsesją śmierci. Jej matka zabiła się dokładnie w dniu swoich trzydziestych drugich urodzin, a jej starsza siostra została zamordowana przez ojca. Jego przepowiednia, wypowiedziana w pijackim amoku, kładzie się cieniem na całym życiu głównej bohaterki. Śmierć, której oswojeniu poświęciła całe swoje życie, zostając lekarzem i podejmując pracę w hospicjum, ma dosięgnąć ją przed osiągnięciem owych trzydziestu dwóch lat. Chce być na nią przygotowana. Ucieka w pracę, poświęca się niesieniu pomocy konającym i próbuje uporać się z dziecięcą traumą. Ale śmierć przychodzi nie do niej, tylko do jej ukochanego, który pewnego dnia, bez jednego słowa pożegnania, znika z życia Maki. Światowej sławy pianista zapadł na ciężką chorobę, która wyniszcza jego ciało i nie pozwala mu grać. Hido odmawia leczenia nowotworu mózgu, które mogłoby uratować jego życie. Do Japonii i do Maki wrócił tylko dlatego, aby dotrzymać raz danego słowa…

Oprawa graficzna jest bardzo oszczędna, wręcz surowa. Kumiko Saiki korzysta z minimum środków graficznych do zilustrowania scenariusza Chiki Adachi. Jej styl rysowania jest bardzo adekwatny do treści "Morfiny".

Autorki opowiadając historię nieszczęśliwej miłości kochanków, których życie los splótł nierozerwalnie ze śmiercią, podejmują niezwykle trudny temat umierania. Trudny podwójnie, bo niełatwo mówić o śmierci nie popadając w banał lub egzaltację, a poruszany na łamach "Morfiny" problem eutanazji w społecznym wymiarze wciąż budzi żywe kontrowersje. Wątek Maki i Hido poprowadzono całkiem zgrabnie, choć nie byłbym sobą, gdybym nie narzekał na nadmiar mangowego sentymentalizmu. Ona przez całe życie próbowała pogodzić się ze śmiercią, święcie przekonana, że wkrótce umrze. On, kochający życie i samego siebie, kona naprawdę. Nawzajem próbują pojednać się ze sobą i z przewrotnym wyrokiem losu.

Nieco inaczej sprawa ma się ze sprawami eschatologicznymi. Pomimo wszechobecności śmierci w komiksie, zupełnie nie odczuwa się jej grozy. Adachi i Saiki oswajają ją, pokazując, że stanowi ona naturalny element ludzkiej egzystencji, co bardzo dobitnie widać w niezwykle charakterystycznej scenie z kwiatami. Konanie w "Morfinie" jest zracjonalizowane, stanowi jedynie pogodzenie się z naturalną koleją rzeczy. Ostatecznie nie jest niczym więcej, jak tylko akceptacją takiego porządku rzeczy. W komiksie brakuje mi dramatycznego napięcia, poczucia ostateczności. Całość trąci stoickim banałem, z którym nie do końca mogę się zgodzić. Ale bez względu na to czy mi się to podoba czy nie, "Morfina" jest całkiem udanym komiksem. Nie tak znakomitym, jak najlepsze rzeczy ze stajni Hanami, ale o wiele lepsza od najsłabszych pozycji z asortymentu tego wydawnictwa.

1 komentarz:

Tomek pisze...

Nie wszysycy szukają komiksach olśnienia, wybitności i zawiłych idei, dlatego mi np. Japonia i Król Wilków weszły gładko i nie uważam ich za komiksy słabe, a po prostu za lekką rozrywkę,w dodatku z wcale nienajgorszymi ilustracjami, pzdr.