poniedziałek, 21 marca 2011

#720 - Dylan Dog: Morgana. Opowieść o nikim

"Dylan Dog" w skali światowego komiksu uchodzi za prawdziwy fenomen. Wyjąwszy Japonię, gdzie manga rozchodzi się w nakładach wciąż nieosiągalnych dla wydawców europejskich czy amerykańskich, komiks wciąż pozostaje rozrywką dla wybranych. Pomimo nawyku sięgania po bande desinees zakorzenionego w kulturze frankofońskiej, pomimo tego, że comic books są nieodłącznym elementem amerykańskiej kultury masowej, tamtejsze albumy czy zeszyty komiksowe nie trafiają do milionów nabywców. A "Dylan" jak najbardziej - tym komiksem zaczytują się dosłownie wszyscy. Niedzielni czytelnicy, którzy po inną lekturę, niż codzienną gazetę sięgają od wielkiego dzwonu, komiksowe freaki łykający wszystko, co ma kadry i dymki, wyrafinowani intelektualiści, uważnie przyglądający, co dzieje się w popkulturze - wszyscy pasjami zaczytują się w przygodach prywatnego detektywa stylizowanego na Rupercie Everecie.
W gruncie rzeczy przygody "detektywa mroku" to całkiem solidnie zrobione czytadło, pomyślane i przygotowane pod masowego odbiorcę. Wydawałoby się, że to pozycja jakich wiele na rynku. Jak zatem tłumaczyć niebywały sukces, jaki został osiągnięty przez Tiziano Sclaviego, autora serii, ukazującej się nieprzerwanie, miesiąc w miesiąc na włoskim rynku od 1986 roku, sięgającej niebotycznych, bo milionowych nakładów? Racjonalnie – chyba nie sposób. "Dylan Dog" to jeden z tych popkulturowych fenomenów, na którego powodzenie składają się najróżniejsze, często zupełnie niespodziewane, czynniki, a ich specyficznego układu po raz drugi powtórzyć się nie da. Mogę jedynie przypuszczać, że to podobna sytuacja, co z "Kodem Leonarda" lub z "Harrym Potterem" w nieco mniejszej, europejskiej skali. Porównywalnej choćby do cyklu "Millenium" Stiega Larssona.

Egmont próbował trafić do polskich czytelników z "Dylanem" (ze znakomitymi okładkami autorstwa Mike`a Mignoli) podczas największej komiksowej prosperity, na początku nowego wieku. Skoro we Włoszech się udało, to dlaczego nie dałoby się tego powtórzyć w Polsce? Niestety, z różnych przyczyn się nie udało i seria skończyła marnie, w postaci darmowego dodatku do "Świata Komiksu", magazynu komiksowego, chylącego się właśnie ku upadkowi. Drugie podejście miało miejsce w 2010 roku, kiedy warszawki edytor w jednym albumie zebrał dwie historię ("Zamek grozy" i "Damę w czerni"), zmniejszając nieco nakład i podwyższając cenę.

Dwie opowieści wchodzące w skład tego dwupaku, "Morgana" i "Opowieść o nikim", są ze sobą subtelnie połączone tematyką. Pierwszy tomik eksploruje klasyczny motyw życia, jako snu doprawiając go wątkiem autotematycznym, wskazującym na postać autora i proces powstawiania komiksu, który z kolei odwołuje się sam do siebie. Ot, takie postmodernistyczne figle. Drugi natomiast nawiązuje do teorii światów równoległych, doskonale rozpracowanych w literaturze i kinie spod znaku science-fiction. W lekturze obu "zadanie" odbiorcy polega na dochodzeniu co jest prawdziwe, a co pozostaje jedynie zmyśleniem, snem, kłamstwem albo oszukańczą grą jakiegoś złośliwego demona. Zestawienie razem tych tomów (nieprzypadkowe?) pogłębia czytelniczą konfuzję. Całość spięta jest kryminalno-detektywistyczną klamrą umaczaną w pulpowej estetyce grozy, choć nie bez pewnej ironii. Świadomy przetwarzania popkulturowych klisz Sclavi pozwala sobie na podśmiechujki z konwencjonalności opowieści swojego autorstwa.
Z jednej strony jest to zatem czytadło dla "zwykłego" czytelnika, mające umilić mu czas wolny, a z drugiej zakorzenienie w literacko-filozoficznej tradycji przyniesie dużo radości takiemu Umberto Eco, który jak mówi mógłby całymi dniami czytać Biblię, Homera i "Dylana" właśnie. Może więc w tym tkwi źródło fenomenu tego komiksu, w osobliwym połączeniu taniej kiczowatości i intelektualnej egzaltacji? I tylko nad oprawą graficzną nikt nie będzie cmokał, bo styl Angelo Stano nazwałbym ekonomicznym i przeźroczystym. Ekonomiczny, bo unika wszelakiej wirtuozerii, na rzecz komunikatywności, a przeźroczysty bo ma nie przeszkadzać w lekturze czytelnikowi.

1 komentarz:

Robert Sienicki pisze...

Jestem wielkim fanem Dylana Doga i mam straszliwą nadzieję, że ten komiks jednak chwyci u nas. Stała dostawa tego komiksu dobrze robi na poprawę nastroju :)