poniedziałek, 31 stycznia 2011

#685 - Komiks Roku 2010 (dyskusja)

Komiks Roku jest inicjatywą, która od połowy grudnia budzi większe i mniejsze emocje wśród komiksowej braci. Przeważnie te bardziej negatywne, dodajmy - nie zanotowaliśmy jeszcze osoby, która byłaby jednoznacznie entuzjastyczna nastawiona od początku do końca do tego plebiscytu. Jako Kolorowe jesteśmy w pewien sposób z nim powiązani - Kuba został zaproszony do jury (przez co nasza nazwa wzmiankowana jest w serwisie), wspólny album Roba i Marcina Podolca doczekał się nominacji. To mogłoby sugerować, że nie bylibyśmy w stanie wybić się na obiektywizm w tym temacie. Nic bardziej mylnego! Mamy swoje zdanie na ten temat i pozwoliliśmy sobie na wewnątrzredakcyjną dyskusję.
Łukasz Mazur: W pierwszej połowie grudnia gruchnęła wiadomość, że przeprowadzone zostaną wybory na Komiks Roku. Nie przez redakcję branżowego serwisu, nie przez ekspertów (no, poniekąd...), ale przez samych internautów, którzy bazując na pięćdziesięciu propozycjach mieli wskazywać wśród nich swoich faworytów! Oto komiksiki - w towarzystwie filmów, albumów muzycznych i gier - wkroczyły na salony!

Robert Wyrzykowski: Organizatorem wszystkich czterech plebiscytów jest bliżej nieznana mi firma y communications - jej strona internetowa nie bardzo rozjaśniła mi, czym się to przedsiębiorstwo właściwie zajmuje. Ale spoko, niewiele się nad tym zastanawiałem, w niecierpliwości oczekując uroczystego ogłoszenia nominowanych... które opóźniło się o kilka dni z powodu problemów technicznych i był to pierwszy poważny fuck-up.

ŁM: No właśnie. Chciałbym bardzo w tym miejscu napisać, że były to "złe dobrego początki", ale i później nie obyło się bez wpadek i pewnych niejasności. Dwa dni po planowanym starcie (pamiętam, że na twitterze owego 15-go grudnia co chwilę ktoś dopytywał co z tym plebiscytem - środowisko było ciekawe owego tworu) akcja ostatecznie ruszyła. I tutaj kolejne zdziwienie - w pięćdziesięciu typowanych komiksach znalazło się sporo pozycji obcojęzycznych, z którymi przeciętny czytelnik raczej nie miał za wiele wspólnego - prym wiódł tutaj nasz kolorowy Kuba, który w swoich dziesięciu typach wskazał prawie same pozycje, które nie ukazały się w naszym kraju. Przyjmuję do wiadomości, że taka była jego rola (jak tłumaczy w wywiadzie), rozumiem intencję organizatorów chcących podpowiedzieć takim miksem tytułów co godnego uwagi pojawiło się w 2010 roku, ale mimo wszystko uważam, że jeśli jest to plebiscyt tego typu, to wypadałoby się ograniczyć do pozycji wydanych tylko na naszym poletku. Jeśli rzeczywiście wybierać Komiks Roku, to z rzeczy dostępnych dla przeciętnego rodzimego śmiertelnika (mam tu na myśli Empiki, sklepy specjalistyczne, rodzime internetowe)...

RW: To prawda. Przeciętny czytelnik nie miał szans na zapoznanie się z jakimiś 20% komiksów nominowanych do zacnego tytułu Komiksu Roku. Swoją drogą, uważam liczbę 50 nominowanych tytułów w każdym z plebiscytów za zdecydowanie za dużą. W naszych warunkach, gdyby nominować tylko komiksy wydane w Polsce, załapałby się prawie każdy album - ograniczenie do 15-20 tytułów i wskazanie tylko jednego z nich byłoby wystarczające. Pomimo 50 komiksów do wyboru i tak nie dało się nie zauważyć że paru rzeczy brakuje. Przez dopuszczenie komiksów zagranicznych, siłą rzeczy sporo polskich tytułów nie załapało się na listę nominowanych. I to jest dla mnie lekki zawód i główny problem, jaki mam z tym konkursem. Zabrakło m.in.: takich albumów jak "Sceny z życia murarza", "Boska tragedia", "Tainted", "Sprane dżinsy i sztama" - rzeczy uznanych przez niektórych krytyków za tytuły wybitne. Znalazłoby się jeszcze kilka polskich rzeczy prezentujących przyzwoity poziom. Nominowano przy okazji kilka zagranicznych komiksów internetowych - jak można zestawiać komiksy papierowe z internetowymi w jednym wyścigu? Teoretycznie można, ale przykłady zagranicznych nagród pokazują, że jednak stosuje się tutaj różne kategorie. Podobnie też ma się kwestia z rodzimymi tytułami, które swoją premierę miały w Polsce kontra komiksy zagraniczne - często wielokrotnie nagradzane za granicą, starannie wyselekcjonowane przez wydawców. Pisał o tym np. Daniel Gizicki. Plebiscyt Gildii wprowadził to rozgraniczenie i uważam je za całkiem sensowne.

ŁM: No właśnie - wprowadzając do zabawy pozycje zagraniczne zapomniano o kilku rodzimych publikacjach, które powinny się raczej wśród tej pięćdziesiątki znaleźć. Do tytułów o których wspomniałeś dodałbym jeszcze bardzo chwalone (zasłużenie!) "Laleczki" Macieja Pałki (którego można chyba uznać za wielkiego przegranego tego plebiscytu), "Gang Wąsaczy" Marka Lachowicza czy "Duże ilości naraz psów" Dema. Te dwie ostatnie co prawda zupełnie mi nie podchodzą, ale mają grono wielbicieli, którzy z pewnością by na nie głosowali i choćby z tego względu warto by je umieścić. Zabrakło mi też czegoś od wydawnictwa Ongrys (wydawca roku na MFK!), a z rzeczy zagranicznych autorów, a wydanych u nas, dziwił chociażby brak "Arq 2". Inną sprawą jest to, że w przypadku kilku pozycji obcojęzycznych nie wiedziałem za bardzo "z czym to się je". I tutaj taka uwaga/propozycja (nawet i do pozostałych plebiscytów): może warto by w przyszłości zadbać o choćby kilka zdań wyjaśniających dlaczego dany komiks/film/gra/album został wytypowany? Bo, nawet zostając przy tym mieszaniu rzeczy polskich z wydanymi za granicą oraz chęci organizatorów do wskazania rzeczy godnych uwagi, te parę słów mogłoby bardziej zmobilizować do zapoznania się z daną pozycją niż zaledwie tytuł, okładka i nazwiska autorów... Kolejną wpadką było dopuszczenie do obecności na liście dwóch pozycji wydanych przed 2010 rokiem (po jakimś czasie wymienionych na inne tytuły), jak również błędy w tytułach komiksów czy imionach i nazwiskach autorów...RW: To takie drobiazgi, które świadczą o niechlujstwie, ale w sumie są mało zauważalne. Większym problemem był dla mnie brak regulaminu na stronie. Pojawił się on dopiero w zeszłym tygodniu. Tłumaczenia na facebooku były dość mętne (nie było, bo improwizujemy i dostosowujemy go do wspaniałości, jakie będą na stronie), a ujmowało to tylko profesjonalizmu całemu przedsięwzięciu. Zresztą, sama strona na facebooku miejscami wiała bucówą i odpornością na krytykę, tak szczerze mówiąc ("Ostatnio źli ludzie mówili o nas złe rzeczy w realu i w sieci..." i tym podobne pijarowskie strzały w stopę). Widać, że część rzeczy nie została dopięta na ostatni guzik - nagrody dla czytelników były organizowane w trakcie, głosowanie zaś ulegało przesunięciu, co by zgrać się z wczorajszą imprezą. Da się to zrozumieć, ale ciągłe zmiany terminów nie budzą raczej zaufania. Szkoda, bo do firmowania tego przedsięwzięcia swoim nazwiskiem zostało zaproszonych kilku zasłużonych komiksowych publicystów, których bardzo cenię i smutno było patrzeć, jak czasami musieli świecić oczami.

ŁM: Brak profesjonalizmu to chyba główny zarzut dla całego tego podsumowania - akcja bardzo interesująca, ale zabrakło jej dogłębnego przemyślenia i była to robota "na już, na teraz" (a przynajmniej odnoszę takie wrażenie). Zostawiając jednak feralny wątek doboru komiksów - nie tylko do fajesbukowej odsłony Komiksu Roku można się przyczepić, bo i oficjalna była niedopieszczona. Jednym z większych zgrzytów było dla mnie niezbyt eleganckie pożegnanie Łukasza Babiela w wiadomości na fb i późniejsze przywrócenie go do roli blogera całego przedsięwzięcia. Nie wnikając w przyczyny podjęcia takich kroków, to brudy tego typu wypadałoby zachować dla siebie, a nie puszczać na oficjalnym kanale - budzi to jednak niesmak. A co do oficjalnego www to na ostatnią chwilę wrzucane były wywiady z pięcioma ekspertami, które przeprowadzać musiał zaprzęgnięty z "Wywiadówki" Tomasz Kontny... No i jeszcze cała ta sprawa z publikowanymi na fb opiniami głosujących...

RW: Przypomnijmy - poza oddaniem głosu można było również napisać dłuższą refleksję na temat roku 2010 w komiksie. Co mogło przynieść piszącym spore profity, ponieważ pięć najczęściej "lajkowanych" opinii na facebookowej stronie plebiscytu ma szansę na nagrody, zestawy komiksów po 800 złotych. Gra była warta świeczki, nie dziwne zatem, że niektórzy opiniodawcy naganiali znajomych do lubienia. Organizatorzy wzbraniali się przed losowaniem, raz z powodu "ustawy antyhazardowej", po drugie przekonując, że ten sposób wyboru zwycięzców premiuje osoby znające się na rynku komiksowym, a nie jakichś przypadkowych głosujących. To trochę pokrętna logika. Inna sprawa, że szczególnie wybitnych analiz tam nie zauważyłem. Dodatkową kontrowersją było publikowanie opinii w różnych odstępach czasu, przez co część miała lepszą ekspozycję czasową, a inne nie.

ŁM: To publikowanie opinii uczestników na raty najbardziej mi wadziło - bo jak tu mówić o równych szansach, kiedy pierwsza opinia została pokazana światu już 17 grudnia, a ostatnia (#45) z samego rana w dniu wczorajszym. Przy okazji dyskusji nt. sposobu nagradzania, prowadzący profil Komiksu Roku argumentował słuszność takiej metody m.in. tym, że większość kliknięć w "lubię to" ma miejsce w przeciągu 48 godzin - szkoda, że zapomniał o tym przy publikacji tej ostatniej opinii... To są niby drobiazgi i można by się tego nie czepiać, gdyby nie to, że za największą ilość kliknięć były nagrody o pokaźnej wartości. Inna sprawa - nie były publikowane wszystkie opinie, a tylko te "wartościowe". Rozumiem, że nie puszczano takich tekstów w których były bluzgi, ale kto decydował o tym co jest słuszne a co nie? Na jakich zasadach? Decydowała ilość znaków czy coś innego? Moja nieopublikowana opinia (coś w stylu "Rok 2010 był. I tyle.") nie była zachwycająca, ale kto wie, może znalazła by się taka ilość podobnych mi malkontentów, że teraz szukałbym miejsca na półkach na nowe komiksiki? Losowanie byłoby chyba najwłaściwsze. No ale wspomniana przez Ciebie "ustawa antyhazardowa" i inne takie widocznie temu nie służą...

RW: Czas przejść do wielkiego rautu, jaki miał miejsce wczoraj. Poważna ceremonia, to pójść mógł tylko poważny człowiek. Łukaszu, jak było? Organizatorzy zarzekali się, że "spotkacie na miejscu wielu polskich twórców i wydawców komiksów" i że "na przyjęciu pojawi się z pewnością część typujących dziennikarzy, wydawców, a także autorów komiksowych (także tych, których albumy nominowane są w naszym plebiscycie)". Jak było z tymi wieloma wydawcami i twórcami i tym całym przyjęciem?

ŁM: Jeśli chodzi o gości, to muszę przyznać, że byli ci z samego szczytu podsumowania. Był Szymon Holcman z Kultury Gniewu oraz Magdalena i Radosław Bolałek z Hanami, czyli dwóch wydawnictw, których komiksy zajęły miejsca na podium. Imprezę zaszczycił swoją obecnością również Michał Śledziński, autor Komiksu Roku ("Osiedle Swoboda"), Olga Wróbel i Daniel Chmielewski, Kajetan Wykurz oraz Mariusz Ciechoński - to tyle jeśli chodzi o twórców. Oprócz tego jeszcze parę osób ze środowiska, w tym Łukasz Babiel, który powiedział ze sceny kilka słów na temat komiksowej części plebiscytów. Jeśli dobrze kojarzę, to nie pojawił się żaden z zaproszonych do zabawy ekspertów typujących swoje dziesiątki. Sama impreza całkiem udana - była okazja spotkać się po raz pierwszy w tym roku w większym gronie, pogadać o komiksach, rynku i innych rzeczach, napić się darmowych drinków i zjeść coś dziwnego co stało na ladzie baru. Dodatkowo przygrywał Afrokolektyw i Furia Futrzaków, które były chyba największym wabikiem dla przybyłych - bez udziału tych kapel mam wrażenie, że bawilibyśmy się jedynie w tym skromnym komiksowym gronie. Bo tak naprawdę mało kogo obchodziło to, co prowadzący imprezę Maciej Chmiel i jego goście mieli do powiedzenia - szczególnie, że w ostatnich godzinach wyniki (przynajmniej w przypadku KR) się nie zmieniły, a od samego początku można było je śledzić na stronie akcji (co też moim zdaniem odebrało całemu przedsięwzięciu nieco z atrakcyjności). Tyle o samej imprezie. Korzystając z okazji - gratulacje dla Ciebie i Marcina Podolca za zajęcie drugiego miejsca w plebiscycie. Spodziewałeś się takiego wyniku? Co czujesz w tej pięknej chwili? Czy jest to pewne ukoronowanie Twojej dotychczasowej komiksowej kariery?RW: Czy ja wiem... Wynik jest na pewno dla nas niespodzianką (bardzo miłą oczywiście!) i cieszy, chociaż przypomina trochę zajęcie miejsca na podium w konkursie Pucharu Świata w skokach narciarskich rozgrywanym w Japonii. Wiesz, chodzi mi o te konkretne turnieje, które czołówka zazwyczaj sobie odpuszcza, bo igrzyska olimpijskie/mistrzostwa świata za parę tygodni, a tutaj trzeba by się tłuc na drugi koniec świata, bo jetlag, wyczerpanie i rozstrojenie organizmu, dramat. Dlatego też przeważnie wysokie miejsca zajmują w nich underdogs - zawodnicy, którzy nie mieliby większych szans w konkursach PŚ organizowanych w Europie. Wspominam tę analogię, ponieważ pominięto w nominacjach wiele, wiele tytułów, które pewnie przegoniłyby nas w tej klasyfikacji.
Wracając do samego plebiscytu - ponarzekaliśmy, ponarzekaliśmy, może teraz przejdźmy do pozytywnego feedbacku. Komiks Roku cieszył się sporym zainteresowaniem, przynajmniej na samym początku. Była uwaga środowiska, była rekordowa duża liczba głosów w porównaniu z siostrzanymi plebiscytami. Osobiście uważam okres półtora miesiąca na oddawanie głosów za zdecydowanie za długi, zaś nowy system oddawania głosów za pomocą facebookowych lubień przez cały rok nie wydaje mi się do końca trafiony. Raz, że premiuje komiksy wydane wcześniej w ciągu roku kalendarzowego niż później, dwa że rok na głosowanie to zdecydowanie za długo, zainteresowanie dość szybko sflaczeje; no i rozumiem, że każdy dysponuje nieograniczoną liczbą głosów, więc jedna osoba zagłosuje na 2 komiksy a druga na 52. Jedyną zaletą tego systemu byłaby jawność głosowań... Zaletą, która może okazać się wadą dla części użytkowników. Poza głosowaniem ciągłym rocznym czeka nas za rok kolejny plebiscyt, który ponownie ma trwać około miesiąca. Moim zdaniem dwa tygodnie zdecydowanie by wystarczyły.

ŁM: Ja bym jednak wrócił jeszcze do narzekania, ale to za chwilę. Podoba mi się to, że to właśnie w głosowaniu na Komiks Roku wzięło udział najwięcej ludzi. Jak chcemy, to potrafimy się zmobilizować - co cieszy. Co do przyszłorocznej edycji, to na miejscu organizatorów zostałbym przy takiej formie jak teraz, tyle tylko, że ze zmianami - może nieco mniejsza ilość tytułów, wybór tylko z pozycji wydanych u nas i jakieś inne rozwiązanie w przypadku tych opinii głosujących. I przy całorocznym ruchu na stronie i fb - informacjach o premierach i tym podobnych wydarzeniach. Bo tak szczerze mówiąc to sama idea jest bardzo sympatyczna i brakowało mi czegoś takiego po tym, jak z organizowania podobnych wyborów wycofała się Aleja Komiksu. Z początku wszystko zapowiadało się bardzo profesjonalnie, a w międzyczasie powychodziło mnóstwo drobnych usterek i wygląda to tak jakby organizatorzy obudzili się na tydzień przez startem i sporo rzeczy robili na kolanie czy też już w trakcie głosowania. Chociażby regulamin o którego fragmencie jeszcze chciałbym wspomnieć - zobacz na to: "(...) w ciągu 7 dni od zakończenia na adres podany przez zwycięzców wysyłane są zestawy nagród. Koszt wysyłki, zależny od ciężaru paczki, pokrywa w całości zwycięzca. Stosowane są stawki Poczty Polskiej. Zestaw nagród można też odebrać osobiście w siedzibie y communications". Nieźle co?

RW: O. Srogo. Cięcie kosztów po całości, wynegocjowano nagrody od wydawców, zaś na zwycięzców przerzuca się płatność za przesyłkę. Racjonalne posunięcie ze strony organizatorów, ale w tym momencie ci z uczestników, którzy tak zabiegali o swoje lajki, mogą się poczuć mocno wychu... znaczy, mocno wychudzeni w portfelu. Zwłaszcza, że regulamin wrzucono do sieci w ostatniej chwili, nie wiem czy w takim przypadku do końca spełnia to postanowienia Ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, na którą powołują się organizatorzy. Regulamin wydaje się zresztą dość mocno niedopracowany - dużo energii poświęca się na tłumaczenie idei plików "cookies", których funkcje zna chyba każdy średniozaawansowany użytkownik internetu, natomiast miejscami pozwala sobie na dużą ogólność. Ot, na przykład tutaj: Podstawowym przeznaczeniem serwisu jest prowadzenie rankingu komiksów (albumów i zeszytów) oraz tzw. powieści graficznych, do których istnieje legalny dostęp na terenie Polski (w tym także drogą tzw. mail-orderingu) - w formie głosowania ciągłego oraz przeprowadzanego raz do roku plebiscytu. Nie dość, że sugeruje się oddzielny podział na komiksy i powieści graficzne, to jeszcze ten legalny dostęp na terenie Polski za pomocą mail-orderingu jest dość niejasny - znaczy, "Asterios Polyp" zamówiony z Amazonu albo "American Born Chinese" wylicytowany na Allegro też się będą liczyć, bo można je sobie zamówić z kraju? Czy chodzi tutaj tylko o polskich twórców, którzy pokazali środkowy palec dystrybutorom i sprzedają swoje komiksy na własnych stronach? I jak się mają do tego nominowane już w tym roku komiksy dostępne głównie w sieci? I po co i głosowanie ciągłe i doroczny plebiscyt? Nie mówiąc już o tym, że z powyższego punktu regulaminu nie wynika żadne ograniczenie czasowe co do momentu wydania komiksu, o ile istnieje legalny dostęp na terenie kraju - więc, logicznie, kwalifikowałby się do tego rankingu każdy tytuł wydany w latach ubiegłych! Jak na miesiąc dłubania w regulaminie, to trochę nędza.

A skoro mowa o nagrodach i ich ciężarze - czy Śledziu dostał chociaż jakiś dyplom za zwycięstwo, czy tutaj organizatorzy też przyoszczędzili?

ŁM: To trzeba by spytać Michała, ale jedyną "nagrodą" była chyba w tym wypadku możliwość zaprezentowania się przybyłej publice na scenie i powiedzenie kilku słów od siebie. Niestety był to jedyny zwycięzca, który zebrał oklaski od przybyłych - Christopher Nolan czy Flying Lotus niestety mieli tego wieczora inne plany.

Wypadałoby powoli kończyć, co mieliśmy do powiedzenia to powiedzieliśmy. W ostatnich zdaniach szkolna ocena i możliwość wyrzucenia z siebie ostatnich żali? Czy jak robimy?

RW: Sądzę, żeśmy wystarczająco już dużo żali wylali. Co do szkolnej oceny, stawiam 3+. Pozytyw to ciekawa inicjatywa, którą umiejętnie zainteresowano środowisko. Minusy to duża, duża liczba niedopracowanych szczegółów. Jak się organizatorzy od Komiksu Roku nie będą stroszyć, tylko wygładzą co trzeba - to myślę, że za rok będzie tylko lepiej.

ŁM: Nie pozostało mi raczej nic do dodania - szczególnie, że i taką samą ocenę bym wystawił. Do następnego roku więc!

niedziela, 30 stycznia 2011

#684 - Trans-Atlantyk 123

Czyżby Marvel miał dołączyć do akcji "Utrzymania komiksów w cenach przystępnych dla Ciebie!" zapoczątkowanej przez DC Comics na początku tego roku? Według Bleeding Cool wszystko na to wskazuje. W tej chwili ceny zeszytówek z Domu Pomysłów wahają się pomiędzy 2.99$ a 3.99$. Wyższą cenę trzeba zapłacić za najpopularniejsze tytuły, na przykład za serie z rodziny "Avengers" (które zwykle są również nieco grubsze), tytuły licencjonowane, będących często adaptacjami literackiej klasyki lub filmów, czy komiksy z imprintu MAX. Obniżenie cen do poziomu trzech dolców bez jednego centa miało by nastąpić w maju i wiązałoby się z przycięciem objętości wszystkich zeszytów do standardowych 24 stron. W wielu przypadkach będzie to oznaczało, że fabuły wystarczy na trzynaście numerów i scenarzyści będą się musieli nieźle napocić z przeredagowaniem swoich skryptów. (KO)

DC ujawniło nieco informacji na temat zbliżającego się wielkimi krokami i zapowiadanego od dłuższego czasu kolejnego wielkiego wydarzenia jakim będzie "Flashpoint" (Kuba pisał o tym nieco w poprzednim TA - #6). Seria pisana przez Geoffa Johnsa i rysowana przez Andy'ego Kuberta liczyć sobie będzie pięć numerów i ruszy w maju. Jak to zwykle bywa, wielkiemu wydarzeniu towarzyszyć będzie również spora ilość tie-inów i spin-offów - w tym przypadku będzie to piętnaście trzynumerowych mini-serii, oraz kilka one-shotów, których tytułów jeszcze nie ujawniono. Podobnie jak danych dotyczących ostatniej, piętnastej mini-serii. Jeśli zaś chodzi o pozostałą czternastkę, to dotyczyć one będą Gotham City, super złoczyńców, przybyszy z obcych planet, nauki oraz Europy. Wydawnictwo zarzeka się, że wydarzenie to nie będzie li tylko alternatywną rzeczywistością bez znaczenia dla regularnego świata DC, ale nie włączenie normalnych miesięczników do fabuły i zastąpienie ich mini-seriami, pozwala sądzić, że będzie jednak nieco inaczej. Dobra tego strona jest taka, że przynajmniej scenarzyści głównych serii DC Comics nie muszą na siłę uwzględniać w swych historiach fanaberii Johnsa. (ŁM)

W przeciwieństwie do "Flashpoint", które już obrosło w kilkanaście tie-inów, Marvel zaprezentował zaledwie garść tytułów towarzyszących "Fear Itself". Siedmioczęściowej mini-serii, która startuje w marcu towarzyszyć będzie również siedmioczęściowa mini "The Home Front". Jej pierwszy numer skupi się na Speedballu, bohaterze odpowiedzialnym za tragiczne wydarzenia w Stamford, które bezpośrednio doprowadziły do "Civil War". Wśród autorów tego tytułu wymienia się kilku twórców - Petera Milligana, Christosa Gage`a, Mike`a Mayhewa i Elię Bonettiego - przypuszczam, że komiks może mieć formę antologii, skupiającej się na poszczególnych herosów Domu Pomysłów, i jak wskazuje na to okładka, losach zwykłych ludzi. W "Throne of Blood: The Birth of the Vampire" ma zostać wprowadzona ważna postać dla fabuły "Fear Itself", definiując ponownie status wampirów w Marvelu. Natomiast "Sin`s Past", mini-seria składająca się głównie z reprintów, przedstawi historię córki Red Skulla, która prawdopodobnie odegra rolę głównego villaina eventu. (KO)

Stało się! Zgodnie z zapowiedziami w #587 numerze swojej serii Pierwsza Rodzina Marvela uszczupliła się o jednego członka. Śmierć bohatera* była kulminacyjnym punktem historii "Three" oraz samego miesięcznika z przygodami Fantastycznej Czwórki, który to zakończy się wraz z numerem kolejnym... aby powrócić za czas jakiś. Będzie to miało miejsce zapewne po zakończeniu maxi-serii "FF", która ruszy już w marcu i za którą odpowiadać będzie Jonathan Hickman oraz Steve Epting. Nie chcę w tym miejscu psuć zabawy tym, którzy chcą dopiero podczas lektury przekonać się kto zginął, więc nie linkuję żadnych stron, recenzji i zapowiedzi przyszłych numerów. Chociaż z drugiej strony ciężko nie natrafić choćby przypadkiem na tę informację podczas serfowania po stronach tematycznych (i nie tylko). (ŁM)
* z tego co wyczytałem, "śmierć" można ponoć traktować nieco umownie, gdyż ta została jedynie zasugerowana... a jak wiadomo, jest to doskonała furtka do tego, aby za czas jakiś okazało się, że nikt tak naprawdę nie przeszedł na drugą stronę.

Chris Sprouse to artysta, który w swojej karierze współpracował z najwybitniejszymi scenarzystami w branży - Alanem Moore`m, Warrenem Ellisem, Brianem K. Vaughanem czy Grantem Morrisonem. Ostattnie, wraz z Peterem Hoganem, pracował nad mini-serią "Tom Strong and the Robots of Doom" i wkrótce zamierza powrócić do herosa, którego wymyślił wraz z Moore`m. Pomimo tego, że imprint Wildstorm, w którym seria się ukazywała, został zamknięty, prace nad "Planet of Peril" trwają. Ta mini-seria ma wystartować w tym roku, o ile DC zdecyduje się w jakiej formie i w jakim uniwersum przygody Toma Stronga mają być publikowane. (KO)

"Batwoman" zalicza opóźnienie. Niecierpliwie oczekiwany przez fanów on-going z Kate Kane w roli głównej nie ukaże się w lutym, jak DC Comics pierwotnie obiecywało. Premiera pierwszego numeru serii J.H. Williamsa III została przełożona na kwiecień. Według samego autora był to jedyny rozsądny termin wydania tego komiksu, bo zajęty pracą nad okładkami do "Batman Inc" artysta zwyczajnie wcześniej by się nie wyrobił. Williams dementuje również plotki, jakoby "Batwoman" miała wystartować już w grudniu, a nawet w okolicach wakacji zeszłego roku - z jego ust nigdy nie padły tak śmiałe deklaracje. Nie pozostaje zatem nic, jak tylko odliczać dni do kwietniowej premiery. (KO)

"Action Comics" to jeden z najdłużej wydawanych komiksowych periodyków za Oceanem. Premierowy numer serii, w której po raz pierwszy pojawił się Superman, ukazał się w 1938 roku. Od tamtego czasu nie obyło się rzecz jasna bez przerw w publikacji, ale najczęściej były one związane z wydarzeniami związanymi z losami Człowieka ze Stali - jego śmiercią czy wprowadzeniem postkryzysowego originu autorstwa Johna Byrne`a. W kwietniu ukaże się 900. numer "Action Comics" i flagowa seria DC stanie się pierwszym, a także jedynym komiksem, który dobił do dziewiątej setki. W liczącym sobie 96 stron zeszycie do stałego zespołu twórców, scenarzysty Paula Cornella i rysownika Pete`a Woodsa, dołączy grupa wyjątkowych gości, którzy przygotują specjalne, jubileuszowe historie. Będą to Richard Donner (reżyser kultowego "Supermana" z Christopherem, Reeve`m), David Goyer (scenarzysta "Mrocznego Rycerza") i Damon Lindelof (współtwórca serialu "Lost"). Okładkami zajmą się David Finch, Alex Ross i Adam Hughes. (KO)

Ostatnie tygodnie to niezbyt dobry czas dla komiksowych magazynów. U nas wraz z dziesiątym numerem żywota dokonał "Ziniol", a u przyjaciół z Ameryki swoją papierową historię zakończył magazyn "Wizard". Założony w 1991 roku przez Gareba i Stephena Shamusa przez wiele kolejnych lat był "biblią" dla chcących być na czasie wielbicieli amerykańskiego mejnstrimu i superherosów. To tam pojawiały się najświeższe informacje dotyczące wydawniczych planów, tam też można było zapoznać się z topowymi twórcami czy aktualnymi rankingami najpopularniejszych herosów. Jednak w epoce internetu ciężko być "tymi pierwszymi" i magazyn ostatecznie upadł. Co prawda jeden z założycieli zapowiada, ze to koniec jedynie papierowego odpowiednika, gdyż w lutym wystartować ma jego profesjonalna internetowa odsłona, Wizard World, ale czy uda jej się zdobyć takie rzecze czytelników jakie ma CBR czy Newsarama? Ciężkie to czasy dla komiksowego dziennikarstwa na papierze - dobrze, że przynajmniej same komiksy sprzedają się w tysiącach egzemplarzy... (ŁM)

"Geek Honey of The Week"
(kolejną ślicznotkę w batmaniej koszulce podesłał nam Piotrek Bartosiak - wielkie dzięki!)

sobota, 29 stycznia 2011

#683 - Komix-Express 73

Jutrzejszego dnia o godzinie 19.00 kończy się plebiscyt na Komiks Roku, który swój początek miał w połowie ostatniego miesiąca roku 2010. Pięciu ekspertów typowało swoje dziesiątki, spośród których internauci wybierali własne typy. Od samego początku konkurs ten wywoływał sporo emocji - czy to ze względu na wymieszanie pozycji polskojęzycznych jak i tych pochodzących z zagranicy czy też brak regulaminu całej akcji (jeśli dobrze kojarzę, to pojawił się on dopiero w ostatnich dniach). Jeśli chodzi o same wyniki to pierwsza trójka prezentuje się póki co następująco - na pierwszym miejscu zdecydowany faworyt wybierających, czyli "Osiedle Swoboda" Michała Śledzińskiego, które zgromadziło niemal dwa razy więcej głosów niż będący na drugim miejscu "Kapitan Sheer" Marcina Podolca i Roberta Wyrzykowskiego. Te dwie pozycje od samego początku znajdowały się na szczycie podsumowania - przez ponad miesiąc nic się nie zmieniło i ciężko spodziewać się żeby teraz, w ostatnich godzinach, nastąpił jakiś niespodziewany zwrot akcji. Trzecie miejsce okupuje "Odległa dzielnica" Jiro Taniguchiego, a zaraz za "pudłem" jest inny komiks ze stajni Hanami - "Ikigami" Motoro Mase. Jutro natomiast w warszawskim Po Prostu Art Bistro (ul. Czerniowiecka 9) odbędzie się uroczysta gala z ogłoszeniem wyników każdego z plebiscytów (oprócz Komiksu Roku, był również Album, Gra czy Film). Zabawa rozpocznie się o godzinie 18:00. Wstęp wolny, chociaż jak zaznaczają organizatorzy liczba miejsc jest ograniczona - kto pierwszy ten lepszy. Jakiś wysłannik Kolorowych również powinien się na niej pojawić, podobnie jak i tekst podsumowujący całą inicjatywę. (ŁM)

To będzie bardzo pracowity rok dla Marcina Podolca. Po tym, jak popularny Kolec zdradził, że pracuje nad wspólnym komiksowym projektem z Lagu i Lagu, ujawnił na swoim blogu kolejną już planszę z kolejnego. I jest to prawdziwa bomba, bo skrypt jednemu z najzdolniejszych rysowników najmłodszego pokolenia napisze jeden z najbardziej cenionych scenarzystów w branży - Grzegorz Janusz. Obaj panowie mieli już okazję ze sobą współpracować przy okazji szorciaka "Między wierszami", a teraz przygotowują pełnometrażowy album, zatytułowany "Czasem". Na razie, oprócz tego, że komiks spółki Janusz-Podolec będzie liczył 60 stron nic więcej nie wiadomo, ale jestem bardzo ciekaw, co z tego wyjdzie. (KO)

Ostatniego dnia lutego do sprzedaży trafi album "Jeż Jerzy na urwanym filmie", będący elementem promocji filmowych przygód kolczastego herosa. Niezbyt wiele można się dowiedzieć o jego zawartości zapoznając się jedynie z tekstem zamieszczonym na stronie Egmontu/Świata Komiksu. Co innego jeśli zajrzy się na facebookową stronę Jerzego, gdzie zdradzono kilka szczegółów dotyczących albumu - w środku znajdą się narysowane przez członków ekipy komiksy rozwijające wątki z ekranizacji, rzut okiem na to co działo się za kulisami animacji oraz historia powstawania filmu. A wszystko to na osiemdziesięciu stronach w twardej oprawie i za 39,99 zł. Sam "Jeż Jerzy" zagości na wielkich ekranach jedenastego marca tego roku, a już teraz na stronie filmwebu można zapoznać się z pierwszą recenzją filmu! (ŁM)

Krakowski i warszawski Instytut Cervantesa już od ośmiu lat przyznaje nagrody dla najlepszych tłumaczy dzieł literackich z kręgu języków urzędowych Hiszpanii i krajów hiszpanojęzycznych. W tym roku w tej konkurencji startują trzy komiksy, wszystkie przetłumaczone przez Kubę Jankowskiego, namaszczonego ostatnio na redaktora naczelnego komiksowego Poltera. Na nagrodę, która zostanie przyznane podczas Międzynarodowego Dnia Książki w grodzie Kraka 23 kwietnia, mają szansę dwa tomy "Torpedo" (Taurus Media) oraz "Latarnia" (Timof Comics). Gratulujemy i trzymamy kciuki! (KO)

Na blogu Wojciecha Stefańca, który całkiem niedawno brał udział w naszym podsumowaniu zeszłego roku z perspektywy twórców, pojawił się apel "Zostań Superbohaterem". Skierowany do wszystkich fanów opowieści spod znaku kadru i dymka, wzywa do wspierania przemysłu komiksowego. Podpisani pod krótkim, acz treściwym tekstem, odcinają się od "empikowego czytactwa", które choć jak najbardziej legalne, nie przyczynia się do poprawy sytuacji na naszym dręczonym kryzysem rynku. Pod apelem Stefańca swoje sygnatury złożyli między innymi Dominik Szcześniak, Piotrek "Jaszczu" Nowacki, Paweł Timofiejuk, Przemek Pawełek oraz połowa składu Kolorowych - Łukasz Mazur i Kuba Oleksak. A czy Ty już się podpisałeś? (KO)

Po kilku miesiącach przerwy do blogowania powrócił Michał "Śledziu" Śledziński! Jak sam pisze w powitalnym tekście, sprowokowała go do tego wypowiedź Macieja Reputakowskiego, którą ten umieścił przy okazji komiksowych wydarzeń roku na Polterze ("Za jego skasowanie (bloga - przyp.red.) należałaby się Śledzińskiemu jakaś antynagroda i strzał z baśki od Dźwiedzia"). Wypada się tylko cieszyć, bo co jak co, ale w komentarzach pod wpisami twórcy "Osiedla Swobody" często wrzało, a i było to doskonałe miejsce do zapoznania się z najświeższymi informacjami dotyczącymi komiksowych projektów Śledzia. Zaraz po powitalnym wpisie pojawił się kolejny, z pięcioma poradami dla empikowych czytaczy - więc jeśli ktoś przypadkiem lubi sobie od czasu do czasu posiedzieć w jednym z salonów tej sieci i wchłonąć jakiś komiks, to warto, żeby wziął sobie te kilka zdań do serca. Śledziowi życzymy wytrwałości w blogowaniu, a Repkowi dziękujemy za zmotywowanie/sprowokowanie Michała do powrotu! (ŁM)

piątek, 28 stycznia 2011

#682 - The Batmans: Track 74 - Mikołaj Spionek

Za dzisiejszego muzykującego Mrocznego Rycerza odpowiada nie kto inny, jak Mikołaj Spionek, szef komiksowego zina "Pirat". Jego pierwszy numer ukazał się na nieodżałowanej przez niektórych WueSce w 2008 roku, a drugi (i jak na razie ostatni) miał swoją premierę na pierwszej edycji Festiwalu Komiksowa Warszawa. "Pirata" od innych zinów dostępnych na naszym rynku wyróżnia międzynarodowa ekipa twórców, których do każdego z numerów werbował redaktor naczelny. A prace Spionka możecie podziwiać na jego stronie oraz w sieciowych galeriach - na digarcie i deviantarcie. (KO)Kolejny punkt do swojego konta może dopisać Piotr Nowacki, który popisał się refleksem i poprawnie wskazał twórcę najnowszego Batmana - gratulujemy! Zadanie było jednak znacznie ułatwione, gdyż Spionek już jakiś czas temu puścił grafikę u siebie na stronie nie czekając na jej pojawienie się na naszych łamach...

Tym razem, ze względu na przemożną chęć pójścia spać, nie będzie super zabawnego i interesującego wstępu, który mało kto czyta. Zasady są proste - w naszym konkursie, który już niebawem zakończy swój żywot, chodzi o to, aby w przeciągu 24h odgadnąć kto stworzył grafikę (tematem której jest muzyczny Batman), której fragment widać po prawej stronie. Swymi domysłami prosimy podzielić się w komentarzach. Proste, prawda? Zapraszamy więc do zgadywania! (ŁM)

czwartek, 27 stycznia 2011

#681 - Skizz

Po raz drugi w tym tygodniu zapraszamy na spotkanie z Alanem Moorem, które ponownie poprowadzi gość. Tym razem będzie to Przemek Pawełek, Gonzem zwany, który słynie z uwielbienia dla twórczości komiksiarza-legendy z Northampton i potrafi o nim oraz jego dziełach opowiadać barwnie i z pasją, co doskonale - jak na moje oko - widać w poniższym tekście. Zapraszamy do lektury!
Alan Moore, jak powszechnie wiadomo, to geniusz i wizjoner. To największy scenarzysta komiksowy ostatnich trzech dekad. To rewolucjonista, który w latach 80-tych zmienił oblicze amerykańskiego komiksu superbohaterskiego. To także ekscentryk – choć nie milioner – ale można o nim tak mówić bo to artysta pełną gębą. To dziwak, performer, poeta, mag i okultysta, nonkonformista, posiadacz przerośniętego ego (acz proporcjonalnego do jego pisarskiego skilla), buntownik i antysystemowiec rozsadzający system od środka. Anarchista. Wegetarianin. A także, co oczywiste, wariat.

O nietuzinkowej wyobraźni, wrażliwości i talencie do zabaw formą tego jegomościa wiadomo od jakiegoś ćwierćwiecza, gdy DC wydało "Strażników". Prawie wszystko co napisał od tamtego czasu zdaje się to potwierdzać. Może nie wszystkie dzieła Moore'a są równie przełomowe czy odkrywcze w dekonstrukcji tego lub tamtego, ale autor ten zachowuje od trzech dekad świeże i oryginalne spojrzenie za każdym razem gdy bierze na warsztat kolejny temat. I nie daje ciała. I nie nudzi. A to naprawdę wiele. Czy zawsze był szalonym demiurgiem opowieści obrazkowych, niczym na ostatnich stronach "LXG: Black Dossier", czy też przyszło mu to z wiekiem, w miarę otrzaskiwania się z tym medium?

"Skizz", czyli mała seria komiksowa którą napisał dla magazynu 2000 AD na początku lat 80-tych może nie da odpowiedzi na to pytanie. Lektura tego komiksu daje jednak powierzchowny wgląd w wyobraźnię tego autora z czasu gdy jeszcze nie wiedziano, że wywróci ten interes do góry nogami. Cykl ukazywał się w typowych dla 2000AD 8-stronicowych kawałkach w roku 1983, czyli jakiś rok po odpaleniu serii "V jak Vendetta". Moore był wtedy jeszcze nieopierzonym autorem nieznanym poza Wielką Brytanią. Publikował serie dla 2000 AD, Doctor Who Weekly, Warriora czy dla brytyjskiego oddziału Marvela. Cała chwała i najlepsze pomysły były wciąż przed nim.

Po trzech akapitach wstępu, mającego za zadanie zbudować napięcie oraz olśnić moją elokwencją, a które w efekcie pewnie zniechęciły czytających do dalszej lektury, dochodzę w końcu do głównego tematu tego tekstu, czyli komiksu "Skizz", tworzonego przez Moore'a do spółki z Jimem Baikie. Omówienie będzie krótkie, z paru powodów. "Skizz" to komiks krótki. To też komiks nieskomplikowany. Co najważniejsze – to komiks totalnie wtórny, w dodatku wtórny programowo. I w tym jego atut, jednocześnie właśnie w tej programowej wtórności widać iskrę geniuszu i przewrotności Gandalfa Szarego światowego komiksu.

Tytułowy Skizz, czyli tak naprawdę Zhcchz, to kosmiczny rozbitek, tłumacz z innego świata, którego statek rozbija się na Ziemi. Nie wygląda jak my. Nie mówi jak my. Nie myśli jak my, i nie rozumie kategorii w których myślimy. Obce są mu typowo ludzkie cechy. Jest daleko od domu, i chciałby jak najszybciej wrócić. Albo przynajmniej zadzwonić że się spóźni. Jednym słowem: E.T.

Film Spielberga miał premierę jakiś rok wcześniej. Trwała zajawka latającymi spodkami, spotkaniami z kosmitami, koncepcją kontaktu ludzi z kosmicznymi wędrowcami. Gdy w kulturze popularnej pojawiał się ten wątek, to miał on jednak familijny wymiar "E.T.", "Bliskich spotkań trzeciego stopnia", czy "Kokonu". Nawet horrorowe "Crittersy" były podszyte komedią. Moore wziął randomową poczwarę z kantyny z Mos Eisly, rozpierniczył jego spodek w Wielkiej Brytanii, i zobaczył co z tego wyniknie. Puścił kosmitę na głęboką wodę. I bez tej familijnej otoczki okazało się, że nie jest łatwo. Ktoś obcy to ktoś kogo ludzie nie rozumieją. Czego nie rozumieją – tego się boją. A wtedy potrafią być naprawdę nieprzyjemni. Bardziej nieprzyjemni niż agenci z filmu Spielberga, którym nawet wyretuszowano z rąk pistolety. Ba, według Moore'a są wśród ludzi także tacy, którym marzą się przykre eksperymenty z wiwisekcją włącznie. On tego nie sugeruje. On o tym mówi, prawie że pokazuje. Jednocześnie Moore, niezrażony wtedy jeszcze do większości naszej cywilizacji przez korporacje wydawnicze, wierzy w ludzi. Ich współczucie i rozsądek. W emocje. Niekoniecznie w polityków czy władze, na czele których stała wtedy Margaret Thatcher. Prędzej w młodzież (główną pomocnicą Skizza jest uczennica) i wyrzutków społeczeństwa, takich jak członkowie gangów motorowych. Wierzy też wyraźnie, że potrafimy być wyjątkowo podłymi kreaturami, tak podłymi, że dla mieszkańców innych planet musiało by to być pewnie ciężkie do pojęcia.
Zabierając się do tego tekstu zastanawiałem się – jak podsumować to dzieło? Do kogo jest ono skierowane, oraz – co najważniejsze – czy warto się z nim zapoznać? Otóż – to na pewno komiks dla fanbojów Alana. Osoba, która najgłośniejsze serie dziwaka z Northampton ma przed sobą, powinna się zabrać najpierw za nie. Jeśli "Strażnicy" czy "V jak Vendetta" rozbudziły apetyt na kolejne dzieła mistrza, to wgryźć się w "Prosto z piekła" czy "Prometheę". Albo w jego jednostrzałowe ciekawostki, które zmajstrował dla universum DC. Jest w czym przebierać. "Skizz" to komiks dla hardkorowców. Dla tych, którzy przebrnęli przez te bardziej znane dzieła Moore'a, ale wiedzą że każdy jego komiks – kiedy by nie powstał i czego by nie tyczył – jest komiksem trafionym. Przemyślanym i kompletnym. Może czasem mniej porywającym. Może czasem bez tego błysku geniuszu, ale na pewno odbijającym w jakiś sposób jego skalę. I właśnie taki jest "Skizz".

Powstał on w czasach gdy Moore jeszcze nie miał dzisiejszego fejma oraz renomy, i nie zawsze mógł robić to, co by w danym momencie chciał. Ciągle jeszcze rozwijał się jako artysta i szukał dróg ekspresji. "Skizz" natomiast, choć przysłowiowej dupy nie urywa, pokazuje że Moore, nawet klepiąc po swojemu tą samą historię, którą gówniarzeria z całej kuli ziemskiej obejrzała w zeszłe wakacje, potrafi powiedzieć coś oryginalnego. Albo może raczej – coś więcej. Pokazuje tą samą niemal opowieść w sposób dużo bardziej dorosły, dosadny, spsychologizowany i przekonywający. Może nie wykorzystuje jeszcze w pełni możliwości medium komiksowego, ale jest jak ten poborca podatkowy z dowcipu, który to z wyciśniętej wcześniej cytryny wyżyma jeszcze pół szklanki soku. Pytanie jednak – kto chce się o tym przekonać, skoro sama historia nie porywa? Według mnie ci, którzy chcą wiedzieć, jak kształtował się warsztat Alana. Jakie rzeczy tworzył Moore, zanim wymyślił "Strażników". Tacy odbiorcy powinni być z lektury tego - raczej niezobowiązującego komiksu – usatysfakcjonowani. Ja byłem.

środa, 26 stycznia 2011

#680 - X2: Tajemnica zaginionego komiksu

A było to tak - w listopadzie na łamach Ziniolowego cyklu kibicowskiego ujawnił się nowy projekt Dariusza Cybulskiego i Daniela Grzeszkiewicza - X2. Przedsięwzięcie, które z miejsca oczarowało parę osób z komiksowego środowiska, a mi przypomniało pewną informację prasową sprzed kilku miesięcy. Po autorach spodziewano się rasowej zeszytówki w starym dobrym stylu. Swoje zrobił również materiał graficzny - znakomite rysunki Grzeszkiewicza podkreślone rewelacyjnymi kolorami rozbudziły apetyty co poniektórych. W tym i moje.Był więc hajpik na łamach Ziniola, lans na kilku serwisach, dyskusje na forach. Zapowiedziano uroczyste spotkanie z autorami w warszawskim "Sensie Nonsensu", na dzień 18 grudnia 2010. Odczuwało się atmosferę oczekiwania; zdarzały się nawet odważne głosy, że X2 to murowany kandydat do tytułu polskiego komiksu roku 2010 i może nieźle namieszać na ryneczku. Nadszedł wreszcie dzień wielkiej premiery... i kamień w wodę. Komiks nagle zniknął z medialnego radaru. Od 18 grudnia ni huhu w publicystyce i serwisach, żadnych recenzyjek, opinii, spazmów, hejterzenia. Tak wiem, taka nagła popremierowa cisza, po wzajemnym nakręcaniu się tuż przed, nie jest szczególnie rzadka w przypadku polskiego poletka komiksowego.

Problem jednak w tym, że do tej konkretnej premiery nigdy nie doszło.

Traf chciał, że tego dnia akurat zaplanowaliśmy w "niesławnej" Kawangardzie naszą Kolorową wigilię. Wigilia była o 19.00, premiera "X2" miała mieć miejsce o 16.00 - siłą rzeczy, kilka osób postanowiło zaliczyć obydwa wydarzenia. Sam pojawiłem się tylko w Kawangardzie, nie chciało mi się wcześniej jechać na Wileńską - dlatego uczciwie przyznaję, że bazuję na informacjach z drugiej ręki. Wiadomo na pewno, że premiera się nie odbyła się z przyczyn nadzwyczajnych. Jeden ze współautorów nie dotarł na miejsce z powodu nieprzewidzianych okoliczności; a że akurat miał przy sobie prawie cały nakład, więc nie było czego pokazać na premierze. To jest informacja, jaką dostali ludzie obecni na spotkaniu i którą potem przekazali dalej.

No i luz. W pełni rozumiem, że los pokrzyżował plany i spotkanie nie mogło się odbyć, to się niestety zdarza. Nie do końca podoba mi się jednak fakt, że od ponad miesiąca nie ma żadnej informacji ze strony autorów nt. dalszych losów projektu. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle "X2" trafi do obiegu - ewentualni nabywcy tu i ówdzie wciąż dopytują się o ten komiks, szydercy zaś pokątnie wspominają, że cała akcja mogła być po prostu sprytnym happeningiem. Jasne, autorom może już się po prostu nie chcieć i ich sprawa, czy cokolwiek w końcu wydadzą czy nie. Tyle, że po rozkręceniu takiej akcji promocyjnej i rozbudzeniu zainteresowania potencjalnych czytelników należałoby im się kilka słów wyjaśnienia. Szkoda, że zabrakło jakiegokolwiek oficjalnego komunikatu w tej sprawie, który rozwiałby różne plotki i uciął dalsze wyczekiwanie. Osobiście jestem dość wyczulony na brak prostej i konkretnej informacji na temat tego "co dalej?" i irytują mnie takie sytuacje. Nie żebym tu zarzucał jakieś machloje, po prostu apeluję o większy profesjonalizm, który może być przykładem dla innych.

Mam nadzieję, że wkrótce sprawa się wyjaśni. I jeszcze większą, że "X2" jednak się ukaże.

wtorek, 25 stycznia 2011

#679 - Alan Moore’s Courtyard

W naszym cyklu poświęconym Alanowi Moore'owi już po raz drugi gościmy Jerzego Łanuszewskiego na naszych łamach. Tym razem Gordon wziął na warsztat niewielkich rozmiarów historię, ale z różnych powodów, o których można przeczytać poniżej, całkiem interesującą. A to nie ostatni z tekstów poświęconych Mistrzowi z Northampton, i nie ostatni napisany przez gościa...
Komiksów nawiązujących do twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta powstało multum. Dość wspomnieć te, które ukazały się na naszym rynku – "Lovecraft" z serii "Obrazy Grozy", "Hellboy", "Dylan Dog", czy rodzima "Josephine" Clarence'a Weatherspoona. Dziwnym więc nie jest, że i Alan Moore dołożył kilka cegiełek do bluźnierczego świata Mitów Cthulhu. Pewne nawiązania można było zauważyć w drugim tomie "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów" i w "Black Dossier". Powstała też seria tekstów czysto lovecraftowskich pod tytułem "Yuggoth cultures", które Anthony Johnston zaadaptował do formy scenariusza komiksowego. W tym zbiorze miał pierwotnie ukazać się "Alan Moore's The Courtyard", ale ostatecznie wyszła z tego oddzielnie wydana, dwuzeszytowa historia.

Agent federalny prowadzi śledztwo w sprawie trzech dziwnych, pozornie ze sobą związanych morderstw. Trop prowadzi do klubu Zothique i nowego narkotyku o nazwie Aklo. Trudno napisać coś więcej, by za bardzo nie zdradzić fabuły – to naprawdę krótka historia.

Oprócz "lovecraftowatości" samej historii, Moore niejednokrotnie mruga do czytelnika: "Ja znam Lovecrafta na wyrywki i ty też. Więc pobawmy się trochę. Niech wystąpi zespół Ulthar Cats, z wokalistką nazywającą się Randolph Carter. Niech grają kawałek zatytułowany Zann Variations. Bawimy się? Bawimy się. A zaraz będzie strasznie." I rzeczywiście jest. Mimo współczesnych dekoracji, Moore doskonale oddał ducha opowieści Samotnika z Providence. Idealnie uchwycił to, o co chodziło Lovecraftowi - kosmiczną grozę, kruchość ludzkiego umysłu, szaleństwo dopadające tych, którzy odważyli się sięgnąć po wiedzą dla nich nieprzeznaczoną.

Trochę gorzej jest z rysunkami. Jacen Burrows, etatowy ilustrator wydawnictwa Avatar Press ("Chronicles of Wormwood", "Crossed") jest grafikiem przyzwoitym, ale zupełnie nie radzi sobie z przedstawianiem bluźnierczych i nieopisywalnych istot z otchłani kosmosu. Jego styl jest zbyt czysty i naturalistyczny, a tu przydałaby się nutka szaleństwa, trochę tajemniczości, niedopowiedzeń...

"Alan Moore's The Courtyard" jest pozycją dobrą, jednak przeznaczoną głównie dla miłośników twórczości Lovecrafta. A ci, którzy miłośnikami nie są? Może wreszcie powinni nimi zostać?

poniedziałek, 24 stycznia 2011

#678 - Rok 2010 okiem twórców

Podobnie, jak w roku ubiegłym, także i w tym, przy okazji naszych rozrachunków ze "starym rokiem" oddajemy głos komiksowym artystom. Olga, Piotrek, Maciej, Marcin, Wojciech i Robert opowiadają o tym, jaki ten ponoć feralny, kryzysowy 2010 rok był. I okazuje się, że wcale nie był taki zły. Rozpoczynamy wrażeniami Olgi Wróbel, a później w kolejności alfabetycznej oddajemy głos męskiej części podsumowania - zapraszamy do lektury!

Zazwyczaj jestem miła i nie krytykuję nic, ani nikogo ze strachu, że ludzie przestaną mnie lubić, ale w tym roku doszłam do wniosku, że może wreszcie czas przestać się tym przejmować. Dlatego też zacznę od narzekania.

W tym roku rozczarowało mnie PSK, które zapowiadało się na prężną grupę ludzi z pomysłami, którym będzie chciało się coś zmienić i wyciągnąć komiks polski z małej niszy do nieco większej. Tymczasem po Komiksowej Warszawie, która zebrała nieco pochwał, ale też wiele krytycznych uwag, zapał oklapł niczym duszek w XI Księdze Tytusa. Na posterunku został tylko Tomek "spałem w tym tygodniu 4 godziny" Pastuszka, organizując pod Sejmem akcję Publicznego Czytania Komiksów Przeciwko VAT. Nie będę się tutaj bawiła w publiczne i subiektywne szukanie winnego, tym bardziej, że PSK z minionego roku to także ja. Powiem tylko, że bycie działaczem tak mnie zniechęciło do tego typu aktywności, że postanowiłam w przyszłości skupić się tylko i wyłącznie na pracy nad komiksami. To jedyny sposób, w jaki mogę pomóc – robiąc albumy na przyzwoitym poziomie.

W nurcie krytyki, podobało mi się to, co napisał Karol Konwerski, chyba na facebooku (jeżeli się mylę i przypisuję tę myśl niewłaściwemu autorowi, przepraszam) o środowiskowym samozachwycie i chwaleniu z automatu wszystkiego, co się tylko da z dwóch przyczyn: albo ku chwale polskiego komiksu albo według mechanizmu "lubię go/ją, pijemy razem na festiwalu, nie mogę powiedzieć, że to kiepskie, bo będzie mu/jej przykro". Zauważyłam to też u siebie. Stąd powyższe akapity – w ramach ćwiczenia szczerości. Podobał mi się też boleśnie prawdziwy tekst Tomasza Pstrągowskiego "Nikt was nie kocha" w "Bicepsie", chociaż akurat "7 tygodni" Januarego Misiaka to mój ulubiony polski komiks w tym roku ( z zagranicznych – "Epileptic" Davida B. i "Mój syn" Schrauwena).

Jestem też dość zniesmaczona całą aferą wokół komiku kobiecego, i nie dlatego, jak można by przypuszczać, że godzi we mnie jako "twarz polskiego komiksu kobiecego" (do którego to miana nigdy nie pretendowałam), ale dlatego, że w tej dyskusji widzę mnóstwo zacietrzewionych ludzi, posługujących się pojęciami, które nie do końca rozumieją lub piszących całe elaboraty z punktu widzenia "bo mi się wydaje" i oczekujących, że może to być poważnym głosem w dyskusji. Na studiach humanistycznych nauczyłam się wiele, ale przede wszystkim wbijano nam do głowy, że nauki takie, jak chociażby krytyka literacka to dyscypliny ścisłe, w których obowiązują standardy starannego formułowania osądów według precyzyjnych, ostrych kryteriów, a "wydawać się" nam może najwyżej w niedzielnej rozmowie na obiadku u rodziców. I taki właśnie status przysługuje tym opiniom – subiektywnych pogawędek, a nie rzetelnego opisu stanu rzeczy. Tymczasem ze zdumieniem patrzyłam, jak w kolejnych flame'ach walczy armia ludzi, którzy zjedli wszystkie rozumy i mają monopol na rację. Na tym tle pozytywnie wyróżnił się w komentarzach pod tekstem Gizickiego i Wyrzykowskiego na "Kolorowych Zeszytach" Maciej "Repek" Reputakowski, co nie zostało jednak docenione przez jego współdyskutantów, niezbyt zachwyconych tym, że nagle pojawia się ktoś z solidnym aparatem badawczym (przepraszam za dwuznaczność). Co do samej afery, cóż. Gender studies (studia nad płcią kulturową) są faktem, czy się to polskim twórcom obojga płci podoba czy nie. Tak samo krytyka genderowa i wynikające z niej klasyfikacje. Można się z nimi nie zgadzać, ale negowanie ich racji bytu jest, delikatnie mówiąc, niepoważne.

U mnie wszystko dobrze, może z wyjątkiem syndromu opuszczonego bloga, na którego nie mogę wrzucać "Silva Rerum", żeby nie zdradzać czytelnikom, jak będzie wyglądało. Rok 2010 był pracowity, okraszony występami w prasie i telewizji, rok 2011 zapowiada się jeszcze bardziej ekscytująco, ale to na razie tajemnica.

Chciałabym zakończyć noworocznymi podziękowaniami dla Centrali, która zaczęła mnie wspierać zanim jeszcze napisałam pierwsze zdanie scenariusza, dla Dominika Szcześniaka, który kibicuje mi na swoim blogu i dla ekipy BFK za robienie najlepszego festiwalu komiksowego w Polsce. Dziękuję też Danielowi za cierpliwe wyjaśnianie mi arkanów rysowania dłoni w różnych konfiguracjach.

Nie mogę określić ubiegłego roku innym słowem niż znakomity. Obfitował w masę pozytywnych momentów, które na zawsze odmieniły moje życie i "nic w nim już nigdy nie będzie takie jak przedtem!", jak to w superbohaterskich komiksach bywa. A zaczęło się od "Komiksowego Becikowego". Był to komiks, który jeszcze przed przeczytaniem dostarczył mi największej ilości wzruszeń i pozytywnych emocji. Nawet teraz, kiedy piszę te słowa, kręci mi się w oku łezka na samo wspomnienie. Ale pomimo pojawienia się na świecie mojego synka (w lutym 2010), na szczęście znajduję czas na komiksowanie (Ewelina, dzięki za wsparcie i wyrozumiałość - jesteś najlepsza!).

Wraz z Tomkiem Pastuszką, Bartkiem Sztyborem i masą świetnych ludzi pchamy wózek pod tytułem "Karton". W 2010 wypuściliśmy cztery numery magazynu, plus zeszyt z przygodami Ratmana Tomka Niewiadomskiego. Myślę, że jest całkiem nieźle, a będzie jeszcze lepiej. Oczywiście jednym z najważniejszych zeszłorocznych wydarzeń jest premiera "Tainted". Zbiorek krótkich, niemych historii miłosnych podsumował zaledwie początek mojej współpracy z Bartkiem Sztyborem. Początek, bo obaj mamy nadzieję, że nasza kooperacja potrwa jeszcze wiele, wiele lat, a jej owocem będą liczne albumy i plejada nietuzinkowych bohaterów. Chętnie chwalę się albumikiem zagranicą, czego efektem są wzmianki o nim na kilku zagranicznych serwisach, m.in. na węgierskim portalu Kepregeny.net.

Swoje cienkopisy maczałem w antologii "Sceny z życia murarza", a w "Kolektywie" ku radości jednych i ubolewaniu innych ukazały się dwie nowe przygody Kapitana Minety. Wspólnie z Asu rozpoczęliśmy współpracę z dziecięcym magazynem "Tropami przyrody", gdzie opublikowaliśmy trzy odcinki komiksu "Doktor Leszcz i przyjaciele". To kolejna rzecz, z której jestem bardzo zadowolony, bo robienie komiksów dla dzieciaków to opcja, która daje mi mnóstwo frajdy i chodziła za mną od dłuższego czasu. A jeśli już przy dzieciakach jesteśmy, to w ostatnim "Ziniolu" znalazła się 8-planszowa historyjka, którą narysowałem do scenariusza Dominika Szcześniaka. Jest to zapowiedz dłuższej rzeczy, skierowanej do młodszego czytelnika. Strasznie się jaram tym projektem i żeby nie zapeszać nic więcej już nie napiszę. Zbierając moje publikacje do kupy, warto jeszcze wspomnieć o kilku małych, ale bardzo fajnych drobiazgach, jak plansza o Zachęcie w "Komiksowym przewodniku po Warszawie" (sc. Bartek Sztybor), stworzona we współpracy z Szymonem Holcmanem jednoplanszówka do "Antologii memoria Janusza Christy", strip w "Lodach" (znowu Sztybor), pin-up w "Osiedla Swoboda".

Podsumowując zeszły rok nie mogę nie napisać o komiksie, który w holenderskim konkursie Plastiken Plunk zdobył nagrodę publiczności. "Just One Different Thought" do scenariusza Bartka Sztybora i ze znakomitymi kolorami Tomka Pastuszki nie znalazł uznania w oczach jurorów emefkowego konkursu i postanowiliśmy spróbować szczęścia gdzie indziej. Holendrzy umieścili nas w finałowej dwunastce, a internauci wyklikali nam trofeum. Następstwem tego wydarzenia jest ipadowa wersja "Tainted" (poszerzona o nagrodzony komiks) dystrybuowana przez holenderską firmę StripDatabank. Wspomnę jeszcze, że w brytyjskim magazynie internetowym Comical Animal ukazał się odgrzebany przeze mnie szort "Nine Lives", który kilka lat temu narysowałem do scenariusza Mikołaja Tkacza z kolorami Norberta Rybarczyka. Uznałem, że rzecz jest na tyle sympatyczna, że można bez obciachu zaprezentować ją zagranicznym czytelnikom. Drobna rzecz, ale zaowocowała nawiązaniem fajnego kontaktu z twórcą serwisu, Jimem Medwayem i być może w przyszłości coś się jeszcze z tego urodzi.

2010 rok przyniósł mi również udział w komiksowych imprezach. W Warszawie, Gdańsku i Łodzi jak zwykle bawiłem się znakomicie w gronie ludzi, z którymi dzielimy wspólną pasję. Szczególnie mile wspominam prelekcję o tworzeniu komiksowych bohaterów, którą poprowadziliśmy ze Sztyborem na BeFKa. Przyszło naprawdę sporo młodych ludzi i wywiązała się ciekawa dyskusja z Mateuszem Skutnikiem. Lubię takie akcje i mam nadzieję, że tym roku również ich nie zabraknie. Smuci fakt coraz mocniej zarysowującego się kryzysu na polskim rynku komiksowym, ale nie wpływa on (przynajmniej na razie) negatywnie na mój zapał do rysowania. Cały czas czuję zajawkę i nie mam zamiaru zwalniać. Wręcz przeciwnie, plany na nadchodzący rok są ambitne i mam nadzieję, że uda się bez przeszkód nadal komiksować. Życzę naszym wydawcom, żeby przetrwali ten ciężki czas i dali radę. Oprócz tego, że rysuję komiksy, jestem również ich czytelnikiem i drobnym kolekcjonerem i nie wyobrażam sobie, że nie będę mógł dostawiać na półkach kolejnych świetnych albumów wydawanych przez naszych edytorów.

Jeśli chodzi o 2011, to plany są, jak już wspomniałem ambitne, ale nie chcę tu się szczegółowo z nich zdradzać, żeby nie rozśmieszać Boga:)

W porównaniu z poprzednim rok 2010 był dość intensywny. Miałem kilka faz na ostre zasuwanie, a z drugiej strony zrobiłem sobie w międzyczasie miesiąc wakacji pod palmami. Właściwie udało mi się dotrzymać prawie wszystkich swoich komiksowych postanowień. Doprowadziłem do wydania dwóch niezłych albumów ("Laleczki" i "Sceny z życia murarza"), wystartowałem z webkomiksem ("Degrengoland") i emocjonowałem się premierą dwóch kolejnych gier wyprodukowanych pod szyldem pastelgames. Ogólnie każde przedsięwzięcie rysunkowe miało satysfakcjonującą otoczkę związaną z ujawnieniem danego materiału. Zwłaszcza MFK był dla mnie osobistym przełomem. Jako artysta czuję się doceniony, ale nadal nie jestem dopieszczony jako twórca. Czasami mnie to nieco irytuje, ale nie powoduje frustracji, raczej mobilizuje w stylu "ja wam jeszcze pokażę" albo "jeszcze przyjdziesz ze szklanką po sól". Czuję, że przez ostatnie 10 lat przeszedłem do wyższej ligi, ale czasami czuję się jak "cudzoziemka w raju kobiet".

Obecnie na tapecie mam kilka projektów z bardzo dużym potencjałem. Powoli zaczynam się też otwierać, jako scenarzysta i zaczynam ufać swoim możliwościom. Ale tutaj jeszcze długa droga przede mną. Rok 2011 będzie dla mnie sprawdzianem, bo mam zamiar poświęcić się całkowicie autorskiemu albumowi. Czeka mnie ogromna ilość pracy, ale jednocześnie czuję że ten rok będzie pasjonującym wyzwaniem. Już się nie mogę doczekać! Albumu w roku 2011 nie planuję. Plan minimum to dwa odcinki "Najwydestyluchniejszego" w "Kolektywie".

W komiksowie miniony rok można podsumować sporym plusem. Tak, jak się spodziewałem (i o czym pisałem w podsumowaniu na "Kolorowych Zeszytach" rok temu), ukazało się sporo niezłych polskich albumów. Na stronie "Ziniola" stale kibicujemy polskim twórcom, wiadomo więc, co w trawie piszczy i jestem głęboko przekonany, że utrzymamy rosnący trend. Kto uważa inaczej, ten niestety z reguły chuja się zna na polskim komiksie i po prostu pierdoli farmazony. Fakty mówią za siebie i nie ma sensu gadać niepotrzebnych rzeczy. Lista wydanych polskich albumów to samo dobro. Nie jest tego dużo, ale jak na naszą skalę, pod względem ilości jest przyzwoicie. Robimy swoje. Dokładamy cegiełkę do polskiej kultury.

Co mnie martwi, to postępujący niedowład segmentu zinów. Nie jest ich dużo, sprofesjonalizowały się pod względem edycji i prezentowanego materiału, ale straciły jaja. Tutaj mają rację piewcy komiksowych lat '90, którzy pamiętają, że pomimo ogólnej masakry i kłód rzucanych pod nogi, w zinach wrzało, jak w tyglu. Ścierały się poglądy, eksperymentowano na dużą skalę. Skutkowało to często brnięciem w ślepe uliczki, ale trafiał się też świetny materiał, który jest pamiętany do dziś. Obecnie mamy bezwładny pęd ku poincie i prymat sitcomu. Rzemieślniczo sprawne komiksiki o niczym. To mnie zraża do zinów. Czytam komiksy twórców, którzy mają u mnie kredyt zaufania, ale czasami zaczynam wątpić, gdy widzę wszechobecną stratę czasu i marnotrawienie talentu na pierduły. Ale to jest tylko moja prywatna opinia, gdyż kibicuję mądrym, przemyślanym dziełom pisanym nie przez idiotów i nie dla idiotów. Tak więc w grę wchodzi kwestia targetu. Do zinów straciłem serce, nudzą mnie. Nawet nie chciało mi się robić przeglądu do ostatniego numeru "Ziniola". Raczej nie będę się więcej zajmował tą tematyką.

Co do samego "Ziniola", to w związku z (mam nadzieję, że tymczasowym) zdjęciem z ramion Dominika Szcześniaka wielkiego ciężaru przygotowania kolejnych numerów pisma, na pewno rozbuduje się jego mutacja internetowa. Polecam śledzić stronę magazynu i czekać na zmiany. Zakończenie wydawania magazynu u Timofa nie jest ostatnim powiedzianym słowem. Nie gasimy światła – wręcz przeciwnie. "Ziniol", jako marka w komiksowie nie zginie. Dominik ciągnie ten wózek już przez 50 numerów, hibernacje zdarzały mu się kilkukrotnie. Wiadomo jak to jest, gdy wszystkim zajmuje się jedna osoba. Do tematu chętnie wrócę za rok. Zobaczymy wspólnie, co "Ziniolowi" udało się zrealizować. Ja ze swojej strony postanowiłem pomóc i dla dobra publicznego uszczknąłem trochę czasu, który mógłbym poświęcić na doglądanie swojego blogaska. Na rzeczonym, nadal będę regularnie kibicował sobie. W końcu, nikt inny za mnie tego nie zrobi.

Tu mi się narzuca apel do twórców:

Kochani! Nikt za Was nie zajmie się promocją Waszych talentów. Po to mamy serwisy komiksowe takie, jak "Kolorowe Zeszyty", "Ziniol", "Komiksomania", "Aleja Komiksu", "Gildia" czy "Polter", aby z nich korzystać. Współtworząc je, pomagamy przede wszystkim sobie. Ideałem jest spokojna praca nad komiksami w zaciszu pracowni, ale czasami trzeba wyjść do ludzi i coś zaproponować. Weryfikacja, uwagi redaktorów, wymiana opinii, feedback – to wszystko jest bardzo ważne! Napierdalajmy, ale nie bądźmy odludami, bo stąd tylko krok do frustracji, zniechęcenia i ciśnięcia komiksami w kąt.

Zacznę od tego, że w tym roku znów miałem nogę w gipsie i to w czasie matur. Skoro już zostałem przymuszony do siedzenia w domu w maju, odebrałem to jako dostateczną karę za wszystkie występki i zamiast dokładać sobie nauki, zacząłem rysować drugi album. Skończyłem na stronie dwunastej. W wakacje naszkicowałem sześćdziesiąt stron albumu, ale innego. Potuszowałem jedną i odpadłem, to nie to. W te same (bo studenckie) wakacje dogadałem się z jednym scenarzystą i zaczęliśmy produkcję kolejnego, ale wciąż drugiego albumu. Wiem, że uda nam się go zrealizować, a relację z postępów będziecie mogli śledzić na blogu, który w tym roku stanie się czterolatkiem.

Jeśli chodzi o przygotowywanie "Kapitana Sheera", motywator blogowy sprawdził się w 100%. Dziękuję z tego kolorowego miejsca wszystkim komentującym, naprawdę bardzo nam pomogliście. Decyzja o wydaniu "Kapitana Sheera" zapadła ostatniego dnia Komiksowej Warszawy, album ukazał się na Bałtyckim Festiwalu Komiksu (przepraszam, że podczas spotkania ciągle kierowałem mikrofon w stronę głośników, wywołując poruszenie zebranych), więc tempo było słuszne. Rozumiem, że dla Kultury Gniewu nie była to łatwa decyzja wydawnicza i tym bardziej doceniam zaufanie, jakim nas obdarzono. Gdyby kogoś to ciekawiło – z Kulturą współpracuje się świetnie.

Wydaje mi się, że w tym roku pisano o komiksie więcej, niż dotychczas. Sam natknąłem się na parę wystąpień w telewizji i artykułów w prasie ogólnopolskiej. Przechodząc z powrotem na grunt osobisty, muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiej ilości recenzji mojego komiksu. Pisano o nim w kilkunastych miejscach, od blogów po ogólnopolskie dzienniki, a także mówiono w radiowej Jedynce (audycja "Plus-Minus") i Radio Jarosław.

Na koniec może jeszcze o planach. Moim niespełnionym marzeniem, którego prób realizacji na razie się nie podejmuję, jest zilustrowanie jakiegoś artykułu w ogólnopolskim magazynie. Projektem, który leciutko zahacza o to marzenie, ale ma jednak inny wymiar, jest nawiązanie przeze mnie i Łukasza Grassa współpracy, której forma zostanie przedstawiona czytelnikom mojego bloga jeszcze w styczniu. W przerwie międzyświątecznej zapadła kolejna decyzja. Wraz z jedną z najzdolniejszych polskich rysowniczek komiksów zaczynam realizować nowy, duży i strasznie ciekawy od strony artystycznej projekt na cztery ręce. Więcej o tym przeczytacie tam gdzie zawsze, pewnie na przełomie stycznia i lutego (już wiadomo, że chodzi o komiks z Lagu i Lagu - przyp.red.)

Poza tym w 2010 roku nauczyłem się prowadzić samochód i robić placki z cukinii.


Rok 2010. Rok kryzysu. Wszystko się wali. Takie podobno chodziły słuchy. Dla mnie miniony rok był naprawdę udany. Co sylwester powtarzasz sobie, że wreszcie zmienisz coś w swoim życiu i nagle niespodziewanie dotrzymujesz danego sobie słowa. Ale tak patrząc dogłębniej – rozbijmy go na kategorie:

"The Movie": początkowo planowałem tylko trzy sezony, ale nie wytrzymałem bez tych postaci nawet roku. Czwarty sezon wrócił, ale pracy nawaliło tyle, że postanowiłem się powyręczać znajomościami. No i udało się też wbić do Stopklatki, co sprawiło, że mogłem podjąć ryzykowną decyzję porzucenia stałej, ciepłej posadki w firmie, która dostarczała mi weny na wieczne twitterowe narzekanie i wyprowadzić się na drugi koniec kraju. Doskonała decyzja i póki co jej nie żałuje. Czekały na mnie zlecenia, Stopklatka i cała masa innych rzeczy - w tym albumowe "TheMovie", które planuje od kilku lat. Powstały już trzy wersje początku, liczę, że rok 2011 pozwoli mi wreszcie opowiedzieć tę historię. Długo nie byłem pewny czy przedłużę "TheMovie" o piąty sezon. Niedawno jednak udało mi się znaleźć doskonałe rozwiązanie, aby "TheMovie" trwało dalej, ale w nieco innej formie niż dotychczas. Nie chcę jeszcze wchodzić w szczegóły, bo projekt jest wciąż w dość wczesnej fazie rozwoju.

"Robociki" seria, którą razem z Demem stworzyliśmy by tłuc ludzi na portalu bitwy.com, a potem jakoś tak przeszła do okazjonalnych szortów. W tym roku wznowiliśmy ich działalność głównie dzięki "Braku zrozumienia dla realizmu". Dzięki temu roboty powróciły w nowym "Kolektywie" i świątecznym specjalu na Kolorowych. Obecnie siedzę nad kolejną ich przygodą do ósmego "Kolektywu". Co dalej, to się okaże.

"Scientia Occulta": to trochę taki projekt roku. Miało być skromnie, a wyszło z pompą. Po skończeniu 3. sezonu "TheMovie" chciałem odpocząć i zacząć osobny paskowiec w innym klimacie. Wymyśliłem historię, narysowałem pasek i się ze wstydu schowałem, bo moja kreska do poważniejszych tematów zupełnie nie podchodzi. Zrobiłem to, co każdy by zrobił na moim miejscu - "przekonałem" Łukasza Okólskiego by to rysował. Zapieprzaliśmy solidnie, ale komiks udało nam się skończyć. W sprzedaży powinien być na Komiksowej Warszawie.

"Kolektyw": nasze dziecko rośnie i chowa się dobrze. Ma elegancki grzbiet i lepsze komiksy w środku. Jestem strasznie zadowolony ze strony, w którą magazyn zmierza. Nie będę ukrywał, że z moich serii również jestem zadowolony. To "Recours" i "Drużyna A.K", która zostanie przechrzczona na "Rycerz Janek przedstawia" i skupiać będzie różne szorty osadzone w uniwersum znanym z historii z Rycerzem.

Podkasting: "Schwing" się rozrósł. Dużo bardziej niż spodziewałem się tego, kiedy po pijaku namawiałem Konrada do nagrania pierwszego odcinka. Postanowiłem odejść po 100-tnym odcinku, ponieważ zaczynała mnie nużyć zabawa w radio. Mieliśmy lepszą organizację, lepszy dźwięk i systematyczność, ale drażniło mnie to, że nie mogę przeklinać i mówić bardziej kontrowersyjnych rzeczy. Nie musiałem ich mówić, ale brakowało mi tej psychicznej swobody, że w każdej chwili mogę. Brakowało mi tego luzu, który towarzyszył nam na początku. Tak właśnie narodziła się "Spuścizna". Chciałem gadać z kumplami na przeróżne tematy, bez obaw, że ktoś wyżej da mi po łapach, jeśli przemycę do wypowiedzi malutką "kurwę". Cały czas dorzucamy kolejne pomysły na urozmaicenie podcastu, więc myślę, że zanim dojdziemy do 10 odcinka formuła "Spuścizny" powinna być już porządnie opracowana. Póki co motamy się z kwestiami technicznymi i organizacyjnymi, ale to przecież zabawa, więc nie ma się co spinać, prawda?

Imprezy: Było ich dużo. To był dla mnie naprawdę imprezowy rok. Postanowiłem nie opuszczać komiksowych spotkań i jeśli dobrze liczę, to jedynie Leszka w tym roku nie zaliczyłem. O każdej z nich da się powiedzieć coś miłego:

- Ligatura: Bawiłem się doskonale, mimo przeziębienia (które skutecznie odeszło kiedy zacząłem popijać Tabcin piwem). Udało mi się nawet poznać moją dziewczynę.
- Wąsata premiera: Śledziu, Kolektyw i Marek Lachowicz. Wszyscy zapuściliśmy wąsy i bawiliśmy się przednio. Zaskoczenie wieczoru to darmowy egzemplarz "Osiedla Swoboda" (w życiu bym się nie spodziewał, że narysowanie jednego, malutkiego pinupu zapewni mi egzemplarz "autorski"), czyli bonusowa kasa w kieszeni do przepicia. Co też zrobiłem.
- FKW: Cudowna impreza, przynajmniej dla mnie. Cała masa znajomych twarzy i bar z alkoholem pod ręką. Największe zakupy w moim życiu. Do domu przywiozłem chyba 11kg komiksów i odciski na dłoniach od noszenia torby.
- Bydgoszcz: kameralny wieczór z tańczącym KaeReLem i naprawdę niesamowitym hostelem. Tanio i na wysokim poziomie. Cztero-gwiazdkowy hotel w którym nocowałem na wyjeżdzie służbowym nie był tak przytulny.
- BFK: striptiz, komiksy i plaża. Czego chcieć więcej od wyjazdu nad morze?
- MFK: jak zawsze klasa. Wielkie wydarzenie, duża impreza i kupa zabawy. Gdybym tylko nie rozchorował się na samo after-party. Ale wspominam bardzo miło!

Rok temu pisałbym te słowa w mieszkaniu rodziców, zapewne o godzinie 22, bo trzeba będzie szykować się do snu. Obecnie jest godzina 3:13, mieszkanie rodziców jest prawie 600 km stąd, a ja jutro wstanę pewnie po 12 i zacznę poprawiać ten tekst. Usiądę wygodnie, podrapię się po brodzie, łyknę herbaty i z uśmiechem spojrzę na 2011 rok. Rok w którym dostanę w łapki mój pierwszy gruby twardo-okładkowy album. Rok w którym po raz kolejny zabiorę się za "Festiwal Filmowy". Rok, który jeśli Wszechświat pozwoli, będzie przynajmniej w połowie tak dobry, jak poprzedni. Czego sobie i wam życzę. Chyba, że wasz rok 2010 ssał. Wtedy nie.

Rok 2010 minął bardzo szybko. Do takiego stopnia, że sprawy, które działy się w 2009 roku, mieszają mi się z rokiem ubiegłym. Osiemdziesiąt procent mojego "wolnego" czasu poświęcałem na robienie komiksów. Większą część zabierał mi jeden projekt, nad którym od wielu lat pracuje i chciałbym ukończyć go w tym roku. Mam na myśli "Szelki" do scenariusza Jerzego Szyłaka.

Trzydzieści procent ze stu zajęły mi krótkie formy stworzone z różnymi autorami. Wolna ekspresja komiksowa "Filtr codzienności" z Dominikiem Szcześniakiem, "Egzamin z Norwidem" do scenariusza Pawła Timoiejuka, który ukazał się w "Przewodniku po Warszawie", "Mendy", zrobione razem z Pawłem Kumpiniewskim do zina "Biceps". Tam również ukazał się jednoplanszowy komiks bez tytułu, który popełniłem z Przemysławem Pawełkiem. Zrobiłem też kilka krótkich historyjek, które nie miały ukazać się w druku. Powstały od tak, po prostu. Wolne formy, wolne myśli. Natchnienie wywołane chwilą. Są to komiksy: "Muzyka", "Początek końca", "Magik", "Dziecięce zabawy" i "XXX". Resztę czasu poświęcam robieniu ilustracji i innych projektów graficznych. Niestety większą część mojego życia zabiera praca (tak to już jest, z tą pracą), która pozwala mi kupować komisy w Empiku, a nie czytać komiksy w Empiku.Inaczej mówiąc - mam na chleb. Jak najwięcej czasu staram się poświęcać ludziom mi bliskim. Najgorsze jest to, że to bardzo mało czasu.

Z rokiem 2010 zakończyłem współpracę z "Ziniolem", która polegała na przerabianiu obcojęzycznych tytułów w komiksach zagranicznych na tytuły polskie. Podobnie było z onomatopejami. Mam nadzieję, że nie przez to magazyn znika z półek. W 2010 roku w kilku głowach urodziło się parę projektów, które są w fazie powstawania... Pozdrowienia dla tych, którzy wiedza, że o nich mowa!

Jeśli chodzi o polską scenę komiksową w 2010 roku, to w mojej ocenie, pod względem tytułów wydanych na naszym rynku, było słabiej niż w roku ubiegłym. Ale pod względem imprez znacznie, znacznie lepiej! Świetna organizacja, super atmosfera, wiele atrakcji. Oby tak dalej!