czwartek, 16 grudnia 2010

#644 - Zmutowane Czwartki (5): Rzut za 3

Na zakończenie moich "Zmutowanych Czwartków" chciałbym poświęcić nieco uwagi trzem komiksom, którym nie warto było pisać osobnych tekstów. Sięgnąłem po nie zachęcony nazwiskami twórców czy marką wyrobioną przez tytuły, i choć nie mogę powiedzieć, że się rozczarowałem, to z pewnością byłem daleki od zachwytu. Oto one:

"The Astonishing X-Men" (vol.3) #5: "Ghost Box" (Warren Ellis, Simone Bianchi)

Warren Ellis pisząc dla Marvela nie schodzi poniżej stałego, dobrego poziomu. Niekiedy spod jego ręki wychodzą rzeczy świetnie ("Nextwave", "Ultimate Trilogy"), a czasem "tylko" dobre (run w "Iron-Manie" i "Thunderbolts"). Na razie nie trafiłem na żaden komiks jego autorstwa, który okazałby się kompletnie nie wart uwagi. Pierwszy trejd "Astonishing X-Men" jego autorstwa nie był niewypałem, ale wyznaczył dolną granicę "dobrego poziomu" brytyjskiego twórcy.

W lecie 2008 roku, Ellis, wraz z rysownikiem Simonem Bianchim, przejął po Joshu Wheadonie i Johnie Cassaday'u świetnie przyjętą przez krytyków i czytelników serię "AXM". Ich run rozpoczął się w jubileuszowym, 25. numerze, kiedy nasi ulubieni mutanci byli już po przeprowadzce do słonecznej Kalifornii. Do sprawdzonego zespołu (Cyclops, Beast, Wolverine, Emma Frost, Armor) dołączyła Storm, a Collossus poszedł w odstawkę. Sześcioczęściowa historia "Ghost Box" rozpoczyna się od morderstwa, którego sprawcą miał być... mutant. Problem w tym, że żaden nowy homo superior od czasu Dnia M się nie urodził. Zespół Cyclopsa rozpoczyna więc dochodzenie, które naprowadzi ich na trop tajemniczych Ghost Boxów i tajnej wojny prowadzonej przez pewną postać z przeszłości X-Men, doskonale znaną polskiemu czytelnikowi...

Pisząc scenariusz Ellis poszedł po linii najmniejszego oporu, tworząc dość prostą opowieść. Niestety, jest w niej trochę głupot, w klasycznym, komiksowym stylu. Szału nie ma, choć fabuła ma przysłowiowe ręce i nogi. Momentów wywołujących w czytelniku uczucie zażenowania, jest (na szczęście) jak na lekarstwo. Nazwisko Ellis jednak zobowiązuje. Na wielki plus trzeba zaliczyć pyskatą Armor, która z miejsca zdobyła moją sympatię, na każdym kroku dogryzając Loganowi. Jeśli chodzi zaś o kreskę, to mam mieszane uczucia. Simone Bianchi z pewnością umie rysować, pytanie tylko brzmi - czy umie rysować komiksy? Oprawa graficzna w jego wykonaniu jest napakowana szczegółami, a kadry są gęsto zapchane do nieczytelności. Dodatkowo zabawa z układem ramek nie ułatwia lektury. Z drugiej strony nie można odmówić mu malarskiego rozmachu i przywiązania do detalu.

Jednym słowem: znośne.

"X-Force" (vol.3) #1: "Angels and Demons" (Craig Kyle i Chris Yost, Clayton Crain)

W Dniu M populacja mutantów licząca około 2 miliony w jednym momencie skurczyła się do kilku setek. Z małej społeczności, homo sapiens superior stali się gatunkiem na granicy wymarcia. Dla X-Men nastały ciężkie czasy, wymagające stanowczych metod, o czym doskonale wie Cyclops. W tajemnicy organizuje zespół od brudnej roboty, dowodzony przez Wolverine'a. Ich zadaniem jest uderzenie w tych, którzy chcieliby jeszcze bardziej uszczuplić populację mutantów. I trzeba przyznać, że Logan, Warpath, X-23, Wolfsbane, a później i Angel, nie cackają się. W swojej pierwsze misji na cel biorą Purifiers, organizację religijnych fanatyków, prowadzących świętą wojnę z mutantami.

Na chwilę obecną duet scenarzystów Yost-Kyle uchodzi za jedną z najlepszych rzeczy, jaka przytrafiła się x-tytułom od wielu, wielu lat. Pierwszy trejd nowego on-going ich autorstwa, który wystartował tuż po wydarzeniach związanych z "Messiah CompleX", nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. "Angels and Demons" to przeciętna opowieść o strzelających z wiadomo czego herosach, spośród innych wyróżniająca się sporą dawką brutalności. Poprowadzona bardzo poprawnie, choć niespecjalnie zachęcająca do zakupu kolejnych części. Yost z Kylem nie przekonali mnie, a przedłużyli jedynie swój kredyt zaufania.

Oprawa wizualna, za która odpowiedzialny jest Clayton Crain, jest niestety bliższa grafice z mini-serii "Ghost Rider: Droga do Zatracenia", niż rysunkom z "Universe" czy "Bez Honoru". Jego podrasowane cyfrowo rysunki są zwyczajnie paskudne i odpychające. Choć da się zauważyć postęp od czasów wołającego o pomstę do nieba "Ghost Ridera".

Jednym słowem: ujdzie.

"Madrox" (Peter A. David, Pablo Raimondi)

Peter A. David to ciekawy przypadek - jeden z wielu scenarzystów, o którym można powiedzieć, że nie jest specjalnie znany na polskim rynku, choć co nieco jego autorstwa się na nim ukazało. W przeciwieństwie do takiego Ellisa, popularność Davida ogranicza się jedynie do zaklętego grona geeków. Spod jego ręki nie wyszedł nigdy komiks czy książka, która przebiłaby się do "mainstreamu". Choć popularny PAD ma na swoim koncie kilka kultowych pozycji, takich jak run w "Incredible Hulku" czy "X-Factor” (do którego sześcioczęściowa mini-seria "Madrox” była swoistym wstępem), nigdy nie stał się supergwiazdą rynku komiksowego. Do takich twórców doskonale pasuje określenie "rzemieślnik".

"Madrox" zaczyna się jak rasowa historia kryminalna. Jeden z duplikatów Jamiego Madroxa (mutanta, który potrafi produkować swoje klony) zostaje zamordowany, a w niedawno założonym przez niego prywatnym biurze detektywistycznym pojawia się piękna kobieta i już wiadomo, że oznacza to tylko kłopoty. Dodajmy do tego wścibskiego reportera, płatnego zabójcę na tropie, szefa przestępczego kartelu, szczyptę tajemnicy i mamy ogólny obraz całego komiksu.

David to bardzo sprawny scenarzysta, o solidnym warsztacie. Z poczuciem humoru, drygiem do dialogów, świetnie czujący postacie, które pisze. Historia o Madroxie, który zrzuca trykot Multiple Mana i ubiera płaszcz detektywa jest jazdą bez trzymanki, pełną szalonych zwrotów akcji, humoru i mutanckich elementów. PAD napisał mocno pastiszowy kryminał, który nie do końca pasuje do profilu typowej opowieści z X-Menami w rolach głównych i wyszedł mu bardzo dobry, rozrywkowy komiks na poziomie. Wielka szkoda, że rysownik Pablo Raimondi to taki straszny przeciętniak. David po prostu nie ma szczęścia do rysowników, co doskonale widać w "X-Factor", po które mam nadzieję wkrótce sięgnąć.

Jednym słowem: obiecujące.

8 komentarzy:

Robert Sienicki pisze...

Madroxa czytałem kiedyś jakiś zeszycik. Obiecujący, zaiste.

A "Astonishing X-Men" Ellisa, było na mojej liście do zapoznania się. Gdyby nie coraz więcej tytułów z Deadpoolem, które postanowiłem zbierać, to pewnie bym to juz zamówił. Wyszły póki co dwa trejdy jego, nie?

Robert Sienicki pisze...

Jego czyli Ellisa.

Paweł "Trreker" Wojciechowicz pisze...

tak, to i exogenetic. Jest jeszcze swietny spin-off eliisa o X-menach.
X-men Xenogenesis bodajże. Ze wszystkiego tego najlepsze są dwa zeszyty z tego recenzowanego tu tomu, Ghost Boxex 1-2. Są warte o wiele wiecej niz glówna historia.

Kuba Oleksak pisze...

Tak właśnie,

a dokładniej:

Volume 5: Ghost Box (collects Astonishing X-Men vol. 3 #25-30 and Ghost Boxes #1-2, 184 pages

oraz

Volume 6: Exogenetic (collects Astonishing X-Men vol. 3 #31-35, 184 pages

Robert Sienicki pisze...

Ja lubie X-Menów, ale jest nasrane tyle serii, że ciężko się wbić w cokolwiek. Właśnie liczyłem, że może Astonishing X-Men po runie Whedona, a teraz mam nadzieje do zwykłego "X-Men" bo zrobili jakieś wznowienie i idzie od 01. Tylko ten storyline z wampirami. No, nie jestem do niego przekonany. Czytał ktoś?

Paweł "Trreker" Wojciechowicz pisze...

Nie czytaj tego. Syf straszny.
WOW.
Uncanny X-force nowe. Pisze Rick Remender i robi to jak zwykle swietnie, to takie "wszystko co najlepsze z lat 90". Jest tez deadpool i to w świetnej formie tam:).
Oczywiscie X-factor, ale w ta serie ciezko sie wstrzelic i jest okropnie narysowane przez pierwsze ze 100 numerów;P.

Robert Sienicki pisze...

I think I'll just stick with Deadpool for now.

Kuba Oleksak pisze...

Kurcze Robercie, ja odpuściłem sobie przedzieranie się przez dziesiątki współczesnych miernych pozycji z xem w tytule, na rzecz odgrzebywania starszych rzeczy.

Osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte - i jest trochę fajnych rzeczy, w zalezności co kto lubi. Wczesny Jim Lee, dobry Claremont, sporo rzeczy Petera Davida, trochę tego by się znalazło...

Oprócz tego on-goin Wolverine Grega Rucki wydaje się wart mszy...