wtorek, 30 listopada 2010

#629 - Wywiadówka: "Jakie są realia, każdy wie" - rozmowa z Edvinem Wolinskim

W drugiej części wywiadu z Edvinem Volinskim, ojciec uniwersum opowiada o nawiązywaniu współpracy z kultowym amerykańskim magazynem komiksowym "Heavy Metal" i mówi o związkach swojego dzieła z "Gwiezdnymi Wojnami" i "Incalem". A w następnym wydaniu Wywiadówki Tomek Kontny przepyta Michała Gałka.

Tomasz Kontny: Czy w Polsce opłaca się tworzyć zakrojone na szeroką skalę space-opery? A może Biocosmosis od razu było projektowane z myślą o zagranicznych rynkach, na których zresztą stawia pierwsze kroki?
Edvin Wolinski: Na pierwsze pytanie, każdy musi odpowiedzieć sobie sam, jeśli chce się za to zabrać. Jakie są realia, każdy wie. Nie mówię, że się nie opłaca. Polskiej branży komputerowej idzie chyba coraz lepiej.
"Biocosmosis" było jak najbardziej projektowane z myślą o rynku amerykańskim. Stąd wiele nazw i imion angielskojęzycznych. Jak i charakter komiksu, który nie przypadł do gustu frankofońskim wydawcom. A gdzie miałbym kierować swoje kroki z takim pomysłem? Gdzie powstały najsłynniejsze space-opery, czy produkcje z gatunku s-f w ogóle?

Jak udało ci się nawiązać współpracę z "Heavy Metal"? Na co patrzą redaktorzy tego magazynu przy doborze komiksów? Czy debiut za granicą przełożył się na konkretne profity dla ciebie i "Biocosmosis"?
Na pierwsze pytanie odpowiedź jest prosta. Pakujesz komiks w wersji języcznej dla nich zrozumiałej do koperty i wysyłasz pocztą. Jak im się spodoba, to piszą mejla z propozycją. My na tego mejla czekaliśmy około roku.
Pytanie drugie najlepiej zadać redakcji Heavy Metal. Ja nie mam pojęcia. Pewnie patrzą na komiksy :)
Odpowiedź na pytanie trzecie: tak. Co prawda nie wystarczy, aby wydać nowa serie w Polsce, ale pomyśleć o czymś jeszcze dla "HM" można. Być może w późniejszym okresie zaowocuje to nowymi komiksami.
Z jakich wzorców korzystałeś projektując "Biocosmosis"? Czy "Gwiezdne Wojny" Lucasa i "Kasta Metabaronów" (i reszta odprysków "Incala") Jodorowsky’ego stanowią dla ciebie jakieś odniesienie?
Każda produkcja w takich klimatach odnosi się do "Gwiezdnych Wojen". Dlatego, że one są najbardziej znane i czytelnicy/gracze/widzowie zawszę się będą do nich odnosić. Każdą produkcję będą z nią porównywać. Jeśli w swoim uniwersum zmienisz wszystkie space-operowe "realia", odbiorcy nie zrozumieją go, gdyż przyzwyczajeni są do pewnego kanonu, pewnych rozwiązań charakterystycznych dla takich światów. Jeśli stworzysz samotnego herosa, biegającego po dżungli i likwidującego hordy wrogów, będzie on porównany do Rambo. A jeśli stworzysz nowe klocki dla dzieci, nie unikniesz porównania do Lego.
Nie potrafię zmierzyć jaki wpływ miały na mnie "GW", a jaki "Metabaroni". Starałem się stworzyć z jednej strony świat space-operowy, a z drugiej na tyle oryginalny, na ile potrafiłem.
Najważniejszym z oryginalnych elementów "Biocosmosis", są bojowce. Nigdzie indziej tego nie zobaczysz. Tu nie ma klasycznych pojedynków na działa laserowe, czy inne jonowe. Bojowce, jako pojazdy grawitacyjne, potrafią przemieszczać się we wszystkich kierunkach, więc ostrzał nie ma sensu. Pozostaje walka wręcz. Pytanie, czy taki pomysł zostanie zaakceptowany przez szerszą publiczność, przyzwyczajoną do rozwiązań z "GW"? Może się to okazać zbytnią egzotyką, chociaż osobiście uważam, że taka walka w kosmosie ma większy sens. Bo niby czemu w kosmosie pojazdy zawsze muszą lecieć do przodu? Kosmos to nie ziemska atmosfera, to zupełnie inne środowisko, dlatego walki myśliwców mi tam nie pasują.

Docelowo marzy ci się stworzyć marketingowe uniwersum na miarę "Gwiezdnych Wojen" Lucasa? Z książkami, filmami, grami i tysiącem gadżetów…
Oczywiście. Marzy mi się też takie ranczo, jakie on ma :)

O czym będą traktowały dwie pozostałe serie ze świata "Biocosmosis" - "Planetardzi" i "Prevetorianie"? Czy one również będą miały po pięć albumów?
Z początku założenie było takie, aby te dwie serie opowiadały historię "Biocosmosis" do czasu wybuchu Wojny o Jedność Entirum, z punktu widzenia Planetardów oraz Preventorian. Jeśli jednak powstanie kolejna seria, to zdecydowanie będą to Preventorianie. Z prostej przyczyny – seria ta zapowiada się dużo ciekawiej. Ma opowiedzieć historię jednej z najbardziej interesujących postaci biouniwersum – Shynaka.

Patrząc na dotychczasowe tempo powstawania kolejnych albumów "Biocosmosis" przed tobą jeszcze co najmniej dekada pracy. To kawał czasu. Nie obawiasz się wypalenia lub znudzenia?
Nie. Obawiam się, że prędzej wykończy mnie rzeczywistość naszego kraju.

Bierzesz pod uwagę podzielenie pracy pomiędzy innych scenarzystów/artystów – ot, choćby dlatego, aby przyspieszyć prace nad kolejnymi albumami, czy chcesz do końca zachować pełną kontrolę nad światem "Biocosmosis"?
Myślę o co-scenarzyście, aby podnieść jakość albumów. Sam nie ogarniam wszystkiego.
Wolałbym nakreślić intrygę, tło historyczne i zdizajnować całość, pozostawiając koledze szczegóły charakterów postaci oraz dialogi.
Co do artystów (rysowników i kolorystów), to zatrudnianie kilku do jednej 5-albumowej serii, chyba nie jest najlepszym pomysłem. Może się skończyć bałaganem.

Kiedy uznasz, że czujesz się spełniony jako twórca tak rozbudowanego uniwersum?
Już jestem. Stworzyłem to uniwersum. Reszta zależy od nakładu pracy, szczęścia, możliwości itd.

poniedziałek, 29 listopada 2010

#628 - Wywiadówka: Jazda obowiązkowa z Edvinem Wolinskim

Edvin Volinski scenarzysta zakrojonego na szeroką skalę cyklu science-fiction "Bicosomosis" jest kolejnym bohaterem Wywiadówki. W pierwszej rundzie pytań opowiada Tomkowi Kontnemu o swoim tajnym słodkim sposobie na twórczą niemoc, zdradza nieco ze swojego pisarskiego warsztatu i snuje trochę planów na przyszłość. Zapraszamy do lektury!
Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem?
Edvin Wolinski: Gdy miałem z 8 lat, mój ojciec wpadł na pomysł, aby skupować dla mnie komiksy od kolegów z fabryki. Uwielbiałem je czytać, tudzież przeglądać - trafiały mi się różne rodzynki, np. wersje greckojęzyczne. Potem stary dał nogę, więc na jakiś czas przerzuciłem się na książki, które zbierała matka.

Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Zacząłem od filmowego. Napisałem "Entirum" opowiadający o pewnym łowcy kolodonów, który zostaje wciągnięty w pewną wojnę, której początkiem jest Wielka Bitwa o Altomerrę. Wysłałem go na dwa konkursy do Stanów. Scenariusz był słabo napisany, ale historia ciekawa. Doszlifowałem to i owo i spróbowałem sił w komiksie. Seria o emnichach jest wstępem do "Entirum".
Ze mną jest tak, że jestem scenarzystą jednego świata. Mam też inne pomysły nie związane z s-f, ale obecnie zajmuje się tylko "Biocosmosis". Na inne tematy nie starcza mi czasu. A teatr nie bardzo się nadaje na "Biocosmosis". Poza tym nie mam zbyt dużej styczności z tą dziedziną sztuki. Chociaż zawsze preferowałem dramat pomiędzy pozycjami lektury szkolnej.

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.

Jeśli już jesteśmy przy dramacie, to sam się zdziwiłem, jakie wrażenie zrobiła na mnie Antygona. A bałem się, jak przez to przebrnę. Koledzy niepotrzebnie mnie straszyli.
Generalnie nie lubię takich pytań. Wpływ na mnie ma samo życie. Raczej pamiętam pomysły, klimaty, historie, niż konkretne tytuły czy nazwiska. Wszystko mi się jakoś tak miksuje i układa w abstrakcyjne struktury. Jeśli napiszę o kimś, kogo czytałem niedawno, to pominę coś, co czytałem w podstawówce, np. "Pilota Pirxa" i co wtedy? Lem by się nie ucieszył.
Inspiruje mnie całe s-f niezależnie od medium. Inspiruje mnie nawet sam kosmos. Gdy patrzysz na Ziemię z punktu widzenia kosmosu, to czujesz pokorę. Ziemskie kłótnie wydają Ci się śmieszne, ograniczające i zbędne. Pewnie dlatego uciekłem wyobraźnią w fantastykę.

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Przychodzi mi jedno: zastrzelić gościa i zbezcześcić jego zwłoki. Za to, że mnie obudził, a mam duże braki w tego rodzaju luksusie, oraz za to drugie. Nie ma chyba „najlepszych komiksów”. Są lepsze i gorsze. Te, co lubię i inne. Nie śmiałbym tu wyrokować. Żaden ze mnie ekspert. Musicie sami szukać tych najlepszych.
No dobra, może wspomniałbym coś o Szninklu. Lubie starą szkołę. I na sen dobre.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Jako gołowąs bawiłem się w robienie różnych niepoważnych komiksików, ale pierwszym prawdziwym scenariuszem był oczywiście „Entirum”. O prostym, choć uzdolnionym chłopaku, któremu porwano dziewczynę. Historia stara jak świat. A, że przy okazji był łowcą kolodonów, pilotem bojowca, a wszystko działo się w pierwszych dniach Wojny o Jedność Entirum...
Scenariusz ten jest słaby i wymaga jeszcze wiele pracy. Ale jest w nim parę patentów, z których do dziś jestem dumny. Takich jak walka bojowców w Altodromie. Wiele bym dał, byście mogli zobaczyć to na ekranie!
Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Pisząc "Entirum", przerabiałem "Jak napisać scenariusz" Raymonda G. Frenshama. Polecam. Edukacja zawsze się przyda. To ułatwia pracę. Jednakże podręcznik ten traktuje o scenariuszu filmowym lub telewizyjnym. Trzeba wziąć na to poprawkę. Komiks to nie film i rządzi się odmiennymi prawami. Np. pisząc komiks, musisz pamiętać o podziale na strony. Ja piszę dosyć filmowo i przekłada się to niestety czasem na brak ciągłości fabuły. Ale każdy nowy album to nauka.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Warto zacząć od konspektu/streszczenia/szkicu, bo wtedy łatwiej ogarnąć całość i nie ugrzęznąć w detalach. Dzięki niemu widać, co w historii jest najważniejsze. Nie oznacza to jednak, że nie można go później zmieniać. Czasem historia sama narzuca zmiany. U mnie to standard. Początkowe rozwiązania po pewnym czasie wydają mi się trywialne i szukam bardziej oryginalnych.
Później warto zrobić drabinkę, czyli podzielić historię na strony oraz wyznaczyć punkty zwrotne oraz kulminacyjne. Drabinka narzuca dyscyplinę – np. nie możesz rozpisać się zanadto w akcie pierwszym, bo zabraknie miejsca na resztę. Itd. Chyba, że nie jesteś odgórnie ograniczony ilością stron.
Dalsza praca zależy od rodzaju sceny i nadciągających z siłą huraganu pomysłów do głowy. Przy scenach bitewnych wymyślam jej przebieg, dzieląc od razu na strony i kadry. Przy „gadających głowach” najpierw piszę linię dialogową, a dopiero później dopisuję akcję w didaskaliach i dzielę na kadry. Przy podziale na strony warto pamiętać o cliffhangerach. Ostatni kadr musi zachęcać do spojrzenia na kolejną stronę.
Scenariusz piszę na kompie w formacie plus-minus amerykańskim. Dobrze na nim widać, czy dialogi nie są za długie. Ale zdarzają się też nagłe napady pomysłów, wtedy notuję na kartkach.
Oczywiście wszystko jest pięknie, gdy ma się czas. A termin niestety goni, więc idę czasem na skróty. Tego strasznie nie lubię. Chciałbym mieć więcej czasu na dopieszczanie scenariuszy. Wiem, że wtedy byłyby lepsze.
Moja specyficzna metoda, to czekolada. Mózg przy pisaniu spala dużo cukru, więc łatwo przyswajalną porcję energii wita z radością. Jestem miłośnikiem zdrowej żywności, ale podczas pisania zdarza mi się wsunąć tabliczkę mlecznej i z pół z orzechami. Do tego nastrojowa muzyka, bez śpiewu, aby się nie rozpraszać, np. ambient.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Jak kiedyś napiszę ich więcej i to nie tylko w uniwersum Biocosmosis, to może odpowiem na to pytanie. Dziś raczej bym zmyślał.
Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Moja praca dla "Biocosmosis" różni się mocno od typowej pracy scenarzysty. Nie tylko wymyślam historię i spisuję ją w formie scenariusza, ale kreuję na bieżąco uniwersum. To nie jest praca rysownika, bo skąd on ma wiedzieć jak wygląda ten świat? Oczywiście Nikodem mnie wspomaga, gdyż żaden ze mnie rysownik. Poza tym Nikodem też lubi coś dorzucić/wymyślić/wykreować i bardzo się w tym kierunku rozwija. Ale to ja jestem odpowiedzialny za to, aby wiedzieć co z czym, dlaczego, jak wygląda i po co. Robię opisy pojazdów, planet, technologii etc oraz projektuje wygląd świata. Robię szkice kolorystyczne dla Grześka, naszego kolorysty. Mimo, że wiele elementów Grzesiek sam wykreował, na mnie spoczywa obowiązek wiedzieć, jak co ma wyglądać.
Pisanie scenariusza to odmienna sprawa. Ale tu też ja rządzę. Rysuje własne layouty. Ustalam na nich, co i jak ma być na kadrach. Określam wielkość i położenie dymków. Layout nie jest zamknięty. Uwagi rysownika są mile widziane. Poprawki wskazane i nieuniknione. Dla mnie scenariusz to nie dzieło zamknięte, tylko materiał do dalszej obróbki.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Różnie bywa. Ale jakiś z grubsza plan musi być. Muszę wiedzieć, jak historia ma się zakończyć. Nawet jeśli to zakończenie się później zmieni. To jest ważne, gdyż scenariusz pisze się pod końcowy punkt kulminacyjny.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Nie lubię zakończeń w stylu, że wygrywa ten, kto ma "większe działo". Dlatego w Biocosmosis ludzie przegrywają, bo nie da się w ten sposób pokonać Mistrzów Kuszenia.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
"Entirum" zajęło mi dwa lata.
Długo też szło z "Enonem", bo uczyłem się, jak robić komiks. I było dużo projektowania. Także "Quiciuq" zabrał mi sporo czasu, bo drugą połowę scenariusza wyrzuciłem do kosza i napisałem raz jeszcze.
Błyskawicznie poszło z "Prawdziwą Wojną" z 3 Bioantologii, a historia wyszła całkiem fajna.
Ciekawie jest teraz z Atlaną. Samo pisanie nie zajmuje mi dużo, jednego dnia trzasnąłem nawet 20 stron. Tyle, że nad tym scenariuszem myślałem kilka lat. Przy okazji uzbierało mi się kilka wersji streszczeń z różnymi wariantami fabuł. Będzie też dużo poprawiania. Jak zwykle...

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
Niestety mam bardzo limitowane zasoby czasowe, jakbym to określił, więc na blokady zwyczajnie... nie mam czasu. Sen. Czekolada. Film s-f - nie cały, bo to strata czasu, tylko klimatyczne ujęcia, sceny. Spacer po lesie z kimś, kto pogada z tobą o fabule, np. rysownik. Serio – rysownik jest bardzo motywujący. Przynajmniej tak jest w relacji ja-Nikodem.
A zwyczajnego lenia, najszybciej przeganiają terminy. Grunt to dobrze się nakręcić historią. Dlatego strasznie nie lubię, jak ktoś lub coś mi przerywa. Powrót do "nakręcenia" zajmuje sporo czasu. A czasem już się nie da. Czar prysł.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Poprawiam. Nawet jak już robię postprodukcję, zdarza mi się zmieniać dialogi. Chętnie poprawiłbym albumy już wydane.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Jak wyszedł "Enone". Jak wydrukował go "Heavy Metal". Jak okładka "Savasa" ukazała się na tylnej okładce tegoż magazynu. Ale miło wspominam także nasze stoisko na MFKiG w Łodzi i ludzi, którzy nas odwiedzają. Samo pisanie, czy projektowanie też dawało mi dużo frajdy. Szczególnie jak byłem młodszy, bardziej wyspany, mniej zgarbiony, nie tak siwy...

Jakie masz plany na przyszłość?
Wydać Atlanę. Odpocząć. Przypomnieć rodzinie, że istnieję. Pojechać wreszcie na jakiś urlop, o ile ma to coś wspólnego z dwoma poprzednimi zdaniami. Przebudować i odświeżyć stronę biocosmosis.com. Próbować przekonać różnych wpływowych tego świata, że warto zainwestować w "Biocosmosis". Doprowadzić do stworzenia serii Preventorianie, może gry komputerowej, może filmu animowanego.

niedziela, 28 listopada 2010

#627 - Trans-Atlantyk 114

Grupa herosów zebrana przez Nicka Fury'ego odegrała kluczową rolę w odparciu inwazji Skrullów podczas "Secret Invasion", a kiedy nastały "Mroczne Rządy" Normana Osborna, w nagrodę dostali swoją serię on-going. Pierwszy numer "Secret Warriors", bo o niej rzecz jasna mowa, ukazał się w kwietniu 2009 roku, a już wkrótce na sklepowych półkach pojawi się ostatni zeszyt. Planowana pierwotnie aż na 60 odcinków, ostatecznie zamknie się w 27, ale nie dlatego, że tytuł sprzedaje się słabo. Wręcz przeciwnie - komiks na siebie zarabia, ale Jonathan Hickman, dla którego było to pierwszy tak duży projekt dla Marvela, postanowił skończyć swoją historię wcześniej. Numer #22 rysowany przez Alessandro Vittiego stanowi finał dwuczęściowej historii związanej z Phobosem, synem Aresa, a #23 będzie one-shotem nawiązującym do wydarzeń z poprzednich numerów. Kolejne numery skoncentrują się na Nicku Furym i Zodiaku, w #26 będzie miał miejsce wielki finał, a ostatni zeszyt zapowiadany jest jako pożegnanie z serią. (KO)

Zgodnie z moimi wcześniejszymi przewidywaniami, grafika autorstwa Leinila Francisa Yu przedstawiająca walczących ze sobą głównych bohaterów z autorskich serii Marka Millara (Nemesis, Superior, Kick-Ass i Hit Girl) nie okazała się kolejnym millarowym crossoverem, tylko serią okładek, które stanowić będą całość. Scenarzysta komiksów wspomina, że pomysł na coś takiego zrodził mu się w głowie po tym jak fani nalegali na spotkanie herosów z jego serii. I o ile wrzucenie ich do jednego uniwersum było by bezsensowne, o tyle ich "walka" na okładkach wydała się ciekawym pomysłem. Do przerzucenia idei na papier namówił on Leinila Yu i w grudniu oraz styczniu będzie można zapoznać się z efektem ich prac; na papierze, bo w sieci całość została już zaprezentowana. (ŁM)

W 2004 roku scenarzysta Kurt Busiek wraz z rysownikiem Stuartem Immonenem stworzyli czteroczęściową mini-serię "Superman: Secret Identity". Opowieść o chłopcu o jakże znaczącym imieniu Clark Kent żyje w świecie, w którym superbohaterowie występują jedynie w komiksach. Teraz, autor "Astro City" pracuje nad swoistym sequelem tego tytułu wraz z Johnem Paulem Leonem. Jak łatwo się domyślić "Batman: Creature of the Night" będzie historią, w której Mroczny Rycerz pojawia się tylko w kolorowych zeszytach, które Bruce Wainwright namiętnie czyta. Całość ma w sumie liczyć około 200 stron i składać się z czterech numerów po 48 stron. Pierwszy numer jest już napisany i pracuje nad nim Leon (który zajmie się szkicem, kolorem i liternictwem, a więc trochę mu zejdzie), a Busiek pisze drugi zeszyt. Termin premiery nie jest jeszcze znany, ale komiks ma pojawić się w zapowiedziach w momencie, gdy trzeci zeszyt będzie już gotowy. (KO)

Oprócz tego, że Busiek pracuje również nad historiami z uniwersum "Astro City" i wspomnianym powyżej sequelem "Secret Identity", ma na swoim warsztacie zupełnie nowy tytuł. "The Witchlands" pod wieloma względami ma być podobne do wspomnianego "AC" i dziać się w tym samym uniwersum. Komiks utrzymany w konwencji urban-fantasy ma traktować o spotkaniach zwykłych ludzi z niezwykłymi, fantastycznymi czy magicznymi istotami. Pierwotnie komiks miał ukazać się pod szyldem Wildstromu, ale po zamknięciu tego imprintu zostanie opublikowany po prostu z logiem DC Comics na okładce. Pierwsze sześć numerów zostanie zilustrowanych przez Connora Willumsena ("Popgun"), a okładkami zajmie się Zachary Baldus ("The New Mutants", "Jack of Fables"). Premierowy numer ma ukazać się w okolicach wiosny przyszłego roku. (KO)

W świecie, w którym superherosi przypominają bardziej rozpuszczone gwiazdki drugorzędnych reality show, niż prawdziwym bohaterów spieszących na pomoc potrzebującym. I kiedy grupa dysponującym nadludzkimi umiejętnościami metaludzi atakuje siedzibę Organizacji Narodów Zjednoczonych powstrzymać ich może tylko... kamerdyner? Czy powściągliwy opiekun domostw kilku pokoleń superherosów poradzi sobie z tym zadaniem - o to należy spytać Scotta Lobdella, scenarzystę czteroczęściowej min-serii "The Butler", która zadebiutuje na rynku na wiosnę 2011 roku. Wraz ze znanym z "Age of Apocalypse", "Uncanny X-Men" i "Generation X" weteran amerykańskiej sceny nad komiksem będzie pracował rysownik Dan Duncan, a rzecz ukaże się w Image Comics. (KO)

Wraz z #570 numerem "Fantastic Four" Jonathan Hickman zabrał Pierwszą Rodzinę Domu Pomysłów na szaloną podróż, której dawno nikt im nie zafundował. Reed poznał radę Richardsów z różnych rzeczywistości zastanawiających się nad problemami marvelowego multiversum, FF odwiedzili zaginione miasto na Atlantydzie, wpadli do Nu-Worldu, wybrali się do Negative Zone i odkryli rasę Inhumans zamieszkującą Księżyc. Jak Hickman zapewnia wszystkie te historie prowadzą do "The Three", opowieści w której zginie jeden z członków grupy. Wszystko zacznie się w #583 numerze, kiedy Valeria Richards odwiedza Victora Von Dooma i prosi go o pomoc, obiecując coś w zamian. Kolejny numer będzie skoncentrowany na Benie Grimmie, a w #584 numerze zobaczymy kolejny rozdział melodramatu z Susan Storm i Namorem McKenzie. Natomiast potem fabuła skupi się na "parze" Reed Richards-Galactus. Styczniowy finał historii i śmierć jednego z Fantastycznych poprzedzi atak armii Anti-Priesta ze Strefy Negatywnej. Plany Hickmana sięgają na razie do 588 zeszytu (z dużą rolą Spider-Mana), a co będzie dalej - nie wiadomo. (KO)

"The Boys" dobijają swojego jubileuszowego pięćdziesiątego numeru. Autorska seria Gartha Ennisa, rysowana przez Daricka Robertsona, zadebiutowała na rynku w październiku 2006 roku pod banderą Wildstrom, a po sześciu numerach przeniosła się do Dynamite Entertainment. Opowieść o specjalnej komórce CIA znanej, jako "The Boys" trzymającej w ryzach działania superherosów znanych z pierwszych stron gazet. Kiedy ktoś mający moce Supermana zaczyna uważać się z Boga, warto mieć w zanadrzu chłopaków od brudnej roboty, którzy po cichu poradzą sobie z takim problemem. Numer #50 skupi się na losach grupy przed pojawieniem się głównego bohatera serii, Wee Hughie'go, kiedy pierwsze skrzypce grał Billy Butcher. Tytuł powoli zmierza do swojego finału. W sumie "The Boys" mieli liczyć 60 zeszytów, ale licznik ma zatrzymać się na liczbie 72 (nie licząc trzech mini-serii). (KO)

Długo oczekiwana seria on-going z Batwoman w roli głównej wreszcie trafiła do sklepów komiksowych 24 listopada. Jest to co prawda numer zerowy, pobudzający zaledwie apetyt przed daniem głównym szykowanym przez zdobywcę nagrody Eisnera J.H. Williamsa III, wspomaganego przez współscenarzystę W. Hadena Blackmana i artystkę Amy Reeder. Ten zeszyt, będący swoistym prologiem do całej serii, ma służyć głównie czytelnikom nie znającym Karthy Kane z jej stażu z "Detectve Comics". Fanów twórczości Williamsa, znanego z "Promethei", "Detective Comics", czy "Desolation Jones" muszę zmartwić, bo swoimi graficznymi obowiązkami będzie dzielił się z Reeder. Pierwszy numer zaplanowany jest na luty, a premierowa historia będzie nosiła tytuł "Hydrology". Serie on-going, w których pierwsze skrzypce grają kobiety z nielicznymi wyjątkami zwykle nie utrzymują się zbyt długo na rynku. Wiele wskazuje na to, że i "Batwoman" będzie takim właśnie wyjątkiem. (KO)

I na zakończenie obowiązkowy news filmowy - w sieci zadebiutował pierwszy trailer filmowego "Green Lanterna". I po jego kilkakrotnym obejrzeniu "Zielona Latarnia" z najbardziej oczekiwanego obrazu przyszłego roku została zdegradowana tylko do fajnej wycieczki do kina. Rzadko kiedy trailer potrafi mnie zniechęcić do filmu i nie spodziewałem się, że będzie to miało miejsce akurat w przypadku ekranizacji przygód Hala Jordana. Pomijając już kontrowersje związane z kostiumem, zastąpieniem fizjonomii Marka Stronga CGI i tym, że Ryan Reynold w roli ziemskiego latarnika wypada jak tania podróbka Tony'ego Starka, zwiastun razi kliszami i plastikiem. Po filmie z budżetem rzędu 170 milionów baksów spodziewałem się czegoś znacznie efektowniejszego. Moje sceptycznie nastawienie zweryfikuje premiera, która odbędzie się 17 czerwca 2011 roku. (KO)

"Geek Honey of the Week"
(niejaka Jenn jako Supergirl - robi wrażenie)

sobota, 27 listopada 2010

#626 - Komix-Express 64

O wydanej w zeszłym roku "Łaumie" Karola Kalinowskiego słyszeli pewnie wszyscy, którzy przynajmniej w drobnym stopniu interesują się rodzimym komiksem. Oprócz dobrych czy bardzo dobrych recenzji, album ten został również uhonorowany kilkoma nagrodami - na Komiksowej Warszawie PSK uznało, że jest to Najlepszy Polski Komiks 2009 roku; podczas późniejszego BFK okazało się, że "Łauma" jest również najchętniej wypożyczanym tytułem dla młodzieży w 2009 roku (w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Gdańsku); a na ostatnim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi dzieło KRLa zostało przez uczestników imprezy uznane za Komiks Roku (podobnie jak w ubiegłorocznej edycji, kiedy taki tytuł został mu przyznany - i odebrany ze względu na regulamin - w dniu premiery komiksu!). Sporo jak na nieco ponad rok od wydania. Najważniejszą informacją związaną z "Łaumą" jest jednak to, że istnieje bardzo duża szansa iż tytuł ten trafi za kilkadziesiąt miesięcy na wielkie ekrany. A póki co, zanim jeszcze historia ta wyjdzie poza komiksowe getto, podbije serca widzów, a KRL zostanie milionerem, to każdy chętny może stać się właścicielem oryginalnych plansz! Autor komiksu sukcesywnie zamierza wystawiać kolejne strony z przygodami Dorotki i spółki. Póki co na stronie Karola dostępne są dwa okazy, a kolejnych można spodziewać się albo w tym samym miejscu, albo na allegro. Oprócz samych plansz z "Łaumy" można wyczekiwać również okazjonalnych grafik, bądź rysunków z innych komiksów (np. z "Yoela"). Święta blisko, więcz czemu nie sprawić sobie tak sympatycznego prezentu? (ŁM)

Publicystycznym wydarzeniem tygodnia (a przynajmniej wtorkowego popołudnia) okazał się tekst Pawła Timofiejuka w Kulturze Liberalnej. Timof bez ogródek rozprawia się ze skanowymi jumaczami (zwłaszcza z fanami skanlacji), wskazując szkody, do jakich doprowadza ich aktywność i zbijając po kolei ulubione ich argumenty o braku dostępności, wysokich cenach, braku miejsca na półce i lęku przed "niespodobaniem się". Felieton spotkał się z niemałym odzewem na Twitterze, Facebooku i blogach. Od słów pełnego poparcia, poprzez szyderę wymierzoną w obydwie strony aż po próby polemiki i częściowego usprawiedliwiania bądź minimalizowania wpływu takiej działalności argumentami typu "ci co piracą, kupują więcej komiksów niż ci co w ogóle nic nie czytają" albo "ci co piracą i tak by nie kupili" itp. Z tezami Timofa nawet nie wypada dyskutować, bo pisze słusznie i zna problem od podszewki jako wydawca. Interesujące jednak, że dzień później zupełnie przypadkiem natknąłem się na rant Petera Serafinowicza - autor, wbrew tytułowi, piractwa nie popiera, zwraca jednak uwagę na rozwój technologii, który sprawia, że pewne nośniki z czasem stają się przestarzałe, zaś dostawcom treści niezbyt zależy na zapewnieniu uniwersalnego odtwarzania ich produktów na różnych nośnikach - co prowadzi do wymogu kilkukrotnego płacenia za raz zakupiony content. W pewnych wypadkach uzasadnia zatem pobranie materiału z sieci, jeżeli dany produkt już raz się nabyło. Powtarza przy tym niektóre z argumentów, jakie zbijał Timofiejuk. Zdaję sobie przy tym sprawę, że Timof zwraca uwagę przede wszystkim na problem niepłacenia za kulturę w ogóle, a nie "podwójnego płacenia", który chyba akurat nie jest szczególną polską bolączką. Tak mi się po prostu jakoś te dwa teksty zgrały czasowo i treściowo. Jak kto ciekawy, tekst Serafinowicza przetłumaczono już na język polski. (RW)

Sensacją webkomiksowego świata są natomiast "bezterminowe wakacje" Bartka Szymkiewicza od komiksu. Wakacje, które tak naprawdę zrobił sobie od września, ale mało który z czytelników się zorientował, że za projekt odpowiada obecnie tylko Maciek Łazowski - mimo to, oficjalna wiadomość spowodowała czarną rozpacz na facebookowej stronie dla fanów. Bartek pragnie skoncentrować się na innych projektach i odchodzi na pewien czas od komiksu, który swoją drogą, wedle jego słów, nigdy go jakoś przesadnie nie kręcił. Szymkiewicz wsławił się wpierw webkomiksem "Bug City", współtworzonym wraz z Łazowskim; po zakończeniu tegoż zajęli się nowym projektem, czyli "Hell Hotel". Obydwa projekty cieszyły się wielką popularnością; prace Szymkiewicza można było znaleźć również regularnie w "Kartonie" i incydentalnie w "Kolektywie". Mamy nadzieję, że Bartek powróci kiedyś do tematu. (RW)

O Stypendium Sklepu Gildii wspominano na Komiksowej Warszawie - jego podstawę miało stanowić 10% dochodu ze sprzedaży całego nakładu komiksu Tadeusza Baranowskiego "Skąd się bierze woda sodowa". Cały nakład sprzedano, konkrety akcji "Konkurs na wsparcie finansowe procesu tworzenia komiksu" ujawniono. Kwota stypendium wynosi 6000 zł, podejrzewam, że zostanie ona podzielona pomiędzy kilku stypendystów, ale to nadal całkiem dobra dotacja jak na album. O stypendium mogą ubiegać się osoby, które wydały nie więcej niż jeden komiks opatrzony numerem ISBN. Projekt, nadesłany do 15 stycznia 2011, powinien zawierać 8 gotowych plansz oraz scenariusz całego albumu (przynajmniej 46 stron). Oceny prac podejmie się jury, złożone m.in. z wydawców komiksowych. Szczegółowy regulamin konkursu znajduje się na (nieistniejącej jeszcze) stronie stypendiumkomiksowe.pl. (RW)

Dobra informacja dla tych, co tanim kosztem chcieliby wzbogacić swoją kolekcję komiksową. Od dzisiaj rozpoczyna się dość duża wyprzedaż w warszawskim Centrum Komiksu (Al. Niepodległości 148), trwa do końca roku (31.12.2010) albo do wyczerpania asortymentu. Komiksy wyprzedażowe podzielone są na cztery kategorie cenowe: za 2, 4, 6 i 10 złotych. W kategorii za 2 zł znalazły się różnego rodzaju ziny (np. Jeju, KGB, Wypierd itp.), za 4 zł - wybrane komiksy wydawnictw Manzoku, Sutoris, Egmont, Amber. Za 6 zł wystawiono głównie komiksy z serii o Likwidatorze, natomiast za 10 zł - "Bunt Krasnoludków" Szarloty Pawel, "City Stories 4" i "Contur Story". Przy zakupie komiksów objętych wyprzedażą nie obowiązuje dodatkowy rabat dla posiadaczy sklepowej karty stałego klienta. (RW)

We wrześniu ubiegłego roku w jednym z wydań Trans-Atlantyku pisałem o foliach ochronno-ozdobnych na latopy i iPhone'y, które Dark Horse wypuściło w kooperacji z GelaSkins. Teraz, po kilkunastu miesiącach, gadżety te dostępne są i u nas. Najbogatszy wybór związany jest z Frankiem Millerem (tapety z "300" i "Sin City"), ale coś dla siebie powinni znaleźć również fani samego wydawnictwa, Zbira, Hellboya czy mniej znanej u nas serii jaką jest "Umbrella Academy". Cena takiej przyjemności to niecałe 90zł za folię na laptopa i nieco mniej niż 50 zł za akcesoria do ajFonów. Podziękowania za cynk lecą w stronę Michała W.! (ŁM)

A już za tydzień (4-5 grudnia), w Studio 23 przy ul. Inżynierskiej 3 odbędzie się druga odsłona Warszawskiej Giełdy Komiksowej. Istnieje możliwość zarówno pozbycia się starej kolekcji komiksów, zakupienia czegoś po atrakcyjnej cenie czy też spotkania się z przedstawicielami wydawnictw komiksowych - na razie z Kultury Gniewu, Taurus Media, Timof i Cisi Wspólnicy, Waneko. Wydawcy wystawią swoją ofertę, poinformują o najbliższych planach i chętnie odpowiedzą na pytania czytelników. Wstęp zarówno dla odwiedzających jak i wystawiających stare kolekcje za darmo. (RW)

Wspominaliśmy trzy tygodnie temu o udziale redakcji "Kartonu" w holenderskim konkursie Plastieken Plunk. Dzisiaj ostatni dzień na oddawanie głosu na nagrodę publiczności i ogłoszenie wyników jury. O ile nic się nie zmieni przez parę godzin, tercet Sztybor-Nowacki-Pastuszka powinien tę nagrodę zgarnąć! Gratulujemy miażdżącego zwycięstwa w internetowym głosowaniu (43% wszystkich głosów) i trzymamy kciuki za docenienie przez holenderskie jury! (RW)

Z cyklu "mariaż dźwięku i komiksu" trzy drobne niusy z tego tygodnia. Nad częścią scenografii do nowej polskiej rock-opery "Krzyżacy" pracuje wspomniany już we wstępie Karol Kalinowski. Okładkę do wydanej w tym tygodniu płyty Krojca "Kid'78" wykonał Janek Koza, który odpowiedzialny jest również za teledysk do utworu "Games" z tego albumu. Krojc, muzyk znany chociażby z Lao Che, nagrał płytę, którą określa jako "muzyczną opowieść o dzieciństwie w latach 80-tych w Polsce", z brzmieniem opartym na takich gatunkach jak house, minimal i dubstep. No i oczywiście trzeba też wspomnieć o dopiero co odkrytym przez środowisko słuchowisku na motywach Tytusa, Romka i A'Tomka, z udziałem m.in.: Arkadiusza Jakubika, Bartłomieja Topy i Krzysztofa Globisza. Komiksiarze na wieść o tym wpadli w popłoch, mając w pamięci primaaprilisowy żart Kultury Gniewu - ale w tym przypadku chyba raczej nie będziemy mieli do czynienia z czytaniem komiksu kadr po kadrze. Chyba. (RW)

piątek, 26 listopada 2010

#625 - The Batmans: Track 65 - Mikołaj Tkacz

Mikołaj Tkacz, który jest autorem dzisiejszego muzykującego Batmana, uchodzi za jednego z najbardziej obiecujących młodych twórców polskiego komiksu. Zadebiutował wydanym w drugim obiegu albumem "Balkon. Zabawy" mając zaledwie 14 lat. Założyciel i redaktor naczelny eksperymentalnego zina "Maszin", który ostatnio wegetuje w stanie zawieszenia (w sumie ukazało się pięć numerów). Swoją obecność zaznaczył również w "Antologii Tramwajowej", piłkarskim zbiorku KG "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o piłce", czwartym numerze "Ziniola", piątym "Jeju", drugim "RRY" i "Komiksowym Becikowym". W sieci jest obecny na digarcie i na dwóch blogach - Tkachozowym i LBDY. (KO)


Pierwszy punkt na swoje konto dopisał pewien Grubas, który podjął się ostatnio zadania zombifikowania Polski... Gratulacje i powodzenia w gonieniu czołówki!

Arcz niespodziewanie wybył z tajną misją ratowania Północnej Krainy. Toteż dzisiaj to mi przypadł zaszczyt zapowiedzi kolejnego Batmana. No to go zapowiadam. Fanfary!

Prawdopodobnie dzisiejsza odsłona nie nastręczy zbytnio problemów starym wyjadaczom. Punkt zdobywa oczywiście ten, kto jako pierwszy prawidłowo odgadnie w komentarzach twórcę obrazka, którego fragment widzimy po prawej. W zeszłym tygodniu Andrzej Janicki został 22. osobą, która zapunktowała w konkursie, może dziś pora na numer 23? Czas start! (RW)

czwartek, 25 listopada 2010

#624 - Zmutowane czwartki (2): Astonishing X-Men

Joss Wheadon przejmuje X-Menów po małej rewolucji, jaką urządził im Grant Morrison i wraca do korzeni. Na topie znowu są kolorowe trykoty, super-bohaterskie wyczyny, ratowanie świata przed inwazją kosmitów, a w przerwach zwyczajnie utarczki z super-łotrami. Scenarzysta "Buffy" bardzo wyraźnie nawiązuje do najlepszego okresu Chrisa Claremonta, puszczając oczko czytelnikom "Dark Phoenix Sagi" (Kitty w roli "It's payback time" Wolverine'a z kanałów), pisząc historię o podobnym, kosmicznym rozmachu, nawiązując do najlepszego dla tego typu opowieści schematu. Od pierwszego trejda, aż do wybuchowego finału będzie przewijał się wątek Breakworldu, przetykany licznymi, pomniejszymi przygodami.W porównaniu z nieco przegiętym (i nie do końca dopracowanym) "New X-Men" Morrisona czy zbyt uproszczonymi (i obdartymi z tradycji) "Ultimate X-Men" Millara, Wheadon wie, co jest esencją komiksów o mutantach z super-mocami, strzelającymi promieniami z różnych części ciała. Uszczuplając drużynę, skupia się na małej grupce najbardziej interesujących postaci. Świetnie prowadzi konflikt między wspomnianą Shadowcat, a Emmą Frost, pod jego piórem Cyclops wreszcie stał się przywódcą grupy z jajami, a nie płaskim harcerzykiem. Związkom w reszcie ekipy (Beast, Collossus, weteran Logan i nieopierzona Armor) nadają nową dynamikę. Papierowe zwykle postacie pod piórem Whaedona nabierają sporo charakteru i "mięsa". Autor z respektem wraca do szacownych murów Instytutu Xaviera, które przetrwały tylu super-łotrów, co scenarzystów, którzy, podobnie jak mutanci nie wierzący w pokojową koegzystencję z ludźmi, zostawili często tylko zgliszcza i ruiny. Dla wielu fanów x-serii "Astonishing X-Men" będzie komiksem, na który z wytęsknieniem czekali od wielu, długich lat, ale dla innych może okazać się jedynie kolejną, przeciętną rajtuzową nawalanką, może nieco lepiej narysowaną i sprawnie napisaną.
"AXM" jest klasycznym komiksem super-hero, w którym nie może braknąć klasycznych elementów sztandarowego x-komiksu. Będzie zatem spektakularny powrót poległego w boju herosa i ostateczne poświęcenie w dramatycznym finale, wątek nietolerancji ludzi wobec mutantów zostanie ponownie podniesiony, nie obejdzie się bez wielkiej rządowej intrygi i licznych gościnnych występów. Wszystko to już było dziesiątki razy, ale Wheadon na każdy z tych elementów ma jakiś pomysł, dzięki czemu fabuła ma przysłowiowe ręce i nogi. A podczas nieuniknionych scen okładania się promieniami z dupy, scenarzysta potrafi nieco rozluźnić atmosferę, zażartować z konwencji i mrugnąć okiem do czytelnika.
Nie ma wątpliwości, że w kwestii seriali Joss Wheadon nie jest żółtodziobem. Potrafi świetnie prowadzić fabułę, wikłać wątki, mnożyć (nieraz nawet irytujące) cliffhangery. Pełna niespodziewanych zwrotów akcja trzyma napięciu do samego końca, dialogi napisane są na wysokim poziomie Bendisa, a kilka scen już przeszło do x-menowej klasyki, na czele z "Do mnie, moi X-Meni". Wydaje się zresztą, że trzy pierwsze trejdy to tylko przygrywka przed znakomitym finałem w "Niepowstrzymanych", rozgrywanym na Breakworldzie. Także nowi przeciwnicy (Danger i Ord) i niekoniecznie sojusznicy (fantastyczna agentka Abigail Brand i organizacja S.W.O.R.D.) znakomicie wkomponowali się w mutancką mitologię.

Nie można również przejść obojętnie wobec oprawy graficznej. Zdobywca nagrody Eisnera w 2006 roku, John Cassaday jest jednym z moich ulubionych mainstramowych rysowników. Jego styl jest prosty, pozbawiony niepotrzebnych ozdobników i detali, a przy tym bardzo realistyczny – stanowi w pewnym sensie anty-tezę kreski Jima Lee. Kobiety wreszcie wyglądają, jak kobiety (choć nieco gorzej rysownik radzi sobie z ich twarzami), a mężczyźni nie składają się wyłącznie z mięśni. Cassaday świetnie, w iście filmowy sposób prowadzi narrację – jego kadry są zdekompresowane, dynamiczne, a dzięki nim komiks "oddycha" i znakomicie się go czyta. No i te smakowite okładki!

Cóż więcej mogę dodać w ostatnim akapicie tego tekstu? Setnie się ubawiłem przy trzecim woluminie "Astonishing X-Men" autorstwa Jossa Wheadona i Johna Cassadaya. Przyznam, że czytając pierwsze tomy nie byłem zachwycony, ale kiedy po lekturze "Niepowstrzymanych" wracałem do pierwszych trejdów, w pełni doceniłem "Zadziwiających". Teraz przymierzam się do kontynuacji, do której Marvel zatrudnił samego Warrena Ellisa i Simona Bianchiego, która podobna tak dobra, jak jej poprzednik może nie jest, ale trzyma solidny poziom, wśród większości miernych x-serii.

środa, 24 listopada 2010

#623 - Wykolejeniec

Grzegorz Janusz i Berenika Kołomycka współpracują ze sobą już od paru lat. Efekty ich kooperacji można było zobaczyć m.in. w antologiach "44" i "W sąsiednich kadrach. Czesi i Polacy o sobie w komiksie". Teraz przyszedł czas na pełnometrażowy album, wydany nakładem Taurus Media. Janusz pod tym względem prawdziwy weteran i uznany twórca ("Esencja", "Romantyzm", "Tragedyja płocka"), dla Kołomyckiej to debiut i jednocześnie praca dyplomowa, obroniona na warszawskiej ASP na ocenę bardzo dobrą. To wszystko powinno stanowić sporą rekomendację dla czytelnika. A jednak po lekturze odczułem lekki zawód.

Uwaga, mogą zdarzyć się spoilery, chociaż "Wykolejeniec" to bynajmniej nie historyjka typu "a na końcu zabił ogrodnik", gdzie zdradzenie szczegółów intrygi psuje jedyną radość z czytania. Ten komiks akurat można smakować na kilka sposobów.Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym projekcie, pewne skojarzenie nasunęło się od razu - "Karuzela głupców" Jasona Lutesa. Obydwa albumy łączą główne postaci zgorzkniałych, podupadłych iluzjonistów na zakręcie życiowym, co to nie stronią od butelki. Podczas lektury można dostrzec inne podobne tropy - motyw próby samobójczej, snu mieszającego się z rzeczywistością, problemów z partnerką. Uważny czytelnik dostrzeże pewnie jeszcze parę innych podobnych elementów, trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że obydwa albumy identyczne pod względem treści jednak nie są, zaś ich porównanie nie jest moim celem w tym tekście*.

Dzieło Lutesa to przede wszystkim obyczajówka o tych, którym w życiu trochę nie wyszło. Janusz poszedł w stronę poetycko-intelektualnej impresji, fabułę wypełniając surrealistycznymi widziadłami sennymi magika oraz niezwykłymi gadżetami podróżnika-zbieracza (typu negatyw zdjęcia Boga czy różaniec ze świetlików) i jego sprytnie wymyślonymi anegdotami (chociaż wszystkie tak naprawdę oparte na jednym mechanizmie). Doceniam te wszystkie cwane i wysublimowane "chuchnięcia umysłu"** wypełniające ten album po brzegi, doceniam ładnie pomyślany i zrealizowany koncept o ciągu przyczynowo-skutkowym "magik-tory-pociąg", będący motorem całej fabuły. Koncept, który jednocześnie zachęca czytelnika do wnikliwszej analizy pozornie bezsensownych na pierwszy rzut oka obrazów za oknem pociągu, pod kątem tego co wiemy o życiu iluzjonisty z pierwszych stron opowieści, Doceniam to wszystko i chylę czoła przed kunsztem pisarskim, ale koniec końców, "Wykolejeniec" pozostawił mnie raczej obojętnym i po raz drugi raczej po niego nie sięgnę zbyt szybko. Zabrakło mi tego czegoś, za co mógłbym ten komiks pokochać.
Natomiast podoba mi się styl Kołomyckiej - jest taki szorstki i niewygładzony. a jednocześnie na swój sposób subtelny. Kreska wydaje się miejscami toporna, a mimo wszystko widać w jej pracy wyczucie, dobre rozłożenie akcentów w rysunkach i konstrukcji plansz. Mdława błękitno-pomarańczowa kolorystyka dokłada tutaj do uczucia odrealnienia w całej historii. Ta chropawa konwencja nie przypadnie każdemu do gustu (wiem, recenzencki banał) i pewnie znajdą się tacy, którzy zjadą ją z góry na dół - ale fakt faktem, Berenice nie można odmówić talentu i wyrazistego stylu. No i fantastyczna okładka!

Jest "Wykolejeniec" jedną z ciekawszych premier tego roku, zarówno pod względem fabularnym jak i graficznym. Entuzjasta powie, że rysowniczkę słusznie wysoko ocenili profesorowie z ASP, zaś scenarzysta oczarowuje pomysłowością, erudycją i odważną wędrówką w meandry ludzkiej podświadomości. Cynik rzeknie, że anegdotami i wizjami sennymi scenarzysta przysłania brak akcji i zupełnie nie budzi w czytelniku emocji, zaś styl i konwencja twórcza rysowniczki boleśnie drapie w przyzwyczajone do Photoshopowych wypieszczeń oczy. Ja jestem jakoś tak pomiędzy, wzorem "Mam talent" mógłbym powiedzieć "dwa razy na tak, raz na nie" ale lekturę "Wykolejeńca" jednak polecam.

* ...ale może kiedy indziej?
** copyright: E.A. Poe & B. Leśmian

wtorek, 23 listopada 2010

#622 - Fantasy Komiks nr.05 i nr.06

Po krótkiej, wakacyjnej przerwie "Fantasy Komiks" powraca. Cykliczna antologia fantasy dobiła już do szóstego numeru i można już chyba pokusić się o wstępne podsumowanie kioskowego projektu Egmontu.Wraz z "Rytuałem Morinagi" swojego kresu dobiegł "Samuraj" Di Giorgio i Geneta. Graficznie komiks wciąż może się podobać, ale do fabuły można mieć spore zastrzeżenia. Niech lepiej Europejczycy zostawią samurajską tematykę Japończykom i Stanowi Sakai. Niewiele więcej dobrego mogę powiedzieć o powoli finiszującej "Legendzie", która nijak nie może przekroczyć granicy dzielącą komiks tylko przeciętny, od chociaż dobrego. Swolfsowi daleko od formy, którą prezentował przy okazji "Księcia Nocy", choć graficznie trzyma fason. Ciągle za najlepszy tytuł z "FK" uważam "Rozbitków z Ythaq". Ciekawa, choć nie do końca oryginalna kreacja świata przedstawionego, wartka akcja z tomu na tom posuwająca historię do przodu i przyjemne dla oka rysunki. Scotch Arleston dobrze wie, że w klimacie fantasy prochu już wymyślić się na da, więc stara się jak najbardziej pokręcić fabułę i rozbudować postacie. Dopiero finał pokaże czy mu się to udało. Od reszty stawki dość wyraźnie odstają "Lasy Opalu", w których tenże Arleston niezbyt się popisał. W historii rażą oklepane motywy (zły tyran niewolący królestwo, bohater-wybraniec mający go powstrzymać), fabuła rozwija się bardzo schematycznie, a rysunki prezentują się co najwyżej średnio.

We wrześniowym i październikowym numerze „FK” zadebiutowały dwie nowe serie i jeden cykl stripów. Trylogia "Zaraza" autorstwa Jean-Charlesa Gaudina i Frederica Peyneta pojawiła się w numerze piątym, a "Sloka" (rzecz z 2003 roku), debiutancka seria Ulriga Godderidge'a i znanego z "Rozbitków" Adriena Flocha, wystartowała w szóstym. Lepiej rokuje ten pierwszy tytuł, choćby dzięki temu, że odcina się od większości serwowanych na łamach magazynu serii skupionych głównie na efektownej akcji w fantastycznych (bądź kosmicznych) dekoracjach. Akcja, skoncentrowana wokół tytułowej "Zarazy" rozwija się wolno. Choć nie braknie dynamicznych scen potyczek i pościgów, fabuła skupia się bardziej na konfliktach głównych bohaterów, pochodzących z plemion, różniących się obyczajami i wierzeniami. Mimo, że te relacje kreślone są dość grubą krechą, pozostawia miłe wrażenie, a jeszcze lepiej prezentuje się oprawa graficzna przynosząca na myśl szlachetną kreskę Paula Gillona z "Rozbitków Czasu"."Sloka" natomiast może uchodzić za pierwowzór "Avatara". W tajemniczej dżungli rozbija się dwóch żołnierzy, od wielu lat walczących w brutalnym konflikcie rozdzierającym całą planetę. Ocaleni przez lokalne plemię, uczą się żyć godnie z rytmem natury i pradawnymi wierzeniami. Niestety, w ślad za Sloką i jego przyjacielem, Arnem, przybywa ich wojna i kładzie kres rajskiej egzystencji autochtonów. Ale przeżywszy atak swoich byłych towarzyszy broni, Sloka ma okazać się kluczem do zwycięstwa jednej ze stron. Szorciaki z cyklu "Barbok i Blondella" są komediowym ujęciem znanego z baśni motywu pięknej księżniczki pilnowanej przez smoka. Relacje pomiędzy zionącym ogniem monstrum, a niewiastą czekającą na swojego wybawiciela i przyszłego męża to prawdziwa kopalnie świetnych pomysłów i nie sądziłem, że taki pomysł można popsuć, a jednak… Komiksowi Le Roya i Alizona brakuje tego, co w takich tytułach najważniejszego – poczucia humoru. "Barbok i Blondella" nie są śmieszni!

Wszystko wskazuje na to, że czytelnicy polubili "Fantasty Komiks", a magazyn całkiem dobrze przyjął się w szerokiej dystrybucji, obejmującej oprócz sklepów komiksowych i Empików, saloniki prasowe i kioski. Wyniki sprzedaży, na które powołuje się Egmont, są na tyle dobre, że pismo utrzymuje się na powierzchni, ale trudno mówić, aby stało się przebojem. Twierdzenia, że powrót komiksów do kiosków zbawi rynek można (kolejny raz) odłożyć między bajki, bo "FK" nie pociągnie za sobą komiksowej inwazji. Choć za pierwsze sygnały takowej można by uznać pojawienie się "Komiksowych Hitów" oraz kolejnego tytułu związanego z uniwersum "Gwiezdnych Wojen"…

Mnie "Fantasy Komiks" cieszy nie tyle, jako komiks (czytaj – dzieło sztuki), tylko, jako pewnego rodzaju artefakt, nostalgicznie wspomnienie przeszłości, kiedy po szkole przeszukiwałem pobliskie "Ruchy" w poszukiwaniu nowych komiksów. Sama lektura opowieści przeznaczonych raczej dla młodszego czytelnika to tylko dodatek do dreszczu kioskowego polowania, niecierpliwego wyczekiwania "i co dalej" z ulubionymi tytułami/bohaterami i wypatrywania nowych serii.

poniedziałek, 22 listopada 2010

#621 - Mroczna Wieża t.2: Długa droga do domu

W pierwszym tomie "Mrocznej Wieży" zatytułowanym "Narodziny Rewolwerowca" Roland Deschain w wyniku dworskiej intrygi musiał podejść do egzaminu dojrzałości. Udało mu się zostać rewolwerowcem w wieku zaledwie czternastu lat i wraz ze swoimi przyjaciółmi, Cuthbertem Allgoodem i Alainem Johnsem, wyruszył do miasteczka Hambry, znajdującym się w odległej baronii Mejis.Pod przykrywką poganiaczy chcących kupić konie dla Afiliacji mają upewnić się, kto w nadchodzącej wojnie stanie po stronie Johna "Dobrego Człowieka" Farsona i Karmazynowego Króla. Niestety, sprawy mają się gorzej, niż można byłoby przypuszczać. Drużyna Deschaina jedynego sojusznika znajduje w córce koniuszego Pata Delgado, Susan, w której sam Roland z miejsca się zakochuje. Co gorsza, przybysze z Gilead trafiają na Łowców Wielkiej Trumny i zdemaskowani w pośpiechu muszą opuszczać Hambry. O ich ucieczce opowiada "Długa droga do domu", drugi tom cyklu komiksowej adaptacji prozy Stephena Kinga.

No właśnie, czy aby na pewno adaptacji? O ile pierwszy album trzymał się dość blisko fabuły znanej z powieści, to w drugim Peter David i Robin Furth odchodzą nieco dalej od pierwowzoru. Na tyle daleko, że można pokusić się o twierdzenie, że komiksowa wersja stanowi spin-off książki, wzbogacająca historię opowiedzianą przez Kinga o nowe wątki. PAD świetnie spisuje się w roli naśladowcy stylu amerykańskiego mistrza horroru. Do jego poziomu dostosował się również Jae Lee, tradycyjnie wspomagany przez kolorystę Richarda Isanove. W drugim tomie, pewnie ze względu na jego fabułę, jeszcze mocniej uderza teatralna maniera tandemu grafików. Rysunki ograniczone zostały właściwie tylko do pierwszego planu, rzadko ubarwione je jakimiś elementami tła. Do monumentalnego stylu Lee i niemal literackiego narratora, za którym stoją David i Furth, jak ulał pasują statyczne, niemal pomnikowe ujęcia. Strony zwykle podzielone są na trzy, niekiedy cztery poziome kadry, często trafiają się splashe. Taka narracja zmusza czytelnika do dłuższego "zaparkowania" na danej stronie, ale taka jest już specyfika tego komiksu. Może się ona podobać, albo nie.

Świat wykreowany przez Kinga to postmodernistyczny melanż popularnych estetyk i ogranych motywów. Fantasy miesza się tutaj z westernowymi dekoracjami, nawiązania do "Władcy Pierścieni" łączą się wyraźnymi motywami z legend arturiańskich i rycerskich w ogóle. Te ostatnie wydają się szczególnie mocne, zważywszy na imię głównego bohatera, kodeks honorowy, którym kieruje się w swoim życiu i Grapefruit Merlina, magiczny artefakt odgrywający kluczową rolę w "Długiej drodze do domu". W tym tomie dochodzą jeszcze delikatne wątki steampunkowe.Wydawnictwo Albatros wypada pochwalić za ekspresowe tempo publikacji, wysoki standard edytorski w całkiem przystępnej cenie. Boleje tylko nieco nad galerię, bo jako fan dobrych coverów, w drugim tomie nie dostałem ich zbyt wiele. Ale za to te, które są, narysowane przez Mike'a Deodato, Joe Quesada, Marko Djurdjevica i Rona Garney'a, prezentują najwyższy okładkowy poziom!

Lektura dwóch pierwszych tomów komiksowej "Mrocznej Wieży" dostarczyła mi sporo radości i wspólne dzieło kwartetu David-Furth-Lee-Isanove staje w szranki na najlepszy komiks mainstreamowy wydany w powoli mijającym roku. Klimatyczny, trzymający w napięciu, zrobiony z pomysłem i pięknie zilustrowany. Czego chcieć więcej?

niedziela, 21 listopada 2010

#620 - Trans-Atlantyk 113

W zeszłym tygodniu pisałem o zapowiadanej przez Marvela śmierci Spider-Mana wyciągając wnioski z jedynego zaprezentowanego w tamtym czasie teasera. Teraz wiadomo już nieco więcej na ten temat i wszystkich miłośników Parkera z regularnego uniwersum Domu Pomysłów mogę uspokoić, że nie chodzi tu o ich pupila. Ze Śmiercią piątkę ma przybyć jego odpowiednik ze świata Ultimate, a pomóc mu ma w tym i Brian Bendis i Mark Millar. Wszystko rozpocznie się wraz z lutowymi wydaniami "Ultimate Spider-Man" (#153-154; scenariusz: Bendis, rysunki: Sara Pichelli, David Lafuente), żeby za chwilę przenieść się do mini-serii "Ultimate Avengers vs. New Utimates" (luty; scenariusz: Mark Millar, rysunki: Leinil Francis Yu). Historia śmierci Pająka, jak również potyczka dwóch drużyn Mścicieli, zapowiadana jest jako ta "której żaden fan nie może przegapić" ponieważ będzie ona "niepodobna do żadnej innej" i taka, której "nikt wcześniej nie widział". Żeby jeszcze nieco podkręcić rangę tego wydarzenia zacytuję złotoustego Millara, który przy okazji każdego kolejnego projektu "pompuje balon" coraz bardziej: "To jest największa, najodważniejsza rzecz na jaką się rzuciliśmy w przeciągu dziesięciu lat istnienia linii Ultimate. Jest to historia, która sama w sobie może być WIĘKSZA niż samo stworzenie tego uniwersum i wspaniale być tego częścią. Praca przy czymś takim jak to zdarza się raz w życiu i już wkrótce sami będziecie mieli okazję zapoznać się z historią jaką napisaliśmy. Powinna ona trafić do tej niewielkiej grupy komiksowych eventów, które rzeczywiście coś znaczyły. To będzie duże!". I tak jak już kiedyś się zastanawiałem - ciekawe kiedy Millar stworzy coś, co jego zdaniem będzie najważniejsze od czasu publikacji "Marvel Comics" #1... (ŁM)

Jedno z największych komiksowych zagrożeń z końca ubiegłego wieku wraca do uniwersum Marvela. Nie będzie to pierwsze odrodzenie Onslaughta, bowiem w 2006 roku został wskrzeszony w "Onslaught Reborn" przez Jepha Loeba i Roba Liefelda. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że w "Onlsaught Unleashed" istota stworzona w wyniku połączenia nienawiści Magneto z potęgą umysłu Charlesa Xaviera wraca zaledwie jako pośredni villain, do którego powstrzymania wystarczą młodzi herosi z drużyny Young Allies i dowodzeni przez Steve'a Rogersa Secret Avengers. To niewiele dla kogoś, kto zabił (czy raczej wysłał do innego wymiaru) Fantastyczną Czwórkę i Mścicieli w ich najmocniejszych składach. Historia napisana przez Seana McKeevera i narysowana przez Filipe Andrade zapowiada się na małych rozmiarów (zaledwie czteroczęściową) pozycję, mającą nieco poprawić notowania "Młodych Aliantów", którym nie udało się utrzymać na rynku własnego tytułu. Dla McKeevera będzie to chyba pierwszy tak duży projekt w Marvelu. Poprzednio pisał już komiksy z cyklu 'Marvel Age" i "Marvel Adventures", ma na koncie również "Spider-Man Loves Mary Jane", a w DC z niezłymi wynika prowadził "Teen Titans". Natomiast Andrade bardziej niż w Stanach, może być znany w Polsce, ponieważ brał udział w ostatnich warsztatach "City Stories" i pokazał się w "Kartonie". (KO)

Marvel zauważył w końcu, że "czasem" przesadza z nadmiernym eksploatowaniem niektórych herosów. Występującego wszędzie Logana zastąpił jakiś czas temu Deadpool z kilkoma seriami regularnymi, mini-seriami, występami gościnnymi i tak dalej i tak dalej. Teraz zdaniem włodarzy wydawnictwa przyszedł czas aby uszczuplić swoją ofertę o jeden z miesięczników z Wadem Wilsonem. Problemem natomiast jest wybór, który z nich wybrać - czy "Deadpool Corps" czy "Deadpool Team-Up". Problem mają rozwiązać fani - głosować można na stronie wydawnictwa. Jednak Rob Liefeld - scenarzysta pierwszej z wymienionych serii - twierdzi, że decyzja już zapadła i że to jego seria wraz z numerem dwunastym (tak jak zresztą planował)... (ŁM)

W pierwszym tygodniu grudnia Fantagraphics wypuści coś co dobrze prezentowałoby się na półkach fanów królika Usagiego, czyli zbiorcze wydanie pierwszych siedmiu tomów przygód wojowniczego bohatera. "Usagi Yojimbo: Special Edition HC" zamknie się w 1200 stronach za które trzeba będzie wyłożyć równo sto dolarów. Oprócz wspomnianych tomów, w środku znajdą się również wszystkie okładki (w kolorze), mnóstwo szkiców, niewykorzystanych plansz i kadrów, jak również wywiad rzeka ze Stanem Sakai, jego przedmowa oraz kilka słów od legendarnego Stana Lee. A wszystko to z okazji 25 lat serii! (ŁM)

Silver Surfer to postać, która co jakiś czas pojawia się w różnych tytułach Domu Pomysłów ale do własnej serii nigdy nie miała szczęścia. Ostatni miesięcznik dokonał żywota w 2003 roku (ukazało się zaledwie 14 numerów), później pojawiały się jedynie mini-serie z Serferem (ostatnia w 2007 i było to wydane już i u nas "Silver Surfer Requiem" oraz "SS In The Name"). Najwyższa to więc pora na kolejne podejście do tej postaci, za które tym razem odpowiadać będzie Greg Pak (scenariusz) i Stephen Segovia (rysunek). Startująca w lutym 2011 roku pięciocześciowa mini-seria o prostym tytule "Silver Surfer" opowiadać będzie o ponownym przybyciu Srebrnego na naszą planetę - tym razem ma to być bohater jakiego wcześniej nie widzieliśmy (i jednocześnie taki jakim go zawsze kochaliśmy), przyjazny i dla starych i dla nowych czytelników. Nic tylko kupować, szczególnie, że w środku dziać się ponoć będą takie cuda i dziwy jak nigdy wcześniej (a przynajmniej do kolejnej serii/mini-serii z tym herosem). (ŁM)

Jennifer Blood jest przykładną matką i żoną mieszkająca na amerykańskich przedmieściach. Jej dni wypełnione są obowiązkami domowymi, dbaniem o swoje pociechy i ukochanego męża. Kiedy jednak zapada noc, pani Blood wymyka się ze swojego łóżka i ruszy do centrum miasta, by tropić i zabijać przestępców. Tak właśnie zapowiada się najnowsza seria on-going autorstwa Gartha Ennisa pod tytułem "Jennifer Blood", która na pierwszy rzut oka wygląda na żeńską podróbkę Franka Castle. Komiks zadebiutuje w lutym nakładem wydawnictwa Dynamite Entertainment. Ostatnio ojciec "Kaznodziei" pisał dość ponure i poważne scenariusze, więc na łamach swojej najnowszego tytułu chce sobie pozwolić na trochę luzu i zabawy. Okładki przygotuje Tim Bradstreet, ale nie wiadomo kto będzie regularnym rysownikiem serii. Przykładowe plansze będzie można zobaczyć w 49 i 50 numerze serii "The Boys", innej pozycji do scenariusza Ennisa. (KO)

Swego czasu dosyć głośno było o niejakim Scott'cie, który w 2007 roku na Wizard World Texas spotkał Billa Sienkiewicza i zapłacił mu z góry 100$ za rysunek, który artysta ten miał dlań w niedługim czasie stworzyć. Mijały tygodnie, mijały miesiące i mijały lata, a owego rysunku Scott się nie doczekał (pomimo zapewnień ze strony Billa i jego asystenta, że już niebawem go dostanie). Ponad półtora roku temu zrezygnowany nagłośnił sprawę i dopiero teraz doczekał się prawidłowej reakcji ze strony Sienkiewicza, czyli otrzymał grafikę za którą trzy lata temu uiścił nie tak małą opłatę. Niby fajnie, ale jego błędem było niesprecyzowanie tematu grafiki i dostał co z pozoru wygląda na zwykły, neutralny obrazek... (ŁM)

W zeszłym tygodniu ogłoszono "oficjalną selekcję" komiksów, które powalczą o liczne nagrody i wyróżnienia na festiwalu we francuskim Angouleme. Uznanie w oczach jurorów największego komiksowego konwentu na świecie znalazły w sumie 62 tytuły. Ojczyznę nowoczesnej sztuki obrazkowej reprezentują twórcy spod znaku komiksu niezależnego - Daniel Clowes (z "Wilsonem"), Charles Burns (z "X'ed Out",) Joe Sacco (z "Gazą 1956"), James Sturm (z "Market Day"), podbijający listy bestsellerów Darwyn Cooke (z "Parkerem") oraz David Mazzuchelli (z fantastycznie przyjmowanym wszędzie albumem "Asterios Polyp"). Tę wyliczankę uzupełniają nieco mniej znani w polskich stronach Dash Shaw (wyróżniony z "BodyWorld") oraz Christos H. Papadimitriou, autor komiksowego traktatu matematycznego "Logicomix". Przyznam, że jestem nieco zaskoczony obecnością dwóch, czysto mainstreamowych pozycji - "Incognito" autorstwa Eda Brubakera i Sean Phillipsa (Marvel) oraz dwunastego tomu "Żywych Trupów" Roberta Kirkmana i Charliego Adlarda (Image Comics). Z dziesiątek innych wyróżnionych pozycji w oczy rzuciły mi się (wspomniane na blogu Kultury Gniewu) "War Songs" Ivana Bruna, "L'exile du Kalevala" Ville Ranty, "Omni-Visibilis" duetu Bonhomme-Trondheim, "Pour L'Empire" tandemu Merwan-Vivies oraz "Pluto" Naoki Urusawy i Osamu Tezuki, które znajduje się w zapowiedziach Hanami. Z twórców znanych polskiemu czytelników trzeba wspomnieć o Frederiku Peetersie (nominowany za "Chateu de Sable", wraz z Pierrem Oscarem Levym), Fabianie Nurym (znanym z serii "Jam Jest Legion", a nominowanym za "Il Etait Une Fois En France"), Christophie Blainie (tym od "Pirata Izaaka", wyróżnionym za "Quai D`Orsay") oraz o... Moebiusie dostrzeżonym za "Arzaka". Mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem i żadnego z francuskich nazwisk nie przekręciłem. (KO)

"Geek Honey of the Week"
(w Marvelu Jean Grey/Phoenix cały czas ma status martwej, więc przynajmniej tutaj, wraz z Lindą Le przypomnimy ją światu)