piątek, 1 października 2010

#573 - Wywiadówka: Jazda obowiązkowa ze Sławomirem Zajączkowskim

Z okazji trwającego właśnie Międzynarodowego Festiwalu Komiksu (i Gier) zmieniliśmy nieco nasz typowy weekendowy harmonogram. Piątkowo zgadywanka, sobotni Komix-Express i niedzielny Trans-Atlantyk niestety nie przygotują się same, kiedy redakcja Kolorowych Zeszytów będzie bawić w Łodzi. Nadrabiamy natomiast nasze zaległości odnośnie Wywiadówki - w zeszłym tygodniu Tomek Kontny skończył przepytywać Sławomira Zajączkowskiego. Zapraszamy do lektury i do zobaczenia w ŁDKu!


Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Sławomir Zajączkowski: Zaczęło się od lektury jednego z odcinków "Festiwalu Czarownic" Janusza Christy w "Świecie Młodych". To był odcinek z atakiem Rarogów na warownię zbójcerzy. Potem były komiksy Raczkiewicza na motywach J. Verne’a.

W dzieciństwie, w połowie lat 80-tych, czytałem sporo beletrystyki przygodowej: Verne, Curwood, Cooper, May, Szklarski, Wernic, Fiedler, z fantastyki – U. Le Guin. Te książki były świetnie ilustrowane – przez wybitnych polskich grafików: Rozwadowskiego, Kościelniaka, Kobylińskiego, Uniechowskiego i innych. Komiksy, których ukazywało się wówczas niewiele były uzupełnieniem tych przygodowo-podróżniczych lektur pełnych dobrych ilustracji. Mi wtedy nie tylko komiks kojarzył się z połączeniem tekstu i rysunku, ale i klasyka powieściowa.

W zasadzie też zawsze sam próbowałem rysować komiksy, pisanie scenariuszy pojawiło się tak naprawdę dosyć późno – kilka lat temu. Co do praktycznej strony mojej przygody z komiksem to wspomnę, że w latach 90-tych w Magazynie Komiksów "AQQ" ukazało się kilka moich tekstów publicystycznych i jeden komiks. Kilka tekstów było też w magazynie internetowym "KZ".

A dlaczego komiks, a nie teatr czy film? Dlatego, że połączenie pisanego słowa z narysowanym (a więc nierealnym) obrazem daje fantastyczny, artystyczny efekt. Chodzi o wynikającą z tego połączenia sprzeczność – z jednej strony mamy umowność narysowanego przecież świata, z drugiej silną jednak jego rzeczywistość/namacalność.

Oczywiście między teatrem, komiksem i filmem są podobieństwa. Wszędzie fundamentem jest fabuła, ale w komiksie (w odróżnieniu od teatru) na plan pierwszy wychodzi coś, co Arystoteles w "Poetyce" nazwał "widowiskiem". W komiksie to rysunek i kolor. Czytelnicy i recenzenci domagają się od komiksów właśnie "widowiska" - czasami przybiera to banalną formę np. w odniesieniu do moich komiksów słyszałem nieraz, że szkoda, że nie ma w nich koloru. "Widowiskowość" dla komiksu jest kluczowa. Dlatego scenariusz powinien być na dalszym planie i powinien być robiony "pod rysunki". Bo w komiksie ważniejsza jest praca rysownika (który jest odpowiednikiem scenografa w teatrze). Gdyby było inaczej (tak jak w teatrze) komiksowe scenariusze można by było drukować jako odrębne utwory, które mogliby realizować różni rysownicy. A przecież scenariusze komiksowe czy filmowe to zaledwie półprodukty o cechach dzieła rzemieślniczego.

To kolejny powód, dla którego piszę scenariusze komiksów - odpowiada mi takie działanie na styku rzemiosła i tzw. "współczesnej" sztuki.

Jeśli chodzi scenariusze filmowe, to mam napisane dwa. Czas pokaże czy zostaną zrealizowane.

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Literatura - największy wrażenie wywarły na mnie takie powieści jak: "Ja Klaudiusz", "David Copperfield", "Ogniem i mieczem", "Imię róży", "Władca pierścieni", "Władca much", z nowel: "Panny z Wilka" , z fantastyki: "Grobowce Atuanu", z literatury faktu: "Diament odnaleziony w popiele", z książek przygodowych: "Czarna bandera", "Pogromca Zwierząt". Czyli generalnie klasyka. Z książek polskich autorów wydanych w ostatnich kilku latach podobał mi się "Warunek" E. Rylskiego i "Post mortem" A. Mularczyka.

Kino – zdecydowanie klasyka: filmy Ch. Chaplina, F. Capry, F. Felliniego, A. Kurosawy, J. L. Godarda, M. Scorcese, G. Tornatore, S. Różewicza. Kilka tytułów chronologicznie: "Mr. Smith jedzie do Waszyngtonu", "To wspaniałe życie", "Na nabrzeżach", "Na wschód od Edenu", "Tak tu cicho o zmierzchu", "Los człowieka", "Żyć własnym życiem", "Do utraty tchu", "Rio Bravo", "Człowiek zwany koniem", "Siedmiu samurajów", "Ukryta forteca", "Ojciec chrzestny", "Złote czasy radia", "Amarcord", "Taksówkarz", "Dawno temu w Ameryce", "9 i pół tygodnia", "Gwiezdne wojny: Imperium kontratakuje", "Heavy Metal", "Conan Barbarzyńca", "Fandango", "Tańczący z wilkami", "Cinema paradiso", "Życie jest piękne", "Braveheart. Waleczne serce", "Wiatr buszujący w jęczmieniu"; z polskich filmów: "Hubal", "Wolne miasto", "Świadectwo urodzenia", "Noce i dnie", "Do widzenia do jutra", a z ostatnich filmów: "Wszystko, co kocham", z seriali: seriale BBC "Duma i uprzedzenie" i "Ja, Klaudiusz".

Komiks – znowu nie będę oryginalny i wskażę na klasykę: komiksy spółek autorskich: Rosiński-Van Hamme, Manara-Pratt, Gillon-Forest, Bilal-Christin.

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Pewnie bym zamajaczył, że: "Thorgal: Łucznicy"; "Kajko i kokosz: Szranki i konkury"; a z rzeczy nie wydanych w Polsce: "John Seeseker" – i wrócił szybko spać.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Scenariusz był o rybakach. Napisałem go jakieś 10 lat temu. Temat był obyczajowy z elementami SF. Pan Andrzej Chyży zrobił do niego fajne storyboardy. Potem napisałem scenariusz komiksu "Elektryczność", do którego Krzysztof Wyrzykowski narysował kilkanaście plansz. Więc w zasadzie pierwszy na rysowniczej tapecie był komiks o rybakach, a jeśli chodzi o gotową planszę to "Elektryczność". Żaden z tych komiksów ostatecznie nie został ukończony. Wydaje mi się, że oba scenariusze mogłyby jeszcze i dziś się obronić.

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Intuicyjnie. Nie ma w Polsce literatury na temat pisania scenariuszy komiksowych.

Do wszystkiego trzeba dojść samemu. Warto czytać książki opowiadające o doświadczeniach twórców z różnych dziedzin – również tych odległych od komiksu - o ich poszukiwaniach, inspiracjach, zmaganiu się tematem, szukaniu najlepszych rozwiązań. Filmowcy, kompozytorzy, malarze, ilustratorzy – wszyscy oni mówią ciekawe rzeczy. A proces twórczy wszędzie jest podobny.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
W zasadzie etapy są dwa. Najpierw piszę na kartce w punktach (zwykle 7-9 punktów) o tym, co chcę w fabule umieścić. Jakie mają tam być sceny? Jak ma być długi? Kto jest bohaterem? Jakie są punkty zwrotne w akcji? Czy jest miejsce na humor? Jaka konwencja? To taka trochę filmowa "drabinka", trochę eksplikacja. To mi zajmuje około strony. To takie założenia.

Drugi etap to pisanie scenariusza już w komputerze. Czasami w trakcie pisania okazuje się, że z 9 punktów 2-3 nie zostają zrealizowane. Scenariusz czasami różni się od założeń. Niektóre z założonych punktów nie pasują do reszty, czasem bohater epizodyczny zaczyna grać pierwsze skrzypce (zupełnie jak dobry aktor drugoplanowy, który przyćmiewa główne role)… W czasie pisania dzieją się dziwne rzeczy… Niektóre postacie zaczynają żyć własnym życiem. Wtedy trzeba je przytemperować - tak było np. w 1 epizodzie komiksu "Wyzwolenie? 1945", kiedy to jeden z bohaterów historii - Wołyniak co chwila wychodził na plan pierwszy kosztem Ojca Jana i Jagny i głównego założenia komiksu, którym było pokazanie bitwy pod Kuryłówką. Ciągle musiałem kontrolować jego rolę, by nie wychodziła zbytnio przed szereg.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Cechy postaci mają znaczenie dla komiksowych seriali, serie opierają się na sprawdzonych zagraniach, ulubionych motywach - właściwych dla danej serii - tak jest w "Kicu Przystojniaku", "Jerzu Jeżym", "Kajku i Kokoszu". Ale to ma znaczenie tylko w serialach komiksowych, w one shotach już nie. Tak się składa, że ja dotychczas robiłem tylko pojedyncze historie.

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Mój scenariusz składa się ze scen. Każda scena ma punkty. Scena w zasadzie oznacza zmianę czasu lub miejsca. Scenom często nadaję tytuły nawiązujące do jej zawartości – to bardzo praktyczne. Punkty w scenach z grubsza oznaczają rysunki. Scenariusz jest lakoniczny, piszę tam tylko o ważnych rzeczach, czasem, jeśli to istotne, o elemencie stroju czy charakterystyce krajobrazu. Zawsze piszę o porze roku czy porze dnia. Idealnie jest, gdy koniec sceny rysownik planuje na końcu narysowanej strony, tak, aby góra nowej strony rozpoczynała się w innym miejscu (w innym krajobrazie) lub w innym czasie. Ale nie mogę tego wymagać – wszystko zależy do rysownika, nie może być przecież sztampy.

Decyzja w ustawieniu kamery, oświetleniu itd. należy do rysownika – to on używając nazewnictwa filmowego jest reżyserem, operatorem i montażystą, częściowo kostiumologiem. Nigdy nie sugeruję wielkości kadrów. Rysownicy mają intuicyjne (lub wyuczone w plastycznych uczelniach) wyczucie kompozycji, kadru, planszy i światła, posiadają wiedzę o proporcjach i kolorze, często dobry gust. To fachowcy, którym należy w tych sprawach ufać. Ja zawsze ufam. Zresztą trudno nie zawierzyć estetycznemu zmysłowi tak dobrych rysowników jak Krzysztof Wyrzykowski, Andrzej Fonfara czy Artur Suchan.

W zasadzie mi, jako scenarzyście, zależy tylko na tempie historii. Powinno być mniej więcej takie jak w scenariuszu. Rysownik nie powinien rozwlekać niektórych scen ponad miarę, a innych ścieśniać, bo akurat ta scena mu się wydaje ciekawsza do rysowania, a inna mniej. To powoduje przesunięcie akcentów, a nawet zmianę wymowy historii. Tempo opowieści wyznacza scenariusz. Ale to sprawy, które większość rysowników intuicyjnie rozumie. I nie miałem z tym dotąd żadnych problemów.

Scenorys robiłem tylko raz, wspólnie z rysownikiem – ale to było wyraźnie na prośbę jeszcze innego rysownika. Ten komiks jeszcze nie jest gotowy. Jeden scenariusz napisałem też wspólnie z innym scenarzystą – Krzysztofem Burdonem.

Ze spraw plastycznych zastrzegam sobie jedynie prawo do sugestii, co do projektu okładki i zaakceptowania ostatecznego jej wyglądu. Ale takie samo prawo mają też wydawcy.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Oczywiście, że planuję historię. Nie wierzę w to, że dobra historia może powstać bez dobrego planu czy scenariusza. To złuda. Komiks "Muchy" powstawał bez takiego scenariusza. I co? Uznano go najgorszym komiksem roku. A projekt "Pieces"? To też mnie nie przekonuje. Każdy rysownik rysował jeden kadr, w komiksie było wielu rysowników. To miało sprawić, że historia będzie ciekawa, dynamiczna, bo każdy twórca wniesie coś od siebie, swój nerw, swoją wizję. Ale to rozbiło jedność utworu, zatraciło jego sens. Nikt nie czuł się odpowiedzialny za dzieło. To był raczej happening niż świadomy komiksowy utwór.

Bez planu pisze się tylko pamiętniki. Ale to inny rodzaj twórczości. Już komiksy pozujące na pamiętniki (np. "Na szybko spisane 1980-1990") mają plan, czyli scenariusz.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Czy ja wiem? Jeśli chodzi o sprawy formalne budowy scenariusza to raczej nic. Niektórzy scenarzyści mając za zadanie poważny temat wolą zamiast klasycznej historii opisać go z perspektywy np. mrówek czy krasnoludków. To współczesna moda, traktowana przez niektórych recenzentów i czytelników, jako wyjątkowa oryginalność. Trochę mnie to śmieszy – ale nic w tym złego, jeśli warsztatowo jest interesująco.

Na nerwach gra mi raczej co innego - obecna również w komiksach polityczna poprawność, małpowanie zachodnich wzorów i tematów (ekologia, komiks lesbijski), głupkowate podkopywanie tradycji chrześcijańskiej, sprowadzanie wszystkiego do prymitywnego pornograficznego żartu, tak jakby autorom wszystko kojarzyło się tylko z jednym. Pewnie przesadzam, bo generalnie to problemy komiksów frankofońskich, a nie polskich.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
W przypadku komiksów historycznych, które robiłem, praca nad scenariuszem trwała około trzech miesięcy. Raczej niczego nie staram się przyspieszać. A ekstremalnych zleceń nie biorę. Uważam, że pośpiech źle odbija się na jakości.

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
Nie mam.

Czasami jest tak, że są w dni, w których lepiej wszystko dostrzegasz i formułujesz myśli, i są dni, gdy nie chce ci się ruszyć palcem w bucie. Ja czuję, kiedy jestem w formie i wykorzystuję to – wtedy siedzę do późna w nocy i piszę. A w dniach, gdy są "dołki", poprawiam co najwyżej literówki.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Nie poprawiam. Nie dzwonię do rysowników, by jeszcze porozmawiać o tym, o co mi chodziło w scenariuszu. Staram się szanować swój czas i rysownika. Najważniejszy w tworzeniu jest komfort spokoju. Oczywiście w gotowych planszach są literówki, trzeba sprawdzić czy wszystko w dymkach jest OK., czasem zmienić szyk zdania. Są też uwagi wydawców, do których trzeba się odnieść.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Kariera to zbyt duże słowo. Na pewno przyjemnie jest widzieć wydrukowane komiksy, do których pisało się scenariusz.

Jakie masz plany na przyszłość?
Chciałbym jeszcze napisać kilka scenariuszy komiksowych, podjąć współpracę z ciekawymi rysownikami. Często też myślę o komercyjnym magazynie. Choruję na to. Ale obawiam się, że czasy komiksowych magazynów minęły bezpowrotnie.

Brak komentarzy: