czwartek, 30 września 2010

#572 - Urlop na Kolorowo #5 - Śladami Guy'a Delisle

Koniec wakacji nadszedł - jak co roku - za szybko i w najmniej odpowiednim momencie. Ostatnie wakacyjne chartery już wylądowały, studenci wracają na swoje ukochane wydziały, a jesień (nie tylko kalendarzowa) zadomowiła się na ulicach już na dobre. Nadszedł więc czas by i na Kolorowych Zeszytach zakończyć komiksowe urlopowanie.

Koniec będzie jednak odrobinę nietypowy, i zamiast ostatniej hucznej imprezy na jakiejś egzotycznej plaży (wybaczcie, może za rok), przyjrzymy się zjawisku zagranicznych wyjazdów służbowych, które niejednokrotnie są również okazją do poszerzenia horyzontów. W tym zadaniu pomoże nam Guy Delisle, który podczas pobytu w Korei Północnej i Birmie "bawił się" w komiksowego pilota wycieczki. Czy podołał temu zadaniu?


Nie da się ukryć, że miejsca do których zabiera nas Delisle są równie fascynujące co niebezpieczne. W przypadku Korei Północnej i Birmy ciężko pisać o atrakcjach turystycznych (miejsca "programujące" społeczeństwo to chyba tutaj określenie bardziej na miejscu), czy terenach rzadziej lub częściej odwiedzanych przez turystów. Odseparowanie tych krajów od reszty świata jest tak silne, że zadanie Guy'a który zrządzeniem losu został "wtajemniczony" w ten świat, by zainteresować jest bardzo ułatwione. Ponieważ za każdym razem kiedy zabiera on czytelnika czy to na Międzynarodową Wystawę Przyjaźni bądź przed dom więzionej noblistki Aung San Suu Kyi, dla większości z nas jest to ciekawe, pouczające, a przede wszystkim nowe doświadczenie. "Phenian" koncentruje się na punktowaniu absurdów państwa Kim Dzong Ila, co jest kilkukrotnie świetnie puentowane określaniem "1984" Georga Orwella książką science-fiction. A "Kroniki Birmańskie" pokazują, że życie w tak surrealistycznych warunkach pod wieloma względami wcale nie różni się od naszego. Śmiało więc można stwierdzić, że oba komiksy - choć zupełnie inne - są świetnymi przewodnikami po totalitarnym państwie. Pytanie tylko czy to zasługa autora, czy też może raczej "elitarności" tematu?

Na szczęście w momentach, kiedy Delisle koncentruje się na zwyczajnym człowieku tych wątpliwości już nie ma. A wszystko to dlatego, że pomija on zupełnie kontekst polityki, prawa czy ekonomii (zmieniający człowieka w migawkę z serwisu informacyjnego), a skupia się na jego codziennych problemach. I trzeba przyznać, że robi to z dużą dozą życzliwości, a gdy trzeba to i wyrozumiałości. Dopiero przy takim osobistym spojrzeniu na mieszkańców tego świata, przestajemy postrzegać Koreę Północną i Birmę w kategoriach "gdzieś daleko stąd/prawie nierealne", a zaczynamy współodczuwać z ich mieszkańcami. Bo choć całkowita izolacja od świata zewnętrznego i zawłaszczanie przez władze każdej sfery życia jest przerażające, to czytając komiksy Guy'a niejednokrotnie bardziej współczujemy tym ludziom, kiedy widzimy jak jedyny wolny dzień zamieniany jest w przymusowy wolontariat (i to pokroju zamiatania autostrady), a ciągłe przerwy w dostawie prądu uniemożliwiają rozwijanie pasji. Analogicznie, tymi najweselszymi momentami są te, kiedy czytamy o buddyjskim nowym roku - czterodniowym festiwalu wody, podczas którego wszyscy mieszkańcy mogą swobodnie gromadzić się i świętować, czy też zwyczajny piknik w lesie, kiedy to każdy może się zrelaksować i zwyczajnie nic nie robić.

Powróćmy jednak do podstawowego pytania - czy Guy Delisle jest dobrym "przewodnikiem" po tych egzotycznych krajach? Ciężko odpowiedzieć mi na te pytanie jednoznacznie. Z jednej strony jego komiksy kipią od ciekawych miejsc i sytuacji, ale z drugiej strony w trakcie lektury nie mogłem pozbyć się wrażenia, że te historie zostały napisane z wyrachowania, a nie z artystycznej potrzeby. Jakby Delisle stwierdził, że skoro już był w tak niedostępnych miejscach świata to zrobi o tym komiksy, bo ludzie "kupią" to, bo przecież jest im to zupełnie nieznane. Jego życiorys zdaje się potwierdzać tę tezę. Po pobycie w Chinach powstał "Shenzen", potem była Korea Północna i Birma. Patrząc na tę tendencję, niedługo można spodziewać się opowieści z Jeruzalem, bo jakiś czas temu Guy wrócił z rocznego pobytu w tym mieście. Bo choć w wykorzystywaniu możliwości jakie daje nam los nie ma oczywiście nic złego, to pilot wycieczki by zaciekawić musi nie tylko opowiadać o ciekawych miejscach, ale trzeba także czuć w nim pasję. A tego niestety brakuje mi w komiksach Delisle.

środa, 29 września 2010

#571 - "To jest właśnie to" - wywiad z Rafałem Szłapą

Dosłownie za kilkadziesiąt godzin swoją oficjalną premierę na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu (i Gier) będzie miał "Bler". O licznych perypetiach, jakie przytrafiły się temu komiksowi, zanim udało mu się ujrzeć światło dzienne, a także o Jerzym Skarżyńskim i niedoszłej terapii elektrowstrząsowej, opowiada Rafał Szłapa.
(uwaga - po kliknięciu w każdą z załączonych do wywiadu grafik, będziecie mogli zobaczyć jej pełną wersję!)


Nie będę zbytnio oryginalny, jak zapytam o początek Twojej przygody z komiksem. Jak to wszystko się zaczęło?
Hmm... sam nie wiem. Pewnie od starszego brata, który jeszcze wtedy trochę rysował i tej księgi "Tytusa", w której wskakują do ekranu. Po domu pałętały się tez jakieś poszarpane egzemplarze "Relaxu". O ile się nie mylę, starałem się je uzupełniać i "poprawiać" przy użyciu wszystkich dostępnych narzędzi. Prawdopodobnie już wtedy ujawniły się moje komiksowe aspiracje. Oprócz tego chciałem pisać bajki. Byłem pod dużym wrażeniem "Baśni" Andersena z ilustracjami Szancera. Pamiętam, że w zerówce zamiast wyrazić zainteresowanie pracą w straży czy policji na pytanie "Kim chcesz zostać?" powiedziałem, że chcę być pisarzem. Tego typu deklaracja w mojej rodzinnej wsi nie przysparzała popularności. Na szczęście z powodu choroby tak niewiele uczęszczałem do zerówki, że większość innych sześciolatków prawie mnie nie kojarzyła...

W pierwszych "komiksach" mojego autorstwa chmurki wpisywał mi ojciec. Sęk w tym, że nie zawsze trzymał się dyktowanego tekstu i czasem zamiast kwiecistych dialogów robił tam jakieś zygzaki. Miał z tego masę zabawy, pewnie nawet nie wiedział , że bierze udział w wyborze mojej drogi życiowej... Generalnie miałem wsparcie, choć nikt nie czaił, co ja w ogóle robię. Wszyscy się dziwili, chwalili za postępy, których nie rozumieli.

Pamiętam jeszcze, że kiedy zniecierpliwiony i rozczarowany ówczesną dystrybucją komiksów, sam zacząłem rysować kontynuację "Ludzi i potworów" Polcha, rodzice zaczęli się o mnie poważnie martwić. Myśleli, że jest ze mną coś nie tak. Cóż, też martwiłbym się o dziecko, które dokładnie przerysowuje zdjęcie Ericha Daenikina w towarzystwie przerośniętego robala. Dobrze, że nie skończyło się wysłaniem na elektrowstrząsy.

Na komiksowym rynku jesteś obecny od bardzo dawna. Masz na swoim koncie zina, liczne szorty publikowane w "Arenie Komiks", "AQQ", "Czerwonym Karle", występ w "Piekielnych Wizjach" i jeden pełnometrażowy album "Pozdrowienia z Intersfery". To dużo czy mało?
Mało. Nie wymieniłeś jeszcze pierwszej egmontowskiej Antologii, dwóch olimpijczyków i Papieża, do których też się przyznaję. Do tego dochodzą jeszcze komiksy rysowane dla "Bluszcza" - "Fabiola" i "Pocztówki z życia Ewy" (łącznie 52 plansze), paski rysowane dla "Echa Miasta" i inne drobiazgi okolicznościowe.

Ale i tak mało. Mam strasznie słabą organizacje czasu i choć często wydaje mi się, ze wykorzystuje go do maksimum, nie jestem w stanie z niczym zdążyć. Chciałbym robić więcej komiksów, ale ostatnio doszedłem do wniosku, że będę robił tylko te, które mnie cieszą, nawet jeśli nie zbiję na tym kokosów. Pewnie dlatego nie znalazłem się jako autor przy kolejnym wielkim fresku historycznym, ani nie zrobiłem netowej historyjki o cheerleaderkach i ich niekończących się problemach z podpaskami.

Robienie komiksu na siłę, a miewałem i takie epizody, zabija we mnie całą radość tworzenia, i co gorsza, widać to potem na moich rysunkach.
Przejdźmy do "Blera", który ma mieć swoją premierę na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu. Czy jest to Twój w pełni autorski projekt, czy też ktoś pomagał Ci w pracy nad scenariuszem?
Projekt jest w pełni autorski – ze wszystkimi słabościami i zaletami tego typu przedsięwzięć. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie słucham niektórych podszeptów dochodzących zewsząd. Czasem dam coś komuś przeczytać, żeby pomógł mi poprawić dialogi. Tyle pomocy cudzej. Cała reszta pochodzi z mojej głowy, nie wiadomo tylko czy cieszyć się, czy martwić...

Spróbujmy zrekonstruować wydawnicze losy "Blera". Komiks zadebiutował na łamach magazynu "Arena Komiks", później miał zostać odświeżony graficznie i wydany w formie trzech, 32-stronnicowych zeszytów przez Kulturę Gniewu. Dlaczego wtedy i w takiej formie nie ujrzał światła dziennego?
Całkiem pierwotnie miał ukazać się jeden album z historiami z "Areny", uzupełnionymi o logiczny początek i zakończenie. Kiedy około 2005 roku zainteresowała się tym Kultura Gniewu, pomysł zdążył się rozwinąć i ewoluować, albo jak kto woli - zmutować. Wtedy, gdybym miał cokolwiek skończonego, komiks nie musiałby czekać pięciu lat, aby ujrzeć światło dzienne. Niestety, stało się inaczej. Chciałem zrobić "Blera" w technice malarskiej, bardzo efektownie wyglądającej, lecz pochłaniające mnóstwo czasu i pracy. Gdyby nie ponowna zmiana konwencji, z powrotem na bardziej klasyczny, komiksowy rysunek, pewnie "Bler" nadal byłby "legendą”, o której nikt już nie pamięta.

Aktualnie "Bler" ma wciąż status trylogii, ale składającej się z trzech, 48-stronnicowych albumów. Pierwszy jest praktycznie gotowy, dwa kolejne zaplanowałeś na 2011 i 2012 rok. Jak to się stało, że projekt utył o niemal jedną trzecią? Jak na historię wpłynęła zmiana formatu?
Od samego początku planowałem, że ten komiks będzie miał format A4. Może dlatego, że nigdy nie miał to być typowy komiks superbohaterski, ale komiks o superbohaterze. To duża różnica, wbrew pozorom. Poza tym widziałem kiedyś francuskie wydanie "Watchmenów" w takim formacie i muszę powiedzieć, że zrobili na mnie ogromne wrażenie, dużo większe niż ich zeszytowy odpowiednik. Niestety, KG nie podzielała mojego entuzjazmu i potrzebne było wypracowanie kompromisu. Zaproponowałem album, tym bardziej, że ta forma pozwala na nieco wolniejszy cykl produkcyjny. Niestety to pociągnęło za sobą kolejny szmat czasu na przeredagowanie i uzupełnienie treści. Z dołożeniem materiału nie było żadnego problemu, bo pomysłów jest więcej niż te trzy albumy mogą pomieścić.

Czyli po 2012 roku możemy spodziewać się dalszych perypetii "Blera"?
Jeśli już to antologii krótszych rzeczy, dla których, z różnych przyczyn nie będzie miejsca w albumach. Nie chce ciągnąć "Blera" w nieskończoność. Traktuje go jako zamkniętą opowieść, więc po trzecim albumie już tylko ewentualnie uzupełnienie i basta.

W sumie można doliczyć się trzech wersji – tej z "Areny", tej zeszytowej i obecnej, nazwijmy ją albumowej. Jak komiks przez te lata się zmieniał? W jaki kierunku przebiegała jego ewolucja?
Cóż, od czasów "Areny" zarzuciłem pisanie na kolanie i korzystam z przeróżnych blatów, z reguły należących do biurek i stołów. Jest dużo wygodniej. Niejako przy okazji zaniechałem też snucia opowieści osadzonych w anonimowych metropoliach przyszłości i powróciłem na ziemię, a konkretnie do wojewódzkiego miasta Krakowa. Pozwoliłem sobie nawet na cofnięcie akcji o kilka lat wstecz, pod koniec ubiegłego wieku, do momentu spodziewanego końca świata, co ma niebagatelne znaczenie dla fabuły całej tej opowieści, jak również momentu wydania komiksu.
Dlaczego zdecydowałeś się wydać "Blera" własnym sumptem? Żaden z rodzimych wydawców nie był zainteresowany jego publikacją?
To dość skomplikowana sprawa. Prawie wszyscy wiedza, że komiks miał zostać wydany przez Kulturę. Mało tego, byli na tyle zaangażowani w mój projekt, że zrobili profesjonalną redakcję jednej z wcześniejszych wersji scenariusza. Kiedy KG po latach oczekiwania straciła zapał do "Blera", ciężko mi było z ich robotą pójść do innego, działającego na naszym rynku wydawcy. Czułbym się nie fair. Wyszło więc, że albo oni albo... ja lub przynajmniej ktoś z rodziny. Obecnie wiadomo już, że komiks wyda tajemniczy Włoch, Luigi Vercotti - kolejna nadzieja polskiego komiksowego rynku wydawniczego .

Przy okazji naszej poprzedniego wywiadu rozmawialiśmy o kształtowaniu się unikalnego stylu. Czy o "Blerze" można powiedzieć, że został narysowany "w stylu Szłapy"? Próbowałeś z różnymi technikami, eksperymentowałeś z różnymi konwencjami . Czy w przypadku "Blera" to było właśnie "to"?
Tak, to jest to. Inaczej już nic nie narysuję, bo w tej konwencji czuję się dobrze, jest mi do twarzy i chyba nawet to widać. Jak już wspomniałem, próbowałem "Blera" wcześniej namalować, wyszło nawet nieźle, ale tego typu konwencja jest z praktycznego punktu widzenia nie do przyjęcia. Tak można robić jak się tylko z tego żyję i ma masę czasu wyłącznie na to. Najlepsze, czy też najpopularniejsze polskie komiksy to te, w których właściwie zbalansowano efekt w stosunku do nakładu pracy.

Jako rodowity Krakus nie mogę nie spytać o rolę Krakowa w "Blerze". Czy będzie ograniczona jedynie do efektownej dekoracji?
Z początku jest to dekoracja a potem... prawdopodobnie wysadzę go w powietrze, oczywiście tylko na kartach komiksu. Dużo jest Krakowa w tym komiksie, ale bez specjalnego zadęcia. Użycie konkretnego polskiego miasta wzmacnia kontrasty, o których pokazanie chodziło mi w tej historii. Żeby wrzucić obcy kulturowo twór w realistyczne, rodzime otoczenie i zobaczyć, jak będzie sobie radził. Gdybym mieszkał w Warszawie czy Elblągu, pewnie akcja toczyła by się właśnie tam i efekt byłby podobny.

"Bler"… i co dalej? Wygrzebujesz kolejne niedokończone, planowane, odłożone projekty z szuflady ("Hamlet", "Aadred"?) czy bierzesz się za coś zupełnie nowego?
Najpierw spróbuje skończyć "Blera" a potem... sam nie wiem. Może w ogóle przestanę rysować komiksy i zajmę się czymś pożytecznym? Może będzie koniec świata i nie będę musiał już się tym martwić? Na pewno "Hamlet" to dobry trop, a "Aadreda" chętnie zrobiłbym z innym rysownikiem, albo nawet rysowniczką. Czas pokaże. Marzy mi się także zrobienie komiksu biograficznego o Jerzym Wróblewskim. Myślę, że akurat ten autor zasłużył, żeby o nim pamiętać. Jeśli wpadnę na jakiś frapujący temat to kto wie, co jeszcze powstanie, może przygody tablicy Mendelejewa?
Niewiele osób wie, że nawiązałeś współpracę z "Bluszczem", kobiecym magazynem "z ambicjami". Mógłbyś nieco więcej opowiedzieć o robieniu komiksu dla tytułu o wysokim nakładzie, dla tzw. masowego odbiorcy?
Na pewno mogę powiedzieć, jak nie robić komiksu do takiego pisma. A poważniej... redaktorzy "Bluszcza" dawali nam – mnie i scenarzystom – całkowicie wolną rękę. Z początku podchodzili bardzo entuzjastycznie do wszystkiego, co dostawali. Z czasem nasze cele i ambicje nieco się rozjechały, a zaraz potem rozeszły się tez drogi. Z tego co wiem, nie ma teraz już w "Bluszczu" komiksu, za to w jego miejsce jest kolejny, ciekawy felieton.

Z reguły komiksiarzom nie jest łatwo kształcić się w murach Akademii Sztuk Pięknych. Ty miałeś to szczęście, że udało Ci się spotkać Jerzego Skarżyńskiego…
Na Akademii nie jest źle, w dzisiejszych czasach nikt nikogo za komiks nie tępi. Co najwyżej traktują to jako pewien rodzaj egzotyki, takie wydziwianie typu gówno w pudełku. Ale te uczelnie są pełne dużo gorszych dziwactw, i chyba poniekąd również o to w nich chodzi. Brak pomysłu na siebie ma gorszą punktację, niż zajmowanie się komiksem.

O profesorze Skarżyńskim rozmawialiśmy trzy lata temu. To był bardzo miły człowiek. Nie musiał mi pomagać przy obronie pracy dyplomowej, ale pomógł, pomimo tego, że u mnie na wydziale krzywo na takie praktyki patrzyli. Traktował mnie bardzo przyjaźnie i partnersko, nie było żadnej mowy o podkreślaniu osiągnięć z jego strony. Wspólnie przejrzeliśmy wiele komiksów. W pewnym momencie na nasze spotkania przynosiłem, co tylko ciekawego na świecie wyszło – Sienkiewicze, McKeevery czy McKeany. Przeglądaliśmy wspólnie te plansze i zachwycaliśmy się. W takich momentach różnica wieku i doświadczeń zacierała się. To było w nim wspaniałe, że potrafił się, mimo podeszłego wieku, ekscytować dobrymi rzeczami.

Podobne zresztą, pozytywne doświadczenia mają bracia Rabenda z Postu, którzy na okoliczność wydawania "Janosika" załatwiali z nim różne sprawy. Miał bardzo bystry umysł i wiele rzeczy, dotyczących komiksowego języka i opowiadania obrazem można było się od niego dowiedzieć. Fantastyczny gość. Miałem szczęście, że zdążyłem go poznać. Szkoda tylko, że ta znajomość trwała tak niedługo.

Polscy rysownicy coraz śmielej przecierają zachodnie szlaki. Oleksicki, Sambor, Urbaniak, Kowalski żeby wymienić tylko kilku tego typu przypadków. Zagraniczne, a szczególnie amerykańskie wydawnictwa coraz chętniej penetrują rynki europejskie, wyławiając co bardziej utalentowanych. Myślałeś kiedyś, żeby spróbować swoich sił w Stanach albo we Francji?
Myślałem, jak chyba każdy. Prędzej w Stanach niż we Francji, bo jestem przekonany, że nie dałbym rady podporządkować się frankofońskim wymaganiom. Robienie komiksów tylko dla kasy, którymi nie sposób się cieszyć już przerobiłem i jeśli z przyczyn ekonomicznych nie będę musiał to raczej w te wody już nie wstąpię.

Na razie sporą barierą dla wszelkiej ekspansji jest bariera językowa. Dopóki nie będę potrafił się z nimi dogadać, nie mam żadnych szans. Być może kiedyś się to zmieni. Trzeba mieć jakieś marzenia.

wtorek, 28 września 2010

#570 - Tainted

Mający swoją premierę na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu (i Gier) album "Tainted" zbiera komiksy wspólnego autorstwa Bartosza Sztybora i Piotra Nowackiego w jednym woluminie. Dwaj twórcy, współpracujący ze sobą od kilku ładnych lat, dorobili się wreszcie pozycji, która może stanowić podsumowanie ich wspólnej obrazkowej działalności.


Wydaje mi się, że Jaszczu bardzo mocno "siedzi" w klasyce polskiego komiksu. Estetyka jego prac przesiąknięta jest staroszkolnym klimatem najlepszych prac Janusza Christy czy Tadeusza Baranowskiego. Bije od nich to komiksowe ciepło, dzięki któremu niejeden dzisiejszy czytelnik kilkadziesiąt lat temu zakochał się w kolorowych zeszytach. Dzięki temu Jaszczu łagodzi smutną wymowę "Tainted". Żadna z miłosnych historii obecnych na łamach tego zbioru nie kończy się typowym happy endem, co dość mocno kontrastuje się z ich radosną i kolorową oprawą graficzną. Scenariusze Bartka Sztybora są na wskroś nowoczesne. Pozbawione słów, silnie zikonizowane, odwołują się do modnej ostatnio tradycji komiksu niemego. Połączenie "nowego" i "starego", pierwiastków "sztyborowego" i "jaszczowego" (jak mogę jedynie przypuszczać) dało dość ciekawą kombinację. Oprócz tego, że Sztybor nie boi się mocna zagrać na uczuciach, lubi się również zabawić z komiksową materią. Najlepszym tego przykładem jest ostatni z szortów, przygotowany specjalnie na potrzeby tej publikacji. Na tle historii znanych z kart "Ziniola" czy "Jeju", to chyba najlepsza rzecz z "Tainted", zaraz obok znakomitego "Szóstego dnia", który swego czasu mocno zamieszał na digarcie.
 
Od czasów swoich pierwszych prac, Piotrek Nowacki fantastycznie się rozwinął i bardzo niewiele brakuje mu do czołówki polskiego cartoonu. Bardzo pewne, dopracowana technicznie, ale delikatna i krągła krecha została uszlachetniona delikatnymi wpływami wspomnianych mistrzów, Christy i Baranowskiego. Formie Jaszcza wtórują zatrudnieni na potrzeby projektu koloryści. Mieniące się (prawie) wszystkimi barwami tęczy rysunki Nowackiego prezentują jeszcze lepiej. Każdy z nich na swój sposób odrobił zadanie domowe. Juszczuk poleciała w cukierkowe klimaty, w przeciwieństwie do Pastuszki, który zdecydował się na bardziej przybrudzoną kolorystykę. Skrobol i Czyż jak najwierniej chcieli oddać estetykę prac, którymi się zajmowali i wyszło im to naprawdę znakomicie.









Mroja Press dba o wysoki standard edytorski swoich pozycji (choć Tomek Pastuszka udowadnia w komentarzach, że niekoniecznie) co, niestety, znajduje odbicie w dość wysokiej cenie. "Tainted" nie jest wyjątkiem od tej reguły. Nie wiem, czy warto było się spinać na twardą okładkę i błyszczącą kredę, skoro prace Sztybora i Nowackiego przywykły do zinowej oprawy. Jedynym mankamentem, do którego mogę się przyczepić jest dość niewyraźny i rozpikselowany spis treści. Podobnie, jak "Rewolucjach", innym komiksie Mroji, cena "Tainted" została podana w złotówkach, ale też w euro i dolarach. Dzięki temu, że nie znajdziemy w nim żadnych dymków, komiks od razu można przeznaczyć na eksport. 
 
Może "Tainted" wielkim komiksem nie jest i zachodnich rynków nie podbije, ale czułem wielką satysfakcję odkładając ten tomik na moją półkę. A to już bardzo dużo. Paradoksalnie zbiór opowieści o niespełnionych, trudnych, niemożliwych lub zwyczajnie bolesnych związkach został przygotowany przez twórców, którzy świetnie się rozumieją. Współpracy między Sztyborem, a Nowackiem nie brakuje chemii, a w ich związku świetnie się układa, czego najlepszym dowodem jest właśnie "Tainted".

poniedziałek, 27 września 2010

#569 - "Rysuję od zawsze" - wywiad z Maciejem Pałką

Maciej Pałka jest niedoszłym prawnikiem, który zamiast pracować w kancelarii, rysuje komiksy. I robi to już od dziesięciu lat, pamiętając czasy kserowanych zinów z epoki kleju i nożyczek. Mieszkający w Lublinie twórca opowiada o trudnych kolejach wydawniczych "Laleczek", pracy nad "Scenami z życia murarza" i niezrealizowanych, homoerotycznych fantazjach z Bartoszem Sztyborem...
Czy Maciej Pałka umie rysować?
Rozumiem intencję tego pytania ale obawiam się, że część czytelników może nie zrozumieć odpowiedzi w podobnym tonie. Odpowiem więc całkowicie poważnie. Gdy kilka lat temu w wywiadzie dla Below Radars zapytałeś mnie (sprawdziłem w archiwum), jak widzę swój rozwój jako rysownika, odpowiedziałem, że obecnie mam zamiar skoncentrować się na podstawach, nie wykluczając eksperymentów z techniką (formą) swoich prac. Myślę, że plan realizuję z pozytywnym skutkiem. Między innymi nauczyłem się pocisnąć rasowe plecy konia. Spokojnie dałbym teraz radę narysować album w "realistycznym" stylu. Gdyby tylko mi się chciało albo ktoś sypnąłby grosiwem. Chociaż wolałbym gdyby ktoś sypnął dudiszonami za narysowanie jakiegoś "MakKiwera".

W tym samym wywiadzie wspominałeś o zmanierowaniu kreski i umiejętnym maskowaniu swoich słabszych stron. Myślę, że w niektórych fragmentach "Laleczek" to jeszcze widać...
No jasne. Zwłaszcza, że Laleczki zacząłem rysować bodajże w 2001 roku.

Skąd w Twoim życiu wziął się komiks i kiedy postanowiłeś zostać rysownikiem historyjek obrazkowych?
Rysuję od zawsze. Co ciekawe, zawsze były to komiksy. Od początku, obok samego rysowania obrazków, była też narracja. Pierwsze albumy (sic!) rysowałem, jak jeszcze nie umiałem czytać i pisać. Skoro płynnie czytać nauczyłem się w wieku 5 lat to z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że komiksy ciskam od połowy lat '80-tych ubiegłego wieku. Od tamtej pory chciałem być rysownikiem komiksów. Albo piratem lub kosmonautą. Nigdy w to marzenie nie zwątpiłem.

Odpuściłeś sobie studiowanie na ASP, które dla wielu rodzimych twórców było początkiem przygody z komiksem. Jak akademickie wykształcenie plastyczne ma się do komiksowania? Czy potencjalnym twórcom takie przygotowanie może być przydatne, czy wręcz przeciwnie?
Ciężko mi się odnieść do tego pytania. Z jednej strony, gdy widzę jak często wyważam otwarte drzwi tylko dlatego, że mam braki warsztatowe to bardzo zazdroszczę swoim kolegom i koleżankom z różnych ASP. Z drugiej strony, skończenie danego kierunku studiów niczego nie determinuje. Może gdybym skończył ASP to odechciałoby mi się rysować? Albo żałowałbym, że nie studiowałem na przykład prawa? Nie wykluczam, że kiedyś dla zabawy doedukuję się akademicko w artystycznym kierunku.

Ostatnio rozmawialiśmy o wykształceniu plastycznym z Rafałem Szłapą. Pomimo, że on studiował na ASP to z nauką języka komiksu mamy podobne doświadczenia. Do wszystkiego musieliśmy i tak dochodzić samodzielnie. To przykre ale pomiędzy pokoleniem twórców komiksowych ery "Świata Młodych", a powiedzmy, pokoleniem komiksiarzy urodzonych w latach '80-tych nie ma ciągłości w relacji mistrz-uczeń. Więcej uczniów dochowali się Trust, Śledziu czy Tomek Leśniak, niż Christa lub Papcio Chmiel. Dziecięce inspiracje to jednak nie to samo co przynajmniej kilka dobrych porad. Doszło do tego, że dwudziestokilkuletni kolesie mający za sobą wiele lat nauki rysowania odkrywają nowe fajne myki czytając "How to Draw Comics the Marvel Way" Stana Lee i Johna Buscemy. To powinno być abecadło a nie wiedza tajemna.

Mógłbyś zdradzić nieco ze swojego komiksowego warsztatu? Jak pracujesz nad komiksem? Jakich narzędzi używasz? Rysujesz po nocach, czy nad ranem?
Od kilku lat z reguły ilustruję cudze scenariusze, więc na początku czytam i zastanawiam się czy warto brać się za konkretny projekt. To bardzo ważny etap. Na przykład Andrzej Janicki twierdzi, że u niego na tym etapie kończy się praca nad większością komiksów. Mi niestety trafiają się albo lepsze scenariusze niż Andrzejowi, albo jestem mniej wybredny. W każdym razie od czasu, gdy "skończyłem z szorciakami" i skoncentrowałem się na albumach wzrosła rola wyboru dobrego scenariusza do realizacji.

Gdy już dopiszę scenariusz do listy projektów oczekujących (obecnie jest ich sześć – "Laleczki" i "Sceny z życia murarza" na finiszu), to zabieram się za storyboardy. Metodą Rosińskiego – każda strona po kolei. Ogólny layout planszy gdzieś na marginesie scenariusza, później szkic formatu max A5. Rozmieszczenie dymków, układ paneli i kompozycja. Następnie odkładam taki komiks do szuflady i zabieram się za coś innego. Po pewnym czasie wracam i przeprowadzam weryfikację. W międzyczasie sporo czytam, myślę i szukam odpowiednich referek. Im dłużej siedzę w komiksowej branży, tym większą wagę przykładam do solidnej rozkminki. Gdy projekt mam wystarczająco przekombinowany w głowie, to zabieram się za rysowanie. Wygląda to z grubsza tak, że wbijam się w ramy wydumanego gorsetu, który staram się zapełnić mięchem o maksymalnie największej zawartości spontanu. Rysuję szybko i bez poprawek.

Używam różnych narzędzi. Najchętniej babrałbym się w tuszu i farbach, ale przeskoczyłem na tablet. W domu nie mam miejsca na rozwalenie się z artystycznym kramem. Dobija mnie konieczność sprzątania stołu po każdej sesji z inkowaniem. Jestem coraz większym leniem w tym zakresie więc dopóki nie dorobię się pracowni, będę brnął w digital. Szkice robię ołówkiem z kartką na kolanie, ewentualnie leżę na podłodze. Czasami podejdzie Mikołaj i dostawi tu i ówdzie kilka kresek.
Przejdźmy do „Laleczek”. Opowiedz coś o genezie tego komiksu. Maciej Pałka znany jest raczej z prac utrzymanych w estetyce undergroundowej, mocno zakręconych, często eksperymentują, a jak widać zaczynał od rzeczy bardziej mainstreamowych…
Przed "Laleczkami" była jeszcze "Pożoga/Scheda". Rzecz inspirowana mangowymi napierdalankami, x-menami, doom trooperem i "Trylogią" Sienkiewicza. To był mój debiut w zinie "Katastrofa" wydawanym przez Mariusza Zawadzkiego. Mariusz miał wtedy swoje pierwsze wydawnictwo Czacha Komiks i planował publikację albumów. "Pożoga" miała jakieś 200 stron i miała wyjść w postaci trzech albumów. Później zainspirowany Frankiem Millerem i jego "DKR2" oraz nieudanym, crossgenowym atakiem Egmontu postanowiłem przearanżować komiks na modłę zeszytówek. Zmieniłem nazwę, przerysowałem i wydałem sobie w ten sposób na xero trzy numery "Schedy" (z planowanych wielu). To był stuprocentowy akcyjniak. Wtedy jednak poznałem Dominika Szcześniaka, który sprzedał mi kopa posyłającego w otchłań undergroundu.

W czasie gdy pracowałem nad wielowątkową "Schedą", wpadł mi do głowy pomysł na one-shota. Postapokaliptyczny splatterpunk inspirowany "Falloutem", "Pielgrzymem", "Tank Girl" i rysunkowo "Diefenbachem". Jednym słowem – "Laleczki". Rysowałem ten komiks bardzo długo i wysyłałem do różnych wydawnictw bo oczywiście uważałem że moje dzieło to pełna profeska. Mandragora i KG chyba podziękowały albo olały (nie jestem pewien czy uraczyłem "Laleczkami" Egmont, ale chyba miałem w sobie jakieś nikłe pokłady autokrytyki), Witek Tkaczyk odpisał jakieś miłe słowo. Razem z fanbojskim listem wysłałem też swój album do "Produktu". Gdy po kilku miesiącach nie dostałem odpowiedzi, zapytałem mailowo Śledzia czy czytał. Śledziu odpisał, że skrytkę pocztową obsługuje Andrzej Janicki i jak tylko się spotkają, to ten przekaże mu korespondencję. Później już głupio było mi się przypominać, uznałem że komiks się nie spodobał. Przy okazji ich o to zapytam (chyba że odpiszą w komciach...).

Wydaniem "Laleczek" wyraził zainteresowanie Andrzej Baron. Miały się ukazać nakładem Studia Domino, które dysponowało jednak ograniczonymi siłami i trzeba było poczekać. Po roku czekania z rosnącą paniką zauważyłem, że materiał strasznie mi się starzeje, więc postanowiłem go opublikować samodzielnie. Zrobiłem zina, puściłem go w świat i uznałem sprawę za zamkniętą.

Na czym polegała rekonstrukcja "Laleczek" i przysposobienie ich do drugiego wydania? Czy momentami nie chciałeś tego wszystkiego rzucić w cholerę albo narysować wszystko do nowa? Ile w sumie czasu i pracy włożyłeś w ten projekt?
"Laleczki" i dwie nowelki do scenariusza Daniela Gizickiego i Irka Mazurka wysłałem do Bartka Sztybora z prośbą: "zrób z tym coś". Na początku miała to być dodatkowa nowelka, ale później wymyśliliśmy, aby Bartek dopisał klamrę. W efekcie powstał nowy wątek łączący całą historię i jednocześnie zmieniający wymowę całego komiksu. Moim zdaniem Sztybor wywiązał się ze swojego zadania tradycyjnie po mistrzowsku. Dorysowałem 20 stron, wszystkie materiały ujednoliciłem graficznie. Poprawiłem ramki, dymki, liternictwo, gdzieniegdzie dodałem rastry. Nie ingerowałem w rysunki, bo to było pozbawione sensu. Kusiło mnie aby poprawiać, ale wtedy musiałbym przerysować cały komiks. Na ponowne wchodzenie do tej samej rzeki, nie mogłem sobie pozwolić.

Zresztą, właśnie przeglądam po raz kolejny nowe "Laleczki" i przypomniałem sobie, że pierwsze wydanie również składało się z materiału bardzo zróżnicowanego (nierównego?). Epilog pierwszej wersji był pierwotnie nowelką, którą zrobiłem za namową Sławka Kuśmickiego i miałem wysłać do "KKK". Wydaje mi się, że zanim ją skończyłem, to "KKK" padło. Sporo dziwnych przygód przeszedł ten komiks...

Byłem nieco zdziwiony, kiedy dowiedziałem się, że nowy album Pałki ukaże się w Wydawnictwie Roberta Zaręby. "Strefa Komiksu" promuje specyficzny komiks środka, przynajmniej z założenia przeznaczony dla szerokiego grona czytelników. Gryzie mi się to nieco z Twoimi deklaracjami, że robisz komiks nie dla wszystkich…
"Laleczki" pasują do profilu "Strefy Komiksu". Gdy Robert Zaręba wydawał antologie apokaliptyczne pomyślałem, że "Laleczki" by tam świetnie pasowały. Z tym, że nie miałem zamiaru wznawiać tego tytułu. Gdy Timof proponował reedycję, zdecydowanie odmówiłem. Po jakimś czasie Robert powiedział, że chętnie wydałby "Laleczki" i zacząłem się zastanawiać. Skoro dwóch wydawców chce włożyć w tego starocia swoją kasę, coś więc chyba musi tam być, co sam już przestałem zauważać.

Późniejsza decyzja była prosta – Robert Zaręba jest znany z wydawania pulpowej fantastyki. Gdzież więc miałyby trafić Laleczki jak nie do "Strefy Komiksu"? Postawiłem tylko warunek zmiany formatu z tradycyjnego dla "Strefy" A4 na zeszytowy i gazetowego papieru w środku. Jak pulpa to na całego! Do tej pory, gdy ktoś narzekał na mój komiks wydany na timofowej kredzie (pozdrawiam Zosię), nie mógł nawet ostentacyjnie podetrzeć nim sobie dupy z uwagi na ryzyko zadraśnięcia kantem kartki anusa. Teraz można lekturę zabrać do kibelka i w przypływie frustracji użyć zgodnie z groźbą. Jak widzisz, zadbałem o wszystkich czytelników.

Komiksy oczywiście robię nie dla wszystkich. Więcej - robię je głównie dla siebie. Podobnie, "Strefa Komiksu" to w większości nie komiks środka, a komiks dla fanów oldskulowej fantastycznej pulpy. Taki niuans, ale nie widzę aby deklaracje gryzły się z realizacją.

"Sceny z życia murarza" to druga z emefkowych premier, w której maczałeś palce. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie Twoje zaangażowanie, komiks nigdy nie ujrzałby światła dziennego?
Nie ma żadnego ryzyka w tym stwierdzeniu. Jestem głęboko przekonany, że masz rację.
Zastanawiam się, jaką rolę odgrywałeś pracując nad tym komiksem, bo wygląda na to, że byłeś redaktorem, poganiaczem, co bardziej leniwych rysowników, konsultantem scenariusza oraz specjalistą od promocji…
W skrócie – byłem koordynatorem i redaktorem tego projektu. Wspaniałe, ale wyczerpujące doświadczenie. Jestem bardzo zadowolony z efektu, ale cieszę się, że to już koniec. Miałem ten komiks na głowie od 2004 roku. Na pewno nie podejmę się ponownie takiej misji w ramach wolontariatu. Z odpowiednim budżetem mogę zorganizować równie dobrą antologię bez większego wysiłku. Mam już tak, że mocno angażuję się w swoje projekty i nie chcę tracić swojego i czyjegoś czasu. Staram się kończyć to, co zacząłem i nie daję obietnic bez pokrycia. Ale wyznaję też zasadę, że trzeba się szanować, więc na pewno nie będę sobie wypruwał flaków. Co do "Scen z życia murarza", to zrobiliśmy naprawdę kawał dobrej roboty i nie pozwolę, aby ten komiks przemknął przez komiksowo niczym meteor. Mamy jeszcze kilka planów, ale nie chcę zapeszać.

To znaczy...
Obiecuję, że dowiesz się pierwszy.

Uważam "Szminkę" za jeden z najciekawszych polskich komiksów i zawsze traktowałem ją, jako zamkniętą całość. Trudno jest mi sobie wyobrazić sobie ją jako część trylogii, która ma się jeszcze komponować ze "Scenami"...
"Sceny" są spin-offem, a nie częścią trylogii. A może prequelem – a tym samym częścią tetralogii? Nie wiem, bo nie czytałem scenariuszy pozostałych części. Ze "Szminką" "Sceny" komponują się bardzo ładnie. Nie tylko fabularnie, ale też pod względem formy wydania. Specjalnie zadbałem o to, aby Sceny wyglądały edytorsko tak samo jak "Szminka". Ogólnie to bardzo dobry komiks, świetnie napisany i zrealizowany. Jestem z niego dumny!

Intensywnie penetrujesz swoje szuflady ("Laleczki" i "Degrengoland") i kończysz zaczęte projekty ("Sceny z życia murarza", "Najwydestyluchniejszy"). Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się czegoś całkowicie nowego Twojego autorstwa? Czy "Przygody gnoma Jorgu", albo wspomniana "Scheda" czekają na odświeżenie i wydanie w oficjalnym obiegu?
Wymieniłeś dużo tytułów, ale jednak nie wszystkie. No i to nie jest tak, że opróżniam wszystkie szuflady jak leci, a raczej wracam do starych projektów. "Laleczki" zostały zremasterowane i de facto są nowym komiksem. "Degrengoland" rysujemy (z Pawłem Wojciechowiczem) od nowa i wkrótce ruszamy z webkomiksem. "Sceny z życia murarza" i "Laleczki" udało się sfinalizować. "Najwydestyluchniejszy" będzie nadal pojawiał się w "Kolektywie", ale album odłożyliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość.

W bliższych planach mam trzy premierowe komiksy. O wszystkich będę informował na bieżąco na swoim blogu (właściwie już to robię) tak samo jak to robiłem z "Laleczkami", "Scenami" i "Degrengolandem". Na razie nie podam więcej szczegółów. Data wydania czegokolwiek to najwcześniej przyszłe MFK, ale dziś nie wiem czy chce mi się spinać już na przyszły rok.

"Przygody Gnoma Jorgu" – przypomnę ten komiks, ale nie planuję wznowienia. Będzie wspominkowy artykuł na blogu i jeden fragment. To był fajny autobiograficzny komiks. Mam do niego sentyment, ale nie będę katował czytelników odgrzewaniem kotleta. Tym bardziej, że w przypadku Gnoma Jorgu nie mam pomysłu, jak go zremasterować.

Do remake'u "Schedy" zabieraliśmy się kiedyś z Bartkiem Sztyborem. Mieliśmy zrobić z niej webkomiks. Chciałem zrobić formalnie coś podobnego, co wyszło nam później z "Laleczkami", ale bardziej radykalnie. Nowe wątki, przepisane dialogi i formuła hardkorowego westernu gejowskiego (większość bohaterów to umięśnieni spoceni faceci). Coś w stylu: Skrzetuski spotyka Toma z Finlandii. Totalnie na serio, nie w stylu beki Ojca Rene. Myślę, że komiks zrobiłby furorę ale jednak niech ten projekt pozostanie w strefie niezrealizowanej homoseksualnej fantazji – Sztybiego i mojej.

Mam też kilka szorciaków, które chętnie chciałbym wydać, ale na pewno nie w autorskiej antologii.

Współpracowałeś z wieloma liczącymi się na polskim rynku scenarzystami – między innymi z Jerzym Szyłakiem, Danielem Gizickim, Dominikiem Szcześniakiem czy Bartoszem Sztyborem. Jaka jest specyfika rysowania dla każdego z nich?
Współpracowałem też z Irkiem Mazurkiem, Bartoszem Kurcem, Rafałem Kołsutem, Hubertem Ronkiem, Karolem Konwerskim czy z powracającym w ładnym stylu na komiksową arenę Łukaszem Bogaczem. Czyli zarówno z twórcami doświadczonymi, jak też początkującymi. Najczęściej jednak z początkującymi zdobywającymi kolejne skile pisarskie podczas gdy, ja robiłem postępy w dziedzinie rysunku. Każdy scenarzysta ma swoje przyzwyczajenia i styl, które również ewoluują. Mam swoich ulubionych scenarzystów, z którymi chciałbym jeszcze kiedyś współpracować, ale szukam również tekstów wśród autorów spoza wymienionego grona. Oprócz tego robię przymiarki do całkowicie autorskich komiksów. Dobry odbiór "Piwa i knedliczków", które narysowałem na potrzeby antologii "W sąsiednich kadrach" spowodował, że realna stała się sytuacja gdy znowu sam zacznę pisać sobie scenariusze. Nad jedną pełnometrażową historią pracujemy wspólnie z żoną, której też już zdarzało się dla mnie pisać. Mam też od kilku lat na warsztacie świetny scenariusz pewnego znanego pisarza. Profesjonalna robota i budzący respekt background.

Mam spore doświadczenie w ilustrowaniu cudzych scenariuszy, ale coraz większą ochotę na całkowitą samodzielność. Na razie udało mi się ją dwukrotnie osiągnąć ale nie w komiksach a w serii gier "Morbid", które robię dla Pasteli.
Właśnie. Oprócz tego, że zajmujesz się rysowaniem, zaangażowałeś się robienie gier w Pastel Games. Czym różni się praca nad komiksem, a praca nad grą? Czym w Pastelach się zajmujesz?
W Pastelach od 2007 roku rysuję gry. Z Karolem Konwerskim wymyśliliśmy serię "The Fog Fall". Trzeci epizod ukazał się w sierpniu. Teraz czekam na premierę drugiej części gry "Morbid", do której napisałem scenariusz, wykonałem grafikę, a nawet z rozpędu nagrałem soundtrack. Techniczną magię odstawia Mateusz Skutnik. Praca nad grami to głównie tła i elementy do animacji. Nakłady pracy są porównywalne do dłubania nad jednym albumem. Praca jest niezwykle satysfakcjonująca. Nieporównywalny do komiksowego jest też odbiór.

Wnikliwie obserwujesz polski rynek komiksowy, szczególnie wiele uwagi poświęcając scenie zinowej, undegroundowej. Jak szeroko pojmowany drugi obieg wygląda teraz, a jak wyglądał dawniej? Dzieje się tam coś ciekawego?
Ideowo dzieje się mniej więcej to samo od jakiś 10 lat. Ziny służą za wprawkę, możliwość zaistnienia "na papierze”. Nie ma w tym głębszej myśli – kontestacji. Underground to u nas w zasadzie forma, a nie treść. Ziny profesjonalizują się, są ładniej wydawane i lepiej redagowane. Ewoluują w magazyny, jak "Ziniol", "Karton" (rozumiany tutaj jako ewolucja z "Jeju") czy "Kolektyw". Pojawiają się też xerówki. W ubiegłym roku świetną robotę robił Ojciec Rene, ale już się opatrzył. Rok 2010 należy do Pszrena i jego ekipy (Jarek Kozłowski, Kuba Grochola, Otusiunio), którzy regularnie puszczają kolejne albumiki. Zinów ogólnie wychodzi sporo. Powoli przestaję to ogarniać, więc na potrzeby przeglądu publikowanego w "Ziniolu" zaczął wspierać mnie Łukasz Chmielewski. Niewątpliwie nadal warto małą prasę śledzić. W polskim komiksie dzieje się sporo dobrego.

niedziela, 26 września 2010

#568 - Trans-Atlantyk 106

Koniec Wildstormu! Komiksowy imprint, który w 1999 roku stał się częścią DC Comics dokona swojego żywotu w grudniu. Jim Lee, szef Wildstorm Productions i Dan DiDio piszą na blogu The Source, że zamknięcie imprintu nie oznacza śmierci jego bohaterów. Wild C.A.T.S., The Authority i Stormwatch powrócą w barwach regularnego uniwersum DC, tak jak miało to miejsce w przypadku herosów z Charlton Comics (pierwszy Blue Beetle, Captain Atom czy The Question) czy Quality (Plastic Man). Serie, będące komiksowymi adaptacjami filmów czy gier będą ukazywały się bez przeszkód pod nową banderą podobnie, jak i autorskie projekty (nowe "Astro City" Kurta Busieka). Geoff Johns już obiecuje, że ma genialne plany na wprowadzenie bohaterów Dzikiej Burzy do DCU, ale mnie bardzo trudno wierzyć w jego deklaracje, bo podobnie miało być w przypadku postaci z Milestone Comics, które w DC miały zostać odrestaurowane i wprowadzone w nowy wiek. Nie licząc jakichś pomniejszych mini-serii, kilku występów w "JLA" i "The Brave and the Bold" redaktorzy i scenarzyści bardzo szybko o nich zapomnieli... (KO)

Larfleeze, jednoosobowy korpus Pomarańczowych Latarni, który zadebiutował na łamach historii "Agent Orange" ("GL" #39-42) z miejsca stał się ulubieńcem fanów i stałym członkiem obsady "Green Lanterna". Kierowany niepohamowaną chciwością villain w grudniu zostanie głównym bohaterem świątecznego wydania specjalnego. Twórca postaci, Geoff Johns, z początku jedynie żartował, że taki komiks powstanie, ale w obliczu rozbudzonych czytelniczych apetytów, wraz z Gene Ha i Brettem Boothem, postanowił napisać scenariusz do "Larfleeze Christmas Special". Kiedy Larfleeze dowie się o ziemskich, świątecznych obrzędach i Świętym Mikołaju, który raz do roku obdarowuje wszystkie grzeczne dzieci prezentami, nic nie będzie mogło go powstrzymać przed wycieczką na biegun północny i zdobyciem wszystkich podarków. Nawet Hal Jordan, próbujący tłumaczyć na czym polega magia Świąt. W sferze plotek wciąż pozostaje inny lanternowy special, a mianowicie "Red Lantern Valentine's Day Special". Czy Johns i tym razem ugnie się przed żądaniami fanów? (KO)

Również w grudniu, inny czołowy komiksowy superłotr dostanie swoją mini-serię. Bullseye będzie grał pierwsze skrzypce w dwuczęściowym "Bullseye: Perfect Game", napisanym przez Charliego Hustona, z oprawą graficzną autorstwa Shawna Martinbrougha. Scenarzysta chce sprawdzić co płatny zabójca, w którego każdy przedmiot staje się potencjalnym narzędziem zbrodni, będzie mógł zrobić z piłką do baseballa. Huston jest cenionym pisarzem kryminałów i wielkim miłośnikiem baseballu, więc mocno zapalił się do projektu, dzięki któremu połączy swoje obie pasje. "Perfect Game" ma być utrzymane w noirowym klimacie, o co ma zadbać Martinbrough, a sama historia będzie pełna czarnego humoru i mrugnięć w stronę miłośników jednego z najpopularniejszych, amerykańskich sportów. (KO)

W zeszłym tygodniu miała miejsca kolejna, teaserowa kampania Marvela, zapowiadająca powrót "Heroes for Hire", klasycznej serii, której korzenie sięgając do lat siedemdziesiątych. "Bohaterowie do wynajęcia" po razie pierwszy pojawili się na kartach "Power Man and Iron Fist" #54, w grudniu 1978 roku. Stworzony przez scenarzystę Eda Hannigana i rysownika Lee Eliasa zespół doczekał się kilku inkarnacji, z których ostatnia pojawiła się przy okazji "Civil War". Teraz, "H4H" mają być odkurzeni przez znakomity duet scenarzystów, Dana Abnetta i Andy'ego Lanninga. Rdzeń nowego zespołu będą tworzyć Falcon, Misty Knight i Paladin, a na okładce pierwszego zeszytu pojawiają się Ghost Rider, Iron Fist, Punisher, Elektra i Moon Knight. DnA obiecują wyciągnąć kilku zapomnianych bohaterów i nadać im nowego blasku. Ich zaangażowanie w tak rozpoznawalny projekt cieszy i spodziewam się sporo dobrego po tej serii. Martwi mnie natomiast brak grudniowych zapowiedzi "kosmicznych" tytułów Marvela, nad którymi Abnett i Lanning pracowali. W piątkowym Cup'o'Joe Alonso i Brevoort zapewniają, że na "Thanos Imperative" linia się nie skończy, ale mając w pamięci podobne deklaracje dotyczące "Immortal Iron-Fist" trudno być optymistą. (KO)

Dzięki Keithowi Giffenowi i Paulowi Levitzowi "Legion of Super-Heroes" był tym w latach osiemdziesiątych, czym "X-Men" w latach dziewięćdziesiątych - jednym z najpopularniejszych komiksów z nurtu super-hero, wciąż wspominanym ciepło po latach i uchodząca za kultową wśród czytelników DC Comics. Levitz obecnie pisze scenariusze do najnowszego wcielenia "Legionu" oraz "Adventure Comics". Okazją do wspólnej pracy obu twórców będzie "Legion of Super-Heroes Annual" #1 zapowiedziany na grudzień. W tym dorocznym wydaniu specjalnym Legioniści będą musieli stawić czoła zupełnie nowemu wcieleniu Emerald Empress. (KO)

W listopadzie startuje nowa mini-seria z Tony'm Starkiem w roli głównej. "Iron-Man: The Rapture" ukaże się w nieco zapomnianym imprincie Marvel Knights i będzie liczyła sobie cztery części. Scenarzystą komiksu będzie Alexander Irvine, znany amerykański pisarz nurtu fantasy/science-fiction, pochodzący z Michigan. Nie będzie to jego pierwszy obrazkowy projekt, gdyż ma już na swoim koncie inne miniówki - "Daredevil: Noir" i "Hellstrom: Son of Satan". W swojej pracy Irvine chce pokazać Starka nie jako bohatera, lecz jako genialnego wynalazcę, chcącego przeskoczyć swoje ludzkie ograniczenia i pokonać zbliżającą się nieubłaganie... śmierć. Dzięki technologii już raz ocalił swoje życie, a wkrótce przyjdzie moment, że będzie musiał to zrobić po raz kolejny. Rysuje Lan Medina. (KO)

Czym Robert Kirkman zaskoczy fanów "Żywych Trupów"? Czy tą fantastycznie sprzedającą się serię czeka od dawna oczekiwany przełom? Wszystko na to wskazuje. W zeszłym tygodniu wydawnictwo Image Comics zaprezentowało serię teaserów zapowiadających następną historię. Hasło "What is left but… SURRENDER?" zapowiada spore problemy dla ludzi, walczących o przetrwanie w świecie opanowanym przez zombiaki. Początek historii zaplanowano na grudniowy numer (#80), który ukaże się równocześnie w formie cyfrowej, między innymi na ComiXology. Komiks ma kosztować dokładnie tyle, ile zeszyt z kiosku, a więc trzy dolce bez jednego centa. Czyżby cyfrowa rewolucja w komiksowej branży już się rozpoczęła? (KO)

"Geek Honey of the Week"
(dzisiaj gościmy Yuki Le Fay, która na chwil parę weszła w skórę Elektry)

sobota, 25 września 2010

#567 - Komix-Express 56

Ten tydzień można górnolotnie nazwać "Tygodniem Inicjatyw w Polskim Komiksie". Jak by tu nie patrzeć, z każdej strony ktoś wychylał się z jakimś racjonalizatorskim pomysłem. Zaczęło się od tekstu Marka Turka, krytycznego względem faktycznej obecności polskich twórców w świadomości zagranicznych odbiorców, zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami. Turucorp przytomnie zwrócił uwagę, że co z tego, że nasi podbijają Zachód, skoro mało kto ich kojarzy z Polską, zaś o polskim komiksie nie sposób znaleźć w sieci informacji. Temat podchwycił Karol Kalinowski niejaki Patricio Didlo, który na Twitterze i Facebooku rzucił hasło stworzenia anglojęzycznego serwisu prezentującego dorobek polskich twórców szerszej publiczności. Co spotkało się z całkiem sporym odzewem. Projekt jest nadal w powijakach, prawdopodobnie szczegóły wyklarują się pewnie podczas emefkowego piwkowania. Z inną inicjatywą wyszedł mrw, proponując żeby tradycyjnie prawicujący (jego zdaniem) komiksiarze skręcili w lewo i wydali coś pod skrzydłami Krytyki Politycznej - bo skoro można pod egidą KP wydawać raporty z działalności kawiarni, to czemu by nie komiksy? W komciach wywiązała się dyskusja nt. politycznych inklinacji twórców komiksu, niektórzy komentatorzy zapomnieli chyba, że sporo patriotyczno-historycznych tytułów powstaje na czyjeś zamówienie, a niekoniecznie wynika z osobistych przekonań twórców. Wątpię, żeby coś z sugestii Michała wyszło, ale może ktoś kiedyś podchwyci wydanie zaangażowanego komiksu przy współpracy z lewicowym wydawnictwem. Koniec końców, to wszystko i tak na razie mocno wstępne plany, które bledną przy absolutnej bombie tygodnia, jaką okazała się bardzo zaawansowana już inicjatywa, a mianowicie... (RW)

... zapowiedź nowego zina! Bomba przynajmniej dla mnie, bo przyznam, że obserwując rynek zinów, wieszczyłem jego powolne wymarcie. A tutaj taka niespodzianka i to jeszcze ze strony naszego szefa, który trzymał wszystko w tajemnicy przed własnym zespołem redakcyjnym (chociaż część zespołu redakcyjnego i tak się o wszystkim dowiedziała pokątnymi kanałami w tajemnicy przed szefem). Zin o naładowanej testosteronem nazwie "BICEPS" redaguje tercet TeO-Ystad-arcz. Oddajmy głos Łukaszowi, który wytłumaczy skąd pomysł, nazwa i czy nie będzie to przypadkiem sztandarowy tytuł rodzącego się ruchu "komiksu męskiego": Nazwa "BICEPS" pojawiła się w mojej głowie parę tygodni po decyzji o założeniu zina, spodobała się Mateuszowi "TeO" Trąbińskiemu i Jackowi "Ystadowi" Jastrzębskiemu i tak już zostało. Przy czym nie było to żadne nawiązanie do budowy pozostałej dwójki redaktorów, a chęć posiadania równie mocnego i wyrazistego tytułu jak "Koks" czy "Azbest". I chyba się udało, bo to i łatwe do zapamiętania i można się tym słowem bawić (patrz: "Biceps napnie się w Łodzi" czy "Nie masz bicepsu?"). Sam pomysł na zin wpadł nam do głów przy okazji jednego ze spotkań - najpierw stwierdziliśmy, że fajnie by było stworzyć wspólnie jakiś komiks / serię pasków, a po chwili padło pytanie "A myślałeś o tym, żeby wydawać zin?" i dalej to już samo poleciało. Co do "komiksu męskiego" to wręcz przeciwnie - mamy zamiar publikować jak najwięcej żeńskich tworów! Co prawda w jedynce będą to jedynie dwie dziewczyny - stawiająca pierwsze komiksowe kroki (ale diabelsko zdolna!) Agata Wawryniuk oraz Katarzyna Witerscheim, która za jakiś czas zadebiutuje w Stanach serią "Mercy" - ale przy kolejnych numerach staniemy na głowie, żeby było ich więcej i więcej. Tyle Łukasz, a ja tylko dodam, że premiera pierwszego numeru już na MFK! (RW)

Po długich tygodniach wyczekiwania pojawił się w końcu szczegółowy plan Międzynarodowego Festiwalu Komiksu! Impreza potrwa od piątku do niedzieli (1-3 października) i spragnieni komiksowych wrażeń powinni być usatysfakcjonowani. Nie będę tutaj wypisywał co ciekawszych punktów programu, bo jest tego dużo za dużo. Pozwolę sobie jedynie polecić spotkania z Maciejem Pałką (sobota, 15.30, s.221), Kulturą Gniewu (sobota, 16.00, s.221) i Rafałem Szłapą (niedziela, 10.30, s.221), które poprowadzi Kuba Oleksak. Po zaplanowaniu "trasy wycieczki" po spotkaniach, warsztatach i sesjach autografów polecam nieco ochłonąć, uspokoić się, usiąść i odpalić listę festiwalowych premier, którą przygotował niezawodny w tej materii Łukasz Babiel. Jest to o tyle pomocna inicjatywa, że wraz z samą listą Łukasz stworzył również arkusz do podliczania wydatków - jeśli nie boicie się zobaczyć ostatecznej kwoty za wszystkie komiksy, które macie zamiar nabyć to klikajcie śmiało (a i tak wydacie więcej)! (ŁM)

No i wykrakałem (#3). Premiera "War Stories" Gartha Ennisa, którymi na łódzkim festiwalu miało nas uraczyć wydawnictwo Mucha Comics, została przesunięta na bliżej nieokreślony termin. Komiks ponoć czeka w kolejce do druku, ale nie wiadomo kiedy przyjdzie jego kolej. Dodatkowo na Międzynarodówce zabraknie też samego wydawnictwa, co nie jest wielką niespodzianką. Ma być natomiast wcześniej druga, a teraz jedyna premiera komiksowa, czyli ostatni tom "Loveless". Ma być... (ŁM)

W momencie w którym ten wpis znalazł się na Kolorowych, w Kawangardzie rozpoczął się wernisaż prac Tomasza Niewiadomskiego, którego dziełem są takie komiksy jak "Ratman. O obrotach dział niebieskich" czy "Nerwolwer. Wypił o jedną lufę za dużo". Wystawa, która potrwa do 17-go października, związana jest z nowym wydawnictwem artysty czyli pierwszą zeszytówką od kartonowej ekipy o tytule "Terror na wizji". Szesnaście stron (format A5) nowych przygód Ratmana ("podróże w czasie, kosmosie i do budki z piwem") to wydatek jedynie trzech złotych, więc nawet nie trzeba się specjalnie zastanawiać nad zakupem. Polecamy! (ŁM)

I kiedy już myślałem, że nic mnie nie zaskoczy i do festiwalowego budżetu nie będę musiał dokładać ani złotówki BB Team wyskoczyło z ekskluzywnym, kolekcjonerskim, limitowanym i numerowanym portfolio Jerzego Wróblewskiego, zawierającym kilka unikatowych plansz, kartek pocztowych czy zakładek. Wszystkie te elementy znajdować się będą w eleganckiej teczce, którą zaprojektował sam Andrzej Janicki! Cena takiego zestawu wynosi 50zł i zamawiać go można (nie zapomnijcie podać numeru, który Was interesuje!) pod adresem bbteam[małpa]onet.pl. Dwudziestka dziewiątka należy do mnie jakby co. (ŁM)

piątek, 24 września 2010

#566 - Karton 5!

Rok mija od czasu kiedy na komiksowych półkach pojawił się pierwszy numer magazynu "Karton". I dziwię się, że to dopiero rok, bo w przeciągu ostatnich 12 miesięcy ukazało się 5 odsłon tego periodyku, co jak na nasze warunki jest sporym sukcesem. W każdym razie kartonowa ekipa nie zwalnia i na Międzynarodowy Festiwal Komiksu przygotowała numer piąty.Jest solidnie - do czego przy okazji ostatnich odsłon można się było przyzwyczaić. To co bardzo podoba mi się w "Kartonie" to to, że redaktorzy nie osiedli na laurach i cały czas zaskakują czymś nowym - czy to w środku pisma, czy w działaniach marketingowych... W przypadku #3 była to nowa, fenomenalna seria "Rubino" Patricio Didlo, a w #4 może niespecjalnie oryginalny acz sympatyczny jednorazowy (póki co) wyskok w postaci "Nerdówka" Karola Konwerskiego i Pawła Zycha oraz nowej serii pasków "Robić nie ma komu" Tomasza Kontnego i Tomasza Zycha. W piątce nowością jest seria autorstwa magistra Macieja Łazowskiego "Odpowiedzi na palące pytania", która jest zdecydowanie najmocniejszym punktem numeru, któremu nie postawił się nawet różowy jednorożec ze swoimi dwiema nowymi planszami przygód. Magister Łazowski w jednoplanszowych przerywnikach pomiędzy regularnymi kartonowymi seriami, z mądrością i humorem odpowiada na dręczące kolejne pokolenia pytania pokroju "dlaczego kobiety są głupsze od mężczyzn?" (pokochacie tę planszę!) czy też "dlaczego dzieci nie mówią?". Chylę czoła i proszę o więcej.

Nie jest to jednak jedyny komiks Maćka w "Kartonie" bowiem w środku znajduje się jeszcze jedna plansza "Cyberdetektywów z kosmosu". Jedna jedyna i będąca finałem tej sympatycznej (szczególnie w dwóch ostatnich numerach) serii. Szkoda, tym bardziej, że ostatnia strona wygląda jakby była zrobiona na siłę, ot, żeby już zakończyć przygody K.R.Y.S.T.I.A.N.A. i spółki.

No ale w zamian jest Łazowski solo.

Nieustannie wysoką formę prezentują "Ćmy" Tomasza Pastuszki, "Flatties" tego samego pana oraz Ewy Juszczuk (chociaż tutaj mówiąc o wysokiej formie mam na myśli warstwę graficzną) oraz komiks Marka Lachowicza (tym razem kolejne perypetie Grand Bandy!). Podobnie jak w poprzednich numerach raczej średnio wypada "Byle do piątku trzynastego" Bartosza Sztybora i Piotrka Nowackiego - po lekturze nowego epizodu ciężko powiedzieć mi cokolwiek innego ponad to, że był. Podobnie ma się rzecz z "168" Marcina Surmy oraz "Diogenesem" Przemysława Surmy. Tyle tylko, że przy tych seriach zaczęła mi przeszkadzać konieczność zapoznania się z poprzednimi ich epizodami aby zrozumieć (bądź przynajmniej mieć wrażenie, że się zrozumiało) sens dotychczas opublikowanej części historii. O ile w przypadku poprzednich odsłon miałem jeszcze siły na te "powroty do przeszłości", o tyle teraz jedynie przeczytałem, a ze zrozumieniem poczekam do ostatniego epizodu (ewentualnie jakiegoś albumowego wydania). Paskowe "Wyjście" i "Robić nie ma komu" na plus.

Jak co numer jest również gość zagraniczny. Prawie co numer, bo w czwórce nie było. Za to w najnowszym numerze jest dwóch - i to jakich! Tym razem Szczypta Realizmu należy do Filipe Andrade, który ma na swoim koncie m.in. pracę dla Marvela (!), a dwie plansze skradł znany w naszym kraju z "Trupa i sofy" oraz "Nokturno" Tony Sandoval!

Piąty numer trzyma poziom i ten piątak, który trzeba na niego wydać nie jest żadną kwotą! Jednak jeśli komuś za mało będzie komiksowych wrażeń to za kolejne 3zł może zaopatrzyć się w pierwszą kartonową zeszytówkę "Terror na wizji" Tomka Niewiadomskiego, którego pierwszą recenzję można przeczytać na Komiksofilii. Za to jutro odbędzie się wernisaż wystawy z pracami twórcy m.in. Nerwolwera, na którym bardzo możliwe, że będzie można zakupić ową zeszytówkę z nowymi przygodami Ratmana. W naszym kolorowym imieniu zapraszamy i do Kawangardy i do zakupienia nowych wydawnictw od Jaszcza i spółki - jak zawsze warto!

#565 - The Batmans: Track 57 - Dennis Wojda

Nasz najnowszy Batman wyszedł spod ręki Dennisa Wojdy. Scenarzysty, rysownika i designera urodzonego w Sztokholmie, obecnie mieszkającego w Warszawie. Nie będzie kurtuazją określenie Wojdy jednym z najciekawszych i najlepszych polskich twórców komiksowych ostatniej dekady. Rok po roku wygrywał nagrodę Grand Prix na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu - najpierw w 2000 roku "Krzesłem w piekle", a rok później - "Pantoflem panny Hofmokl". Na kolejnej eMeFce musiał się zadowolić "jedynie" nagrodą publiczności. Współpracował między innymi z Krzysztofem Gawronkiewiczem (dwa albumy z serii "Miasteczko Mikropolis" - "Przewodnik turystyczny" i "Moherowe sny", które zostały nagrodzony Korakiem w 2003 roku), Krzysztofem Ostrowskim ("Nadzwyczajni: Pantofel panny Hofmokl" oraz szort "Telefon" w antologii "44"), Tomkiem Leśniakiem (seria "Kfiatuszki") i Ernesto Gonzalesem (seria "Miasto Edwarda"). Z tym ostatnim oraz z Przemkiem Truścińskim i Rafałem Gosienieckim był również zaangażowany w projekt "Legendy z miasta", który prawdopodobnie nigdy nie zostanie dokończony. Z tym większym utęsknieniem czekam na zbiorcze wydanie "Tabula Rasy", kontynuację "Nadzwyczajnych" i trzeci tom "Mikropolis". Obecnie Dennis realizuje swój autorski projekt "366 kadrów". (KO)
Po raz trzeci z rzędu (hattrick!) błyskawicznej odpowiedzi udzielił Piotrek Nowacki i tym samym zdobył swój siódmy punkt! Do lidera coraz bliżej. Jaszczu - gratsy!

Dzisiaj ruszamy ze zgadywaniem z rana, coby uszczęśliwić tych, którzy wstają skoro świt (i trochę później też). Za tydzień Międzynarodówka w Łodzi i z tego względu robimy sobie przerwę od wizytowania kolejnych Bat-muzykantów na naszym blogu/stronie/e-magazynie (niepotrzebne skreślić). Jeszcze nie podjęliśmy decyzji co będzie z Komix-Expressem czy Trans-Atlantykiem, ale wątpię żeby udało nam się je przygotować w gorącym, przedfestiwalowym okresie... Ale co tam - widzimy się przecież w Łodzi, nieprawdaż? (ŁM)

czwartek, 23 września 2010

#564 - Kolektyw #7

Pół roku temu omawialiśmy z Danielem szósty numer "Kolektywu" a tu bęc - już siódmy ma swoją premierę lada dzień. Siedem numerów to już poważne zinisko; jakby nie patrzeć, "Kolektywów" ukazało się do tej pory tylko o jeden mniej niż "Jejów", natomiast więcej niż "Maszinów", "Hardkorporacji" czy "B5". Dolnej Półce gratulujemy wytrwałości w redagowaniu magazynu, budowaniu marki i bezwzględnej selekcji nadsyłanych prac. Aż miło taki projekt wspierać - i dlatego właśnie Kolorowe zdecydowały się na objęcie najnowszego numeru patronatem medialnym.
Dla tych co preferują wersję "tl;dr" - jest dobrze i stabilnie, "Kolektyw" nie obniża poziomu, selekcja u drzwi klubu z wielką pandą w szyldzie wciąż działa bez większych zarzutów, na kartach magazynu przewija się wielu nowych twórców. Warto sięgnąć.

Dla tych co wolą dłużej i o każdej nowelce po kolei (zwłaszcza jeżeli są komiksiarzami zaangażowanymi w ich powstanie i łapczywie wypatrują każdej wzmianki o sobie) - poniżej krótki przegląd tego, co czeka na czytelników w magazynie. Mogą zdarzyć się jakieś minimalne spoilery. Zaczynamy od serii odcinkowych:

Miska owoców (Jakub Dębski i Igor Wolski) - powrót mojej ulubionej serii, której bardzo mi brakowało w #6. Jest absurdalny humor, są dobrze zarysowani bohaterowie, jest Nieśmiały Żuczek, cichy faworyt kilku czytelników. Dębski pokazuje lwi pazur jako scenarzysta humorystyczny, Wolski czaruje lekką i brawurowo dynamiczną krechą. Cieszy mnie to niezmiernie.

Kapitan Mineta (Bartosz Sztybor i Piotr Nowacki) - po debiucie w "Hardkorporacji" ta seria przeniosła się do poprzednich edycji "Kolektywu", z którym żyła niejako na kocią łapę - nieoficjalnie i gościnnie, za to regularnie. Z tym numerem następuje sformalizowanie związku i "Kapitan Mineta" awansuje do miana pełnoprawnej kolektywowej serii. W tym odcinku jest to, do czego przyzwyczaił nas w tej serii duet Sztybor&Nowacki, czyli mocne oparcie fabuły na erotycznych żartach. Przy okazji satyra na artystowskich krytyków filmowych. Jest OK, chociaż nie dorównuje poprzednim "Minetom".

Recours (Robert Sienicki i Łukasz Okólski) - porządny humorystyczny akcyjniak, jedyna seria w tym numerze, która kończy się jakimś cliffhangerem. Sienicki w jednej z trzech odsłon jako sprawny scenarzysta, miło też popatrzeć na to, jak się przez wszystkie numery rysunkowo wyrobił Okólski. Daje czadu po prostu.

Drużyna A.K. (Robert Sienicki, Jan Mazur i Igor Wolski) - cztery humorystyczne jednoplanszówki o nieudanych próbach ucieczki z więzienia czwórki karłów, znanych z poprzedniego numeru "Kolektywu". Ponownie Igor Wolski daje popis swojego dużego talentu, natomiast bele z makowcem serwują lekkie i bezpretensjonalnie zabawne sytuacje, okraszone dobrymi dialogami.

Najwydestyluchniejszy (Bartosz Sztybor i Maciej Pałka) - zgłębianie zagadki rozsianego po różnych zinach "Destylucha" odpuściłem już sobie jakiś czas temu, czekam na album. Całość chyba specjalnie nie posuwa akcji do przodu, warto jednak nadmienić, że Bartek pokazuje się w tym epizodzie jako świetny dialogista.

Czas przejść do tematycznych szortów. Na szczęście narzucająca się automatycznie tematyka religijna (siedem dni stworzenia, siedem grzechów głównych) nie została tutaj do cna wyeksploatowana, autorzy pokusili się o inne tropy.

Świnia w trawie – (Jakub Dębski, Robert Sienicki i Radosław Czyż) - szort pełen powrotów! Powrót Sienickiego do rysowania w "Kolektywie" (wreszcie!), powrót Dębskiego do swoich starych bohaterów - robotów D19 i B20, mocno wzorowanych na scenarzyście i rysowniku. Niezły strzał humorystyczny, mocno w stylu "Dużej Ilości Naraz Psów", ale jednak blednie w porównaniu z "Miską owoców". Radek Czyż wykonał świetną robotę jako kolorysta.

Całość – (Jan Mazur i Błażej Kurowski) - enigmatyczny i intrygujący w wymowie komiks komiks makowca i Qrjusza. Szort pobudza do dziesięciosekundowej refleksji, potem już zupełnie nie zostaje w głowie. Widzę w tym jednak dobry materiał na dłuższy album.

Jezioro (Paweł Stróż) - autor daje popis szerokim umiejętnościom w operowaniu różnymi stylami (czy wręcz nawet ich kopiowaniu). Robi to wrażenie, chociaż w przypadku tej historii taka żonglerka różnymi konwencjami graficznymi z kadru na kadr nie służy chyba niczemu poza naprężaniem rysunkowych muskułów. Ale i tak jestem pod wrażeniem.

Seven sins for fun (Agata Wawryniuk i Klaudyna Bajkowska) - stylizowana czcionka męczy oczy, ale tak poza tym, to jeden z najciekawszych i najbardziej pomysłowych komiksów w tym zestawieniu. Podobał mi się, poza tą czcionką.

Odpoczął (Mariusz Ciechoński) - popularny Wonder serwuje zgrabny, jednoplanszowy żart dla nerdów. Daje radę, graficznie też nie jest najgorzej.
7 minut w piekle (Małgorzata Szymańska) - dla wielu jeden z komiksów numeru, grafika przywodzi na myśli O'Malleya, odpowiedzialnego za "Zagubioną duszę" czy oczekiwanego na polskim rynku "Scotta Pilgrima". Fabuła nie zostaje w w głowie, ale jest na co popatrzeć, na zgrabną konstrukcję plansz, lekką krechę, wyśmienite wyczucie języka komiksu. Najdłuższy z szortów, a czyta się to migiem. Chcę więcej.

Siedem grzechów głównych (Maciej Łazowski) - jednoplanszówka artmaca w dość nietypowym dla niego stylu. Graficznie daje radę i chciałoby się zobaczyć więcej w takiej właśnie konwencji. Kadr o lataniu zapada w pamięć, reszta niestety mniej. Taka jakby blogowa notka w sumie o tym czego autor nie lubi w innych ludziach.

07:00 rano (Tomasz Grządziela) - spellcaster jak zwykle wymiata i pociska jeden z komiksów numeru, oferując to, do czego przyzwyczaił czytelników zarówno rysunkowo jak i fabularnie. W porównaniu do poprzedniego "Kolektywu" tym razem nie jest to komiks niemy. Jedyna wada to czarno-biała kolorystyka, wymuszona przez warunki techniczne.

W gąszczu liczb (Paweł Grześków) - zarówno typ humoru jak i strona graficzna dadzą się określić jednym tylko słowem - "sympatyczne". I nic poza tym. Chociaż nie jest to szczególnie oryginalne.

0.7 życzeń (Łukasz Bogacz / Romek) - styl rysunkowy przypomina mi Romana Gajewskiego, być może to on właśnie kryje się za pseudonimem "Romek". Cały pomysł oparty na prostej grze słów, ale dobrze opowiedziany, lektura wciąga. Raduje nawiązanie do kultowego serialu "Siedem życzeń".
Człowiek Szynszyla (Biram Ba) - Szynszyla to klasa sama w sobie, tutaj Biram ją tylko potwierdza, fachowo bawiąc się pastiszem superhero. Jak się mam już do czegoś przyczepić, to powiem, że nie pasuje mi to przymglone kolorowanie, dla mnie ono trochę zarzyna ten komiks i daje poczucie ociężałości. Ale poza tym jest mocno git.

Spełnienie (Magdalena Danaj) - chyba najbardziej "komikskobiecy" ze wszystkich komiksów w zbiorku. Troszkę odstaje graficznie od reszty in minus, puenta po namyśle jednak całkiem zabawna. Chociaż całość mogłaby być dwa razy krótsza.

Twoja stara jest boska (Grzegorz Teszbir i Weronika Kołodziej) - drugi z komiksów, który podejmuje motyw "siedmiu dni stworzenia", pierwszym był ten Mariusza Ciechońskiego. Fajna, fajna kreska i wykonanie; pomysł prosty i niepotrzebnie rozciągnięty na dwie plansze. Ale daje radę.

Clayton Howard (Robert Sienicki i Łukasz Okólski) - te dwie plansze trzeba chyba bardziej traktować jako teaser nadchodzącego papierowego "Scientii Occulty". Co zresztą sugeruje końcówka, z okładką komiksu i datą "kwiecień 2011". Tak, tak to absolutnie należy traktować, dla dobra twórców. Bo jako standalone szort jest jednak mocno przeciętny, ale jako blooper spełnia swoje zadanie.

Jeszcze jeden (Konrad Okoński) - Konrad Okoński w stylu jakiego nie znamy. I to w bardzo ciekawym stylu. Komiks niemy, wybitnie nie-mangopodobny. Przyzwyczajonych do wcześniejszych komiksów Konrada ten szort mocno zaskoczy - ale myślę, że bardzo na plus. Bardzo dobry kawałek komiksu.7 (Krystian Berlak) - Berlak inspiruje się baśniami braci Grimm, dorzuca trochę kadrów a la "Sin City", bawi się kompozycją planszy. Mocno tak sobie w porównaniu z innymi tytułami z antologii, ale nie da się odmówić, że to dość intrygująca rzecz.

Siedem stóp (Krystian Garstkowiak i Maciek Kowalski) - spotkanie na cmentarzu grabarza z wampirem. Intryga prosta i niewydumana, ale elegancko rozegrana. Rysownik mocno się postarał - w sumie daje to jeden z lepszych komiksów w tym numerze.

Wehikuł czasu (Tomasz Pastuszka) bardzo sympatyczna i pomysłowa plansza Asu, kapitalnie pomyślana jeżeli chodzi o konstrukcję i odniesienie do tematu numeru. Naprawdę doskonała Tematycznie kojarzy się z tym komiksem Tomka, który niedawno pojawił się na pierwszej stronie Metra.

I tyle.

Słowem podsumowania - warto sięgnąć, tym bardziej, że w tym momencie "Kolektyw" pozostaje wciąż jedynym zinem z otwartym naborem do kolejnych numerów. "Karton" funkcjonuje w ramach zaproszeń; natomiast "Ziniol" chętnie przyjmuje nadsyłane prace, ale nie informuje oficjalnych o żadnych terminach. I tu właśnie pozytywnie wyróżnia się "Kolektyw", który daje szansę na papierowy debiut twórcom mniej znanym. W tym numerze pojawia się sporo nowych nazwisk, zarówno absolutnych debiutantów, którzy jeszcze nigdzie nie publikowali, jak i znanych twórców, którzy do tej pory w "Kolektywie" nie gościli (Pastuszka, Ba). I to jest bardzo dobra droga, tak trzymać.

niedziela, 19 września 2010

#563 - Trans-Atlantyk 105

W piątkowej pogadance Axela Alonso i Tima Brevoorta na temat m.in. przyszłości Marvela, zaprezentowano rozkładówkę z piątego numeru "Avengers", która zawiera ponoć najważniejszy obrazek tego roku w komiksach Marvela. A jest to... oś czasu na której zaznaczono najważniejsze wydarzenia, które w przyszłości mają się dziać w świecie Domu Pomysłów! Pierwsze skojarzenie to oczywiście tablica Ripa Huntera (DC), zawierająca zapiski dotyczące konkurencyjnego uniwersum. Ale co tam - te dwa wydawnictwa od zawsze w mniejszy lub większy sposób kopiują swoje pomysły. Najważniejsze w tym wszystkim jest to co można na owej tablicy wyczytać. Otóż superherosów z Marvela czeka niejakie "Ultron War" czy wojna z siłami Kanga. Jednak jest to daleka przyszłość, wcześniej będzie mieć miejsce najprawdopodobniej poszukiwanie Wandy (Maximoff?), "Strach bez człowieka" (kolejne wielkie wydarzenie u Matta M.?) czy powrót króla (Black Bolt?). Cieszy bardzo, że apokaliptyczne wizje z ostatniego numeru "Captain America: Reborn" również znalazły się na tym wykresie. Oprócz wyżej wymienionych zapowiedzi wydarzeń znajduje się kilkanaście innych, więc ciekawskich zapraszam do samego obrazka. I mam przy okazji nadzieję, że edytorzy Marvela o niczym po drodze nie zapomną... (ŁM)

Po kilku tygodniach droczenia się z fanami w kwestii tego co stanie się z Daredevilem, a następnie (kiedy podano do wiadomości, że zginie) tego kto go zastąpi, Marvel odsłonił karty. Następcą (a raczej zastępcą) Matta Murdocka jako obrońcy Hell's Kitchen będzie... Black Panther! Tak jak pisałem kilka tygodni temu, wraz ze śmiercią (?) obecnego DD zamknięta zostanie seria z jego przygodami. Ale, że biznes musi się kręcić, to zamiast niej będzie wychodzić "Black Panther: The Man Without Fear". Seria ta będzie kontynuować numerację "Daredevila", więc zamiast numeru pierwszego dostaniemy od razu 513. Startująca w grudniu kontynuacja losów Hell's Kitchen będzie dziełem Davida Lissa (scenariusz) oraz Francesco Francavilli (grafika), który odpowiadał też za wszelkie teasery związane z następcą Matta. Sam T'Challa nie będzie miał łatwego życia na nowym terenie, bo nie dość, że będzie żył z dala od swojej ukochanej Wakandy to jeszcze będzie pozbawiony wszelkich technicznych bajerów z tamtych rejonów. Okładka do premierowego numeru oraz przykładowe plansze do znalezienia na Comic Book Resources. (ŁM)

Za Oceanem przemysł komiksowy coraz mocniej przenika się ze światem pisarskim. Do pracy nad czołowymi seriami obrazkowymi dla majorsów zapraszani są znani prozaicy (wspominani w bieżącym wydaniu Trans-Atlantyku Liss czy Maberry stanowią doskonałe przykłady). Ale wymiana odbywa się również w drugą stronę. Lou Anders zaprosił śmietankę mainstreamowych scenarzystów do wzięcia udziału w "Masked", literackiej antologii traktującej o micie superherosa. Wśród twórców znalazły się takie nazwiska, jak Bill Willingham, Matthew Sturges, Mike Carey, Gail Simone, Peter David, Paul Cornell czy Marjorie Liu. Książka jest już dostępna w sprzedaży, a obszerny wywiad z jej redaktorem można przeczytać na Newsaramie. (KO)

Brytyjski scenarzysta Kieron Gillen podpisał z Marvelem kontrakt na wyłączność. Autor, który na rynku przebił się znakomitym "Phonogramem" (Image Comics), od jakiegoś czasu wyrabiał sobie mocną pozycję w Domu Pomysłów, zdobywając serca fanów, takimi tytułami, jak "S.W.O.R.D", "Dark Avengers: Ares" czy stażem w "Thorze". Teraz Gillen, uchodzący za jednego z najbardziej obiecujących mainstreamowych scenarzystów, wspomoże Matta Fractiona w pracy nad "Uncanny X-Men". To jego drugi, po "Generation Hope", tytuł z mutantami w roli głównej. Może to właśnie jemu uda się przywrócić blask sztandarowej x-serii? "UXM" #531, czyli pierwszy numer spółki Gillen-Fraction, ukaże się w grudniu, a jego oprawą wizualną zajmie się Greg Land. X-Men staną się celem machinacji Sublime Corporation, która będzie chciała pozbawić ich mocy. Nie brzmi to ani rewolucyjnie, ani rewelacyjnie... (KO)

Jonathan Maberry napisze kolejny rozdział w nowożytnej historii Wakandy. Po puczu Doktora Dooma w entuzjastycznie przyjętej historii "DoomWar", afrykańskiej ojczyźnie Black Panthera zagraża kolejny superłotr z najwyższej półki. Klaw to klasyczny villain stworzony przez Stana Lee i Jacka Kirby'ego, będący jednocześnie arcywrogiem T'Challi. Zmierzy się z nim jego młodsza siostra Shuri, obecna Pani Panterka, grająca w "Klaws of the Panther" pierwsze skrzypce. Oprócz tego w komiksie pojawią się goście z Savage Land, Shanna i Ka-Zar, nie braknie również nowojorskich sław, Wolverine'a i Spider-Mana oraz Black Widow. Pierwszy numer sześcioczęściowej mini-serii ukaże się już w październiku. Oprawą graficzną zajmie się Gianluca Gugliotta, okładkę narysują Mike Del Mondo i Stephanie Hans. (KO)

Wydawnictwo Atlas Comics powraca! Założone w czerwcu 1974 roku przez Martina Goodmana (po odejściu z Marvela, którego zresztą też jest założycielem) przetrwało na rynku niecały rok, wypuszczając na światło dzienne 23 zeszyty. Trzydzieści pięć lat później misję Goodmana chce kontynuować jego wnuk, Jason, który w tym celu połączył swe siły z Richem Emmsem i Brendanem Deneen z Ardden Entertainment. Na początku, podczas New York Comic Con (8-10 październik), od numerów zerowych wystartują dwie superbohaterskie mini-serie - "Phoenix" oraz "The Grim Ghost". W zależności od tego jak sobie one poradzą na rynku, zależeć będą przyszłe kroki wydawnictwa, którego rednaczem został J.M.DeMatteis. (ŁM)

Seria "What If?" prezentuje alternatywną historię uniwersum Marvela. Przedstawia wydarzenia, które nigdy nie miały szansy zaistnieć, gdyż los (czy raczej redaktorzy i scenarzyści) chciał inaczej. Wraz z jubileuszowym dwusetnym numerem będzie można dowiedzieć się co by było gdyby połączone siły Mścicieli nie powstrzymały Normana Osborna, któremu udałoby się zdobyć Asgard. Kolejnym celem premiera Mrocznego Rządu stałby się oczywiście Doktor Doom, sprzymierzony z X-Men i próbujący odbudować The Cabal. Scenarzystą alternatywnej historii "Siege" jest Marc Guggenheim, a autorem rysunków - Dave Wilkins. Drugą historią będzie wariacja jednego z marvelowskich klasyków, czyli "Coming of Galactus", pierwotnie opublikowanego w "Fantastic Four" #48-50. A napisze ją sam Stan "The Man" Lee, wspomagany przez obecnego rysownika przygód Pierwszej Rodziny, czyli Dale'a Eagleshama. (KO)

"Geek Honey of the Week"
(dzisiaj gościmy Alisę Kiss w przebraniu powracającej na komiksowe łamy Vampirelli!)