wtorek, 29 czerwca 2010

#488 - Iron Man: Pięć Koszmarów

Mucha Comics nieco spóźniła się z wydaniem komiksowego albumu, który miał uszczknąć z powodzenia filmowej adaptacji przygód Iron Mana. Kiedy kontynuacja kasowego hitu Marvela powoli zaczyna schodzić z ekranów i wszyscy zaczynają ekscytować się zbliżającymi się projektami ("Thorem" i "Green Lanternem"), na księgarskich półkach zameldował się "Iron Man: Pięć koszmarów" autorstwa Matta Fractiona (scenariusz) i Salvadora Larrocy (rysunki).Oprócz tego, że jest playboyem, milionerem, superbohaterem i do niedawna szefuje największej organizacji militarnej na świecie, Tony Stark jest przede wszystkim genialnym wynalazcą. Czerwono-złota zbroja Iron Mana stanowi najlepszy dowód jego niezwykłego talentu. Cały świat może odetchnąć z ulgą, mając prezesa Stark Enterprises stojącego po stronie "tych dobrych". Jak każdy szanujący się kapitalista i miłośnik wolności, Tony stoi na straży międzynarodowego porządku i demokracji, przy okazji zarabiając krocie. Niestety, nie ten porządek nie wszystkim się podoba. Taką osobą jest Ezekiel Stane, syn Obadiaha Stane'a, zaciekłego wroga Iron Mana. Żądny zemsty, zrobi wszystko by doprowadzić Tony'ego Starka do upadku.

Scenarzysta Matt Fraction jest obecnie bardzo hołubiony w Marvelu. Dom Pomysłów oddał w jego ręce kilka serii z absolutnego topu. Wciąż pisze ciągle "gorącego" "Invincible Iron Mana" i flagowy miesięcznik z mutantami w roli głównej, czyli "Uncanny X-Men". Wkrótce przejmie "Thora", który czeka właśnie na swoją kinową adaptację, planowaną na maj przyszłego roku. Nie wiem, co widzą w Fractionie redaktorzy i krytycy, którzy nagrodzili jego pracę nad "Żelaźniakiem" prestiżową nagrodę Eisnera. "Pięć Koszmarów" nie porywa. To kolejna, masowo tłoczona, choć sprawnie napisana historia z superherosem w trykocie, a właściwie w futurystycznej zbroi, w roli głównej. Nie rozgrzewa miłośnika amerykańskie pulpy tak dobrze, jak choćby "Extremis", będący odświeżonym originem Tony'ego Starka pióra znakomitego Warrena Ellisa. Nota bene Fraction nie wykorzystał możliwości, jakie niesie ze sobą najnowsza wersja wdzianka Iron Mana, którą teraz trudno nazwać zwykłym pancerzem. Tony jest z nią połączony na poziomie genetycznym i zapewnia mu ona szereg przeróżnych możliwości. Zresztą, co tam zbroja, skoro Fraction nie pokusił się na wykorzystanie potencjału tkwiącego w samym Iron Manie.

Tony Stark w wykonaniu Matta Fractiona nie jest tym samym rozkosznym łobuziakiem granym na ekranie przez Roberta Downey'a Jra, którego pokochały tłumy. W niczym też nie przypomina zdeterminowanego oportunisty z lekko despotycznym rysem, gotowego poświęcić wszystko i każdego, by tylko osiągnąć upragniony cel, znanym między innymi z "Civil War". A tamta kreacja powinna najbardziej rzutować na "Pięć Koszmarów", które rozgrywają się już po wydarzeniach związanych w wielkim rozłamem wśród marvelowych super-herosów. Iron Man był głównym orędownikiem idei usankcjonowania działalności super-herosów i oddania ich pod rządową kuratelę. Jego argumentom trudno było momentami odmówić racji, a jego działaniom skuteczności. Na "Wojnie Domowej" wyszedł najlepiej – stanął na czele S.H.I.E.L.D., międzynarodowej organizacji szpiegowskiej pilnującej porządku na świecie, a jego korporacje podpisały miliardowe kontrakty na dostawy najnowocześniejszego sprzętu dla wojska i innych organizacji militarnych. Ale przede wszystkim stał się interesującą postacią. Stark pod piórem między innymi Marka Millara, J. Micheala Straczynskiego i Briana M. Bendisa ewoluował w zdecydowanie najciekawszą postać Domu Pomysłów na początku XXI wieku. Fraction potrafił zrobić z niego zwykłego, papierowego herosa, który rozpacza z powodu kilku skradzionych gadżetów.
Salvadora Larrocę polscy czytelnicy mogą pamiętać z albumu "Heroes Reborn", wydanego swego czasu przez wydawnictwo TM-Semic. Jego prace z tamtego czasu charakteryzowały się dużym dynamizmem i widocznymi mangowymi wpływami, wówczas dość modnymi w amerykańskim mainstreamie. Od tamtego czasu pochodzący z Hiszpanii autor zwrócił się w stronę komiksowego realizmu. Z początku wychodziło mu to całkiem nieźle, czego najlepszym (i chyba szczytowym osiągnięciem) dowodem byli "X-Treme X-Men". Niestety, oprawa graficzna w "Pięciu koszmarach" prezentuje się słabo. O ile błyszczące zbroje i dynamiczne pojedynki wyglądają w porządku, o tyle Larroca nadużywa komputerowych efektów, szczególnie rysując twarze. Lica bohaterów wyglądają jak nienaturalnie wycieniowane ziemniaki, a nie ludzkie oblicza. Mimika leży, czasem nie sposób rozpoznać rasy danej postaci, nie mówiąc już o emocjach. Znakomitych rysowników za Oceanem jest dosłownie na pęczki i trudno wyróżniać wśród nich kogoś, kto robi takie błędy.

Jeśli idzie o polską wersję to wszystko zdaje się być w najlepszym porządku. Do grubego papieru i twardej okładki duńska oficyna zdążyła już nas przyzwyczaić (i każe sobie za to słono płacić), ale jakoś tłumaczenie często pozostawiało sporo do życzenia. Przekładowi Sidorkiewicza bardzo trudno jest coś zarzucić, a wyłapywanie literówek idzie jak grudzie. Nawet to, że Tony jest Naczelnikiem S.H.I.E.L.D., a nie Dyrektorem (w oryginale stoi "Director"), jest bardzo sprawnie umotywowane.

"Iron Man: Pięć koszmarów" powinno zaspokoić głód czytelników tęskniących za przygodami amerykańskich superbohaterów. Wytrawnym daniem komiks Fractiona i Larrocy nie jest, ale można się nim zapchać. Tematyka z pewnością wynagrodzi im pewne braki i niedociągnięcia, które mogą być nie do przeskoczenia dla innych czytelników. No, jeśli tylko przeżyją tą fatalną oprawę graficzną, powinni być usatysfakcjonowani.

1 komentarz:

Robert Sienicki pisze...

Największym bólem dla mnie jest brak humoru. Nie czytywałem Iron Mana wcześniej (jedynie Civil War), ale w filmie był przedstawiony fajnie ze sporym dystansem i przymrużeniem oka. W komiksie wszystko było na serio. Śmiertelna powaga. Ciężko mi się czytało to.
Rysunki tez mi do konca nie podeszły. Naklejanie na zdjecia wyglaa słabo efekciarsko.