czwartek, 25 listopada 2010

#624 - Zmutowane czwartki (2): Astonishing X-Men

Joss Wheadon przejmuje X-Menów po małej rewolucji, jaką urządził im Grant Morrison i wraca do korzeni. Na topie znowu są kolorowe trykoty, super-bohaterskie wyczyny, ratowanie świata przed inwazją kosmitów, a w przerwach zwyczajnie utarczki z super-łotrami. Scenarzysta "Buffy" bardzo wyraźnie nawiązuje do najlepszego okresu Chrisa Claremonta, puszczając oczko czytelnikom "Dark Phoenix Sagi" (Kitty w roli "It's payback time" Wolverine'a z kanałów), pisząc historię o podobnym, kosmicznym rozmachu, nawiązując do najlepszego dla tego typu opowieści schematu. Od pierwszego trejda, aż do wybuchowego finału będzie przewijał się wątek Breakworldu, przetykany licznymi, pomniejszymi przygodami.W porównaniu z nieco przegiętym (i nie do końca dopracowanym) "New X-Men" Morrisona czy zbyt uproszczonymi (i obdartymi z tradycji) "Ultimate X-Men" Millara, Wheadon wie, co jest esencją komiksów o mutantach z super-mocami, strzelającymi promieniami z różnych części ciała. Uszczuplając drużynę, skupia się na małej grupce najbardziej interesujących postaci. Świetnie prowadzi konflikt między wspomnianą Shadowcat, a Emmą Frost, pod jego piórem Cyclops wreszcie stał się przywódcą grupy z jajami, a nie płaskim harcerzykiem. Związkom w reszcie ekipy (Beast, Collossus, weteran Logan i nieopierzona Armor) nadają nową dynamikę. Papierowe zwykle postacie pod piórem Whaedona nabierają sporo charakteru i "mięsa". Autor z respektem wraca do szacownych murów Instytutu Xaviera, które przetrwały tylu super-łotrów, co scenarzystów, którzy, podobnie jak mutanci nie wierzący w pokojową koegzystencję z ludźmi, zostawili często tylko zgliszcza i ruiny. Dla wielu fanów x-serii "Astonishing X-Men" będzie komiksem, na który z wytęsknieniem czekali od wielu, długich lat, ale dla innych może okazać się jedynie kolejną, przeciętną rajtuzową nawalanką, może nieco lepiej narysowaną i sprawnie napisaną.
"AXM" jest klasycznym komiksem super-hero, w którym nie może braknąć klasycznych elementów sztandarowego x-komiksu. Będzie zatem spektakularny powrót poległego w boju herosa i ostateczne poświęcenie w dramatycznym finale, wątek nietolerancji ludzi wobec mutantów zostanie ponownie podniesiony, nie obejdzie się bez wielkiej rządowej intrygi i licznych gościnnych występów. Wszystko to już było dziesiątki razy, ale Wheadon na każdy z tych elementów ma jakiś pomysł, dzięki czemu fabuła ma przysłowiowe ręce i nogi. A podczas nieuniknionych scen okładania się promieniami z dupy, scenarzysta potrafi nieco rozluźnić atmosferę, zażartować z konwencji i mrugnąć okiem do czytelnika.
Nie ma wątpliwości, że w kwestii seriali Joss Wheadon nie jest żółtodziobem. Potrafi świetnie prowadzić fabułę, wikłać wątki, mnożyć (nieraz nawet irytujące) cliffhangery. Pełna niespodziewanych zwrotów akcja trzyma napięciu do samego końca, dialogi napisane są na wysokim poziomie Bendisa, a kilka scen już przeszło do x-menowej klasyki, na czele z "Do mnie, moi X-Meni". Wydaje się zresztą, że trzy pierwsze trejdy to tylko przygrywka przed znakomitym finałem w "Niepowstrzymanych", rozgrywanym na Breakworldzie. Także nowi przeciwnicy (Danger i Ord) i niekoniecznie sojusznicy (fantastyczna agentka Abigail Brand i organizacja S.W.O.R.D.) znakomicie wkomponowali się w mutancką mitologię.

Nie można również przejść obojętnie wobec oprawy graficznej. Zdobywca nagrody Eisnera w 2006 roku, John Cassaday jest jednym z moich ulubionych mainstramowych rysowników. Jego styl jest prosty, pozbawiony niepotrzebnych ozdobników i detali, a przy tym bardzo realistyczny – stanowi w pewnym sensie anty-tezę kreski Jima Lee. Kobiety wreszcie wyglądają, jak kobiety (choć nieco gorzej rysownik radzi sobie z ich twarzami), a mężczyźni nie składają się wyłącznie z mięśni. Cassaday świetnie, w iście filmowy sposób prowadzi narrację – jego kadry są zdekompresowane, dynamiczne, a dzięki nim komiks "oddycha" i znakomicie się go czyta. No i te smakowite okładki!

Cóż więcej mogę dodać w ostatnim akapicie tego tekstu? Setnie się ubawiłem przy trzecim woluminie "Astonishing X-Men" autorstwa Jossa Wheadona i Johna Cassadaya. Przyznam, że czytając pierwsze tomy nie byłem zachwycony, ale kiedy po lekturze "Niepowstrzymanych" wracałem do pierwszych trejdów, w pełni doceniłem "Zadziwiających". Teraz przymierzam się do kontynuacji, do której Marvel zatrudnił samego Warrena Ellisa i Simona Bianchiego, która podobna tak dobra, jak jej poprzednik może nie jest, ale trzyma solidny poziom, wśród większości miernych x-serii.

2 komentarze:

Jan Sławiński pisze...

Przybijam pionę.
Z "Astonishing" znam pierwszy trejd, reszta jest na liście do nadrobienia. Po dzisiejszym tekście wszystkie tomy poszły o kilka oczek w górę.
Od dawna mam ochotę na coś z X-menami. Jeszcze takie pytanie:
jak to jest z Ultimate X-Men? To co wydał u nas DK weszło mi gładziuchno, czytałem jeszcze tom o team upie Wolviego, Spideya i DareDevila, też fajny, ale głównie przez połączenie w jednej historii owych trzech bohaterów, bo x-menów za wiele tam nie było.
pozdro

Robert Sienicki pisze...

X-Meni Whedona byli bardzo bardzo super. Kusiło mnie sprawdzenie jak dalej toczy się ta serial.