środa, 6 stycznia 2010

#341 - 10x2009, czyli dziesięć najlepszych komiksów minionego roku

Rok 2009 był dla mnie okresem prawdziwej klęski urodzaju. Oczywiście nie wiem, bo nie liczyłem, czy akurat przez ostatnie 365 dni ukazało się więcej tytułów niż w roku ubiegłym, ale wiem, że mój portfel o wiele bardziej ucierpiał w wyniku komiksowych wydatków. Wiele tytułów musiałem sobie odpuścić, inne kupić długo po ich premierze lub w ogóle. Na mojej liście wciąż widnieje kilka pozycji, które obiecałem sobie nadrobić w bieżącym roku i zastrzegam sobie prawo do ewentualnych korekt mojego Top 10.

Wydaje się, że wydawcy nijak nie odczuli wszechobecnego kryzysu i wręcz zalewali rynek interesującymi tytułami, na które nie było mnie stać i siłą rzeczy zostałem zmuszony do wyboru. Minęły już czasy, kiedy dało się kupić i przeczytać wszystko, a teraz mijają czasy, kiedy da się kupić i przeczytać wszystko, co warte jest lektury i pieniędzy. Teraz, muszę wybierać z tego, co chciałbym mieć na półce.

W mijającym roku zabrakło niekwestionowanego przeboju na miarę "From Hell" (2008) czy "Blankets" (2006), których pierwsze miejsca na wszelakich TOP-listach nie podlegały wówczas żadnym dywagacjom. Właściwie pierwsza trójka mojej listy za rok 2009 mogłaby się swobodnie wymieniać miejscami na podium i żaden z tytułów nie mógłby narzekać, że został skrzywdzony. Nie przedłużając, zaczynam odliczanie:

10) "Arq"
(Andreas; Egmont; EU)

Nigdy nie należałem do grona zatwardziałych fan-bojów twórczości niemieckiego komiksiarza, którzy na wyrywki znają niuanse "Rorka" i codziennie cmokają nad oprawą wizualną "Cromwell Stone'a", ale potrafię docenić jego komiksowy kunszt. W "Arq" Andreas udowadnia, że potrafi napisać fantastyczny komiks przygodowy, o wytwornej konstrukcji fabularnej, z wielowątkową i ślicznie zazębiającą się intrygą, rozgrywający się w fantastycznie odmalowanej rzeczywistości. "Betelgeza" i "Aldebaran" wyglądają przy "Arq" doprawdy biednie, a listę jego zalet uzupełnia oczywiście znakomita oprawa graficzna, która jak zwykle jest popisem swojego autora. Z niecierpliwością czekam na kontynuację, którą Egmont zapowiedział na bieżący rok.

9) "Dziennik z zaginięcia"
(Hideo Azuma, Hanami, JAP)

Przypuszczałem, że "Dziennik z zaginięcia" będzie jedną z najbardziej niedocenionych pozycji wydanych w ubiegłym roku i się nie myliłem. Na razie próżno go szukać wśród podsumowań i rankingów najlepszych komiksów AD 2009. A szkoda, bo groteskowa opowieść o mangace, który ma dość swojej pracy i postanawia zostać bezdomnym jest jedną z najlepszym autobiograficznych graphic novels, jakie ukazały się na naszym rynku w ogóle, a nie tylko w minionym roku. Hideo Azuma opowiadając o swojej chorobie alkoholowej robi to z dystansem i ironią. W tragikomicznej konwencji, ale szczerze. Dzięki temu ani na chwilę nie pozwala zapomnieć, że obcujemy z prawdziwym ludzkim dramatem.

8) "Dziadek Leon" #2
(Nicolas de Crecy i Sylvain Chomet, Egmont, EU)

Rzadko kiedy kontynuacje dorównują swojemu poprzednikowi, a prawie nigdy nie okazują się od niego lepsze. Ale z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku drugiego integrala "Dziadka Leona". W 2008 roku pierwsze wydanie zbiorcze również uplasowało się na ósmej pozycji, lecz w roku 2009 konkurencja okazała się mocniejsza. Albumy "Biedny, brzydki i chory" oraz "Módl się za nami" przedstawiają ciąg dalszy krucjaty de Crecy'ego i Chometa przeciwko chorobom współczesnej cywilizacji, która pożera, co słabsze jednostki. Z godną podziwu donkiszoterią francuscy twórcy piętnują kulturę masową, plastikową duchowość w stylu Coelho, kult kapitalistycznego indywidualizmu od zera do bohatera i całe mrowie ludzkich przywar – głupoty, bezgranicznej chciwości, zawiści, pychy. W ich dziele nie ma jednak nic z francuskiej elegancji, posługują się bowiem maksymalnie przerysowaną, groteskową estetyką.

7) "Klezmerzy: Podbój wschodu"
(Joann Sfar, Kultura Gniewu, EU)

Bardzo długo zabierałem się do lektury "Klezmerów", na dobrą sprawę samemu nie wiedząc dlaczego. Spodziewałem się lektury trudnej i wymagającej, a dostałem ekstatyczny pean na cześć muzyki i wolności, będący jednocześnie prawdopodobnie najlepszym komiksem Joanna Sfara, jaki wyszedł na polskim rynku. A ukazało się ich już sporo, zarówno lepszych, jak i nieco gorszych. Wciągający od pierwszych stron, narysowany w przepięknym, swawolnym i bardzo chagallowskim stylu i jak to zwykle u Sfara bywa, nasycony nienachlaną mądrością i kulturą żydowską.

6) "Stój…"
(Jason, Taurus Media, USA)

O Jasonie nieco więcej napiszę w moim jutrzejszym podsumowaniu, dzisiaj poświęcę tylko kilka zdań albumowi, z którym Łukasz rozprawił się w swojej recenzji. Wszystkie z albumów autorstwa norweskiego twórcy były godne uwagi, ale to właśnie "Stój…", a nie figlarny "Gang Hemingway'a" czy przewrotne "Skasowałem Adolfa Hitlera", trafiło na moją listę. Jason napisał cholernie smutną opowieść o życiu, co wbrew pozorom jest nie lada sztuką. "Stój…" to jeden z tych komiksów, o których trudno napisać coś więcej, ponad to, że każdy powinien samemu zmierzyć się z lekturą. Tak samo, jak każdy sam, przeżywa swoje życie.

5) "Życie w obrazkach. Opowieści autobiograficzne"
(Will Eisner, Egmont, USA)

Ostatni, trzeci zbiór powieści i nowel graficznych Willa Eisnera wydany na polskim rynku dla mnie okazał się tym najlepszym. "Życie w obrazkach" jest znakomitym portretem czasów, w jakich przyszło żyć pewnemu Żydowi z Nowego Jorku, ze smykałką do rysowania, tym cenniejszych, że Eisner nie unika wątków autobiograficznych i pseudo-autobiograficznych. Wspomnienia twórcy z przełomu Złotej i Srebrnej Ery stanowią nie lada gratkę dla każdego miłośnika amerykańskiego przemysłu komiksowego. W niektórych historiach Eisnerowi zdarza się osiąść na melodramatycznych mieliznach, jak ma to miejsce w "W środku burzy", chyba najlepszej opowieści z całego zbioru, ale nie ulega wątpliwościom, że w pełni zasłużył sobie na miano komiksowego odpowiednika Balzaka i Dickensa.

4) "Wieczna Wojna"
(Joe Haldeman i Marvano, Egmont, EU)

Wobec mojego umiłowania do porządku, pojawienie się tytułu, będącego wznowieniem jest wydarzeniem bez precedensu. Lektury reedycji "Wiecznej Wojny" była moim pierwszym kontaktem z tym arcydziełem i bez cienia jakiegokolwiek sentymentu uważam, że komiksowa adaptacja powieści Joe Haldemana jest jednym z najlepszym komiksów science-fiction, jakie czytałem. Nieszczęśni Bykaranie i zmniejszony format w niczym nie ujmują tej znakomitej opowieści, która jest jednocześnie pozbawioną nieznośnego dydaktyzmu apologią pacyfizmu, napisaną przez poborowego żołnierza z Wietnamu.

3) "Ibikus"
(Pascal Rabate, Egmont, EU)

Pascal Rabate to moje największe odkrycie ubiegłego roku. W "Ibikusie", będącym komiksową adaptacją książki Aleksego Tołstoja, zatytułowanej "Przygody Niewzorowa", pokazuje, że opowiadanie za pomocą obrazów w niczym nie ustępuje narracji literackiej. Znakomicie poprowadzona opowieść o losach drobnego oszusta, uciekającego z Rosji przed wielkimi trybami Historii, w czasach, kiedy wielkie idee zachwiały podstawami naszego świata. Jakby mało było znakomitej fabuły, Rabate ze swoją liryczną kreską, pokazał się jako jeden z najlepszych komiksowych artystów tego roku. Potężny bagaż literackich motywów, w przepięknej komiksowej oprawie – czegóż chcieć więcej?

2) "Fun Home. Tragikomiks rodzinny"
(Alison Bechdel, Timof Comics/Abiekt.pl, USA)

Alison Bechdel opowiadając historię odkrywania własnej seksualności i tożsamości unika bezpośredniej, wyznaniowej poetyki. Posiłkując się erudycyjnym "dyskursem" literaturoznawcy "mówi" Proustem, Joycem czy Fitzgeraldem, wraca wspomnieniami do swojego domu rodzinnego, do trudnych relacji ze swoim ojcem i bolesnej przeszłości. Cały ten intertekstualny bagaż nie przeszkadza jednak w sprawnej lekturze komiksu Bechdel, który będąc wycyzelowanym diamencikiem literackim, pozostaje poruszającą historią. W kategorii autobiograficznych graphic novels "Fun Home" to ta sama półka, co "Blankets" Thompsona i "Persepolis" Satrapi. Warto również docenić wielki trud i ogrom pracy, jaki włożono w polską edycję tego komiksu.

1) "Opowieści z hrabstwa Essex"
(Jeff Lemire, Timof Comics, USA)

W zasadzie komiks Jeffa Lemire'a traktuje o podobnym temacie, co "Stój…". Widać w Kanadzie panuje podobny klimat, co w Norwegii. Na polski integral składa się trylogia powieści graficznych, które wywindowały Lemire'a do komiksowej ekstraklasy za Oceanem. "Opowieści z farmy", "Opowieść o duchach" i "Opowieść o miejscowej pielęgniarce" to historie o spieprzonym życiu, zmarnowanych szansach, złych wyborach, zranionych bliskich i próbach poskładania całego tego bałaganu, jakim niepostrzeżenie staje się ludzkie życie. Wyborna i wyczerpująca lektura, a do tego solidnie wydana.

Reasumując – pozycje ze Starego Kontynentu stanowią połowę listy, cztery tytuły pochodzą z rynku amerykańskiego, a azjatycki rodzynek dopełnia stawki. Wśród wydawców dominuje Egmont (5 pozycji), tuż za nim uplasował się Timof (półtora komiksu, jeśli za tą połówkę liczyć współpracę z Abiektem przy "Fun Home"). Po jednym albumie dostarczyli Taurus Media, Kultura Gniewu i Hanami.

Patrząc na moją listę dwie rzeczy zwracają uwagę. Przede wszystkim rzuca się w oczy brak polskich komiksów. Wydawało mi się, że rok temu panowało posucha wśród rodzimych tytułów, ale w porównaniu do 2008, 2009 prezentuje się jeszcze biedniej. Przynajmniej pod względem jakościowym, a nie ilościowym. Jeśli miałbym wybrać najlepszy polski album, pewnie wskazałbym na "Łaumę" Karola Kalinowskiego, ale bez jakiegoś większego przekonania, a ze świadomością, że miał kiepską konkurencję. Nie licząc wznowień z Ongrysa, reedycji Tytusa i premiery ostatniego "Binio Billa", udanie zadebiutował Przemek Surma swoim "Hmmarlowem i niedolami Julitty", wyszedł pierwszy „Karton”, pośmialiśmy się przy onomatopejach z "Monte Cassino" i… to właściwie wszystko.

Drugą sprawą jest zaledwie jeden tytuł ze stajni Kultury Gniewu, której oferta zwykle odpowiadała moim gustom. Sam nie wiem, czym to jest spowodowane. "Przybysz" i "Trzy Cienie" nie powaliły mnie na kolana, jak się tego spodziewałem, a "Niedoskonałości" Adriana Tomina i "Rany wylotowe" Rutu Modan zostały przełożone na rok przyszły. Wraz z kompletną edycją "Osiedla Swoboda" tworzą tercet murowanych kandydatów na przebój AD 2010.

Pod skryptem: z prognozowanej przeze mnie u progu 2009 roku dychy trzy tytuły weszły do mojego zestawienia (są to: "Opowieści z Hrabstwa Essex", "Fun Home" i "Arq"), innej trójce się to nie udało ("Sygnał do szumu", "Uzbrojony ogród", "Przybysz"), a pozostałe cztery w ogóle się nie ukazały (wspomniane "Niedoskonałości" i "Rany wylotowe", a także "Good Bye, Chunky Rice" oraz "The Invisibles").

11 komentarzy:

Pharas pisze...

No w końcu. ;) Ciekawa lista. Najlepsze w takich podsumowaniach jest to, że dają one jakiś obraz preferencji tego kto je pisze - na co zwraca uwagę, co jest dla niego ważne itd.

Jedna rzecz mnie irytuje. Dlaczego nikt nie pisze np. o fan-bojach Moore'a, którzy znają na pamięć każdy kadr Strażników?

Anonimowy pisze...

Gratuluje dobrego gustu!

kaerel pisze...

fajnie, że ktoś zauważył Dziennik z zaginięcia. to faktycznie bardzo, bardzo dobry komiks.

to pisałem ja KRL. zmieniła mi się skrzynka na gmailu i teraz... jestem zwykłym karolem:(

Łukasz Mazur pisze...

A mnie jakoś ten "Dziennik z zaginięcia" w ogóle nie zrobił. Czytałem, szukałem tego czegoś co się wszystkim tak podoba i nic. Przerwałem więc w połowie i raczej nie wrócę.

Karolu, nie łam się! Zmiana skrzynki nie zrobi Ciebie 'zwykłym' ;]

holcman pisze...

A z polskich to jeszcze było "W-wa", "D4D" i dwa zeszyty "Wartości rodzinnych". Przynajmniej w kulturze gniewu

holcman pisze...

I "Popman"!

holcman pisze...

I "Tragedyja Płocka", najlepszy polski komiks roku!

Anonimowy pisze...

dupna ta lista. prawie taka sama jak wszystkie inne. i gdzie Marvels? kolorowe zeszyty... tez mi coś :| moze lepiej zmiencie nazwe bloga na czarno-biale obyczajówki bo oprócz Wiecznej Wojny to ja tu żadnego dobrego komiksu nie widzę.

Popielecki pisze...

"Dziennik z zaginięcia" jakoś do mnie nie trafił. Problem z alkoholizmem został przez autora potraktowany z chwalebnym dystansem, ale w dziwny, jakby bagatelizujący sposób. A zamiast prawdziwej ironii (która cierpką i choć odrobinę samokrytyczną być powinna) miałem nieustające wrażenie raczej głupkowatego chichotu. Cóż, może po prostu z alkoholem każdy próbuje dać sobie radę po swojemu i te doświadczenia - i podejście do nich - niekoniecznie muszą być zbieżne.

Kuba Oleksak pisze...

Drogi Anonimie, trudno żebym forował niektóre tytły z kręgu komiksu "kolorowego", ponad komiksu z segmentu "czarno-białego", jeśli te pierwsze były nieco słabsze.

Pharasie - jako fanboj Moorea, trudno abym się sam drażnił ze sobą, no nie?

Holcmanie - ja nie wiem, mnie jakoś w tym roku polskie komiksy nie przypadły do gustu. O Dickach i Wartościach nawet pisałem, o!

Blacksadzie - widzę tu spore pole do dyskusji, niekoniecznie komiksowej i nie bardzo wiem jeszcze od której strony ją ugryźć.

A i tak, to że Dziennik Ci się nie podobał zwalę na karb Twojego czytelniczego temperamentu.

Popielecki pisze...

Kubo, nie czytałem żadnych komiksów w jakikolwiek sposób poruszających temat alkoholizmu (albo zapomniałem teraz). Tak wprost i otwarcie jak powieści "Moskwa-Pietuszki", "Pętla" czy "Pod wulkanem". Bo raczej picie w kulturze to kozacka zabawa dla "prawdziwych facetów", jak Bukowski czy Miller (Henry), a w komiksach np. Constantine, którzy nawet maksymalnie napruci potrafią wysmażyć kilka zgrabnych, poetyckich bon-motów, albo postawić się w roli ofiar absurdalnego świata. Spodziewałem się po "Dzienniku..." głębszej analizy tego tematu. Stąd mój zawód.