czwartek, 26 listopada 2009

#308 - Kryminalne Czwartki #4: Kapitan Żbik - bohater PRL-u

Listopad dobiega końca, a z nim i Kryminalne Czwartki. Dzisiaj zapraszam na dwa ostatnie podrozdziały mojej magisterki. Nie będzie ani kontrowersyjnie, ani zaskakująco, nie licząc faktu jak doskonale "kolorowe zeszyty" wpisywały się w schemat powieści milicyjnej, jednak te stwierdzenie przewija się właściwie przez całą pracę. Mam nadzieję, że chociaż odrobinę zainteresował Was mój "studencki wysiłek".
Zapraszam....

6. Wiarygodność bohatera

Jak już zostało wspomniane na początku tego rozdziału, Żbik został wykreowany na esencję sprawiedliwości – zgodnie ze schematem tworzenia literackiego milicjanta. Jawił się on w komiksach jako człowiek o wielu talentach i umiejętnościach, silnym charakterze oraz absolutnym oddaniu pracy. Twórcy jednak musieli uwiarygodnić ten symbol, by czytelnicy choć odrobinę mogli się z Janem utożsamiać. Zrobili więc dokładnie to samo, co autorzy powieści milicyjnych i użyli środków skłaniających do identyfikacji.

Choć Żbikowi i jego współpracownikom udało się rozwiązać wszystkie powierzone im śledztwa, to w przypadku dwóch spraw nie wszystkie założenia zostały zrealizowane.

W trzecim zeszycie "Ryzyka" Jan ścigał szefa grupy, która włamała się do muzeum w Tarłowie. Wcześniej, podczas akcji schwytania całej szajki, pozwolono uciec szefowi, ponieważ kapitan uważał, że to może doprowadzić do ludzi, którzy mieli pomóc w sprzedaży skradzionych eksponatów. Jak się później okazało, szef złodziei nie miał żadnych kontaktów, a by ponownie go złapać w poszukiwania musiała zostać zaangażowana prasa, radio, telewizja, komendy wojewódzkie i straż graniczna. Ostatecznie tylko dzięki przypadkowi przestępca nie opuścił kraju.

W "Granatowej cortinie" w wypadku samochodowym ginie polski obywatel, Mariusz Lisek. Nowo mianowany major Żbik wysłał do Bratysławy kapitana Michała, by ten rozwiązał sprawę. W trakcie śledztwa okazało się, że ofiarą zabójstwa nie był Polak, lecz Węgier, który miał przy sobie dokumenty Liska – dlatego do sprawy zaangażowano Milicję Obywatelską. Zastanawiające w całej sprawie było to, że Jan wraz ze swoim podwładnym bez dokładniejszych badań uznał, że ofiara w samochodzie była polskiej narodowości. Sam kapitan Michał wyznaje ten błąd, mówiąc:

Ciągle nie rozumiem dlaczego tak bezkrytycznie przyjęliśmy za pewnik, że w wypadku zginął właśnie nasz obywatel… Przecież wszystko przyjęłoby inny obrót... ("Zatrzymać niebieskiego fiata", s. 33)

Jest to też jedyna sprawa z całej serii, w której ma miejsce zabójstwo, a na końcu nie został ujawniony winny. W ostatnim kadrze dowiadujemy się tylko, że cała szajka przemytników będzie dopiero rozpracowywana (Por., A. Florek, Tajemnice „Kapitana Żbika”, maszynopis.).

Choć obie powyżej przedstawione historie ostatecznie zakończyły się pomyślnie, to pokazały, że nawet Żbikowi zdarza się mylić.

Twórcy postarali się uwiarygodnić postać kapitana jeszcze w pierwszym zeszycie "Wodorostów i pasożytów". To właśnie w tym komiksie dwukrotnie wspominana jest jego pięta Achillesa – brak talentu w chemii. Informacja ta jest przytaczana dwukrotnie – na początku i końcu numeru. Jest ona tak natrętna i nieumotywowana fabularnie, że bardzo łatwo można było domyślić się intencji twórców. Czytelnicy mieli dowiedzieć się, że Jan, podobnie jak oni – w przeważającej ilości uczniowie – nie był z każdej szkolnej dziedziny prymusem.

Dzięki tym zabiegom odbiorcy mogli, choć po części, traktować Żbika nie jako wzór do naśladowania, lecz człowieka podobnego do siebie, co pomaga w uwiarygodnieniu tak doskonałej postaci.

7. Żbik – między dwoma tradycjami

Władysław Krupka i Zbigniew Gabiński, decydując się na stworzenie komiksu o polskim milicjancie, połączyli ze sobą dwie przeciwstawne tradycje: zachodnią kulturę popularną, z której zaczerpnęli konwencję komiksu, oraz – korzystając ze schematu powieści milicyjnej – komunistyczną sztukę zideologizowaną. W konsekwencji tego powstał bohater, którego konstrukcja była wewnętrznie niespójna, ponieważ kapitan Żbik był jednocześnie amerykańskim superbohaterem oraz komunistycznym „nowym człowiekiem”.

Postać Żbika zgodnie z wymogami epoki, była personifikacją kolektywu. Choć miał on imię i nazwisko, w rzeczywistości był symbolem Milicji Obywatelskiej. Właśnie dlatego praktycznie całym jego życiem była praca. Ale z drugiej strony to właśnie Żbika rozpoznawały i podziwiały dzieci na ulicach, dokładnie tak samo jak Supermana. Kiedy tylko ludzie potrzebowali pomocy, szli na najbliższy posterunek MO i prosili pracujących tam oficerów nie o pomoc, lecz o to by jak najszybciej skontaktowali się z kapitanem, który mógł rozwiązać problem.

Najważniejszą cechą amerykańskiego superbohatera były jego niezwykłe moce. W „kolorowych zeszytach” natomiast, zgodnie z wymogami epoki, wszystko musiało być racjonalne – wytłumaczalne. Dlatego Żbik nie posiadał żadnych nadludzkich zdolności. By być niezwyciężonym, twórcy „uzbroili” go za to w machinę urzędniczą i zaawansowaną technikę. Jednak, przyglądając się postaci Żbika, prawie automatycznie można było go porównać do wspomnianego wcześniej Batmana.

(…) jest zwyczajnym człowiekiem. Gdy chłopak dorósł, postanowił poświęcić życie walce z przestępczością. Trenował długo i forsownie, by uzyskać swoją niezwykłą sprawność (J. Szyłak, Komiks, Kraków 2000, s. 98 – 99.).

Choć słowami tymi Jerzy Szyłak opisał właśnie Batmana, równie dobrze można nimi było scharakteryzować główną postać „serii z lilijką”. On również, choć bez mocy, a trenując długo i wytrwale, stał się świetnie wysportowanym i inteligentnym pogromcą zła.

Równie ważnym – i także sprzecznym – elementem postaci kapitana był jego stosunek do pomocników. Jak przystało na bohatera Polski Ludowej, współpracował on nie tylko z innymi milicjantami, lecz także ze strażnikami leśnymi, harcerzami, a nawet cywilami. Dzięki temu zasługi przypisywano kolektywowi. Sam Żbik mówił w "Spotkanie w Kukerite", że udana akcja była zasługą wszystkich osób biorących w niej udział (Zob., "Spotkanie w Kukerite", s. 33). Czasem jednak w Żbiku ujawniał się syndrom samotnego bohatera. Zdarzało mu się prowadzić akcje w pojedynkę i dopiero, kiedy nie był w stanie ująć przestępców samemu, scenarzyści wspomagali go posiłkami ("Dziękuję kapitanie", "Jaskinia zbójców").

1 komentarz:

Andrzej Janicki pisze...

Dla mnie cykl był interesujący, "studencki wysiłek" nie poszedł na marne:)