sobota, 31 października 2009

#666 - Treehouse of Horror

Wedle nieomylnej i jakże niezbędnej współcześnie wikipedii Halloween to "zwyczaj związany z maskaradą i odnoszący się do święta zmarłych, obchodzony w wielu krajach kultury chrześcijańskiej nocą 31 października". W Polsce z roku na rok, coraz głośniej mówi się o tej "okoliczności" na próchnicę, ból żołądka i inne gastryczne "przygody". Jednak wychodząc z założenia, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, zrodził się na Kolorowych nowy okolicznościowy "cykl" (he he), którego korzenie sięgają w amerykańskim Springfield. Będzie on traktować o grozie w komiksach, choć zastrzegam od razu, że nie mam tu na myśli wpadek drukarskich czy miękkich okładek.

A skoro wszystko zaczęło się w Stanach Zjednoczonych i wpis ten ma dotyczyć grozy, to nie sposób nie napisać o Edgarze Allanie Poe - amerykańskim klasyku wagi ciężkiej. Nie będę jednak wspominał o komiksach, które są zwyczajnym "wykadrowaniem" jego twórczości (jak chociażby "Haunt of Horror: Edgar Allan Poe"). Dzisiaj na tapetę wziąłem wydawnictwa, które "bawią się" życiorysem i twórczością Poe.

Zapraszam...


The Surreal Adventures of Edgar Allan Poo (part 1)

Zacznę od tego, że choć sam tytuł sugeruję już ocenę tego komiksu, i do tego niezbyt dobrą (bądź co bądź poo), to jest to całkiem przyjemna lektura. Dwight L. MacPherson (scenariusz) i Thomas Boatwright (rysunek) bardzo sprawnie połączyli życiorys amerykańskiego pisarza ze światem podobnym do tego z "Nigdziebądź" Gaimana. Mam tu na myśli koncepcje rzeczywistości "obok", która po części oddziałuje na nasz świat, i vice versa. Ten internetowy komiks (wydany na papierze przez Shadowline z Image) opowiada o wenie Edgara, która ani odrobinę nie jest podobna do jej najpopularniejszej personifikacji, czyli pięknej kobiety. O nie, w tym przypadku jest to mały chłopiec, bardzo podobny do samego Poe, który narodził się nigdzie indziej jak w wychodku. Zrozpaczony poeta po śmierci swojej żony przeklął swoją wyobraźnię i poprosił niebiosa o spokojny sen. A w tym świecie śnienie i natchnienie to jedno, więc skutkiem tego życzenia była pustka w jego duszy. I los poety byłby przesądzony, gdyby nie mały odważny Poo, który przebył długą i bardzo niebezpieczną drogę by na powrót zjednoczyć się ze swym "ojcem".
Komiks urzeka przede wszystkim dwoma rzeczami. Po pierwsze wspomnianym już światem, który pełen jest magii i tajemniczości. Nigdy nie wiadomo co w nim może czekać "za następnym rogiem". Czy będzie to diaboliczny Król Koszmarów i jego nietoperzy pomocnicy, a może dane będzie nam zobaczyć plecak, wewnątrz którego znajduje się pokój zdolny pomieścić kilku ludzi? Na tych kilkudziesięciu stronach udało się twórcom stworzyć świat o spójnej konstrukcji i brawa im za to. Po drugie komiks ma naprawdę niezłe ilustracje, a co ważniejsze wspaniałą kolorystykę. Atmosfera historii kilkukrotnie zmienia się diametralnie, a z nią i barwy kadrów czy stron. Efekt jest taki, że tylko oglądając same rysunki, nie czytając dymków, można wczuć się w nastrój opowieści.

Jednak nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej, więc przyszła pora by napisać o wadach tego komiksu. W moim odczuciu jest taka jedna i ujmę ją w takie słowa - jeśli sięgnąłeś po ten komiks, ponieważ jesteś miłośnikiem twórczości Poe i liczyłeś na wyszukiwanie "literackich smaczków", możesz poczuć się zawiedziony. Ta historia zawiera tylko kilka odniesień do życiorysu pisarza i właściwie żadnych nawiązań do jego dzieł, bo "Nevermore" z wiersza "Kruk" jest takim standardem, że nawet nie warto o tym wspominać. Poza tym uszczerbkiem, przygody Edgara Allana Poo są ciekawą lekturą godną polecenia.


Batman: Nevermore

Ta pięciozeszytowa historia jest klasyczną opowieścią z cyklu Elseworlds. I o ile we wcześniej wspomnianym komiksie, literackie nawiązania ograniczyły się właściwie tylko do wspomnianego "Nevermore", to w tym przypadku jest to tylko punkt wyjścia do prawdziwego bombardowania cytatami i motywami z twórczości Edgara Allana Poe. Tym razem głównym bohaterem jest sam Poe, a akcja komiksu dzieje się w jego rodzinnym Baltimore. Jest to detektywistyczna historia, zbliżona narracją i nastrojem do opowiadań samego pisarza. Wszystko zaczęło się od zleconego Edgarowi artykułu o ekskluzywnym Gotham Club. Tam poznał postaci z własnych opowiadań (Roderick Usher, Arthur Gordon Pym czy M. Valdemar) oraz głównych "bohaterów dramatu", czyli Bruce'a Wayne'a i Jonathana Crane'a. Dodajmy do tego zdolność pisarza do pojawiania się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze, i w ten sposób już po kilku stronach widzimy jak podąża on śladem tajemniczego "Kruka" w celu rozwiązania zagadki makabrycznych morderstw.

Ten komiks nie jest ani świetnie narysowany (Guy Davis znany z serii "Sandman Mystery Theatre"), ani zbyt interesująco opowiedziany (Len Wein znany przede wszystkim ze "Swamp Thing"). Jednak dla miłośnika pisarstwa Poe, jest to wspaniała zabawa w "zgadnij skąd to?". I tak naprawdę tylko to oferują te zeszyty. Ponieważ nawet Batman i Strach na Wróble, którzy są tylko pretekstem do opowiedzenia historii pisarza, są do bólu sztampowi, nawet od strony graficznej. Kostium Wayne'a jest właściwie taki sam jak ten z "Batman/Houdini: The Devil's Workshop" z 1993 roku ("Batman: Nevermore" wydano dziesięć lat później).

Czy to oznacza, że nie warto sięgnąć po ten komiks? Sytuacja jest całkowicie odwrotna od tej z "The Surreal Adventures of Edgar Allan Poo". Tamten komiks jest dla bardziej przypadkowego czytelnika, ten natomiast właściwie tylko dla wąskiej grupy zapaleńców. Jeśli nim jesteś, nie zastanawiaj się ani chwili - mnóstwo zabawy przed Tobą.


No i to tyle straszenia (buuu) na Kolorowych dzisiejszego wieczora. Miało być o strasznych komiksach, a wyszło jak zawsze, to znaczy absolutnie NIE strasznie, czyli dokładnie tak jak wyglądają komiksy grozy, i dokładnie jak wygląda samo Halloween. Hmmm.... może jednak za rok, by wywołać ciarki na plecach, napiszę o tych miękkich okładkach?

#287 - Komix-Express 11

Zachodnia część Polski najwyraźniej doczeka się imprezy komiksowej z prawdziwego zdarzenia - od 4 do 7 lutego 2010 roku, w Poznaniu, odbędzie się pierwsza edycja Festiwalu Kultury Komiksowej Ligatura. Pomysłodawcą tego wydarzenia jest Centrala, która odpowiada za promocję komiksu środkowoeuropejskiego - co też będzie głównym celem nowego festiwalu. Oprócz wystaw pokazujących dokonania komiksiarzy z Łotwy, Bułgarii, czy też prezentacji dzieł Alaxandara Cibotariu (Rumunia), Alaxandara Zografa (Serbia) i Sary Coloana (Włochy), odbędą się również międzynarodowe targi dla wydawców "East Cover", tradycyjne spotkania z artystami, międzynarodowa konferencja komiksowa oraz przegląd filmów animowanych. Jak więc widać, festiwal ten zapowiada się nieco poważniej niż to co dzieje się na emefce, wuesce czy beefce - co zresztą się chwali, skoro środowisko komiksiarzy od niepamiętnych czasów domaga się docenienia tej formy sztuki w naszym kraju. Trzymam kciuki, żeby Ligatura dołożyła swoje trzy grosze do nobilitacji komiksów w oczach przeciętnego Kowalskiego i powoli oswajam się z myślą spędzenia pierwszych kilku dni lutego w Poznaniu. (a.)

W naszym komiksowym światku kilku miłośników kotów by się znalazło, więc niedawno wydany przez W.A.B. komiks "Kot Simona. Sam o sobie" będzie pewnie zarówno dla nich i dla reszty kociej rodziny nie lada gratką. Tym bardziej, że kot ten to nie żaden anonim a gwiazda z jutuba, której animowane przygody nagradzane były na kilku festiwalach. Teraz przyszedł czas na komiks, który pojawił się / pojawi się niebawem w 25 krajach, a u nas 240 miauczących stron w twardej oprawie będzie się równało z lżejszym o 39,90zł portfelem. W odwiecznej wojnie "psy kontra koty", stoję za przesympatycznymi, szczekającymi czworonogami, więc kocisko stworzone przez Simona Cofielda nie jest dla mnie żadną atrakcją. Zresztą podobnie jak Garfield. (a.)

Warszawscy komiksiarze to mają dobrze. Nie dość, że w stolicy funkcjonuje najtańszy sklep komiksowy, można chwalić się metrem i jest blisko do Łodzi (na pewno bliżej niż z Krakowa), to jeszcze goszczą większość znakomitych gości z zagranicy. Tym razem Warszawę na zaproszenie "Kultury Liberalnej" odwiedzi Rutu Modan, izraelska autorka komiksów, w tym zapowiadanych od dłuższego czasu przez Kulturę Gniewu "Ran wylotowych". Spotkanie odbędzie się 3 listopada, czyli w we wtorek w kawiarni Tarabuk, mieszczącej się na ulicy Browarnej 6. Poprowadzi je Agata Pyzik. Krakowianie oficjalnie zazdroszczą Warszawiakom i proszą o relację. (j.)

Operacja "Drang nach Westen" zakończyła się powodzeniem. Michał "Śledziu" Śledziński stał się jednym ze 130 tysięcy mieszkańców bawarskiej Ratyzbony, uroczego miasta nad pięknym modrym Dunajem, którego główne gałęzie przemysłu to między innymi browarnictwo i drukarstwo. Śledziu, odcięty od swojego mpka, przez kilka ostatnich dni mocno wyżywa się na łamach swojego bloga. A to robiąc skromną fotorelacje z przechadzki po piątym, największym mieście Bawarii, a to rozprawiając się z krakowskimi mącicielami (co później zostało przez autora skasowane, ale kto czytał, ten wie) czy nieco rozklejając się przy wspominkach dawnych czasów produktowych. Oprócz tego uważnie czyta, co tam w prasie wypisano o antologii "Japonia widziana…", w której brał udział. Ja tam nic nie chcę mówić, ale Śledziu ma wyraźnie dużo wolnego czasu… (j.)

"Poszukiwacze zaginionego kwiatu paproci" to komiks wydany niedawno dzięki inicjatywie Regionalnej Organizacji Turystycznej Województwa Świętokrzyskiego, która to poprzez historię o odwiecznej walce dobra ze złem chce promować swój region. Dobro reprezentują tu czarownice, które wg. opisu posiadają urodę Lary Croft, a po stronie zła stoi niejaki zbój Madej i jego gang, który chce wejść w posiadanie tytułowej paproci. Za scenariusz odpowiada Leszek Kumański, natomiast grafika jest dziełem Norberta Rybarczyka - stałego autora okładek do "Jeju" i twórcy Pająka Edwarda. Ja jednak czekam na jakiś autorski komiks Rybba, bo chociażby te kilka plansz komiksu "Bu", które swego czasu prezentował w swoich galeriach dobrze robiło. (a.)

Szansą na dostanie ekskluzywnej reedycji pierwszych zeszytów Wilq'a w kolorze, dla tych, których nie stać na wyłożenie 79 złotych (plus koszty przesyłki) ma być konkurs ogłoszony przez braci Minkiewiczów w ostatnim wilkowym newsletterze. Zasady są proste. Jak wiadomo Entombet, jako koneser ciężkiego brzmienia, ma w swoim pokoju wspaniałą kolekcję plakatów. Zadaniem uczestników konkursu jest podanie nazw zespołów, które na owych plakatach widnieją (1 punkt za każdą kapelę) oraz płyt, które promują (dodatkowy punkt). Pięciu z tych, którzy uzbierają największą ilość punktów, zostanie obdarowanych "Wilq'iem 1234". Odpowiedzi należy przesyłać na adres: listy@wilq.pl. Walka trwa do 2 listopada 2009, do godziny 23:59. (j.)

piątek, 30 października 2009

#286 - The Batmans II: Track 12 - Marcin Surma

Z twórczością i postacią Marcina Surmy (pod tym adresem znaleźć można jego digartowy profil) po raz pierwszy zetknąłem przy okazji wywiadu, który udzielił Konradowi na Motywie Drogi. Popularny Xulm zabłysnął na scenie web-komiksowej znakomitą serią "Vault 12", uznawaną za jedną z najlepszych polskich prac do znalezienia w sieci. Wraz ze swoim bratem, Przemkiem (Batmana w jego wykonaniu można obejrzeć tutaj) wygrali konkurs na komiks ekonomiczny FOR. Oprócz tego Marcin ma na swoim koncie występy w "Jeju" i "Maszinie", a w "Kartonie" publikuje swój autorski komiks "168". (j.)

Tę, jak się okazuje prostą zagadkę, w mgnieniu oka rozwiązał Piotr Nowacki, "Jaszczem" zwany, i tym samym w klasyfikacji generalnej zrównał się punktami z Maciejem Pałką. Gratulacje!

Przy wpisach tego typu - gdy grafika jest ważniejsza od słowa - kiedyś musi przyjść moment, w którym nie wiadomo czemu / komu poświęcić te kilka pierwszych zdań, które pewnie i tak ledwo co muśnie się wzrokiem a większość uwagi skupi na obrazku po prawej. W takich chwilach można napisać właśnie o tym, że nie wiadomo o czym pisać i zawsze ma się te kilkadziesiąt słów do przodu i nie trzeba wymyślać jakichś wyszukanych wstępów. Problem z tym jest jednak taki, że można (a przynajmniej wypadałoby) zrobić to tylko jeden jedyny raz. A skoro skorzystałem z tego koła ratunkowego właśnie dziś, to za tydzień trzeba będzie już wymyślić jakiś normalniejszy wstęp... (a.)
3... 2... 1... START!

czwartek, 29 października 2009

#285 - Straszny Festiwal (22-24 października)

Kilka dni temu miała miejsce trzecia edycja Horror Festiwalu, który według zapowiedzi miał być "przeglądem najlepszych horrorów ostatnich lat". Już przy okazji zeszłorocznej edycji hasło to wydawało się mocno przesadzone, ale to co zobaczyłem podczas tych trzech wieczorów mogłoby sugerować, że z horrorami jest znacznie gorzej niż z polskim komiksem, który przecież umarł wraz z ostatnim tomem przygód Funky'ego Kovala i jemu podobnych.

W porównaniu z zeszłym rokiem całą imprezę skrócono z pięciu do trzech dni, podczas których prezentowano po trzy filmy (bądź blok krótkometrażówek), wcześniej w Polskich kinach nie pokazywane. Frekwencja, na moje oko, była zdecydowanie lepsza niż przy drugiej edycji (co się potwierdziło w pofestiwalowych podsumowaniach organizatorów), a wielka sala mogąca pomieścić 777 osób (Multikino, Złote Tarasy), wypełniona była niemal w całości. Niestety osoby, które przyszły na festiwal z nadzieją, że dane im będzie zobaczyć kilka nietuzinkowych horrorów, które później będą przysparzać im sennych koszmarów, mogą się czuć zawiedzione. Bardzo zawiedzione. Krótkie opisy każdego z nich znajdują się dalszej części wpisu. Trochę miejsca chciałbym najpierw poświęcić na kilka słów odnośnie do kondycji festiwalu, poziomu filmów na nim prezentowanych i może pewnych podpowiedzi, jak w przyszłości taki festiwal horroru mógłby wyglądać, albo przynajmniej jaka jego forma by mnie interesowała znacznie bardziej niż ta przyjęta przy okazji tej edycji.

Przede wszystkim wypadałoby się jasno określić, czy jest to festiwal horroru, czy szeroko pojętej grozy. Te dwa pojęcia oczywiście się łączą, ale jednak postawienie w tytule imprezy słowa "horror" powinno mieć przełożenie na prezentowane filmy, a w tym wypadku nie do końca tak było (np. "Diagnosis: Death", "Sauna", "Visions" czy kilka krótkometrażówek). Rozumiem, że "Festiwal Grozy" nie brzmi tak atrakcyjnie jak "Horror Festiwal", ale wypadałoby być konsekwentnym i nie kusić ludzi krwią, przemocą, szatanem i antybozią, by później nie wywiązywać się z tych obietnic (oczywiście generalizuję, ale chyba wiadomo o co mniej więcej chodzi) i nastawić się jedynie na liczenie zysków. Hasłem przewodnim festiwalu jest "Przegląd najlepszych horrorów ostatnich lat niepokazywanych dotąd w Polsce!" i o ile druga jego część jest prawdziwa, o tyle pierwsza jest mocno dyskusyjna, żeby nie powiedzieć bzdurna. Nikt z organizatorów nie wmówi mi i nie przekona do tego, że filmy, które zaprezentowano publiczności to najlepsze tego typu obrazy ostatnich lat (przy czym powtórzę jeszcze raz - spora część to nie horrory na Boga!). Bo jeśli tak naprawdę by było, to można spokojnie pożegnać się z tym gatunkiem filmowym, albowiem nie ma on nic nowego do zaprezentowania i z fatalnym skutkiem odtwarza schematy obecne w tym nurcie od lat. Najlepszym przykładem tej edycji jest "Open Graves", czyli marne (i głupie) połączenie "Jumanji" i "Oszukać Przeznaczenie". Podobnie było w ubiegłym roku, kiedy widzów męczono takimi obrazami jak "The Feeding" czy argentyński "Dying God" z gumowym potworem i jego pytą w roli głównej. Doprawdy straszne - chociaż nie w tym znaczeniu, którego bym oczekiwał. Podoba mi się idea pokazywania filmów z różnych stron świata, chęć przedstawienia podejścia tamtych reżyserów do tematyki grozy, ale mogło by być to jedynie częścią festiwalu, ale nie jego motywem przewodnim. Wygląda to dla mnie trochę tak, jakby na siłę odżegnywano się od horrorów amerykańskich czy francuskich i szukano pierwszych lepszych towarów zastępczych, które za niewielką kasę będzie można pokazać podczas tych kilku wieczorów. A można by przecież uraczyć widzów świetnym "High Tension / Blady Strach" (Alexandre Aja, Francja), trzymającym w napięciu "The Children" (Tom Shankland, Wielka Brytania) czy cudownie nawiązującym klimatem do horrorów z początku lat 90-tych "Slither / Robale" (James Gunn / USA, Kanada), które co najwyżej pojawiły się w naszym kraju na DVD. To takie pierwsze trzy, które przyszły mi do głowy, a że nie oglądam ich (horrorów) nie wiadomo ile i w sumie nie jestem z nimi na bieżąco, to są podstawy by sądzić, że podobnej klasy obrazów jest znacznie więcej. Podczas drugiej edycji po raz pierwszy zaprezentowano polskiej publiczności legendarną "Suspirię" Dario Argento i miałem nadzieję, że i w tym roku będzie mi dane zobaczyć jakiś klasyk. Jak nietrudno zgadnąć - przeliczyłem się. W wielu pofestiwalowych komentarzach powtarzała się opinia, że z roku na rok impreza ta prezentuje się coraz słabiej, w związku z czym chyba słusznie można się obawiać o ewentualną czwartą edycję Horror Festiwalu (chociaż ciężko mi sobie wyobrazić, żeby mogło być gorzej niż w tym roku). Gdybym mógł coś zaproponować organizatorom to zaprzestanie kurczowego trzymania się nie mającej poparcia w rzeczywistości formuły "najlepszych horrorów ostatnich lat nie pokazywanych dotąd w Polsce". Wydaje mi się, że spokojnie można podzielić cały festiwal na trzy bloki tematyczne - jeden przedstawiający właśnie filmy z różnych zakątków świata, drugi zawierający horrory z krajów, które mają bogate tradycje z nimi związane (wcześniej wymieniony "Blady strach" itp.) i trzecim, który miałby szansę przypomnieć widzom nieco starszych klasyków (jak chociażby "Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną" z '74 roku, czy mniej znany, acz równie niesamowity "Who Can Kill a Child? / Czy zabiłbyś dziecko?" powstały dwa lata po dziele Toby'ego Hoopera - dwa pierwsze przykłady z głowy, a wymieniać można długo).

Z pofestiwalowych podsumowań osób w niego zaangażowanych tryska optymizmem. Nie można dyskutować z najwyższą frekwencją podczas tej edycji, którą chwalą się organizatorzy, ale określanie tegorocznego repertuaru jako "najlepszego" w całej historii imprezy to dla mnie kpina z inteligencji widza, nawet tego nie za bardzo zorientowanego w temacie. Ale rozumiem, że nie można napisać inaczej. W każdym razie "gratuluję" dobrego samopoczucia. Rafał Niedźwiedzki pokusił się nawet o stwierdzenie iż "(...) widzowie choć zdania z pewnością mieli podzielone, w efekcie byli zadowoleni". Otóż nie, Panie Rafale. Spora część nie była. Cieszy wspomniana wyżej frekwencja, podobnie jak uniezależnienie się festiwalu od polskich dystrbutorów, ale ten sam w sobie był kiepski (bardzo). A stosunkowo niewielką opłatę jaką trzeba było uiścić za karnet (49zł), wolałbym jednak przeznaczyć na wydaną kilka dni temu edycję kolekcjonerską pierwszej i jedynej słusznej "Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną", bo prawie żaden z prezentowanych filmów nie jest dla mnie wart zapamiętania.

Na koniec moje wrażenia z trzech dni (a raczej wieczorów), które - ze smutkiem to piszę - wolałbym spędzić jednak w innym miejscu niż owa pełna sala kinowa.

Dzień pierwszy (czwartek / 22 października):
- "Diagnosis: Death" - nowozelandzki twór, przy opisie którego często znajdują się porównania do Petera Jacksona i jego półamatorskich miksów horrorów i czarnej komedii, jak np. "Bad Taste". Owszem, humoru było sporo, film jako rozgrzewacz sprawdził się jak najbardziej, ale horroru tam było niewiele. A jeśli ktoś liczył na podobną ilość krwi co przy wspomnianych dziełach reżysera "Władcy Pierścieni" to mógł się srogo zawieść. Niski budżet wystarczył na jedną tylko scenę, w której pojawiło się nieco więcej posoki. Ogólnie do przodu, acz drugi raz tego nie obejrzę.
- krótkometrażówki - w przed imprezowych zapowiedziach pojawiały się głosy, że może to być "czarny koń" trzeciej edycji, więc wiązałem z tą częścią programu spore nadzieje. Na próźno (niespodzianka). Najlepszym kilkuminutowcem był dla mnie "Night of the Hell Hamsters" (pełna wersja online) radośnie czerpiący i cytujący wszelkie horrorokomedie jak "Martwica Mózgu" czy "Martwe Zło". Krótkie, proste, wzbudzające więcej śmiechu niż strachu, ze sporą ilością juchy i czerwonookich morderczych chomików. Do gustu przypadło mi również "Virtual Dating" czy "Welgunzer" swoją tematyką przypominający wyświetlaną w ubiegłym roku bardzo dobrą pełnometrażówkę "Timecrimes" (acz ani jedno ani drugie z horrorem za wiele wspólnego nie ma). Reszta nie specjalnie przypadła mi do gustu (chociaż żałuję, że nie zostałem na ostatnim o tytule "Mavela"). Panel krótkich metraży ani nie okazał się czarnym koniem, ani też czarną owcą.
- "Piła VI" - kiedy rozpoczynał się ostatni tego wieczoru seans, siedziałem już w nocnym podążającym w stronę Żoliborza. Ale w najbliższych dniach raczej powinienem zawitać do kina coby nadrobić stratę.

Dzień drugi (piątek / 23 października)
- "Sauna" rodem z Finlandii była bardzo pozytywnym zaskoczeniem i jednocześnie jedynym filmem, który będę pamiętał jeszcze przez długi czas. Wyróżnić należy bardzo dobre aktorstwo, krajobrazy i nietypową jak na ten rodzaj filmu epokę (schyłek XVI wieku). Co prawda horrorem bym tego nie nazwał (prędzej mrocznym dramatem), ale nic to - ważne, że się podobało. Jednak mój początkowy entuzjazm, został nieco ostudzony (trafnymi) komentarzami Przemka Pawełka, który w ciągu minuty wymienił mi sporą ilość nielogiczności i dziur w fabule, które pozostawiały zbyt duże pole do interpretacji. Tak czy inaczej film warty zobaczenia. Doceniony również przez festiwalowe jury, które przyznało mu Złotą Czaszkę.
- wspomniane wcześniej "Open Graves" (przetłumaczone jako "Ucieć Przeznaczeniu", chociaż równie dobrze mogłoby być nazwane "Morderczymi Ważkami") to schematyczna i nudna opowieść o grupce przyjaciół wpadających w kłopoty, będąca słabym połączeniem "Jumanjii" (tutaj gra występuje pod nazwą "Mamba") i "Oszukać Przeznaczenie". Budżetu starczyło na zatrudnienie Elizy Dushku i na niewiele więcej.
- "Visions" z Włoch to nieudana próba stworzenia czegoś na miarę "Piły", gdzie po pierwszych minutach można przewidzieć kto jest tym złym. Nuda. Po stokroć.

Dzień trzeci (sobota / 24 października)
- "Dying Breed" z Australii to znowu zabawa z kliszami (survivalowymi), ale bardzo poprawna i bez większych wpadek. Czwórka znajomych wyrusza na podbój Tasmanii, a jako miejsce noclegu wybiera małą osadę, pełną lokalnych wieśniaków o parszywych licach. Ogląda się to dobrze, mimo że bez większych zaskoczeń. Coś podobnego do "Drogi bez powrotu" i tego typu klimatów. Po "Saunie" drugi dobry film, o którym jednak nie będę pamiętał za miesiąc albo dwa.
- "My Name Is Bruce" z wielkim Brucem Campbellem grającym samego siebie, który jednak nie udźwignął tej komedyjki z grozą w tle. Niby śmiesznie, niby z dystansem do samego siebie, ale ile można. Zawiodłem się bardzo, bo był to film na który najbardziej czekałem. Niestety krążą pogłoski o planowanej kontynuacji. Na początku seansu na ekranach pojawiło się logo Dark Horse co mi przypomniało, że od miesięcy w kolejce do przeczytania czeka one-shot o tym samym tytule. Jednak po tym seansie najpewniej poczeka i drugie tyle.
- "Trailer Park of Terror" widziałem już jakiś czas temu, więc z radością opuściłem salę kinową. Tym bardziej, że po obiecujących pierwszych minutach okazuje się, że to jedynie marna próba zrobienia czegoś na kształt "Domu 1000 Trupów" Roba Zombiego czy nawiązania do klasyków z lat 80-tych. Odradzam...

...i liczę bardzo, że za rok coś się jednak zmieni.

środa, 28 października 2009

#284 - New British Comics 2

Najazd scenarzystów i rysowników z Wielkiej Brytanii na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku odmienił oblicze amerykańskiego komiksu. Alan Moore, Neil Gaiman, Warren Ellis, Garth Ennis, Mark Millar, Peter Milligan, żeby wymienić tylko kilku, pracując zarówno nad swoimi autorskimi projektami, jak i w ramach regularnych serii potentatów przemysłu obrazkowego, zrobili prawdziwą rewolucję. Czy w Polsce, na początku dwudziestego pierwszego stulecia, wyspiarska inwazja będzie równie owocna?

Przyznam, że nie spodziewałem się publikacji drugiego tomu antologii "New British Comics". Projekt, mający na celu prezentację prac młodych twórców z kręgu komiksu niezależnego, jeśli tylko dopisze los, będzie ukazywał się regularnie, zapewne z dokładnością od konwentu do konwentu. Od razu rzuca się w oczy progres na poziomie edytorskim. Wreszcie, "NBC" nie wygląda jak niewydarzony zin kserowany dla kolegów, tylko jak (prawie!) magazyn komiksowy. Okładka zachęca do lektury, a nie odstrasza od kupna. Wciąż jednak do wielu rzeczy trzeba się przyczepić, w szczególności do kulejącego layoutu, nieciekawego spisu treści i fatalnych biogramów zaproszonych twórców. Warto, przed wydaniem trzeciego numeru, poprawić nieco te elementy.

Fragment komiksu "Pod Tęczą: Miłosierdzie" (David Robertson / Frank Lamour)
Oprawa, oprawą, ale najważniejsze są przecież komiksy! W porównaniu z pierwszą antologią bardzo wiele nazwisk się powtarza. Sprawia to wrażenie pewnej ciągłości, ale według mnie nie do końca się sprawdza. Jestem za jak największą różnorodnością w przypadku tego typu zbiorków. Rozstrzał tematyczny, jak i jakościowy w "NBC" jest bardzo duży. Trafiają się miniaturki science-fiction ("Padliniarz") czy fantasy ("Groza z Bul-Bim"), opowiastki humorystyczne ("ShadowQuake and Shnookie"), kryminalne ("Pod tęczą: Miłosierdzie") eksperymenty formalne ("Odkrywcy"), jak i fabularne ("Elexander Browne w Ostatniej kropelce"). Nieco gorzej wypada mój faworyt z poprzedniego tomu, czyli "Charlie Parker Złota rączka" (scenariusz Maddku, rysunki Jacek Zabawa), którego perypetie wydają się zbyt przekombinowane i zmyślne. Świetnie zaprezentował się natomiast Dan White w szorcie "Ostatnie lato", przynoszący na myśl "Władcę much" William Goldinga. Historia o pewnym napadzie na dom, czyli "Amulet Ragnara" autora ukrywającego się pod pseudonimem WJC i wspomniana wyżej jednostronicowa formalna igraszka "Odkrywcy" Dana Browna nie prezentują się gorzej. Te cztery prace należą do najjaśniejszych punktów z "NBC2". Całkiem obiecująco wygląda również "Pod tęczą: Miłosierdzie" afrykańskiego scenarzysty Franka Lamoura i rysownika Davida Robertsona. Reszta prac ginie w szarzyźnie niczym nie wyróżniających się komiksów. Brakuje natomiast komiksów typowo amatorskich, zdradzających braki warsztatowe swoich twórców. To się akurat chwali, bo w poprzedniej antologii kilka takich utworów naliczyłem.

W "New British Comics" znalazły się również dwa rodzynki w postaci prac polskich twórców - Jacka Zabawy, bo współpracuje z brytyjskim pisarzem Maddku, mieszkającym w kraju nad Wisłą i Pawła Gierczaka, bo opuścił Radom i od ponad roku mieszka w Londynie. Szort jego autorstwa, "Cyberpunk", przynosi na myśl raczej nieudane "Wędrówki po mieście cyborgów", niż świetne "Gangi Radomia".

Fragment komiksu "Cyberpunk" (Paweł Gierczak)
Po lekturze antologii widać, że niezależna scena komiksowa w Anglii, mająca pod dostatkiem całkiem niezłych i naprawdę dobrych rysowników (Nelson Evergreen), cierpi na deficyt utalentowanych scenarzystów. Podobnie zresztą, jak w Polsce, artyści z mniejszym lub większym powodzeniem ratują się własnymi skryptami.

Oczywiście moje porównanie ze wstępu zostało poczynione bardzo na wyrost, ponieważ autorom obecnym w "New British Comics 2" bardzo daleko do dokonań twórców, uchodzących już za klasyków. Nie ma raczej szans, że ich gościnne występy w Polsce odmienią oblicze naszego krajowego rynku. Niemniej fajnie, że polski czytelnik ma szansę zapoznać się z dorobkiem nieco mniej znanych, znajdujących się dopiero na dorobku, twórców. Myślę, że ciekawym posunięciem byłoby zaangażowanie reprezentantów nowej fali brytyjskiego komiksu do pracy z ich kolegami po fachu z Polski. Chętnie zobaczyłbym efekty takiej współpracy.

wtorek, 27 października 2009

#283 - Zdrada

"Zdrada" na pewno przejdzie do historii polskiego komiksu. Nie wiadomo tylko jeszcze, w jaki sposób. Czy tak, jak "Burza" albo nowy "Wiedźmin", zakrojone na wielką skalę projekty, których nigdy nie udało się zrealizować, czy jako polski komiks historyczny z prawdziwego zdarzenia.

(fot. Jarek Obważanek / WRAK.pl)
Do tej pory komiksy, traktujące o polskiej historii słusznie kojarzone były z tandetnymi, obrazkowymi laurkami robionymi na zamówienie i wydawanymi przy okazji rocznicowych obchodów. Przez te kilka lat dorobiliśmy się sporej biblioteczki takiego "gatunku". Jej standardowy przedstawiciel to często nieznośnie patriotyczna obrazkowa przeróbka podręcznika, nie grzesząca walorami "artystycznymi", a często zwyczajnie kiepska pod względem warsztatowym. Rzecz jasna da się wskazać chlubne wyjątki od tej reguły, jak na przykład antologię "44" czy "Stan" Jacka Frąsia. "Zdrada" w swoich założeniach ma się zaliczać właśnie do tej drugiej grupy.

Od kilku lat trwały wstępne prace nad komiksową super-produkcją, ale impulsem do ich przyspieszenia była publikacja książki "Sprawa honoru" Stanley'a Clouda i Lynne Olson. Polska, na jej kartach, przedstawiona jest jako jedyny kraj, wywodzący się z obozu Aliantów, który de facto przegrał II Wojnę Światową, dostając się pod radziecką okupację. Stąd też tytułowa "Zdrada". W zeszłym roku wreszcie udało się pozyskać wsparcie finansowe od Narodowego Centrum Kultury i coś drgnęło w temacie. Ruszyło intensywne zbieranie materiałów źródłowych z londyńskich archiwów, które dla polskich historyków są nieosiągalne. Przygotowania story-boardów są już właściwie ukończone. Rysownicy ostrzą ołówki.

(fot. Sławomir Jarmusz / MFKiG)
Kanwą opowieści mają być losy polskich lotników, bohaterów II Wojny, którzy zostali zdradzeni przez swoich sojuszników. Ich historia zostanie przedstawiona z dwóch perspektyw czasowych. Tu i teraz, czyli pod koniec lat pięćdziesiątych, uzupełnionych o wojenne retrospekcje. Heroiczna walka z niemieckim i sowieckim agresorem będzie przeplatała się z próbami odnalezienia się w peerelowskiej rzeczywistości. Główne role będą odgrywali fikcyjni bohaterowie, lecz w komiksie przewijać się będą także większe i mniejsze figury znane z podręczników historii. Odwzorowanie ówczesnych realiów - od architektury zniszczonych miast, przez sceny batalistyczne, aż po najmniejsze detale mundurów, uzbrojenia i pojazdów - ma stać na najwyższym poziomie. Jednak to nie pieczołowicie zrekonstruowane lufy czołgów i czapki polskich wojaków mają świadczyć o sile tego tytułu, tylko wciągająca fabuła i znakomita oprawa graficzna.

Twórcy, zaangażowani w ten projekt, to czołówka polskiej sceny komiksowej. Prawdziwy skład all-star. Scenariuszem zajmie się Tobiasz Piątkowski, znany z takich tytułów jak "Pierwsza Brygada" i "48 Stron". Nad oprawą graficzną będą czuwać Przemysław Truściński ("Trust. Historia choroby" i "Komiks W-wa") oraz Krzysztof Gawronkiewicz ("Achtung Zelig!" i "Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona"), a za produkcję albumu będzie odpowiadał Adam Radoń. Dwaj ostatni byli obecni na spotkaniu w Łodzi. Trust, który jest jednym z pomysłodawców projektu, będzie odpowiadał za ilustrację pierwszej, wojennej części ze swoim charakterystycznym, dynamicznym i gwałtownym stylem. Gawron zrobi fragmenty powojenne, które będą bardziej obyczajowe i utrzymane w zupełnie innej estetyce, nawiązującej do amerykańskiego komiksu z lat pięćdziesiątych. Całość ma zamknąć się w około 140 stronach, czyli trzech, standardowej objętości albumach. Obaj nie zaczęli jeszcze swojej pracy.

(fot. Sławomir Jarmusz / MFKiG)
W związku z tym, że mecenasem "Zdrady" będzie Narodowe Centrum Kultury, komiks w całości będzie dostępny w Internecie, aby każdy podatnik mógł go przeczytać. Za darmo, w czerni i bieli. Trwają prace nad stroną, która oprócz samego komiksu będzie zawierała mnóstwo materiałów dodatkowych – szkiców, wypowiedzi historyków i twórców, materiałów źródłowych czy dokumentów. Forma wydania "Zdrady" powieli model antologii "11/11", która okazała się oszałamiającym sukcesem "komercyjnym" - w swojej sieciowej wersji doczekała się prawie dwóch milionów odsłon. Żaden projekt NCK do tej pory nie cieszył się taką popularnością. Komiks Piątkowskiego, Truścińskiego i Gawronkiewicza oczywiście doczeka się również tradycyjnego, albumowego wydania w pełnym kolorze.

I wszystko to brzmi naprawdę pięknie – jest pomysł, są pieniądze, nie można powiedzieć złego słowa o organizacji całego przedsięwzięcia, a nazwiska twórców naprawdę robią wrażenie. Nie przez przypadek na wstępie przywołałem dwa inne tytuły, w które zaangażowani byli Trust i Gawron, a które nigdy nie powstały. "Wiedźmin" miał solidne wsparcie finansowe ze strony CD-Projektu i zamiast komiksem stał się jedynie elementem medialnego hype'u wokół gry. "Burza" do scenariusza Macieja Parowskiego miała być projektem o wielkim rozmachu, któremu nie podołali twórcy. W przypadku "Zdrady" mamy wszystko – są i poważne pieniądze, niemały rozmach, jak i spora szansa by doprowadzić całą rzecz do szczęśliwego końca.

poniedziałek, 26 października 2009

#282 - 100 Naboi: konkluzje

Mówi się, że prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym jak zaczynają, ale po tym jak kończą. "100 Naboi" to komiks opowiadający o "prawdziwych mężczyznach", i choć kadry nie ociekają testosteronem jak historie Franka Millera, to każdy fan serii czekał ze zniecierpliwieniem na ostatni zeszyt, by przekonać się czy Azzarello i Risso "dali radę"....

Sto numerów w dziesięć lat to prawdziwy bieg maratoński, w którym siłą rzeczy bywały lepsze i gorsze momenty. Jednak z ostateczną oceną nawet pomniejszych wątków trzeba było się wstrzymywać do samego końca. Dwanaście zeszytów zebranych w ostatnim trejdzie "Wilt" zamyka wszystkie wątki i daje czytelnikowi możliwość obejrzenia po raz pierwszy całej układanki i jej ocenienia.

(Uwaga! Możliwe spoilery!)

O magii walizki wręczanej przez Gravesa pisałem już w swoim debiutanckim tekście na Kolorowych. Dość powiedzieć, iż znaczną część popularności jaką zyskała ta seria zawdzięcza właśnie temu konceptowi, i przyznam, że zabierając się za ostatni rozdział "100 Naboi" byłem bardzo ciekaw jak zakończy się ten wątek. Niestety, choć od lektury minęło już sporo czasu, nadal nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie, czy Azzarello udźwignął ten motyw. Nie da się ukryć, że na przestrzeni całej serii zafundował czytelnikom istny rollercoster wrażeń. Zaczął tajemniczo, gdzie nie było wiadomo czym była ta oferta "wyrównania wszystkich rachunków". Z każdym numerem powstawało więcej pytań - kim jest Agent Graves i kogo reprezentuje, czy walizka to krwawa sprawiedliwość czy raczej chora tortura, a co najważniejsze czy istnieje jakiś klucz wedle którego wybierani są "obdarowywani" i jaką rolę odgrywają/odegrają w całej intrydze? Po tym preludium, gdy główna oś fabuły została już nakreślona, okazało się, że walizka jest "narzędziem" do przebudzenia Minutemanów i niestety aura tajemniczości opadła. Wtedy też oferta Gravesa zniknęła ze stron komiksu, pojawiając się tylko epizodycznie i to zazwyczaj w roli drugoplanowej "atrakcji". Ten stan przerwano dopiero w 91. numerze, w którym zostały odkryte wszystkie karty. I właśnie tu zaczyna się mój dylemat. Nie będę ukrywał, iż liczyłem, że walizka będzie czymś więcej niż tylko "ciekawym początkiem komiksu". Niestety okazała się wyłącznie prywatną grą Gravesa. I choć przedstawienie jak emocjonalnie podchodził on do całej tej sprawy - mimo jego opanowania i dystansu - było ciekawym doświadczeniem, to i tak czuję do teraz pewien niedosyt.

Na szczęście ten mały zawód został w pełni zrekompensowany rozwiązaniem konfliktu między Gravesem a Trustem.
Pamiętam, że od początku serii można było spotkać się z porównaniem jej do "Z Archiwum X". Nigdy tego nie rozumiałem, ponieważ nie widziałem żadnej wspólnej płaszczyzny, jednak zmieniło się to w trakcie czytania "Wilt". Sławne "Trust no one" aż bije ze stron ostatniego trejda serii. Konflikt Minutemanów ze swymi byłymi "pracodawcami" od początku przypominał partię szachów, gdzie każdy ruch był przemyślany i precyzyjny (no, pomijając Lono), ale na samym końcu gra pozorów i podstęp sięgają zenitu. Przy tak długiej serii czytelnik niejednokrotnie pisze własne "wersje" zakończeń i ma wobec niego pewne wymagania. Tymczasem zamiast ostatecznej rozgrywki między Gravesem i głowami (już tylko kilku) rodzin, twórcy zafundowali nam degustacje win w przytulnej piwniczce. Dodajmy do tej "sielankowej" sceny wyjaśnienie wydarzeń z Atlantic City, i po raz kolejny można zachwycić się maestrią z jaką Azzarello opowiadał tą historię.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w komiksie, którego jedną z najmocniejszych stron było ciągłe zaskakiwanie, uczucie te po dłuższym czasie nie jest już takie same. Tym większe brawa należą się za finał "100 Naboi". W setnym numerze nie ma już tajemnic, podstępów i skomplikowanych sojuszy. Jest tylko wybór i jego konsekwencje. A w świecie wykreowanym przez Azzarello i Risso, gdzie narzędziem i celem jest władza, na końcu zawsze jest krew. I tylko Loop okazał się człowiekiem "nie z tej bajki". Chłopak, który od początku chciał tylko poznać swojego ojca, odwrócił się od tego świata. To jedyny happy end w tym komiksie. Poza nim jest tylko śmierć.

Czytając ostatni trejd "100 Naboi" starałem się przypomnieć sobie, kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po ten komiks. Takie długodystansowe serie sprawiają mnóstwo przyjemności - niczym uczestnictwo w maratonie. W moim przypadku cztery lata, w trakcie których poznawałem układankę Azzarello i Risso, były dla mnie bardzo satysfakcjonujące, i żałuję wręcz, że nie rozpocząłem tej przygody już w 1999 roku. Ponieważ, mimo że czekanie na kolejny zeszyt bywa mordęgą, to na końcu satysfakcja płynąca z oglądania "naturalnego rozwoju" historii jest ogromna. I w tym momencie zastanawiam się jak wielką satysfakcję muszą czerpać autorzy po dziesięciu latach pracy, widząc setny zeszyt swojego dzieła. Wiem tylko jedno - jest ona w pełni zasłużona...

niedziela, 25 października 2009

#281 - Trans-Atlantyk 60

Od kiedy pamiętam, w moim domu zawsze stał komputer, ale ja sam nigdy nie byłem specjalnie zapalonym graczem. Zaczynałem klasycznie od "Prince of Persia" i "Prehistorika", przez "Wolfensteina" i "Dooma", aż po "Duke Nukem 3D" i pierwszego "Quake'a". Jak widać, królowały FPSy. Prawdziwym przełomem okazał się jednak rasowy RTS, który na długo ustalił standard w tym gatunku, czyli "Starcraft". Przekonałem się do niego dopiero przy drugim podejściu, kiedy jeden z moich kolegów wyłuszczył mi, do czego używa się myszki i co mam budować. To był 1998 rok, a ja zauroczyłem się w tej grze, bez dwóch zdań. Powiedzieć, że produkt Blizzarda to gra idealna, to jak nie powiedzieć nic. Bo jest doskonale zbalansowaną strategią czasu rzeczywistego, ze znakomitą fabułą, urzekającym designem i przepiękną oprawą graficzną. Ale to nie wszystko. "SC" w swoim trybie sieciowej rozgrywki nie jest tylko grą, jak pisałem – idealną, ale również sportem. Narodowym w Korei. Po tych kilku latach najlepsi gracze osiągają poziom nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika (czytaj, takiego n00ba, jak ja). Prowadzone są wykłady, pisane są podręczniki, w użyciu pozostaje specjalna terminologia fachowa – wskaźnik APM, harrasowanie, pojęcia związane z micro/macro. Słowem – szaleństwo. "Starcraft" to jedyna gra, w którą z przerwami pogrywam sobie do dziś. Ostatnio, to jest dwa dni temu, w oczekiwaniu na nadchodzący wielkimi krokami sequel, odkurzam moje taktyki dowodzenia Zergami. Jeśli ktoś byłby chętny na jakąś małą potyczkę wieczorem, to czekam na Battlenecie… (j.)

Powstanie DC Entertainment miało zaowocować przyspieszeniem prac nad filmowymi adaptacjami przygód komiksowych superherosów ze stajni Dana DiDio. Na razie jednak, zamiast ruszających z kopyta produkcji, fani muszą zadowolić się medialnym zamętem. Na przykład wokół "Green Lanterna". Z powodu kryzysu gospodarczego ekipa pracująca nad ekranizacją komiksu z Halem Jordanem musiała opuścić Australię. Zdjęcia odbędą się prawdopodobnie w Nowym Orleanie. A zamiast jakichś konkretnych informacji o nowym filmie, na zagranicznych serwisach kolportowane są jedynie plotki i ploteczki. A to, że Jackie Earle Haley (odtwórca roli Rorschacha ze "Strażników") miałby zagrać Sinestra, że planowany jest już sequel i gościnne występy Supermana i Guy'a Gardnera. Wieść gminna niesie, że "Zielona Latarnia" byłaby pierwszym filmem przybliżającym historię bohaterów wchodzących w skład Ligi Sprawiedliwości. Wraz z pozostałymi dwoma o Flashu i Wonder Woman, stanowiłyby one wprowadzenie do pełnometrażowej produkcji o "JLA". Ciekawe, czy będzie mi dane tego dożyć. (j.)

Podczas niedawnego Big Apple Comic Conu odbyło się spotkanie z Jimem Lee, który uchylił nieco rąbka tajemnicy odnośnie do jego najbliższych komiksowych planów. Na pierwszym miejscu jest kolejnych sześć lub siedem finałowych już zeszytów serii "All Star Batman and Robin", których fani wyczekują od dobrych kilkunastu miesięcy. Tym samym potwierdziły się plotki, jakoby seria została skrócona z dwudziestu kilku części do szesnastu / siedemnastu (pierwsze dziewięć już niedługo od Egmontu w ramach... Mistrzów Komiksu). Bardzo możliwe jest, że po zakończeniu prac nad batmanią serią, Lee wraz z Geoffem Johnsem zajmie się tytułem "Justice League of America", a w dalszych planach ma jeszcze drugą serię "WildCATS" do scenariusza Granta Morrisona oraz krótką historię z Nietoperzem do skryptu Briana Azzarello. Jak widać po ostatnich miesiącach posuchy, przyszłość zapowiada się dla Jima Lee niezwykle pracowicie. (a.)

Ostatnimi miesiącami niepisaną tradycją jest, że w ostatnią środę miesiąca Marvel wypuszcza zdecydowanie więcej zeszytów, niż ma to miejsce w przypadku wcześniejszych tygodni. Tym razem jest to aż 31 tytułów, w których każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Czytelnicy śledzący na bieżąco wydarzenia w 616 na pewno zwrócą uwagę na kolejne dwa tytuły w ramach mini-serii "Dark Reign: The List" w których tym razem Norman Osborn obrał sobie za cel Logana i Punishera. Ten drugi ma również sporo do roboty w swoim własnym miesięczniku i moment jego śmierci i ponownych narodzin zbliża się nieubłaganie. W ramach niedawno zrestartowanego uniwersum Ultimate wyjdą dwa tytuły - drugi numer przygód Tony'ego Starka w "Ultimate Comics Armor Wars" oraz trzecia odsłona Millarowych "Ultimate Comics Avengers". Szczególnie zadowoleni mogą być jednak fani mutantów - nie dość, że rozpoczyna się "Necrosha" to jeszcze do sklepów trafi jubileuszowy 50-ty numer (świetnej ponoć) serii "X-Factor" pióra (niezwykle bucowatego ponoć) Petera Davida. Oprócz wyżej wymienionych warto jeszcze się przyjrzeć pierwszemu numerowi mini-serii "Dark Reign: Ares" czy kolejnemu zeszytowi "New Avengers". A żeby i żeńska część nie poczuła się marginalizowana, to do sklepów trafią również kolejne odsłony serii "Marvel Divas" i "Models INC". (a.)

W świecie X-Menów zbliża się ostatni akt trylogii Mesjasza, opowieści o Hope, pierwszym mutancie urodzonym po M-Day - dniu, w którym Wanda Maximoff wypowiedziała słynne "No more mutants". "Second Coming" będzie eventem o strukturze podobnej do pierwszego rozdziału, czyli "Messiah CompleX" i rozegra się tuż po kolejnej, sporej historii, czyli wspomnianej wyżej "Necroshy". Fabuła będzie rozbita na 14 rozdziałów, które ukażą się na łamach najważniejszych x-tytułów, czyli "The Uncanny X-Men", "X-Men Legacy", "X-Force" i "The New Mutants". Dodatkowo o losach Hope będzie można poczytać w krótkich historiach dołączonych do "Psylocke" #1, "Dark X-Men" #1, "X-Men: Legacy" #230 i "X-Force" #22, przygotowanych przez Duane'a Swierczynskiego i Steve'a Dillona. Saga rozpocznie się od one-shota autorstwa duetu scenarzystów Craig Kyle i Chris Yost, którzy po "Drugim Przyjściu" pożegnają się z "X-Force", i rysownika Davida Fincha. Wiadomo również, że historia mocno przemodeluje x-serie – niektóre z nich zostaną zamknięte i zastąpione innymi. Ja natomiast wątpię czy recepta Marvela na mutantów, czyli od eventu, do eventu, jest aby na pewno słuszna… (j.)

15 października 2009 roku, w wieku 93 lat zmarł George Tuska - amerykański rysownik rosyjskiego pochodzenia. Polski czytelnik mógł mieć styczność z jego pracami w drugim tomie "Essential Daredevila" wydanym przez Madragorę. Za Oceanem uchodził za jednego z klasyków Srebrnej Ery, który największe sukcesy święcił w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych i był reprezentantem starej, dobrej szkoły amerykańskiego komiksu spod znaku Jacka Kirby'ego i Steve'a Ditko. Do jego największych osiągnięć należy zaliczyć prawie dziesięcioletni staż przy "Iron Manie" (od numeru 5 z września 1968 roku, do 106 ze stycznia 1978), który to run uchodzi za klasyczny. Oprócz tego pracował nad takimi tytułami jak: "Ghost Rider", "X-Men", "Sub-Mariner", "Power Man", "Captain Marvel", "Challengers of the Unknown", "Spirit" czy "Uncle Sam". Na Comic Art Community można obejrzeć niektóre z jego prac. (j.)

W styczniowych zapowiedziach Marvela pojawił się kolejny tytuł ze świata Ultimate. Tym razem jest to czteronumerowa mini-seria "Ultimate Comics Enemy" za którą odpowiada Brian Michael Bendis (scenar), wschodząca gwiazda Rafa Sandoval (rysunek) oraz weteran Ed McGuinness (okładki). Bendis zapowiada ten tytuł jako początek wielkiego wydarzenia, które doczeka się jeszcze dwóch innych, również czteronumerowych, mini-serii "Ultimate Comics Mystery" i "Ultimate Comics Doom". Wydarzenie to ma być podobnej "wielkości" co "Ultimate Galactus Trilogy" sprzed kilku lat autorstwa Warrena Ellisa. Fabuła nie zapowiada się specjalnie oryginalnie - ot, pojawia się nowy, potężny przeciwnik, który zagraża losom całego świata i tylko połączone siły Spider-Mana, jego przyjaciół, członków Fantastycznej Czwórki i innych herosów Marvela są w stanie przeciwstawić się Złemu Złu. (a.)

Fani Deadpoola jeszcze nigdy nie byli tak rozpieszczani przez Marvela jak ma to miejsce obecnie. Wygadany tak-zwany-bohater może się obecnie przechwalać trzema miesięcznikami ze sobą w roli głównej ("Deadpool", "Deadpool: Merc With a Mouth", "Deadpool Team-Up") oraz idącymi w dziesiątki gościnnymi występami w innych tytułach domu pomysłów. Jakby tego było mało niedługo dołączy do tych tytułów "The Deadpool Corps" w którym oprócz Wade'a zabawiać czytelników będzie Lady Deadpool, Kid Deadpool i tym podobne. Wygląda jednak na to, że to jeszcze nie koniec i da się wcisnąć tę postać do jeszcze jednej serii. Jak donosi Rich Johnston, w najbliższych miesiącach pojawi się pisana przez Mike'a Bensona mini-seria... "The Deadpool Noir", która tak jak i inne tytuły z tej linii pokazywać będzie alternatywne losy znanych herosów z Marvela za czasów prohibicji. Nie zdziwię się jeśli własnej serii doczeka się niedługo Headpool... (a.)

Team-up Doca Savage'a z Batmanem zaplanowany na jedenastego listopada, o którym już pisaliśmy wcześniej, będzie pierwszym z grupy tytułów, w którym powrócą klasyczni herosi ze Złotej i Srebrnej Ery. Nad rozwojem Pulpverse będzie czuwał Brian Azzarello - autor wspomnianego wyżej one-shota i sześcioczęściowej mini-serii "First Wave" (oprawa graficzna Ragsa Moralesa), niejako inicjującej start nowej grupy tytułów. Na 2010 rok zaplanowano premiery nowego wcielenia "Spirita" i "Doca Savage'a". Przyznam, że wiele obiecuje sobie po połączeniu retro-estetyki i staroszkolnych klimatów z talentem Azzarello i jego umiłowaniem do kryminalnych historii. Czekam na jego wersję pulpowego Batmana, jako bezwzględnego mściciela z pistoletem, a przy tym genialnego detektywa. (j.)

"Geek Honey of the Week"
(dzisiaj nieco inaczej niż zwykle - zamiast przebieranek w stroje superheroin, zabawa z farbami na ciele modelki w wykonaniu Jima Mahfooda, autora takich komiksów jak "Mixtape" czy "40oz"; więcej zdjęć i więcej modelek w deviantartowej galerii Jima)

sobota, 24 października 2009

#280 - Komix-Express 10

Mijający tydzień upłynął bardzo sennie w naszym komiksowym światku - czyżby wszyscy szykowali się do zimowego snu? Brakło solidniejszych forumowych przepychanek, wyszło niewiele nowych tytułów, a interesujących newsów było dosłownie jak na lekarstwo. O najciekawszym z nich, czyli polsko-czeskiej antologii, na dobrą sprawę pisaliśmy już tydzień temu, jako pierwsi, więc nie będziemy się powtarzać (pozycja numer trzy). Dobrze przynajmniej, że na innych poletkach kultury nie można narzekać na nudę. Wielbiciele grozy mogą/mogli wybrać się na trzeci już Horror Festiwal, na którym arcz był i relację spiszę niebawem, Krakowiacy natomiast w swoim mieście będą gościć poetów z całego świata w ramach Festiwalu Literackiego im. Czesława Miłosza. Dla każdego coś miłego! (j.)

W ostatnich dniach dosyć niezauważenie, na chwilę przed oficjalną datą premiery, do sklepów trafił drugi tom "Fistaszków". Charlie Brown i Snoopy dopiero w ubiegłym roku doczekali się godnego wydania swoich przygód w naszym pięknym kraju i wbrew początkowym plotkom, pierwszy tom obejmujący paski z lat 1950-52 wyprzedał się niemal w całości, a na stronie wydawnictwa Nasza Księgarnia dostępne są już jedynie uszkodzone egzemplarze (w cenie 20zł). Oby i drugi tom, zawierający epizody z lat '53-54 znalazł równie wielu nabywców. Pozycją na którą warto zwrócić uwagę są również "Opowieści tajemnicze i szalone" E. A. Poe, do których ilustracje przygotował Gris Grimly - artysta mający na swoim koncie mały flirt z serią "Goon", dla której przygotował grafikę na potrzeby okładki 27 numeru. I pewnie długo żyłbym w niewiedzy o tej książce, gdyby nie Daniel Gizicki i wpis na jego blogu. (a.)

Pozostając jeszcze przy wydawnictwach niekomiksowych - od jakiegoś czasu wiadomo, że Znak pokusi się o wydanie komiksowej adaptacji znanej chyba wszystkim powieści Antoine'a de Saint-Exupéry'ego "Mały Książę". Wydanie to o tyle niezwykłe, że jest autorstwa Joanna Sfara, którego w tym roku polski czytelnik mógł podziwiać przy okazji "Klezmerów" z Kultury Gniewu, czy "Małego Świata Golema" od Mroja Press. Stu dwunasto stronicowy komiks w twardej oprawie o formacie 31x23cm będzie się wiązał z wydatkiem 40 złotych bez 10 groszy, co jest niewątpliwie bardzo miłym zaskoczeniem. "Mały Książę" pojawi się w sprzedaży od 9 listopada - przykładowe plansze do wglądu na stronie wydawnictwa. (a.)

Z dniem 23 października Maciej "Repek" Reputakowski po prawie czterech i pół roku zrezygnował z fotela głównodowodzącego komiksowym oddziałem serwisu Poltergeist. Przyczyną jego odejścia jest tak zwana "proza życia". Obowiązki szefowania po Repku przejmie Jarosław Kopeć, znany również jako Beacon, co w komentarzach użytkowników portalu spotkało się z dosyć chłodnymi reakcjami. Repek wciąż będzie pomagał w funkcjonowaniu poltera, doprowadzając do końca wszystkie sprawy, które są w toku. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia mojemu krakowskiemu pobratymcowi. Repku, odwalałeś kawał dobrej roboty realizując swoje pomysły na autorski serwis komiksowy z prawdziwego zdarzenia! (j.)

29 października 1959 na łamach francuskiego magazynu komiksowego "Pilote" ukazała się pierwsza przygoda dwóch dzielnych galijskich bohaterów, którzy bronili swej wioski przed rzymskimi legionami. Zapewne nikt wtedy nie przypuszczał, że "Asteriks" dokładnie pół wieku później stanie się jednym z najpopularniejszych komiksowych tytułów na świecie. Seria autorstwa świętej pamięci Rene Goscinnego (scenariusz) i Alberta Uderzo (rysunki) bawi czytelników na całym świecie. Ostatni, 34 jubileuszowy tom zostanie wydany w trzynastu krajach w łącznym nakładzie 3 milionów egzemplarzy (w Polsce – 8 tysięcy, co i tak jest wynikiem naprawdę znakomitym). W sumie, na całym globie sprzedano już 325 milionów egzemplarzy "Asteriksa" i przetłumaczono go na 107 języków. A jak podaje komiks.polter.pl na tym wcale nie koniec – w pracy nad kolejnymi tomami wspomogą Uderzo Frédéric i Thierry Mébarki. Nie pozostaje nic innego, jak tylko złożyć gratulacje z okazji 50-tych urodzin i życzyć kolejnych 34 albumów! (j.)

Żeby nie było, że lubię tylko ganić i wybrzydzać - mocno krytykowana w ostatnich dniach okładka do lesbijskiej antologii "Bostońskie Małżeństwa", doczekała się drugiej, o niebo lepszej wersji. Jak widać zmiana tytułowej czcionki i niepozorny spinacz mogą zdziałać cuda. I tak jak tydzień temu nie chciałem zaprezentować nawet fragmentu z pierwszej jej wersji, tak teraz pokażę całość. I dla przypomnienia - premiera 20 listopada na festiwalu No Woman No Art (Poznań). I albo ostatnio mi umknęło, albo pojawił się mały update dotyczący zawartości - w środku oprócz komiksów znajdzie się również pin-up autorstwa Roberta Adlera. (a.)

W zeszłym tygodniu Mistrz Zagłady, czyli Mariusz Zawadzki, poinformował o wznowieniu prac nad "Agnologmatem", którego pierwsze zapowiedzi pojawiły się w 2001 roku. Osiem lat dla polskiego rynku to wręcz epoka, więc nie zdziwiłem się, że nie miałem najmniejszego pojęcia, o jaki komiks chodzi. O historii pracy nad tym tytułem specjalnie dla Kolorowych opowie sam autor:

"Z "Agnologmatem" jest trochę tak, jak z pracami Truścińskiego – wielu chce je przeczytać, a tylko autor wie, kiedy zostaną skończone i w efekcie wszyscy o komiksie zapominają. Pomysł pojawił się na przełomie lat 2000/01 i pierwotnie miał to być krótki album o trzech zawadiakach utrzymany w konwencji cyberpunk. Tradycyjnie, jak to w moich komiksach bywa, akcja rozgrywa się na Śląsku. Taki motyw wydał mi się wówczas dosyć intrygujący, polski cyberpunk w klimatach Tarantino i Rodrigueza. Wkrótce dołączyli do mnie Marcin Palmąka i Krzych Kałuszka – wstępnie, jako gościnni rysownicy, w efekcie stali się współtwórcami, wnosząc do projektu własne postacie. Poszerzyłem oś fabularną o kolejne epizody z nowymi bohaterami i każdy rysował swoją cześć, by na końcu wszystko się ładnie zapętliło. Praca na tym etapie szła bardzo szybko i sprawnie. Kiedy mieliśmy gotowe 30 stron, puściliśmy info do "AQQ", które spotkało się z dobrym przyjęciem, bo ciągle nas o ten komiks pytano. Był to okres przed np. "Breakoffem" i w ogóle całym komiksowym boomem, a cyberpunk wciąż był na fali a sprawą Gibsona i Stephensona. Przy okazji katowickiego Polconu 2001, pojawiła się wystawa plansz z "Agnologmatu", po czym poszła zajawka w "Esensji", co całkiem rozhulało zainteresowanie projektem. Fragment komiksu wylądował w cyberpunkowym numerze "Katastrofy", a całość miał wydać Dom Komiksu, ale coś się zawiesiło. Na ostatnie prostej, gdy trzeba dorysować kilka plansz, zmodyfikować, zrobić ostatni szlif, Mąka i Krzych się wyłamali. Jeden wyemigrował dalej, drugi bliżej i temat upadł. Po tych kilku latach część materiału się zestarzała, a część i tak trzeba dorysować. Trzeba po prostu usiąść i dokończyć te sześćdziesiąt-kilka stron i to w miarę spójnym stylu. Sam komiks, to dość przewrotna opowiastka w klimatach cyberpunkowych. Nie myślę jeszcze o wydawcy, dopóki komiks nie będzie na zicher gotowy, a dokończenie go zajmie na moje oko 2, może 3 miesiące”. (j.)

Jak podaje sklep Gildii długo oczekiwane "Marvels" Kurta Busieka i Aleksa Rossa jest już dostępne! Nie będę powtarzał tego, co napisałem w jednym z pierwszych newsów w ramach Komix-Expresu (numerek piąty), dodam tylko, że komiks liczy sobie 216 stron i kosztuje 99 złotych. Miło wiedzieć, że Mucha Comics jeszcze żyje i wydaje komiksy. Istnieje cień szansy, że zrealizuje choć część ze swoich hucznych zapowiedzi wydawniczych. (j.)

piątek, 23 października 2009

#279 - The Batmans II: Track 11 - Ojciec Rene

Ojciec Rene to nie lada zagadka - sam siebie opisuje tak: "Twórca niebanalnych komiksów, rysownik, scenarzysta i poeta". Inni określają go nieco inaczej: "(...) nieślubne dziecko Kulfona i Moniki, zwyrodniały zboczeniec i skandalista". Prawda jak zwykle leży gdzieś po środku, chociaż znając nieco twórczości Ojca bałbym się spytać gdzie ten "środek" jest i do kogo należy. Dzisiaj mamy przyjemność zaprezentować nie jedną, a sześć grafik nawiązujących do głównego tematu naszej zabawy (w tym występy gościnne Bane'a i Azraela), które stworzył autor takich hiciorów jak "Zmierzch Markusa Anusa", "Hujboy: Spedalona trumna i inne opowieści" czy ostatni, często komentowany po emefce wybryk "Rogal Allegejsson: wydupczona czarodziejka". Po więcej twórczości Ojca Rene zapraszamy na jego digartowe konto, blogasek czy zakątek na Komiksomanii oraz do zapoznania się z wywiadem, który jakiś czas temu przeprowadził dzisiejszy zwycięzca - Maciej Pałka. A oto Batman wg. Ojca Rene:
Ledwo chwila minęła, a Maciej Pałka nie dość, że odgadł kto jest dzisiejszym twórcą, to jeszcze wysunął się na prowadzenie i z dwoma punktami przewodzi stawce. Gratulacje!

Jeśli dzisiaj piątek to czas na batmanią zagadkę. Patrząc na poprzednie odsłony naszej zabawy, można powiedzieć, że konkurs się rozkręca i o zwycięstwie decydują sekundy (dosłownie). Mam więc nadzieję, że tak samo będzie i tym razem. Póki co na cztery zgadywanki przypada czterech zwycięzców i nie zdziwię się, jak po dzisiejszej któryś z nich wyjdzie na prowadzenie (chociaż jeszcze większa konkurencja też byłaby mile widziana). Na razie nie myśleliśmy jeszcze o czymś w ramach nagrody dla osoby, która odgadnie najwięcej Bat-muzykantów, ale może pora zacząć wytężać nasze mózgi. A póki co - można zgadywać!