czwartek, 17 września 2009

#254 - Wykiwani

Sam nie wiem dlaczego tak długo zwlekałem z lekturą "Wykiwanych" - komiksu, który w niedługim czasie dorobił się opinii jednego z najlepszych wydanych w bieżącym roku. Zresztą nie tylko przez polskich czytelników i krytyków, bowiem za Oceanem "Tricked" zostało nagrodzone najbardziej prestiżowymi nagrodami przemysłu obrazkowego, statuetkami Ignatza (dla Najwybitniejszej Powieści Graficznej), Harveya (Najlepsza Oryginalna Powieść Graficzna) i nominacją do Eisnera (komiks Alexa Robinsona musiał uznać wyższość Alana Moore i jego "Top 10: The Forty-Niners").

Licząca sobie ponad 350 stron opowieść jest obyczajowym dramatem rozpisanym na sześć postaci. Męża i ojca Nicka, zajmującego się drobnymi fałszerstwami, kelnerki Caprice próbującej dojść do siebie po ostatnim nieudanym związku, młodziutkiej Phoebe, która przybywa z Nowego Meksyku do Nowego Jorku w poszukiwaniu swojego ojca i Steve'a, fanatycznego miłośnika zespołu The Tricks. Układ dopełniają Ray Beam, gwiazda rocka przeżywająca swój twórczy kryzys oraz nieśmiała Lily, pracująca w dziale PR firmy fonograficznej. Historie poszczególnych bohaterów biegną równoległe obok siebie, w niektórych momentach subtelnie się przenikając, aby w końcu spotkać się w tragicznym finale. Alex Robinson z tej powikłanej układanki ludzkich losów misternie tka skondensowaną opowieść o miłości, szaleństwie, zdradzie, rodzinie i muzyce w nowojorskiej scenerii. Losy tytułowych "Wykiwanych" kreślone są z zamaszystym, a wręcz epickim rozmachem, który nieco nie pasuje do codziennej egzystencji kelnerek, szeregowych pracowników średnich firm, właścicieli restauracji czy stażystek.

Robinson opowiada z filmowym nerwem, świetnie dozuje napięcie, choć finał wydaje się nieco pretensjonalny, zbyt przerysowany. Arkana komiksowej narracji ma opanowane na mistrzowskim poziomie. "Wykiwani" są znakomicie skomponowani i ich lektura to czysta przyjemność. Historie są przekonujące i ludzkie, bohaterowie autentyczni w swoim postępowaniu i decyzjach, jakie podejmują. Autor wybornie konstruuje dialogi, nie ważne czy to pogaduchy kochanków, trudne rozmowy opuszczonej córki ze swoim ojcem po latach, czy też monologi szaleńca. O oprawie graficznej zbyt wiele powiedzieć nie mogę, za wyjątkiem tego, że jest utrzymana w niezależnej estetyce. I trzyma fason.

Tak naprawdę trudno mi cokolwiek zarzucić pracy Aleksa Robinsona, ale nie mogę napisać, że jego „Wykiwani” przypadli mi do gustu. Kameralne opowieści obyczajowe spod znaku komiksowej alternatywy to jest to, co lubię. Daniel Clowes, Jason Lutes a przede wszystkim Adrian Tomine swoimi pracami wciąż mnie urzekają. I umiem napisać, co w nich jest takiego wyjątkowego, a nie potrafię zdiagnozować, czego brakuje Robinsonowi. Cholera, może nadajemy po prostu na innych falach? Może dlatego, że w przeciwieństwie do Steve`a, nie uważam, że muzyka klasyczna jest nudna, a jazz to dźwiękowa masturbacja?

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

"I umiem napisać, co w nich jest takiego wyjątkowego..." - poproszę

Kuba Oleksak pisze...

R U seriously?