poniedziałek, 31 sierpnia 2009

#236 - Larsenowe Poniedziałki: Złowieszcza Szóstka

Podczas wieloletniej współpracy Erika Larsena z Marvel Comics, miał on okazję zajmować się takimi herosami jak Fantastyczna Czwórka, Wolverine, Punisher, Nova czy Defenders. Najbardziej jednak kojarzony jest ze swoją przygodą ze Spider-Man'em, którego początkowo tworzył wraz z Davidem Michelinie ("Amazing-Spider-Man" #324, 327, 329-344, 346-350), aby niedługo potem samodzielnie zająć się tworzeniem przygód Pajęczaka ("Spider-Man" #15, 18-23). W obu tych przypadkach najciekawszymi historiami były te, które traktowały o potyczkach Petera Parkera ze Złowieszczą Szóstką - grupą złoczyńców, która po raz pierwszy pojawiła się przy okazji "The Amazing Spider-Man Annual" #1 (w składzie Doc Ock, Mysterio, Vulture, Electro, Sandman, Kraven), a ich "larsenowe" spotkania z Pająkiem były kolejno drugą i trzecią bitwą. Pierwsza z nich - "The Return of the Sinister Six" - miała miejsce w ASM#334-339 (Kravena zastąpił Hobgoblin), natomiast druga "Revenge of the Sinister Six" w SM#18-23. Jako że z "Powrotu.." posiadam jedynie 4 zeszyty, a z "Zemsty.." całość, to zajmę się dziś tą drugą historią.

Tak jak wspominał Larsen w publikowanym u nas wywiadzie, moment w którym przejął on "Spider-Mana" był dość ciężki - chwilę wcześniej odszedł z serii Todd McFarlane (ówczesna supergwiazda) i zastępując go na stanowisku zarówno scenarzysty jak i rysownika, musiał on wspiąć się na wyżyny, żeby utrzymać sprzedaż i zainteresowanie serią. Z tego też względu postanowił stworzyć sześcionumerową serię o potyczce Parkera z bandą jego odwiecznych przeciwników dowodzonych przez Doktora Octopusa. Jednak w przeciwieństwie do "Powrotu Złowieszczej Szóstki", Spider-Man może tym razem liczyć na wsparcie wielu innych superbohaterów, co sprawia, że bitwy pomiędzy złymi a dobrymi obfitują w wiele starć jeden na jeden, w których nikt nie pozostaje "bezrobotny". Jak zawsze w tego typu wydarzeniach chodzi o podbicie świata - Doc Ock, posiadające nowe, zbudowane z adamantium macki, po raz kolejny łączy się ze starymi towarzyszami broni (Vulture, Electro, Mysterio, Hobgoblin i Sandman) i z ich pomocą chce przejąć władzę nad światem. Problem jest jeden i zawsze ten sam - Spider-Man (i jego towarzysze), który zawsze musi się wtrącić na chwilę przed ostatecznym triumfem. "Zemsta Złowieszczej Szóstki" to typowa historia z lat 90tych, w której chodzi głównie o bijatykę i przedstawienie efektownych pojedynków. A że numerów jest sześć, to i starć Spider-Mana z przeciwnikami jest wiele - mimo porażek, pobicia, konieczności zamontowania mechanicznego ramienia i dodatkowych, wielkich wyrzutników sieci Parker zawsze ma siły, żeby po raz kolejny zmierzyć się z Octopusem i spółką. W pierwszych numerach i pierwszych starciach u jego boku pojawiają się pojedynczy bohaterowie w postaci Hulka, Ghost Ridera, Solo czy Deathloka, lecz finałowa bitwa to już zdecydowanie bardziej wyrównane liczebnie szanse. Jej wynik jest łatwy do przewidzenia, a sama historia nie należy do takich, które miałyby zmienić wiele w życiu Pajęczaka. Mimo tego "Zemsta Złowieszczej Szóstki" to kawał solidnej lektury z końca ubiegłego wieku, z typowymi dla tamtych czasów elementami pokroju herosów dźwigających ogromne pukawki i posiadających niezliczone ilości pasów, pasków i opasek z kieszeniami (np. Solo) czy wzbudzających strach u przeciwnika a śmiech politowania u czytelnika tekstów pokroju powtarzanego co rusz "Kiedy Solo żyje, terror umiera!" czy patetycznych tekstów Ghost Ridera "Musi zapłacić za niewinną krew, którą przelał!" i tym podobnych. Dostawanie kolejnych klapsów nie jest jednak jedynym problemem Petera Parkera, bowiem musi się on również zmierzyć z faktem, że jego żona Mary Jane dostała rozbieraną rolę w filmie z niejakim Arnoldem Schwarzenheimerem, czemu oczywiście jest on przeciwny. Nie jest to konflikt czy dylemat w którym od źle podjętej decyzji zależałyby losy świata, ale pokazuje to, że oprócz lania po pyskach Spider-Man ma też inne życie, z którym niekoniecznie sobie dobrze radzi. No i plus dla postaci Mary Jane, że nie jest jedynie miluśną żoną superbohatera, a ma swoje plany i ambicje. Zresztą Erik doskonale radzi sobie w przedstawianiu superbohaterów jako zwykłych ludzi, którzy po zrzuceniu kostiumów mają problemy nie mniejsze niż kolejna potyczka z Doktorem Ośmiornicą. Z larsenowych ciekawostek warto wymienić kilkukrotny występ Cyborga X - prototypu obecnego SuperPatriota z uniwersum Savage Dragona, czy też pojawiającego się co jakiś czas Jona Daya - czwartoplanowej postaci, którą Erik umieszcza w swoich komiksach od wielu, wielu lat. Jeśli chodzi o grafikę, to w porównaniu z chociażby "Return of the Sinister Six", jest ona znacznie bardziej "gęsta", z większą dbałością o plan drugi i dalsze i lepszym cieniowaniem chociażby samych postaci. Ciężko jednak powiedzieć mi czy to tak wyraźnie ewoluował talent Larsena, bowiem "Powrót.." publikowany był w trybie dwóch numerów na miesiąc, więc żeby zdążyć z terminami Larsen zajmował się samym szkicem. W "Zemście.." twórca Dragona miał więcej czasu na jeden numer (tryb miesięczny) i tym samym mógł dokładniej zająć się rysunkiem i inkowaniem. Jakby nie było "Revenge of the Sinister Six" było tą historią, którą Larsen zdobył komiksową część mojego serca.

Powyższe potyczki ze Złowieszczą Szóstką zostały opublikowane u nas dzięki legendarnemu wydawnictwu TM-Semic. I o ile "Powrotowi Sinister Six" poświęcono trzy numery polskiej edycji przygód Pajęczaka (11-12/92, 1/93), o tyle sześcionumerowa "Zemsta Sinister Six" musiała się zmieścić w zaledwie dwóch zeszytach (8-9/93 - standardowo zbierających po dwa amerykańskie numery). Wiązało się to oczywiście z pomijaniem niektórych stron, z czego zresztą wydawnictwo słynęło. Poniżej małe podsumowanie tego, które oryginalne numery wchodziły w skład naszych wydań, ile i które ze stron zostały wycięte i mniej więcej co się na nich znajdowało:

"Spider-Man" TM-Semic 8/1993 r. (nr 38):
"Spider-Man" #18 - brak 1 strony (pominięta strona 1 na której Pająk podąża za Cyborgiem X; dodatkowo zamieniona kolejność pierwszych 3 stron - to co w TM-Semicu jest na str 1 powinno być na 3)
"Spider-Man" #19 - komplet (w tym numerze kolejna część "Zemsty.." liczyła zaledwie 12 stron - powodem tego było to, że doszczętnie spłonął dom Larsena i zajęty był on innymi sprawami niż Pająk i spółka; drugą połowę numeru wypełniała pierwsza część historii Terry'ego Kavanagha i Scotta McDaniela "Diabolique!")
"Spider-Man" #20 - brak 2 stron (ponownie tylko połowę numeru poświęcono Złowieszczej Szóstce, a resztę numeru drugiej części "Diabolique!"; w polskiej edycji pominięto dwie pierwsze strony na których Nova na dachu jednego z budynków znajduje pobitego Spider-Mana i po krótkiej rozmowie odlatuje wezwany przez New Warriors)

"Spider-Man" TM-Semic 9/1993 r. (nr 39):
"Spider-Man" #21 - brak 6 stron (pominięta str 2 - strzelanina z udziałem Solo, 5 - MJ w bieliźnie martwiąca się o Petera, który nie wrócił na noc, 6 - Parker budzący się w rządowym laboratorium, 11 - rozmowa Spidera z Deathlokiem, 15-16 - Spider-Man i Deathlok przechodzą na chwilę do innego wymiaru w poszukiwaniu Ocka i spółki)
"Spider-Man" #22 - brak 8 stron (pominięta str 1 - splash z Ockiem, 3 - budzący się w swoim domu Parker, 9 - MJ informująca Parkera, że dostała wymarzoną rolę w filmie, 10 - szykujący się do kolejnej bitwy Solo, 12-14 - Dum Dum Dugan znajduje rannego Deathloka, a Sinister Six morduje agentów Hydry, 17 - Sleepwalker porażony przez Electro)
"Spider-Man" #23 - brak 9 stron (pominięta str 1-3 - Spider vs Vulture i Electro, podwójny splash z Gog'iem w tle, 5 - MJ pukająca do drzwi reżysera, 6 - Spider vs Hobgoblin, 9 - pojawienie się Solo i Novy, 14-15, 17 - bitwa; dodatkowo w rodzimej wersji zmieniono kolejność pierwszych stron)

Tym samym w naszym wydaniu zabrakło 26 stron, czyli nieco więcej niż jednego oryginalnego zeszytu - nożyce redaktora były chyba rozgrzane do czerwoności. Zgodność polskiej i amerykańskiej wersji sprawdzałem wraz z zeszytową wersją. Co ciekawe, wydanie zbiorcze tej historii (z 1994 roku, posiadające błędy w stylu purpurowa skóra Hulka na niektórych stronach) również nie uniknęło edytorskich cięć, jednak nie tak drastycznych jak nasza rodzima edycja - usunięto jedynie ostatnią stronę pierwszej części.

W bieżących przygodach Spider-Mana, Sinister Six dawno nie uprzykrzało życia Petera Parkera, ale w ciągu najbliższych kilkudziesięciu numerów może się to zmienić. Na 2010 rok, w którym zgodnie z planem ma ukazać się #666 serii "Amazing Spider-Man", zaplanowana jest historia "Sinister 666" o której jak na razie nie wiele wiadomo. Spekulacje mówią o ponownym pojawieniu się Mefisto w życiu Parkera czy też kolejnym zjednoczeniu oryginalnej Szóstki, co wiązałoby się z powrotem zza grobu Kravena (bądź zastąpnieniu go jego córką). Może pojawienie się nowej wersji Octopusa w jubileuszowym #600 jest jakąś wskazówką? W każdym razie - może to również jest to ze sobą powiązane - Marvel zaplanował reedycję dwóch pierwszych spotkań Parkera ze Złowieszczą Szóstką w jednym tomie o nazwie "Spider-Man: Sinister Six", która lada dzień ma pojawić się na sklepowych półkach. Jest więc nadzieja, że kolejne wydanie "Revenge.." nawiedzi sklepy przed zbliżającym się "Sinister 666", bo mimo upływu tylu lat, warto w całości, bez wyciętych stron, zapoznać się z tą historią.

Tym samym dobiegł końca mój czterowpisowy cykl o Larsenie, który mam nadzieję dla niektórych był taką samą frajdą jak dla mnie. O Dragonie, Eriku i innych jego projektach jeszcze nie raz będę pisał, chociaż może już nie na Kolorowych Zeszytach, a w zupełnie innym miejscu. Szczegóły (mam nadzieję) wkrótce!

niedziela, 30 sierpnia 2009

#235 - Trans-Atlantyk 53

Podczas kończącego się okresu wakacyjnego, kiedy większość naszych wydawców zajmowała się raczej odpoczywaniem i zbieraniem sił na październikową gorączkę komiksową (zwaną też MFKą), najciekawszym wydarzeniem był wydany za oceanem kilkanaście dni temu za sprawą Avatar Press "Frankenstein's Womb". Komiks, o którym mówiło się i pisało u nas od momentu pojawienia się pierwszych o nim informacji - a to za sprawą Marka Oleksickiego, który w całości narysował ten 48-stronicowy albumik do scenariusza Warrena Ellisa. Jego lekturę mam już za sobą i muszę przyznać ze smutkiem, że twórca "Planetary" nie dał poszaleć naszemu rodakowi - historia skupia się głównie na rozmowie Frankensteina z Mary Shelley, a jeden z niewielu dynamicznych kadrów (a w zasadzie jest to podwójny splash) to ten, na którym widzimy mknącą lasem karocę z bohaterami (o czym zresztą napisał również Przemek Pawełek w swojej recenzji). Mimo niesprzyjających warunków, Oleksicki pokazał klasę, a jego wersja poskładanego potwora jest najlepszą z jaką się spotkałem. Klimatyczna grafika przypomina mi nieco to co nawyczyniał Jae Lee w "Dark Tower: Gunslinger Born" i nie miałbym nic przeciwko, gdyby kiedyś w przyszłości kolory do "Frankenstein's Womb" położył Richard Isanove, którego praca przy "Mrocznej Wieży" robi na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, czy ktoś się pokusi o wydanie tego u nas - komiks zły nie jest (w sensie scenariusza), ale rewelacją też bym go nie nazwał - więc przy pierwszej lepszej okazji, warto się w niego zaopatrzyć nawet w wersji anglojęzycznej. Serce rośnie jak oczy widzą nazwisko Oleksicki zaraz obok Ellisa i mam nadzieję, że ten czarno-biały komiks otworzył Markowi sporo drzwi w amerykańskim komiksie i że łowcy talentów z Marvela i DC zanotowali sobie nazwisko autora "Odmieńca". (a.)

Peter Milligan, którego będzie można spotkać na korytarzach ŁDK'u podczas Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i o twórczości którego co chwila pisze Dominik Szcześniak w sieciowym Ziniolu, zajmie się scenariuszem do zbliżającego się "Thor Annual" #1. W komiksie tym, który ujrzy światło dzienne 16 września, Bóg Piorunów będzie musiał się zmierzyć z egipskim Bogiem Śmierci - Sethem. Jak wyjaśnia scenarzysta, Seth długo czekał na możliwość pojedynku z Thorem, którego obwinia za stratę swojej lewej dłoni i gardzi wszystkim tym, czemu służy syn Odyna. Za graficzną stronę tego boskiego pojedynku odpowiadać będzie Mico Suayan ("Moon Knight", "Immortal Weapons") oraz Clay Mann ("Dark Reign: Elektra", "Heroes for Hire"). Natomiast w regularnej serii Thora też co nieco się dzieje - po odejściu od tytułu Straczynskiego (ostatni numer jego autorstwa - 603), jego miejsce zajmie na sześć zeszytów Kieron Gillen, którego historia opowiadać będzie o przenosinach Asgardczyków do krainy rządzonej twardą ręką przez Victora Von Doom'a - Latverii. (a.)

Wydawnictwa Del Rey i Random House chcą przekuć sukces powieści „Pride and Prejudice and Zombies” Setha Grahame-Smitha na komiksową adaptację. Zombifikowana przez angielskiego pisarza wiktoriańska powieść Jane Austen posłuży za kanwę scenariusza Tony`ego Lee, narysowaną przez Cliffa Richardsa. Premiera komiksu przewidziana jest na styczeń, a jeśli chcecie przeczytać nieco więcej o projekcie i pooglądać szkice, zapraszam tutaj. I jeszcze smakowity wycinek z wywiadu - „Siostra Bennet była trenowana przez swojego ojca w najlepszych dojo w Chinach. Elizabeth kocha Pana Darcy`ego, lecz jego ciocia nie akceptuje tego związku, ponieważ sama było trenowana przez wybitnych mistrzów sztuk walki z Japonii”. (j.)

Podczas konwentu Mini-Megacon, który odbył się w poprzedni weekend, wydawcy nie ujawnili zbyt wielu nowych informacji, które można by nazwać rewelacyjnymi i zachwycać się nimi w internetowej przestrzeni. Jedynym, który nieco się chyba zagalopował, był Billy Tan, który zdradził, że szykuje się powoli do pracy nad grafiką do przyszłorocznego crossoveru "The Shadowland", który skupiać się będzie na "ulicznych" herosach Marvela. Można się więc spodziewać udziału New Avengers, Spider-Mana, Daredevila, Punishera, Iron Fista i wielu, wielu innych. Nazwisko rysownika jakoś specjalnie mnie nie przekonuje, więc mam nadzieję, że za scenariusz odpowiadać będzie ktoś z dwójki Ed Brubaker / Brian M. Bendis (ze wskazaniem na tego pierwszego). Na więcej informacji trzeba będzie jeszcze poczekać - zapewne do czasu, aż zostanie rozwiązana sprawa z obecnie rządzącym Normanem Osbornem. (a.)

Dwaj komiksowi twórcy, scenarzysta AJ Lieberman („Batman: Hush Returns”, „Batman: Gotham Knights”) i rysownik Riley Rossmo („Proof”, „Monster Pile-Up”) pewnego razu spotkali się na piwku i zadali sobie pytanie – „jaki bohater doprowadzi rasowych, fanatycznych komiksiarzy do nerdgasmu?” Nie, nie cybernetyczny Ninja Raptor Jesus, ale blisko. „Cowboy Ninja Viking” to nowa seria od Image, której pierwszy zeszyt ukaże się 7 listopada, a jego bohaterem będzie no cóż… uzbrojony w katanę, rewolwery i topór płatny morderca z potrójnym rozszczepieniem osobowości. Spodziewaliście się czegoś innego? Komiks ma zostać wydany w klasycznym, Golden Age`owym formacie i kosztować $3.50. Zapowiada się spora dawka pulpowej jazdy. (j.)

Jedną z negatywnych cech, którymi charakteryzuje się superbohaterski komiks z Marvela czy DC, to dosyć pobłażliwe podejście do tematu uśmiercania herosów. A z najnowszych wypowiedzi reżysera Timura Bekmambetova, wychodzi na to, że ta zasada zostanie również przeniesiona do świata filmowego - konkretnie do kontynuacji "Wanted". Do życia powrócić ma Fox, w rolę której wcieliła się Angelina Jolie, a stać się ma to przy udziale uzdrowicielskich łaźni znanych z pierwszej odsłony przygód Wesleya Gibsona i spółki. Tym samym, na zgon może sobie pozwolić również i on, byle wcześniej znalazł kogoś kto go do tych wanien wrzuci - proste, a jak przydatne. (a.)

Wydawnictwo Bluewater Comics, które wyróżniło się wśród dziesiątków innych komiksowych edytorów zza Oceanu linią biograficznych komiksów publikowanych pod szyldem „Female Force” (traktujących między innymi o Hillary Clinton i Michelle Obamie) czy „Political Power” (tutaj Joe Biden czy Barack Obama), przygotowuje kolejną okolicznością publikację. Tym razem jej bohaterem będzie niedawno zmarły Edward „Ted” Kennedy. Tak, z tych Kennedych. Popularny „Teddy” był politykiem znacznie większego formatu, w przeciwieństwie do postaci wymieniowych powyżej. Nie wiem na ile zasadne byłoby porównanie go do Jacka Kuronia, w jego najbardziej mitycznym wcieleniu propagowanym przez „Krytykę Polityczną”, ale wpływ na życie publiczne orła Demokratów był olbrzymi. Dość powiedzieć, że gdyby nie poparł pewnego nieznanego kandydata z Illinois w poprzednich wyborach, dziś ktoś innym mieszkałby w Białym Domu. Ciekawe, jak Brent Sprecher (scenariusz) i Alejandro Figueroa (rysunki) opowiedzą o przebogatym życiu Kennedy`ego, będącego senatorem przez dziewięć kadencji na zaledwie 23 stronach… (j.)

W listopadzie dojdzie do spotkania Mrocznego Rycerza z jednym z najsłynniejszych bohaterów opowieści przygodowych komiksowej Złotej Ery, Dokiem Savage`em, Człowiekiem z Brązu (cokolwiek miałoby to znaczyć). One-shot „Batman/Doc Savage” autorstwa samego Briana Azzarello („100 Naboi”, „Joker”) ma być wstępem do sześcioodcinkowej mini-serii z klasycznym bohaterem i jednocześnie sygnałem, że na łamy DC zaczną powracać pulpowi herosi z lat trzydziestych i czterdziestych w stylu „Spirita”. Grafiką zajmie się Phil Noto, okładki narysują Rags Morales i J.G. Jones. Na tej stronie do przeczytania krótki wywiad ze scenarzystą. (j.)

Pozostając przy Nietoperzastym - wygląda na to, że rozłąka Bruce'a Wayne'a z teraźniejszością w świecie DC dobiegnie w przyszłym roku końca. Na 2010 rok zaplanowane są dwie serie do których scenariusz napisze oczywiście Grant Morrison - ten sam, który nie tak dawno posłał jedynego prawdziwego Batmana do czasów prehistorycznych (najprawdopodobniej). Będą nimi "The Search For Bruce Wayne" oraz "The Return of Batman" (niezwykle oryginalne tytuły tak swoją drogą). I tyle co na tazie na ten temat wiadomo. Może w 2011 jakaś mini-seria z Nietoperzastym i Kapitanem Ameryką? Albo przynajmniej one-shot, kiedy spotykają się przy herbacie i wymieniają wspomnieniami ze swoich tak zwanych "śmierci"? (a.)

"Geek M.I.L.F. of the Week"
(dzisiejszą edycję zasponsorował pjp do spółki z Bele, którzy w internetowej otchłani natrafili na zapis tego co robi Supergirl po godzinach - i tym razem nie jest to "pół cycka zza krzaka we mgle" a rasowe porno, więc klikać rozważnie!)

sobota, 29 sierpnia 2009

#234 - Komix-Express 03

Za poetą chciałoby się powiedzieć, że sezon ogórkowy wydaje właśnie swoje ostatnie tchnienie tego jakże upalnego lata. Wakacje się kończą, uczniowie wracają do szkół, studenci powoli zaczynają przygotowania do sesji poprawkowej a ostatni szczęśliwcy wracają z urlopów do kieratu codziennej pracy, jak znowu powiedzielibyśmy za poetą. Także w naszym małym komiksowym światku wydawcy, mniejsi i więksi, twórcy i czytelnicy, powoli przygotowują się do otwarcia obrazkowego sezonu w Łodzi. Po ostatnich, nieco leniwych tygodniach przyjdzie nieco ożywienia – edytorskie grafiki pękają od zapowiedzi, ku rozpaczy czytelniczych portfeli. Ani się obejrzymy a Gwiazdka i Święta zaczną wyzierać z kalendarza, a po nowym roku będziemy odliczać tygodnie i dni do WueSKi. Wraz z wiosną pewnie obrodzi w komiksowe pikniki wszelkiej maści, jak miało to miejsce w roku obecnym, których ukoronowaniem będzie wypad do Gdańska na BeeFKę, która zamknie sezon i zainauguruje trzy, długie miesiące komiksowych wakacji. I kółeczko się zamyka… (j.)

Młodzi i zdolni „zabójcy polskiego komiksu” planują kolejne uderzenie na łódzkiej Międzynarodówce. Śledziu skończył trzeci zeszyt „Wartości Rodzinnych”, czemu dał wyraz na blogu serii i digarcie swym, gdzie możecie znaleźć liczne kadry i ilustracje z „Porwania na srebrnym ekranie”. Autor „Osiedla Swoboda” boi się, że nieco zbyt wiele mógł zdradzić z fabuły - co zatem może powiedzieć KRL, który opublikował online w całości pierwszy rozdział („Wąż, szeptucha i stary kredens”) nadchodzącej „Łaumy”? Wiadomo już, że komiks również jest skończony, jak sam Karol zdradza, czeka go jeszcze „kosmetyka”. A na jego facebookowym profilu możecie obejrzeć fantastyczny kadr z cyckami i drzewem. Czekam, aż oba tytuły zostaną oficjalnie zapowiedziane przez Kulturę Gniewu. (j.)

W zeszłym tygodniu na Alei Komiksu można było znaleźć krótką i smutną notkę dotyczącą albumu Mirosława Urbaniaka, który miał ukazać się we Francji 19 sierpnia nakładem wydawnictwa Glenat. Niestety, jak sam autor pisze na swoim blogu, jego komiks został „zdjęty z rozpiski wydawniczej”, po ówczesnym trzykrotnym przekładaniu jego premiery. Na osłodę Miras, który zdążył już zadebiutować na rynku francuskim, zaprezentował trochę plansz ze swojej pracy. Ostatni wpis pozwala mieć jednak nadzieję, że „London Thing” nie wypadł ostatecznie z obiegu, a został po raz kolejny odłożony. Jak pisze Urbaniak, wydawca borykał się z pewnymi problemami, istnieje więc duża szansa, że projekt zostanie zrealizowany do końca. (j.)

Kolejna porcja wiadomości z obozu WilQ'a - wczoraj zakończyła się aukcja charytatywna planszy z komiksem "WilQ vs Nowotwór" z której dochód zostanie przeznaczony na leczenie i rehabilitację Pauliny Pruskiej, która mimo takiego a nie innego losu jest megapozytywną osobą o czym można się przekonać odwiedzając jej bloga. A w oczekiwaniu na nowe, kolorowe przygody WilQ'a, można umilić sobie czas zakupem jednej z nowych koszulek z opolskiej kolekcji, poświęconej tak popularnemu ostatnio tematowi jak ekologia w odmianach wszelakich. "Szatkuj zieleń" mistrz! (a.)

W niecałe trzy lata po opublikowaniu w USA pierwszego numeru serii "Dark Tower: Gunslinger Born", wydanie zbiorcze - zawierające komplet siedmiu zeszytów - powinno pojawić się i na naszym rynku za sprawą wydawnictwa Albatros, dotychczas zajmującego się książkami. Komiks w twardej oprawie ukaże się pod nazwą "Mroczna Wieża: Narodziny Rewolwerowca" pod koniec tego roku, a w planach są kolejne tomy o tytułach "Długa droga do domu" i "Zdrada". Komiksy te opierają się na popularnym na całym świecie cyklu Stephena Kinga. Adaptacją "Mrocznej Wieży" do postaci kadrów i dymków zajął się Peter David wraz z Robin Furth, a za grafikę i fenomenalne kolory odpowiada duet Jae Lee i Richard Isanove. Obecnie w kraju Obamy dobiega końca czwarta seria pod tytułem "Dark Tower: The Fall of Gilead", a już na październik zaplanowany jest start piątej o podtytule "The Battle of Jericho Hill". Bardzo jestem ciekaw jak Albatros poradzi sobie na nowym dla niego rynku i jaką cenę sobie zażyczy za 240 stron w twardej oprawie... (a.)

Oprócz wspomnianego przez arcza „Gunslinger Borna” coś ruszyło w temacie zapowiadanego przez Muchę od jakiegoś czasu albumu „Marvels”, skądinąd bardzo smakowitego kawałka komiksu super-hero. Niestety, kadry zaprezentowane choćby na Gildii wskazują, że album Kurta Busieka i Alexa Rossa czeka jeszcze sporo pracy redaktorskiej, inaczej w sklepach wyląduje bubel. Nikt chyba nie wierzy, że „Marvels” zostaną wydani jeszcze w sierpniu, na co wskazują zapowiedzi - jego premiera będzie miała miejsce raczej podczas łódzkiego festiwalu. Cena albumu również nie prezentuje się jakoś rewelacyjnie (99 złotych), skoro oryginał na Multiversum, które nie należy do tanich sklepów, możemy mieć już za 58 złotych. (j.)

W Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku zostanie wykonany projekt „Kolumbowie w Świętym Janie” (13 do 15 września), który prześledzi i skomentuje obecność tematyki związanej z II Wojną Światową w przestrzeni polskiej kultury popularnej. W jego ramach odbędzie się panel dyskusyjny o „II Wojnie Światowej w polskim komiksie”. Wezmą w nim udział Monika Powalisz (scenarzystka „Płaszcza Ajewskiego”), Grzegorz Janusz (scenarzysta komiksowy i pisarz, znany ze świetnych krótkich form z antologii „44”), Krzysztof Gawronkiewicz (rysownik współpracował z Januszem przy „44”, a oprócz tego ma na koncie album „Achtung Zelig!” i występ w antologii „Wrzesień. Wojna narysowana”), Krzysztof Wyrzykowski (rysownik, współautor albumu „Westerplatte: Załoga śmierci”), a rozmowę poprowadzi znany z łam „Komikzu” i „Kazetu” Maciej Wycinek. W programie „Kolumbów w Świętym Janie” znajduje się również projekcja serialu „Kolumbowie” Janusza Morgensterna oraz spotkanie z twórcami, prezentacja video-art „Archiwum” oraz stworzenie w przestrzeni miejskiej murali. Więcej szczegółów i kompletny program można znaleźć pod tym adresem. (j.)

Tradycyjny dla MFKi czy WSKi wysyp wydawnictw zinopodobnych raczej nie będzie miał miejsca podczas październikowej imprezy - "Jeju" na dłuższą chwilę zawiesiło działalność, a kolejny "Maszin" pojawi się dopiero w marcu na stołecznym party (opóźnienie ze względu na małą ilość nadesłanych materiałów). Honoru będzie bronić piąty numer "Kolektywu", który nieco ewoluował od ostatniego wydania. Przede wszystkim, oprócz jednorazowych wyskoków na temat przewodni (tym razem jest to "gra"), w tym i w kolejnych numerach obecne będą trzy serie komiksowe duetów Sztybor / Pałka ("Najwydestyluchniejszy") , Sienicki / Okólski ("Recours") i Jebski / Wolski ("Miska Owoców"). Oprócz tego w numerze występy Olgi Wróbel i Daniela Chmielewskiego, hellhotelowego duetu Szymkiewicz / Łazowski czy kapitanów odpowiedzialnych za przygody Sheera - Marcina Podolca i Roberta Wyrzykowskiego. Osiemdziesiąt stron w czerni i bieli będzie wiązać się z wysupłaniem z portfeli 15 zł. Nie orientuję się niestety czy na MFK pojawią się kolejne numery "Pirata", "RRY" czy kolejna rzecz od Lobstera. Natomiast na sieciowym Ziniolu przedstawiono okładkę do kolejnego, szóstego numeru - jak dla mnie, można by nad nią jeszcze popracować. (a.)

W ostatnim tygodniu oferta Taurusa poszerzyła się o pierwszy tom hiszpańskiej serii "Torpedo", którą zaliczyć można do klimatów "noir". Autorami tego pięciotomowego cyklu są Enrique Sanchez Abuli (scenariusz) i Jordi Bernet (grafika), który swego czasu rysował również przygody Jonaha Hexa dla DC i twórczości którego poświęcono jeden z numerów serii "Solo". 144 strony w twardej oprawie to wydatek 45zł i z tego co dało się gdzieniegdzie przeczytać, to warto sięgnąć do portfela. Kolejnych komiksów od warszawskiego wydawnictwa można się spodziewać na Łódzkiej imprezie i będzie to kolejny - ponoć rewelacyjny - tom "Żywych Trupów", i następna rzecz od Jasona - tym razem będzie to "Stój!", które było pierwszą pracą norweskiego twórcy opublikowaną w USA. (a.)

piątek, 28 sierpnia 2009

#233 - The Batmans II: Track 03 - Marcin Podolec

Marcin Podolec już podczas pierwszej próby przedstawił swojego muzykującego Batmana, ale nie krzywiąc się zbytnio zgodził się narysować kolejnego, w drugiej serii naszej zabawy. Przed państwem Mroczny Rycerz autorstwa jednego z najzdolniejszych artystów komiksowych najmłodszego pokolenia, mający za sobą albumowy debiut w postaci "Ser-Ca" i na pełny etat pracujący przy przygodach "Kapitana Sheera".

czwartek, 27 sierpnia 2009

#231 - Żywe Trupy: jeszcze świeże czy już padlina?

Nawet najlepszy serial skazany jest - prędzej czy później - na zarzut braku oryginalności. Jednak jak to zazwyczaj bywa, wszystko zależy od punktu spojrzenia na sprawę. To, co dla jednych jest "powielaniem schematu", dla innych może być "coraz pełniejszym wykorzystaniem potencjału". Ten sam los spotkał oczywiście i "Żywe Trupy" - już od dłuższego czasu w dyskusjach zderzają się te dwa poglądy. Czy ostatnie trejdy, niewydane jeszcze w Polsce, przeważają szalę argumentów na którąś ze stron?

(Uwaga! Możliwe spoilery!)

Przy odrobinie szczęścia polscy czytelnicy już niedługo będą mogli poznać zakończenie więziennej historii, która rozpoczęła się aż cztery lata temu. Nie chcę tym osobom psuć zabawy, więc przemilczę ósmy tom zbiorczy, a skoncentruję się na kolejnych dwóch: "Here We Remain" oraz "The Road Ahead", które otwierają zupełnie nowy rozdział przygód Rick'a i reszty grupy.

Na samym
początku Robert Kirkman bardzo pozytywnie zaskakuje. Przez tyle zeszytów przyzwyczaił mnie do nieustannej, szybkiej akcji, która zatrzymywała się zazwyczaj tylko po to by zszokować przerażającymi kadrami. A tym razem w delikatny i ciekawy sposób rozrysowuje smutek i wyrzuty sumienia Rick'a. Jego fikcyjne rozmowy telefoniczne, nie tylko uwspółcześniają uczucia, które nim targają, ale również ukazują tęsknotę za starym światem, gdzie technologia nie była "wymierającym gatunkiem" a zombie nie spacerowały po każdej ulicy. Te spowolnienie akcji po raz pierwszy pozwoliło na chwilę zadumy i "przetrawienie" tego, co wydarzyło się przez prawie pięćdziesiąt zeszytów i pięć lat wydawania "Żywych Trupów".

A działo się dużo i szybk
o, o czym Kirkman nie pozwala zapomnieć, bo po trzech zeszytach nostalgii akcja znowu przyspiesza. Jak przystało na każdy długodystansowy serial, bohaterom nie jest dane zaznać długiej rozłąki i już po chwili wszyscy są znowu razem. I choć te zamykanie świata przedstawionego do zaledwie kilku(nastu) osób jest irytujące i zwyczajnie sztuczne, to jest jednym z podstawowych praw seriali i złorzeczenie na to przypomina sytuację, w której sfrustrowany fizyk krzyczy, że absurdem jest, iż w Gwiezdnych Wojnach rozchodzi się dźwięk w kosmosie. Warto za to przypomnieć sobie, że chociaż postaci są skazane na siebie, to skazane są również na gwałtowne zgony. I w ten sposób scenarzysta znowu wychodzi z sytuacji obronną ręką - choć wykorzystuje bohaterów jak tylko się da, to nie traktuje ich jak kur znoszących złote jaja i prędzej czy później każdego uśmierca lub pozbawia jakiejś kończyny. Oczywiście można by powiedzieć, że po tylu numerach te "niespodziewane" wypadki zupełnie nie zaskakują, ale bądźmy szczerzy, ten, kto lubi "Żywe Trupy" z chorą niecierpliwością wyczekuje kolejnego wypadku, a w głowie rozrysowuje jego możliwe warianty.

A w jakim celu tym razem Kirkman zgromadził wszyst
kich bohaterów? Posłużyło mu to za zalążek do kolejnej, zapewne długiej historii, i choć zapowiada się ona bardzo ciekawie, to jej geneza niestety nie jest zbyt oryginalna. Trójka nowych towarzyszy zdradza wszystkim domniemaną przyczynę pandemii zombich, która jest niczym więcej niż tylko wypadkiem przy badaniach genetycznych. Mam nadzieję, że ten nienajświeższy pomysł przerodzi się chociaż w interesującą podróż do Waszyngtonu, w którym bohaterowie mają ponoć mieć szansę uratować cywilizację. Jak na razie nie można narzekać na nudę. Nie tylko historia zatoczyła koło i Rick wrócił do swojego rodzinnego miasteczka, ale co ważniejsze widać jak najmłodsi bohaterowie "Żywych Trupów" oswajają się z nową rzeczywistością. Carl - syn Rick'a - przy odrobinie wysiłku scenarzysty ma szansę stać się jedną z ciekawszych, jak nie najciekawszą postacią całej historii. W aktualnych zeszytach, jeszcze nie zebranych w trejdzie, zaczyna on bardzo gwałtownie dojrzewać i z niecierpliwością wyczekuję, kim stanie się te dziecko.

Akcja "Żywych Trupów" po wyjściu poza więzien
ne mury nie straciła na impecie. Nie jest to zaskakujące bo prędkość i dosadność to najlepsze co oferuje ta seria. Mnie historia Rick'a i reszty ocalałych ciągle wciąga, i niezmiennie od pierwszego trejda po skończonej lekturze mówię sobie "jeszcze!". To świetnie prowadzony serial, który oczywiście nie zaskakuje już tak jak na samym początku, ale nadal jest świetną robotą. Życzyłbym sobie więcej takich seriali, nie tylko na papierze. Może tak zastąpić "Modę na sukces"?....

środa, 26 sierpnia 2009

#232 - Kolorowe Zeszyty (6)

Zgodnie z obietnicą daną kilkadziesiąt wpisów temu, dzisiejszy tekst poświęcony będzie kolejnym krótkim recenzjom pojedynczych numerów. Niektórzy może już zauważyli, że brak u nas notki o numerze 231, ale uspokajamy - przez naszą mini zabawę z blogowym continuum, żaden wpis nie ucierpi i nie przepadnie, o czym będzie można przekonać się już jutro. A starsze pozycje, zapowiadane przy wspomnianej wyżej okazji, musiały mimo wszystko ustąpić miejsca nowościom. Ale ich czas jeszcze nadejdzie. Poniżej pięć zeszytów (każdy z innego wydawnictwa) ułożonych rosnąco pod względem numeracji - endżoj!

Deathklok versus The Goon (one-shot, Dark Horse 2009)
scenariusz: Eric Powell, Brandon Small
rysunki: Eric Powell

Po pracowitym roku dwa tysiące ósmym Eric Powell zwolnił nieco tempa i obecnie odpoczywa, raz na jakiś czas wydając na świat swoje nowe twory. Tym razem padło na dziwną hybrydę świata Zbira i fikcyjnej deathmetalowej kapeli Deathklok, stworzonej na potrzeby kreskówki "Metalocalypse" przez Brendona Smalla i Tommy'ego Blacha. Panowie - w sensie muzycy - są ponoć całkiem znani (mają na koncie płytę "The Dethalbum", a druga jej część jest w drodze), ale dla mnie był to pierwszy z nimi kontakt. I to bardzo nieudany. Po przeczytaniu tego zeszytu, pierwsze co powiedziałem to "Boże, co za syf". Podobnie jak w przypadku ponoć niezwykle kontrowersyjnego "Satan's Sodomy Baby" z 2007 roku, żarty o penetrowaniu odbytu i tym podobnych nie śmieszą zupełnie. A że wypełniają niemal cały komiks, to przejście przez niego jest niezwykle męczące i momentami załamujące - jeśli fabułę opiera się na tanich chwytach w stylu stosunek ze staruszką, to ja wolę jednak tego nie czytać. Jedyne co ratuje ten zeszyt przed rzuceniem w kąt to niezawodny Franky i jego pokokainowe jazdy. No i sama grafika, która jak zwykle w przypadku Powella stoi na najwyższym poziomie. Ciekaw tylko jestem, czy Eric rzeczywiście jest całkowicie za nią odpowiedzialny (tak stoi w creditsach), bo przy połączeniu świata Goona i deathmetalowców postanowiono pozostać przy obydwu sposobach rysowania, bez przeciągania którejkolwiek ze stron na bardziej malowniczy świat Zbira, czy bardziej kreskówkowy styl Dethkloka. I wygląda to tak, jakby rzeczywiście pracowało przy tym dwóch artystów. Tak czy inaczej słabiutko i nie warto zawracać sobie tym zeszytem głowy.

Bigfoot #1 (IDW 2005)
scenariusz: Steve Niles, Rob Zombie
rysunki: Richard Corben


Szybki rzut oka na nazwiska twórców tej czteroczęściowej mini-serii wystarczy, żeby mniej więcej wyczuć o czym może być ten komiks. Niles, Corben i Zombie - mistrzowie horroru z różnych dziedzin - do swojego trio dołożyli jeszcze tajemniczą Wielką Stopę, której to postanowili poświęcić nieco czasu i talentu. Pierwsza część, to szybki, nieco szablonowy wstęp do historii na który złożyły się takie elementy jak: las, drewniana chatka na odludziu, szczęśliwa rodzina szukająca kilku dni odpoczynku i Wielka Stopa kręcąca się wokół ich schronienia. Nie muszę pisać, że kiedy zapada zmrok, robi się jeszcze ciekawiej. Richard Corben - znany u nas ze średnio przyjętego "Bannera" - czuje się jak ryba w wodzie, mając okazję rysować wielkie monstra, dużo juchy i goliznę, a wszystko to w leśnych krajobrazach, które wychodzą mu fenomenalnie (jak chociażby w późniejszym "Hellboy: The Crooked Man"). Na tych dwudziestu kilku stronach scenariusz dopiero co się rozkręca i ciężko powiedzieć / przewidzieć, co też będzie miało miejsce w kolejnych trzech zeszytach (szczególnie po lekturze ostatniej strony). Niestety, pierwszy numer był dla mnie tym ostatnim i dopiero teraz, po kilku latach, znalazłem go pośród sterty innych mu podobnych. Wydanie zbiorcze jest jeszcze dostępne, ale nie powiem, żeby znajdowało się na szczycie mojej listy życzeń - przy okazji, po przecenie, można by kupić.

Ultimate Comics Avengers #1 (Marvel 2009)
scenariusz: Mark Millar
rysunki: Carlos Pacheco


"Ultimates" Loeba i Madureiry zapisało się w pamięci fanów jako jedna z najgorszych serii ostatnich miesięcy, a może i lat. I nikt się chyba nie spodziewał, że Loeb w niedługim czasie sam jeszcze bardziej podniesie poprzeczkę o nazwie "żenada i kał", tak jak to zrobił przy okazji zakończonego niedawno "Ultimatum". O obydwu tych seriach - które znacznie wpłynęły na ogromny spadek poziomu świata ultimate - wielu chciałoby szybko zapomnieć. Zapewne miał w tym pomóc twórca pierwszych "Ultimates" Mark Millar, którego ponownie sprowadzono do przygód nowocześniejszych Mścicieli. Pierwszy zeszyt "Ultimate Comics Avengers" jego autorstwa pod względem akcji nie różni się aż tak bardzo od tego co prezentował Loeb - pojedynek Capa, Hawkeye'a i debiutującego Red Skulla wypełnia niemal cały numer. Mimo to, różnica pomiędzy tym co zrobił wcześniej Jeph, a tym co robi obecnie Millar jest ogromna - na korzyść tego drugiego oczywiście. Lektura tych dwudziestu kilku stron zajmuje mniej niż dziesięć minut, ale nie pozostawia niedosytu. Nie jest to może jeszcze to co przygody Starka, Capa i spółki sprzed kilku lat, ale mam nadzieję, że w szybkim czasie poziom zrówna się z tym co było prezentowane przy "Ultimates" v1 i v2. Mangowy styl Madureiry został zastąpiony bardziej realistycznym dzięki Carlosowi Pacheco, który w przeszłości pracował już nad Mścicielami (do scenariusza Busieka) - tyle, że tymi z uniwersum 616. Jedynym minusem jest cliffhanger, który zaskoczył chyba tylko Kapitana Amerykę - tak jak w przypadku "Ultimates" Loeba wszyscy wiedzieli co naprawdę łączy Pietro i Wandę, tak i tutaj każdy ukrywał przed Rogersem wyjawioną na ostatniej stronie tajemnicę. Czytelnicy natomiast już kilka miesięcy temu mieli okazję przeczytać w jednym z "Wizardów" o co chodzi z Czerwoną Czaszką, przez co zakończenie tego numeru kompletnie nie zaskakuje. No ale taka teraz widać polityka wydawnicza - najpierw wyjawić sekrety, a dopiero później wypuścić komiks z nimi na światło dzienne. Numerze drugi - przybywaj!

Savage Dragon #151 (Image 2009)
scenariusz: Erik Larsen
rysunki: Erik Larsen


Zeszyt ten rozpoczyna drugą połowę drugiej setki przygód Dragona i podobnie jak sto numerów temu, tytułowy bohater praktycznie w nim nie występuje - co tutaj związane jest z wydarzeniami z ostatnich stron jubileuszowego #150. Swoją drogą ciekawe, czy za kolejne sto numerów Larsen podtrzyma tę tradycję? Mimo tej nieobecności, jest to jeden z lepszych ostatnio zeszytów (które i tak prezentują wysoki poziom) - akcja skupia się na dzieciakach Dragona (Malcolmie i Angel), które muszą stawić czoła rekinogłowemu Mako demolującemu ulice i przy okazji DareDevila. Standardowa superbohaterska bijatyka kończy się dosyć emocjonalnym monologiem Mako, na temat swojego fatalnego przeobrażenia w szaroskórą kreaturę i przykrych tego konsekwencji - co nie powiem, daje do myślenia. Ostatnie dwie strony wyglądają jak zapowiedź tego, co zbliża się wielkimi krokami czyli "Dragon War". Larsen w formie, Koutsis (kolory) w formie. Nic więcej do szczęścia nie potrzeba.

Superman #666 (DC 2007)
scenariusz: Kurt Busiek
rysunki: Walter Simonson


Na początek ciekawostka (może przydać się krzyżówkowiczom): lęk przed liczbą 666 to inaczej heksakosjoiheksekontaheksafobia. W październiku 2007 roku, seria z przygodami bohatera z loczkiem osiągnęła taki imponujący i budzący uznanie wynik, więc i jego tematyka musiała być iście "szatańska". W historii Kurta Busieka nawiedzony przez Phantom Strangera Clark Kent ma dosyć dziwny jak na siebie sen - nie jest on już poczciwym do-rany-przyłóż superbohaterem, a złośliwą i egoistyczną super istotą, która bierze odwet zarówno na wrogach jak i przyjaciołach, którzy przez tyle lat "wykorzystywali" jego dobrotliwość i miękkie serce i koniec końców ląduje w piekle jako (Super)Szatan. Nie jestem niestety zbyt dobrze zaznajomiony z mitologią Supermana, więc nie trafiają do mnie nawiązania do śmierci planety Krypton i pewnie kilka innych smaczków, które ze względu na moją niewiedzę mi umknęły, ale i tak czyta się to nad wyraz dobrze. Po numer ten sięgnąłem (oprócz trzech szóstek rzecz jasna) ze względu na gościnny udział obecnie nieco chyba zapomnianego Waltera Simonsona - noszonego niegdyś na rękach za to co zrobił przy okazji swojej przygody z serią "Thor" czy "Fantastic Four", a obecnie zajmującego się jak nie pisaniem scenariuszy ("World of Warcraft") to robieniem okładek dla serii klasy B ("Hawkgirl", "Vigilante"). Tutaj, na tych dwudziestukilku stronach, udowadnia, że spokojnie dałby sobie radę w mejnstrimie z XXI wieku, w jakimś hitowym tytule czy crossoverze - bez zbędnych fajerwerków odwracających uwagę od hitorii, z dynamicznymi rysunkami podrasowanymi kolorami wprost z komputera pokazuje młodziakom starą szkołę kadrów i dymków. Choćby dlatego warto nabyć ten zeszycik. No i może dla sceny zagwizdania na śmierć piegowatego Olsena. O! I może jeszcze ze względu na tyci-tyci występ Szatańskiej Ligi Sprawiedliwości!

Tyle na dziś. Kolejna porcja zeszytowych recenzji zaatakuje niespodziewanie. Uprzejmie prosi się o zachowanie czujności!

wtorek, 25 sierpnia 2009

#230 - Jeżowa wycinanka: wywiad z Rafałem Skarżyckim i Tomaszem Leśniakiem

Do wywiadu z Rafałem Skarżyckim i Tomaszem Leśniakiem przymierzałem się już od dłuższego czasu. W końcu mi się to udało. Rodzicom Jeża Jerzego udało znaleźć się trochę czasu między pracą nad animowaną adaptacją kolczastego herosa i nowym albumem z jego przygodami. Grafiki, które zdobią wywiad pochodzą z jeżowego blogaska (gdzie na bieżąco można śledzić postępy w filmowej produkcji) i deviantowego profilu Tomka Leśniaka.

Chciałem Was zapytać, jakie to uczucie być autorami komiksu, który jako pierwszy dorobił się swojej animowanej adaptacji, ale po premierze „Kinematografu” Bagińskiego to pytanie stało się chyba nieaktualne…

RAFAŁ SKARŻYCKI: Nie jesteśmy pierwsi. „Kinematograf” też nie. Patrząc choćby na pełnometrażowe adaptacje, ostatnio (kilka lat temu) powstał animowany „Tytus, Romek i A’Tomek”.

Racja, jakoś tego „Tytusa” nie wziąłem pod uwagę. W jaki sposób doszło do Waszej współpracy ze studiem Paisa Films, z Kubą Tarkowskim i Wojtkiem Wawszczykiem? Skąd w ogóle wziął się pomysł realizacji filmu animowanego na podstawie komiksu i dlaczego padło akurat na Jeża Jerzego?

RS: Pomysł ekranizacji „Jeża Jerzego” chodził nam po głowie już od paru lat. Produkcja filmu to jednak duże przedsięwzięcie i potrzebny był odpowiedni partner. Paisa złożyła nam sensowną propozycję współpracy przy adaptacji filmowej, a my z ochotą ją przyjęliśmy. Wojtek i Kuba dołączyli do projektu, kiedy mieliśmy już potwierdzoną dotację z PISF (Polski Instytut Sztuki Filmowej - przyp. julka) – była to dla nas bardzo dobra wiadomość, bo potrzebowaliśmy wsparcia osób z doświadczeniem w tworzeniu filmów animowanych.

Na jakim etapie znajdują się prace nad filmem? Premiera przewidziana jest na rok 2010 – wyrobicie się? Czy będę sobie mógł spokojnie obejrzeć „Jeż Jerzy: The Movie” w dużym multipleksie, czy raczej będę skazany na gonienie po festiwalach filmowych. Innymi słowy – co z dystrybucją?

TOMEK LEŚNIAK: Obecnie gotowe są ujęcia do około połowy filmu. Wiosną przyszłego roku planujemy ukończyć obraz. Pozostanie jeszcze zmontowanie, udźwiękowienie itd. Czyli cała postprodukcja. Na jesień 2010 powinniśmy zdążyć. Film jest przeznaczony do szerokiej dystrybucji kinowej, więc po festiwalach nie trzeba będzie ganiać. Chyba, że ktoś lubi, to na kilku festiwalach też pewnie jeża będzie można zobaczyć.

Jaka jest Wasza rola przy produkcji filmu, za co odpowiadacie? Czym różni się praca nad animacją od rysowania, bądź pisania na potrzeby komiksu? Z jakimi problemami musieliście się zmagać podczas pracy nad adaptacją i przenoszenia kadrów z komiksu na celuloid czy na co się ja tam przenosi?

RS: Moja rola w produkcji filmu jest analogiczna do tej przy tworzeniu komiksu – napisałem scenariusz. Oczywiście, pisanie scenariusza do filmu różni się znacznie od pisania scenariusza komiksu. Przede wszystkim rozmach przedsięwzięcia jest nieporównywalny (fabuła, która świetnie wypełni album komiksowy, prawie na pewno nie wystarczy do „udźwignięcia” 90-minutowego filmu). Scenarzysta musi też uwzględniać medium, dla którego pisze: film wykorzystuje inne środki wyrazu, niż komiks i to w znacznym stopniu wymusiło pewne zmiany w budowaniu postaci, fabuły i humoru (zmiany w stosunku do wersji komiksowej). Z jednej strony różnica w pracy nad scenariuszem filmu w stosunku do pracy nad scenariuszem komiksu jest ogromna (to mniej więcej tak, jakby z szybowca przesiąść się na odrzutowiec), ale z drugiej strony w jednym i drugim chodzi o opowiadanie historii, więc nie jest to przepaść nie do pokonania.

TL: Ja pełnię rolę jednego z trzech reżyserów. Pozostali to Wojtek Wawszczyk i Kuba Tarkowski. Dla nas wszystkich jest to pierwszy film pełnometrażowy, więc w trzy osoby łatwiej takie przedsięwzięcie udźwignąć. Kuba i Wojtek mają doświadczenie filmowe, więc zajmują się w większym stopniu zagadnieniami filmowymi, ja natomiast trzymam pieczę nad warstwą plastyczną filmu i przygotowuję z elementów narysowanych przez rysowników layouty kolejnych ujęć gotowe do zanimowania. Ekipa realizująca film podzielona jest na dwa zespoły: rysowników i animatorów i my trzej jesteśmy jednocześnie członkami tych zespołów, to znaczy ja do spółki z Olafem Ciszakiem, Kamilem Kochańskim, Januszem Ordonem i Mariuszem Arczewskim rysujemy, a Wojtek i Kuba razem z Tomkiem Nowikiem, Anią Błaszczyk, Wojtkiem Jakubowskim i Piotrkiem Gołąbkiem animują kolejne ujęcia.
No bo właśnie… przy filmie pracujecie z całym zespołem ludzkim, twórcze obowiązki rozkładają się na większą grupę animatorów, rysowników, scenarzystów i Bóg wie, kogo jeszcze. Jak to jest, kiedy Waszym dzieckiem zajmują się bliżsi i dalsi wujkowie? Do tej pory tylko Wy zajmowaliście się Jerzym…

RS: Nie ważne, kto się zajmuje, ważne jak. Ja jestem z obecnej opieki nad Jerzym zadowolony.

TL: Wszyscy wujkowie i ciocie bardzo Jurka polubili i wkładają całe serce w opiekę nad nim.

Czy możecie zdradzić jakieś szczegóły dotyczące skryptu produkcji? Jak bardzo film będzie bazował na wątkach znanych z komiksu? Czy będzie to zupełnie nowa historia czy raczej kompilacja najlepszych epizodów przygód Jurka?

RS: Scenariusz filmu to oryginalna historia luźno oparta na motywach albumu „Jeż Jerzy. In vitro”. Żadną miarą nie jest to adaptacja tamtego albumu. W „In vitro” pojawia się klon Jeża Jerzego i przeniesienie tej postaci do scenariusza filmu było punktem wyjścia w budowaniu fabuły, która z wersją komiksową nie ma już wiele wspólnego. Scenariusz opowiada wielowątkową, zamkniętą historię – epizody, takie jak w albumach komiksowych, kompletnie nie sprawdziłyby się w pełnometrażowym filmie, który musi mieć spójną dramaturgię, żeby był atrakcyjny dla widzów.

W jakiej technice film zostanie wykonany i jaka jest jej specyfika? Czym zajmuje się Tomasz Lew Leśniak, a czym grono zatrudnionych przy produkcji animatorów, w tym także komiksiarzy – Olaf Ciszak, Janusz Ordon i Kamil Kochański?

TL: Po części odpowiedziałem na to pytanie już wcześniej. Film realizujemy techniką wycinanki. Polega to na tym, że postać jest podzielona na wiele elementów (oddzielnie ręce, nogi, oczy, usta itd. – ilość elementów zależy od skomplikowania ruchu, jaki postać ma wykonać) i te elementy są poruszane przez animatorów. Oprócz tego zastosowaliśmy pewne sprytne narzędzie, dzięki któremu dodatkowo możemy wyginać i zniekształcać poszczególne elementy i w ten sposób otrzymujemy coś, co nazwaliśmy „elastyczną wycinanką”. Szerokim gestem stosujemy wieloplan, dzięki któremu z płaskich elementów możemy uzyskać wrażenie przestrzeni. W najbardziej skomplikowanych scenach sięgamy do techniki 3D. Wszystko doprawiamy jeszcze najróżniejszymi efektami. Stawiamy też bardzo na plastyczność rysunków. Wszystkie elementy są mięsiście narysowane i pokolorowane. Już na tym etapie dajemy dużo światłocienia i faktury.
Czy w związku z premierą „Jeż Jerzy: The Movie” planujecie wespół z Tomkiem Kołodziejczakiem jakąś dodatkową atrakcję dla czytelników? Wiadomo o dalszej reedycji starych tomików w twardej oprawie, ale może pokusilibyście się o wznowienie „True Story”, którego wciąż mi w mojej biblioteczce brakuje?

RS: Raczej nie przewidujemy reedycji „True Story”. A jeśli chodzi o nasze plany wydawnicze, to na razie nie myślimy o roku 2010. Mamy za to ambitne plany do końca tego roku.

TL: W październiku ukaże się zupełnie nowy album z serii Jeż Jerzy. Bardzo jesteśmy z niego zadowoleni. To był miły powrót do robienia komiksów o Jeżu po dwóch latach przerwy. Myślę, że dobra energia w czasie tworzenia przeniknęła na papier.

Dajmy już spokój może filmowemu Jerzemu i przejdźmy do bardziej komiksowych kwestii. Skarżycki i Leśniak są jednym z najbardziej znanych rodzimych tandemów rysownik-scenarzysta. Powiedzcie, jak wygląda model Waszej współpracy, w jaki sposób pracujecie nad komiksami i czy zwykle obchodzi się bez rękoczynów?

RS: To jest model oparty na zaufaniu do swoich umiejętności. Krótko mówiąc, ja ufam w talent plastyczny Tomka i nie ingeruję specjalnie w jego pracę nad scenariuszem, a Tomek z kolei ufa mi w kwestiach literackich i cierpliwie czeka, aż napiszę cały scenariusz.

TL: Ważną rolę odgrywa też to, że znamy się prawie 20 lat i nawet jak dochodzi do rękoczynów, to wiemy z której strony spodziewać się ciosu i dzięki temu za bardzo się nie ranimy, hehe.

W zapowiedziach Egmontu na 2009 rok brakuje nowego tomu przygód Jerzego, choć na swoim blogu Rafał Skarżycki chwali się, że skończył do niego scenariusz. To jak to jest – doczekamy się w październiku 11 albumu?

RS: Póki co, zapowiedzi Egmontu kończą się na wrześniu 2009. Nowy „Jeż” jest planowany na październik i jak tylko wydawnictwo ustali, jakie jeszcze komiksy zamierza wydać w ostatnim kwartale, to upubliczni te informacje. (przyp. julka - na wraku stoi już półoficjalna informacja o nowym albumie z Jerzym, a na deviancie Tomka Leśniaka można znaleźć sporo plansz z niego)

TL: Możemy zdradzić, że album ukaże się od razu w dwóch wersjach: w miękkiej okładce i w twardej z dodatkami. A niedługo potem planujemy reedycję na bogato albumu „Jeż Jerzy. Ścigany”.
Nad Jerzym pracujecie wspólnie już od 1996 roku. To ponad trzynaście lat. Nie jesteście już nieco zmęczeni tą postacią, konwencją, tym typem humoru? Czy przez ten czas nie straciliście jakieś świeżości, pasji? Czy rysowanie i pisanie Jurka nie stało się taką żmudną pańszczyzną do odrobienia?

RS: Tak naprawdę, to dłużej bo jeż narodził się w 1994 roku. Jednak Jerzy to na tyle barwna postać, że nawet po tylu latach potrafi zaskakiwać i wymyślanie nowych historii jest wciąż ciekawym wyzwaniem. Przez ten czas też wiele się nauczyliśmy. Dla mnie to były bardzo cenne lata zdobywania doświadczenia w budowaniu fabuły, konstrukcji żartu. Sama formuła komiksu i jej bohater też się w naturalny sposób zmieniała – to wszystko razem wzięte dość dobrze chroni przed rutyną, czy wypaleniem twórczym (dbanie o to, żeby do wypalenia nie doszło, to jedna z najważniejszych rzeczy, jeśli ma się ochotę zawodowo parać pisaniem – każdy ma tu chyba własne sposoby i zapewne większość chciałaby je zachować dla siebie. Ja na pewno). Nie bez znaczenia jest też to, że jesteśmy z Tomkiem przyjaciółmi – żeby wytrwać z sobą tak długo i do tego jeszcze wspólnie wychowywać jeża, trzeba się naprawdę lubić.

Wciąż pokutuje mit, że w Polsce z komiksu żyć się nie da. Jak to jest w Waszym przypadku? Kto, jak kto, ale Wy, jako twórcy regularnie publikujący w największym polskim wydawnictwie nie powinniście mieć z tym problemów, ale obaj zajmujecie się też twórczością zgoła niekomiksową. Jak to jest?

RS: Rynek komiksu w Polsce jest w tym momencie taki, że z publikacji albumowych nie sposób się utrzymać. Za to można zarabiać przyzwoite pieniądze robiąc komiksy dla prasy, o reklamie nie wspominając. Dla nas czas publikacji „Tymka i Mistrza” w „Gazecie Wyborczej”, był czasem utrzymywania się praktycznie wyłącznie z tworzenia komiksów. Teraz podstawą zarobkową dla mnie jest pisanie na potrzeby telewizji.

TL: Dla mnie głównym źródłem utrzymania są zlecenia reklamowe i wydawnicze. Komiks siłą rzeczy schodzi trochę na dalszy plan.

Opowiedzcie coś o planach na przyszłość. Jakie zobaczymy nowe, niekoniecznie jeżowe, projekty zespołu Skarżycki-Leśniak? Czy planujecie jakieś skoki w bok z innymi twórcami?

RS: Moim projektem-marzeniem są „Drzwi” – komiks, który Tomek rysuje już ponad dziesięć lat i nie może skończyć. Bardzo chciałbym doczekać wydania tego albumu. Wracając do bardziej realnych planów, to w październiku nakładem wydawnictwa Prozami ukaże się moja debiutancka powieść „Teleznowela”. Co do „skoków w bok”, to ostatnio współpracowałem z Tomkiem Piorunowskim – stworzyliśmy komiks reklamowy dla sieci Era.

TL: A mi z kolei marzy się zrobienie grubego tomiska przygód Tyczki, Pokrętka i Beczułki, bohaterów, których powołaliśmy do życia na potrzeby różnych antologii.

I na zakończenie wywiadu - jakim Tomasz jest scenarzystą, a Rafał rysownikiem?

RS: Tomek jest scenarzystą nieodkrytym. Nawet przez samego siebie.

TL: Rafał jest gorszym rysownikiem niż scenarzystą.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

#229 - Larsenowe Poniedziałki (3): Inspektor Gadżet prezentuje (4)

Przedostatni wpis Larsenowego cyklu to powrót do dawno nie widzianego u nas Inspektora Gadżeta. W wywiadzie, który ukazał się u nas dwa tygodnie temu, Erik wspominał o niekomiksowych występach Savage Dragona - między innymi o figurkach, w tym o Dragonie, który wyszedł za sprawą McFarlane Toys. I to jemu właśnie poświęcę główną część tego wpisu. Oczywiście oprócz tych rzeczy, o których wspomniał Larsen, pojawiło się też kilka innych- zabawek czy statuetek - o których kilka słów napiszę pod koniec tego wydania "Larsenowych Poniedziałków".

W grudniu 2002 roku wspomniane McFarlane Toys, z okazji dziesięciolecia Image Comics, wypuściło serię figurek "Image 10th Anniversary", zawierającą bohaterów stworzonych przez czterech (z siedmiu) założycieli wydawnictwa. Oprócz oczywiście Spawna (McFarlane), był to Ripclaw (Silvestri), Shadowhawk (Valentino) i zielonopłetwy Dragon. Zostały one zaprojektowane w oparciu o prace wymienionych artystów, tak aby były jak najbardziej podobne do swoich komiksowych pierwowzorów w najmniejszych detalach. Zresztą McFarlane Toys znane jest z tego, że ich figurki bogate są w szczegóły i z tego przedziału cenowego (około 20$ za sztukę) są zdecydowanym numerem jeden. W moim prywatnym rankingu po piętach deptała im przez długi czas Neca, ale musiała ustąpić po tym, jak w przypadku kilku figurek ot tak odpadły sobie kończyny (i nie wiem czemu, były to zawsze lewe ręce). Aha - jeszcze jedno - odwieczny problem z nazewnictwem: czy coś jest już figurką, figurą czy może jednak jeszcze zwyczajną zabawką. W przypadku firmy Todda M. określiłbym to jako figurki, ozdobniki do postawienia przy kolekcji komiksów na przykład. Są co prawda części ruchome, ale raczej nie po to, żeby robić sobie w pokoju "wojnę" z typowo zabawkowymi G.I.Joe czy herosami z serii Marvel Legends (które to spokojnie można ustawić w pozycji "na baczność"), tylko raz na jakiś czas podnieść a to rękę, a to nogę, albo "kazać" na przykład takiemu Spawnowi patrzeć w drugą stronę. Przejdźmy do Dragona.

Jako oddany fan tej postaci, nie mogłem nie skorzystać z możliwości i nie nabyć tej figurki - druga taka okazja (nie tyle samego kupna, co dostania w swe łapy innego modelu) mogła się nie powtórzyć. Nie jest to heros na miarę Spawna, któremu twórca poświęcił przeszło 30 serii z figurkami - każda po minimum cztery różne figury, co razem daje 120 różnych modeli z uniwersum Ala Simmonsa (łącznie z wariacjami w stylu Spawn Pirat, Spawn Kowboj czy Spawn Święty Mikołaj). Savage Dragon robi wrażenie. Jak u większości superbohaterskich figurek, jego pozycja wyjściowa oznacza gotowość do walki - zaciśnięte pięści, naprężone zielone muskuły i zacięty wyraz twarzy mówią wszystko. Zgodnie z komiksowym pierwowzorem Dragon jest niezwykle szeroki w barach, natomiast w biodrach cieniutki jak tyczka. Brawa dla rzeźbiarzy, ale przez to zachowanie komiksowych proporcji figurka jest niezwykle trudna do ustawienia. Trochę trudu kosztuje postawienie jej w pozycji pionowej tak aby za chwilę się nie przewróciła - nie pomaga w tym też jej lekko pochylona do przodu postawa, przez co trzeba nieco dłużej pobawić się z odpowiednim ustawieniem potężnych rąk, aby góra figurki nie przeważyła. Co prawda Dragon jest wykonany z solidnego plastiku, który raczej nie pęknie po jej przewróceniu się, ale lepiej dmuchać na zimne. Ustawienie zielonego kolosa bezpośrednio na półce czy stole graniczy niemal z cudem - na szczęście do figurki dołączona została podstawa, która nieco zmniejsza problem co chwila przewracającego się herosa z plastiku, ale nie w takim stopniu jak powinna. Ową podstawkę stanowi fragment ulicy z kawałkiem zniszczonego muru, leżącymi cegłówkami i dziwną metaliczną czaszką z wykrzywioną żuchwą oraz kawałkiem korpusu denata. I za każdym razem jak na nią patrzę, zastanawia mnie czyj to czerep, bo nie przypominam sobie postaci do której mógłby on należeć. Najwidoczniej twórcy figurki poszli po najmniejszej linii oporu i wrzucili coś takiego, zamiast np. maski Overlorda czy innego przeciwnika znanego z kart komiksu. Szkoda. Kolejną rzeczą, która mi nieco psuje radość z posiadania plastikowego Savage Dragona jest jego słaby kostium - biała koszulka, jeansy i tenisówki to nie jest jakiś znak charakterystyczny tego herosa. Owszem, przez wiele (większość nawet) numerów latał on w podobnie nijakim wdzianku, ale znacznie bardziej rozpoznawalny jest on w klasycznym policyjnym uniformie, czy od biedy w kostiumie Special Operations Strikeforce. Po raz kolejny - szkoda.

Tyle co mogę napisać o tym kawałku plastiku. Dobrze jest mieć go w swojej kolekcji, dobrze wygląda na półce z dragonowymi komiksami, ale nie uważam go za jakiś wielki artefakt, jakim jest np. figurka Hellboya z Mezco Toyz, czy Sama i Twitcha od McFarlane'a. O nich może jednak kiedy indziej.

Oprócz Savage Dragona z serii "Image 10th Anniversary", fani zielonego giganta mogli swego czasu zaopatrzyć się w kilka innych gadżetów podobnego typu - zarówno samego Dragona jak i jego przyjaciół. Światło dzienne ujrzały popiersia i statuetki, jak i normalne zabawki o których mówił Larsen we wspomnianym na początku wywiadzie. W skład serii z Playmate Toys weszły dwie wersje Zielonego - Savage Dragon i Battle Damage Dragon, do tego She-Dragon (również w dwóch odsłonach) i Barbaric. Oprócz tego Dragon pojawił się jako podobnej klasy plastikowa zabawka dwa lata temu przy okazji nowej serii "Legendary Comic Book Heroes", którą stworzył ToyBiz w jakiś czas po tym jak stracił (na rzecz Hasbro) prawa do produkcji kolejnych serii figurek "Marvel Legends". W pierwszej edycji LCBH obok Madmana, Ripclawa czy Witchblade pojawiły się dwie wersje Dragona (ponownie z fatalną białą koszulką i bez) oraz SuperPatriota (w masce i bez niej, z różnymi zestawami broni). Druga seria zabawek od ToyBiz przyniosła plastikowy debiut innej postaci z uniwersum Dragona, drugoplanowego ulubieńca wielu czytelników o imieniu Star. Kolejne już się nie ukazały. Zestawy zabawek zbierające najbardziej znanych bohaterów z wydawnictw innych niż Marvel czy DC nie były wielkim hitem i zaprzestano wydawania następnych serii. A szkoda, bowiem wraz z trzecią odsłoną miał się pojawić Vanguard, a przy kolejnych nie wykluczone było pojawienie się takich postaci jak Overlord, czy Mr. Glum. Fani tego ostatniego nie powinni być zawiedzeni, bo zamiast kawałka plastiku, mogli się zaopatrzyć w pluszową wersję kurduplowatego tyrana. Jedną z ostatnich dragonowych rzeczy, którą można postawić na półce z komiksami, jest statuetka mocno roznegliżowanej She-Dragon autorstwa przyjaciela Erika Larsena Clayburne'a Moore'a. Pojawiła się ona w dwóch wersjach - z długimi blond włosami (500 egzemplarzy) i z irokezem. Ta druga wersja jest o tyle ciekawsza, że w zestawie znajduje się również mały Mr. Glum dzierżący w dłoni God Gun (kurdupel nie jest przyczepiony do She-Dragon, przez co spokojnie można go ustawić w innym miejscu). W tej wyliczance do kompletu brakuje mi tylko SuperPatriota, którego figurka trzynaście lat temu pojawiła się w ramach szóstej serii plastikowego "Spawna".

Teraz jest już chyba komplet - o innych Dragonach nie słyszałem, bądź nie pamiętam - Inspektor Gadżet może się odmeldować.

A za tydzień zapraszam na finał poniedziałkowego cyklu, w którym obiecuję, że ani słowa nie pisnę o Dragonie. No może delikatnie.

niedziela, 23 sierpnia 2009

#228 - Trans-Atlantyk 52

Dwaj giganci obrazkowego przemysłu zza Oceanu, przedstawili swoje obszerne i dokładne zapowiedzi na listopad bieżącego roku. Na liście Marvela znajdują się między innymi anonsowany przez arcza „Amazing Spider-Man” #611, w którym dojdzie do spotkania Pajęczaka z Deadpoolem oraz premierowy numer „Black Widow: Deadly Origin”, o którym ja z kolei wspominałem jakiś czas temu. Wystartuje nowy run MAXowego wcielenia „Punishera” pisany przez Jasona Aarona i rysowany przez Steve`a Dillona, z którym fani Franka wiążą spore nadzieje, choćby dlatego, że ma pojawić się MAXowa wersja Kingpina. Dostaniemy również finał „Captain America: Reborn” oraz one-shot otwierający jesienny, marvelowy event „Assault on New Olympus”. Scenariusz – Greg Pak i Fred Van Lente, rysunki – Rodney Buchemi, występują – Hercules, Spider-Man, Ares, Wolverine, New i Mighty Avengers oraz Agents of Atlas. Za miedzą, w DC szyku zadają tytuły związane z „Najczarniejszą Nocą” – ukaże się 11 zeszytów opowiadających o walce z Czarnym Korpusem. Oprócz tego ruszy „Lobo” Scotta Iana (o nim też pisaliśmy) oraz „Absolute Green Lantern: Rebirth HC” zbierający mini-serię „Rebirth”, pierwszy numer czwartego on-goinga oraz zestaw dodatków. Wszystko to w powiększonym formacie i eleganckim slipcasie, ale zaraz… małym druczkiem dodali, że ta wypasiona edycja ukaże się dopiero w kwietniu. Ech! (j.)

Ale prawdziwym hitem listopadowych ogłoszeń jest wiadomość o restarcie „Powers”! Brian M. Bendis i Micheal Avon Oeming otwierają nowy rozdział w życiu detektywa Christiana Walkera, pracującego w wydziale zabójstw, zajmującym się morderstwami wśród istot obdarzonych tytułowymi mocami. Autorzy zarzekają się, że nowa, miesięczna seria jest doskonałą okazją dla nowych czytelników na wciągnięcie się w jeden z najlepszych tytułów kryminalno-superbohaterskich ostatnich lat. Jakby tego było mało, w tym samym miesiącu ukaże się trzecia cegiełka „Powers: The Definitive Collection vol.3”, zbierająca historie z 6 i 7 trade`a (488 stron, 30 dolców) oraz pierwszy wolumin „Powers Encykolpedii” (64 strony, tylko piątak). (j.)

Pozostając jeszcze przy listopadowych zapowiedziach - Dark Horse zaplanowało na ten miesiąc dwie rzeczy ze Zbirem w roli głównej. Pierwszą z nich jest wznowienie wydanego u nas kilka lat temu tomu zerowego o tytule "Rough Stuff", które w porównaniu z poprzednim wydaniem z 2004 roku zostało wzbogacone o sekcję ze szkicami. Oprócz tego, listopad będzie miesiącem w którym pojawi się kolejny zeszyt przygód Zbira i jego radosnej ferajny - w zapowiedziach widnieje on jako numer 33 serii, a w opisie jak wół stoi, że to one-shot. Więc nie wiem jak to do końca z tym jest. Natomiast Eric Powell chyba jeszcze do końca nie wie o czym ten komiks będzie, bo raczy czytelników fałszywym opisem z historyjką o wizycie u dentysty. Jedyne co pewne to okładka. Dobre i to. (a.)

DC Comics straci prawa do Supermana? Na razie nie, ale póki co komiksowa ikona od lat jest przedmiotem prawnych sporów „złej korporacji” Warner Bros. z rodziną Jerry`ego Siegela, współtwórcy postaci Człowieka ze Stali. To właśnie oni wyszli zwycięsko z kolejnej sądowej potyczki i wedle wyroku mają prawo do tak charakterystycznych motywów, jak origin Kal-Ela (zniszczenie planety Krypton przez Jor-Ela i Kalę i wysłanie ich dziecka w kapsule na Ziemię). W 2013 roku spadkobiercy Joe Shustera wejdą w posiadanie praw autorskich do pierwszego numeru „Action Comics” i niedawno odkrytych historii. Niektórzy zdążyli już potraktować orzeczenie sądu, jako kolejną przeszkodę na drodze kolejnego filmu z Supermanem w roli głównej. (j.)

Czarne chmury zbierają się nad Tonym Starkiem, a może raczej - zebrały się wraz z zakończeniem "Secret Invasion" i nie opuszczają go aż do dnia dzisiejszego. W uhonorowanej ostatnio Eisnerem serii "Invincible Iron Man" od dawna trwa historia "World's Most Wanted" w której scenarzysta Matt Fraction i rysownik Salvador Larocca znęcają się na zapuszkowanym herosem pozbawiając go ukochanych pieniędzy, kobiet, prestiżu a ostatecznie również i pamięci. Nie zapowiada się jednak, żeby w najbliższych numerach tortury Starka miały mu zostać jakoś wynagrodzone - do zakończenia "WMW" zostały jeszcze dwa numery (#18-19) w których to Iron Man zmierzy się w końcu z Iron Patriotem (Norman Osborn) i sądząc po okładkach i zapowiedziach nie wygląda na to, żeby miał on być stroną zwycięską. Szczególnie patrząc na zaprezentowany w ostatnich dniach cover do numeru 20-go (autorstwa Patricka Zirchera), który pewnie nie bez przyczyny nawiązuje do pewnego kadru z "Civil War: Confession". A jeśli dodać jeszcze do tego tajemniczą nazwę nowej historii, o której Matt Fraction mówi tylko tyle, że jej inicjały to T.S.D. (stawiam na połączenie słów Tony, Stark i Death) to robi się naprawdę ciekawie. Jeśli tak by się stało, to nie prędko może dojść do oczekiwanego przez fanów spotkania Tony'ego i powracającego do życia Steve'a Rogersa. (a.)

W Ameryce wszystko da się przerobić na historię z zombiakami/wampirami, czego najlepszym przykładem niech będzie zbliżający się album „Pinocchio: Vampire Slayer”, w którym zobaczymy bohatera klasycznej bajki Carlo Collodiego jako bezlitosnego pogromcę krwiopijców. Twórcy komiksu, Dusty Higgins (scenariusz) i Van Jensen (rysunki), chcą opowiedzieć ciąg dalszy historii drewnianej kukiełki, która stała się chłopcem, a z chłopca stanie się zabójcą wampirów, po tym jak te zamordują jego ojca, Gepetta. Pinokio podążający drogą zemsty wyznaczoną przez Punishera? Czemu nie. Całość ma być groteskowym połączeniem ludowej baśni i krwawego horroru pełnego akcji. (j.)

"Blackest Night" trwa w najlepsze i jak sieć długa i szeroka zbiera całkiem niezłe recenzje. Pojawienie się Czarnych Latarników wiązało się z mnóstwem tajemnic - między innymi kim są, kto ich sprowadził i czy są to jedynie bezmyślne zombie, czy może coś więcej. Wiadomym było, że za całym tym wydarzeniem stoi jeden wielki przeciwnik, nie wiadomo jednak było kto nim jest. Do czasu - i nie mam tu na myśli wyjaśnienia zagadki w fabule crossa. Od czego bowiem są twórcy - w tym przypadku posądzony o bycie geniuszem Geoff Johns - którzy na kilka miesięcy przed pojawieniem się Zła w komiksie, powiedzą kto nim jest (klikać na własną odpowiedzialność!). I z niespodzianki wyszła przysłowiowa dupa. (a.)

Nie tylko tożsamość głównego złego stojącego za „Blackest Night” została zdradzona w ostatnim czasie. W pierwszym numerze nowego on-goinga „Batgirl” Bryana Q. Millera, który popełnił kilka skryptów do „Smallville” i Lee Garbetta, zobaczyliśmy, kto kryje się za maską młodej Nietoperzycy. DC długo podgrzewało atmosferę wokół bohaterki, co i rusz publikując tajemnicze obrazki i myląc tropy. Kandydatki czytelników były trzy – dotychczasowa Bat-Dziewczyna Cassandra Cain, była Batwoman, Barbara Gordon oraz Stephanie Brown, która wcześniej gromiła zło jako Spoiler i Robin. Jak nie chcecie sobie popsuć zabawy, nie klikajcie pod ten link, który zdradza tożsamość Batgirl. (j.)

Ostatniego dnia września do sklepów trafi kolejny komiks z gościnnym udziałem Baracka Obamy, jednak tym razem nie będzie to występ w stylu "przybij żółwika prezydentowi zaraz po tym jak uratujesz jego tyłek przed niebezpieczeństwem", a coś zupełnie innego. Stworzona przez Jimmiego Robinsona postać o imieniu Bomb Queen, to dyktatorka, która twardą ręką rządzi podbitym przez siebie New Port City i nie ma w niej absolutnie nic ze szlachetnej Invisible Woman, czy innych kobiecych heroin. Na drodze cycatej bohaterki stanie właśnie Obama - który w komiksie będzie tym złym, chcącym zrobić porządek z miastem rządzonym przez tą pozbawioną skrupułów postać. Jak zapewnia Robinson, nie ma on nic przeciwko nowemu prezydentowi, sam na niego głosował i trzymał kciuki, ale w świecie w którym żyje jego bohaterka, Obama - o przepraszam - O-BOMB-ah to zło wcielone. Szósta seria przygód Bomb Queen, ma zakończyć się ogromną zmianą dla głównej postaci - i o ile w Marvelu czy DC te zapowiedzi to zwykle "kosmetyka", o tyle niezależne, autorskie projekty mają to do siebie, że zmiana rzeczywiście oznacza jakiś krok naprzód. A czy tak będzie, to napiszę jak już seria ukaże się w całości, a ja sam nadrobię wszystkie pozostałe części. (a.)

"Geek Honey of the Week"
(nie jestem pewien czy poniższa Batgirl wpadła w tarapaty, czy może sprawia jej to przyjemność)