sobota, 25 kwietnia 2009

#167 - Aldebaran

Jedną z największych bolączek komiksowego rynku w Polsce są serie, które zostały porzucone przez swoich edytorów. Ich czytelnicy wciąż oczekują na ciąg dalszy i nie mają żadnej pewności, że kiedykolwiek nastąpi. Do tej pory ofiarami tak uprawianej „polityki wydawniczej” padły tak znakomite tytuły, jak „Samotny Wilk i Szczenię”, „100 Naboi” czy do niedawna „Blacksad”, któremu drugą szansę dał Egmont.

I „Aldebaran”, po wydaniu dwóch pierwszych tomów przez wydawnictwo Siedmiogród, podzieliłby los spisanych na strat pozycji, gdyby nie Egmont właśnie. Komiks Luisa Eduarda de Oliveiry, ukrywającego się pod pseudonimem Leo, został wznowiony w jednym, zwarty woluminie, zbierającym komplet pięciu tomów i wydany w ramach nowej kolekcji „Science-Fiction”. W czasach, kiedy komiksy osiągają niebotyczne ceny, czytelników z pewnością musi cieszyć fakt, że komiks oferowany jest w bardzo przystępnej cenie, kosztem zmniejszenia formatu, ze standardowego, europejskiego A4, do trochę większego od amerykańskiego B5. Zapewniam, że ta operacja nie miała wpływu na doznania płynące z lektury.

W 2079 ludzkość opuściła gościnne kąty trzeciej planety od słońca i rozpoczęła poszukiwanie planet, nadających się do zamieszkania. Pierwszą pozaziemską kolonią został Aldebaran 4, znajdujący się w konstelacji Byka. Niedługo po przybyciu pierwszych osadników, wszelka komunikacja z Ziemią zostaje zerwana z niewyjaśnionych przyczyn. Kontaktu nigdy nie uda się powtórnie nawiązać. Mieszkańcy planety, pozbawieni wsparcia zaawansowanych technologii, są zdani tylko na siebie. Po wielu latach od tego wydarzenia, Aldebaran nawiedzają tajemnicze katastrofy pustoszące ludzkie osiedla, których nikt nie umie wytłumaczyć…

Z powyższego opisu jednoznacznie wynika, że „Aldebaran” jest komiksem fantastycznym, który można ulokować gdzieś pomiędzy poważną, hard-sf, a skonwencjonalizowanymi schematami opowieści science-fiction. Leo napisał sprawną i wciągającą opowieść przygodową o parze dwóch nastolatków wplątanych w nie lada aferę. Czytelnik będzie towarzyszył Markowi i Kim we wszystkich ich niesamowitych przejściach, od zagłady ich rodzinnej wioski, przez trudy niebezpiecznej wędrówki do Anatolii, stolicy Aldebaranu, aż do momentu, w którym tajemnica zerwania kontaktu z Ziemią i planety, na której goszczą, zostanie wyjaśniona. Mimo że komiks bazuje na stosunkowo prostych patentach fabularnych, nie pozwala czytelnikowi ani na chwilę oderwać się od opowiadanej historii. Podobnie zresztą jest z oprawą wizualną. Leo nie próbuje olśnić czytelnika wirtuozerią, ucieka się do najprostszych, często wręcz banalnych, metod. Dysponuje klasyczną, realistyczną kreską, która może wydawać się nieco toporna. Świetnie wychodzą mu surowe krajobrazy obcej i egzotycznej planety, a rzadko zdarzają się mu błędy w anatomii twarzy bohaterów.

Jeśli miałbym wskazać jakieś usterki, to zwróciłbym na dialogi, które momentami raziły mnie swoją sztucznością. Niekiedy podczas lektury miałem wrażenie, że pomimo obecności śmiałych scen erotycznych, czytam komiks przeznaczony dla nastolatków. Takie „Przygody Tomka w kosmosie”. Fabule komiksu zdarzają się też naiwne, wręcz infantylne mielizny, które jednak nie mogą zaważyć na ostatecznej, bardzo pozytywnej ocenie komiksu. Napiszę jeszcze raz – cieszę się, że Egmont reaktywował właśnie „Aldebarana” i z niejaką niecierpliwością czekam na kolejny integral Leo - „Betelgezę”, który już został zapowiedziany w ramach kolekcji „Science-fiction”.

Brak komentarzy: