środa, 1 kwietnia 2009

#152 - Illuminati

Grupa Illuminati po raz pierwszy zebrała się (jeśli trzymać się chronologii uniwersum Marvela) w one-shocie „New Avengers: Illuminati” autorstwa Briana M. Bendisa (scenariusz) i Alexa Maleeva (grafika) w maju 2006 roku. Rzeczywisty debiut miał jednak miejsce w siódmym numerze „New Avengers”, w lipcu, rok wcześniej. Zespół herosów trzymających władzę w uniwersum Marvela tak spodobał się czytelnikom, że Bendis, z Brianem Reedem („Ms.Marvel”, „Red Sonja”), jako współscenarzystą i rysownikiem Jimmym Cheungiem („Young Avengers”, „X-Force”) przygotował pięcioczęściową mini-serię, przedstawiającą ich dalsze (a raczej wcześniejsze) losy.

Premierowe zebranie najbardziej wpływowych bohaterów Marvela miało miejsce w Wakandzie, tuż po Wojnie Skrull-Kree i brało w nim udział sześć osób. Jeden z najgenialniejszych umysłów naszej planety Reed Richards, Mr. Fantastic z Fantastic Four, mistrz sztuk mistycznych doktor Stephen Strange, dysponujący niszczycielskim głosem władca Inhumans Blackagor Boltagon, założyciel Szkoły dla Młodych Talentów i zespołu X-Men profesor Charles Xavier, książę siedmiu mórz i monarcha Atlantydy Namor McKenzie oraz Tony Stark, wynalazca, miliarder i członek pierwszego składu Avengers, który wpadł na pomysł tej tajnej narady. Gościł ich urzędujący król afrykańskiego państwa, T`Challa, który jako jedyny odmówił wzięcia udziału w bardzo wątpliwym moralnie przedsięwzięciu Starka. Iron-Man nie mogąc stworzyć skutecznego, globalnego zespołu super-bohaterów chroniącego Ziemię przed zagrożeniami, zdecydował się na zebranie zakonspirowanej rady, która zaocznie podejmowałaby najważniejsze decyzje w sprawie bezpieczeństwa naszego globu.

Stan Lee i Jack Kirby stworzyli zamaskowanego mściciela, który w kolorowym stroju biega po dachach i pierze po ryjach bandytów z sąsiedztwa. Realizacją takiego modelu są między innymi Batman, Spider-Man, Superman, czy Kapitan Ameryka, a za archetypiczny wzór może im posłużyć Rorschach ze „Strażników”. Otóż Bendis miał zupełnie inny pomysł na nowoczesnego herosa, któremu może patronować Ozzymandiasz. Pracujący bardziej głową, niż mięśniami dla uczynienia świata lepszym, zza kulis manipulującego wydarzeniami. Marvelowską Grupę Trzymającą Władzę, skupiającą najpotężniejszych ziemskich bohaterów, można porównać raczej do polityków, którzy na drodze negocjacji czy perswazji próbują zapobiec powrotowi Beyondera na ziemię czy nie dopuścić, aby Rękawica Nieskończoności dostała się w niepowołane ręce. Stark i jego towarzysze działają ze szlachetnych pobudek, jednak mądrzejsi o lekturę dzieła Alana Moore`a i Dave Gibbonsa wiemy, jak podobne przedsięwzięcia mogą się skończyć.

Za oprawę graficzną w komiksie odpowiada jeden z moich ulubionych rysowników. Jimmy Cheung za nic sobie ma dominujące trendy w trykociarskim mainstreamie i w jego pracach oddaje hołd Johnowi Byrne`owi. Kreska Cheunga jest w swojej prostocie bardzo szlachetna, odwołująca się do klasycznych wzorców rysowania komiksów z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Artysta „Illuminati” nie sili się na techniczne efekciarstwa i wizualny wypas w guście Jima Lee i jego klonów, ciska po swojemu i z klasą.

Pomysł Bendisa na opowiedzenia „historii sekretnej” Marvela z ukrycia kierowanej przez masonów w trykotach przypadnie do gustu tym, którzy wiedzą, jaka relacja łączy Iron-Lada z Kangiem. Słowem, dla nie-hardkorowych fanów przygód facetów w rajtuzach, przeciętnych czytelników komiks może być zwyczajnie zbyt hermetyczny. Nie wyłapią smaczków, które Bendis poupychał w dialogach, zupełnie nie odczują wagi tego komiksu – będzie to dla nich kolejna super-bohaterska sieczka. Nie od dziś wiadomo, że komiksy głównego nurtu Marvela czy DC stają się coraz bardziej zamkniętą zabawą i nieraz trzeba sporo przygotowania, żeby móc się nim jarać w pełni i tak jest właśnie w przypadku „Illuminati”. Bez znajomości wydarzeń związanych z Wojną Domową, Sekretną Inwazją czy pewnej wiedzy o napiętych związkach między poszczególnymi członkami zespołu (Namorem i Reedem, Tonym i Strangem) nie sposób czerpać pełnej przyjemności z lektury.

1 komentarz:

Roy_v_Beck pisze...

"Stan Lee i Jack Kirby stworzyli zamaskowanego mściciela, który w kolorowym stroju biega po dachach i pierze po ryjach bandytów z sąsiedztwa. Realizacją takiego modelu są między innymi Batman, Spider-Man, Superman, czy Kapitan Ameryka, a za archetypiczny wzór może im posłużyć Rorschach ze „Strażników”."
Ktoś palił crack jak to pisał? Po pierwsze Batman powstał w 1939, więc nie może należeć do modelu stworzonego przez Stana Lee, gdyż ten swoją pierwszą pracę dopiero w 1941 opublikował, a spider-mana w 1962 dopiero stworzono. Batman oczywiście jest zamaskowanym mścicielem itp., ale z pewnością nie powstał z inspiracji komiksami Lee i Kirbiego.

No i ten tekst z Roscharch, to Moore wzorował się na normalnych superbohaterach tworząc go. Przecież "Watchmen" to końcówka lat 80-tych, wtedy gdy Batman i Spider-man byli maksymalnie wyeksploatowanymi postaciami. Widać ktoś w kinie był i chciał się popisać, ale litości, proszę. . .

A po przeczytaniu recenzji sam za bardzo nie wiem o czym jest ten komiks, dobrze że czytałem pierwszy numer Illuminati.