sobota, 28 lutego 2009

#135 - The Amazing Spider-Man: Back in Black

Parafrazując słowa Michała z poprzedniego wpisu: w uniwersum Spider-Mana dzieje się źle. Jako twarz Marvela z pierwszego rzędu u Parkera ciągle musi się coś dziać - najlepiej coś przełomowego, wielkiego i obracającego świat Pajęczarza o 180 stopni. I to co chwila! Niedługo po bardzo udanym runie Straczynskiego i Romity Jr., przyszedł czas na historię "The Other: Evolve or Die", która dała Parkerowi nowe moce pokroju noktowizji czy żądeł wysuwanych z nadgarstków. Natomiast chwilę po pajęczej ewolucji rozpoczęło się "Civil War", w której Peter najpierw przybił piątkę Iron-Manowi, następnie dostał nowy kostium oraz ujawnił całemu światu, że pod maską Spider-Mana, kryje się Peter Parker, by później przejść na drugą stronę i dołączyć do Capitana Ameryki (Boże, świeć nad jego duszą) i spółki. Historia z "Civil War" kończy się dla Parkera tragicznie - ujawniwszy swoją tożsamość, heros wystawia na łatwy cel swoich najbliższych, co skutkuje postrzeleniem May Parker przez tajemniczego snajpera (ASM#538). W tym momencie zaczyna się kolejna historia "Back in Black", która rozgrywa się w takich seriach jak "The Amazing Spider-Man", "Sensational Spider-Man" i "Friendly Neighborhood Spider-Man". Od razu powiem, że zajmę się tylko tą, która została przedstawiona w Amazingu, w którym to rozgrywa się główny wątek zemsty. W pozostałych tytułach oznaczenie "Back in Black" oznacza jedynie to, że Parker ma na sobie czarne wdzianko.

Sytuacja Petera Parkera jest nie do pozazdroszczenia - odłączając się od Iron Mana stracił wsparcie finansowe, spokojne lokum i jako taką nietykalność ze strony rządowej. Nie mówiąc już o stracie prywatności wynikającej z faktu ujawnienia się całemu światu. 'Zyskał' natomiast status poszukiwanego przestępcy i mnóstwo mniejszych lub większych problemów. Można powiedzieć, że znalazł się w ciężkiej dupie. A co złego dla Parkera, jest dobre dla czytelników, bo mają okazję przekonać się jak żartobliwy pajęczarz zareaguje na mocno ekstremalną sytuację. Za przedstawienie tego ekstremum wziął się Michael J. Straczynski i Ron Garney, który artystą z pierwszego szeregu raczej nie będzie nigdy, ale jak najbardziej można go nazwać solidnym rzemieślnikiem.


Pięcioczęściowa historia z "Amazinga" skupia się na wątku postrzelenia i ratowania cioci May oraz zemście Parkera na osobach stojących za tą tragedią. To wydarzenie, jak i poczucie klęski po "Civil War" oraz smutek po śmierci Capa sprawia, że Parker zakłada swój żałobny kostium i rusza walczyć o jako taką sprawiedliwość. I jest w tej walce bardziej bezwzględny niż do tego przywykliśmy. Żeby nie było - z jego ust nie pada też żaden zabawny komentarz, żaden żart - czarne pająki nie mają poczucia humoru. W 80% (#539-542) "Back in Black" jest solidną historia, którą czyta się nad wyraz dobrze. Posiada ona jednak błędy rzeczowe*, których przy odrobinie wysiłku można było uniknąć, ale mimo tych niedociągnięć jest jak najbardziej ok. Zdecydowanie najlepszym momentem jest konfrontacja Spider-Mana / Petera Parkera z Kingpinem, która łącznie z mową końcową, pozostaje w pamięci na długo. Pozostałe 20% to ostatni numer historii (#543), poświęcony tylko i wyłącznie ratowaniu przebywającej w śpiączce May. W najsłabszej części "Back in Black" nagle pojawia się niejaki detektyw Delint, który zaczyna węszyć w sprawie tajemniczej pacjentki szpitala, a Parker zmuszony jest złamać prawo (skrupulatnie wylicza kolejne przejawy swego zachowania - dochodzi do 9ciu nadużyć - i robi z tego taką tragedię, jakby miał co najmniej 9 trupów na swoim koncie, a nie drobne grzeszki w postaci ucieczka z miejsca przestępstwa, czy kradzież samochodu). Całość kończy się jednak w mało konkretny sposób i pozostawia dużo niedosytu.

Ostatni numer posiadał okładkę, która pozwalała sądzić, że po kilkudziesięciu latach May Parker w końcu zejdzie z tego świata i dołączy do swojego męża Bena. Nic z tego - cover ten to tylko blef, który miał podgrzać atmosferę i sprawić, że ludzie rzucą się na ten komiks jak wygłodniałe wilki. Komuś zwyczajnie zabrakło jaj, aby uśmiercić sympatyczną staruszkę i zmienić życie Parkera na zawsze. Chociaż nie - jego żywot zmieniono zaraz potem w "One More Day"! Odnoszę wrażenie, że pod koniec "Back in Black" dosyć mocno oddziaływał na tę historię Joe Quesada, który już wtedy pracował usilnie ze Straczynskim nad kolejną historią, którą wychwalał pod niebiosa i obiecywał bóg wie co. Koniec końców - "Back in Black" to jedynie miły (mimo wszystko) wstęp do "One More Day" i ciężko tę historię traktować inaczej, bo główny wątek - tragiczny stan zdrowia ciotki Parkera - nie zostaje ostatecznie rozwiązany, a jedynie przepchnięty do kolejnego rozdziału z życia Pająka.

To co zostało w mojej pamięci po tych pięciu numerach Amazinga to wspomniana świetna scena walki z Kingpinem oraz FENOMENALNA okładka do #539, która była jedną z lepszych w 2007 roku (chociaż trzeba przyznać, że większe wrażenie robi na papierze, niż na ekranie). Wygranym jest więc Ron Garney, a przegranym Straczynski, który nie potrafił postawić kropki nad 'i' (abstrahując już od domniemanej w tym 'pomocy' Quesady), przez co historia kończy się jakby w połowie.

Mimo wszystko dobrze było zobaczyć Parkera w swoim najlepszym, czarnym wdzianku, bo kolejna historia to już powrót do swoich tradycyjnych czerwono-niebieskich barw.
* z tego co wiem, sieć pająka po jakimś czasie się rozpuszcza, więc jakim cudem przyczepiony nią pod gzymsem czarny kostium utrzymał się kilka lat? Inna sprawa - May zapisana została w szpitalu pod rzekomo panieńskim nazwiskiem Fitzgerald, co jest błędem ze strony JMS, bo - jak wiadomo - jej prawdziwe nazwisko to Reilly.

wtorek, 24 lutego 2009

#134 - Inspektor Gadżet prezentuje (3): Batman - The Complete Animated Series

Dzisiaj w rolę Inspektora Gadżeta wcieli się Michał Chudoliński, często ukrywający się pod pseudonimem "Chudy" / "C.H.U.D.Y.", na którego większość z Was pewnie natknęła się podczas buszowania po internetowo-komiksowej przestrzeni - czy to na Motywie Drogi, czy podcaście B180, czy też po prostu na Forum Gildii. Panie i Panowie, dzisiaj macie okazję przypomnieć sobie czasy, kiedy jedną z lepszych rzeczy w polskiej telewizji były kolejne odcinki animowanego serialu z Batmanem w roli głównej!


W uniwersum Batmana dzieje się źle. Nawet bardzo. Nie mam zamiaru jednakże streszczać ostatnich absurdów obecnych bat-scenarzystów (konkretniej jednego). Kuba pisał już o tym jakiś czas temu i powtarzanie jego uwag byłoby rzeczą niestosowną. Napisałem zresztą do tego wpisu komentarz, w którym jasno przedstawiam swoje myśli. Niemniej takie regresy w popularnych seriach komiksowych są w pewnym sensie pozytywne. Po pierwsze potwierdzają w większości przypadków stare porzekadło, że „musi być wpierw gorzej, aby było lepiej”. Po drugie, takie okresy chałtury są idealną okazją do odświeżenia pamięci oraz przypomnienia sobie seriali i komiksów, które wciągało się raz dwa z wypiekami na twarzy.

Batman: The Animated Series” zajmuje w tej kategorii jedno z najważniejszych miejsc. O jego istnieniu dowiedziałem się na krótko po przejrzeniu pierwszego w swym życiu Tm-Semicowego Batmana (numer 8 rocznik 1994, z fenomenalną okładką Matta Wagnera) oraz zakupie pierwszej figurki Hasbro z linii „Batman: TAS”. Serial leciał wtedy na „Dwójce”, a następnie na „Polsacie”, z udziałem polskiego lektora. Jako uczeń szkoły podstawowej nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak wielki wpływ ta produkcja wywrze na moje życie.

Właściwie co tu dużo mówić… ta animacja „zniszczyła” moje dzieciństwo.

Po niej nic już nie było takie same.

Zaprowadziła mnie w świat, który do tej pory nie znałem. To była kompletnie inna forma od animacji z studia Hannah-Barbera czy wcześniejszych kreskówek Warner Bros. Największa różnica była widoczna w sposobie przedstawiania rzeczywistości. O ile wyżej wymienione wytwórnie pokazywały świat czarno-biały (ten jest dobry, tamten jest zły), to „TAS” ukazywał historie z relatywnymi wątkami i postaciami. W poszczególnych odcinkach nie mieliśmy do czynienia z moralną oczywistością. Zarówno Batman, jak i jego wrogowie i sprzymierzeńcy, byli ludźmi z krwi i kości, posiadającymi dylematy i problemy osobowościowe. Dzięki takiemu podejściu mogłem poznać animacje o zupełnie innej, nieporównywalnej jakości. Pamiętam bardzo dobrze po dziś dzień dwa odcinki z obszernej skarbnicy – „It’s never too late” i „Dreams In Darkness”. W pierwszym Batman walczy z gangsterami, a w tle uwikłana jest wzruszająca historia o odkupieniu i przebaczeniu. Drugi natomiast to bardzo niespokojny odcinek z mocną warstwą psychologiczną. Jako dziecko byłem zdziwiony, że można takie dojrzałe sceny wpleść w serial animowany. Największe wrażenie jednakże zrobiła na mnie ścieżka dźwiękowa pod batutą Shirley Walker, nacechowana empatią, mrokiem, tajemniczością, pozwalająca puścić wodzę fantazji. Posiadała wszelkie cechy świetnego, wzorcowego soundtracku. Motywy z „It’s never too late”, nasiąknięte atmosferą sycylijskiej gangsterki rodem z „Ojca Chrzestnego”, są wprost przepiękne.

Z powodu mojego zachwytu nad „TASem” miałem do siebie przez pewien czas żal, że nie skompletowałem 4 voluminów DVD zawierających epizody zarówno oryginalnej serii animowanej, jak i „The New Batman Adventures”. Na szczęście Warner Bros., pod wpływem niebotycznego sukcesu komercyjnego „Mrocznego Rycerza” Nolana, poszło po rozum do głowy i wydało jedyne w swoim rodzaju wydawnictwo kompletujące wszystkie 108 odcinków, wcześniejsze dodatki i jeden dodatkowy dysk z filmami dokumentalnymi. To wszystko wraz z książeczką zawierającą spis treści epizodów oraz rysunki i stadia postaci zostało zapakowane w gustowne, tekturowe pudełko. Tak, „The Complete Animated Series” robi niesamowite wrażenie na półce. Fani posiadający oryginalne 4 boxy nie powinni wszakże być specjalnie zasmuceni – oprócz dodatkowego, 17-stego dysku oraz wyjątkowej oprawy nie ma tam nic, czego by nie znaleźli w swojej kolekcji DVD.

„Batman: The Complete Animated Series” jest pozycją, która wybornie oddaje szacunek przedsięwzięciu zainicjowanym przez Bruce’a Timma, Paula Diniego i Erica Radomskiego. W końcu czy ktoś z nas spodziewał się wtedy, że „Batman: TAS” będzie przyczynkiem do powstania oddzielnego uniwersum DCAU, które jest o wiele bardziej spójnym i logicznym światem od swego pierwowzoru? Czy ktoś w momencie oglądania „The Heart of ice”, „I am the Night” oraz „Read My Lips” był świadom tego, jak wielki wpływ ta animacja wywrze (i wywiera nadal) na komiksowy półświatek? Że już o późniejszych serialach nie wspomnę, nawet tych Marvela (patrz X-Men: Evolution). Żaden serial (a mam tutaj na myśli „X-Men: TAS” i „Spider-Man: TAS”) nie przetrwał dość długiej próby czasu wynoszącej niemal 16 lat. A sztuką jest stworzenie animacji, którą nadal świetnie się ogląda po tak długim okresie.

Cóż mogę więcej rzec? Chyba tylko tyle, że jeżeli dane mi będzie żyć szczęśliwie u boku swych dzieci i wnucząt to z niezwykłą radością „zniszczę” ich dzieciństwo tym monumentalnym dziełem nagrodzonym dwiema statuetkami Grammy. Jest to pozycja obowiązkowa i to nie tylko dla fana Batmana, ale i dla każdego szanującego się fana komiksu. Jeżeli jest jeszcze nieotwarty egzemplarz dostępny na Amazonie to nie wahajcie się ani chwili!

P.S. Pragnę przypomnieć szczególnie fanom animowanego gacka że już niedługo DC opublikuje Hardcovera z „Mad Love” i najlepszymi komiksami z Batmanem o kwadratowej szczęce. A propo komiksów – jeżeli będziecie mieli okazję nabyć jakikolwiek zeszyt, tudzież tomik przygód z „Batman Adventures” to również nie zwlekajcie. Gwarantuje świetną zabawę, zarówno młodzianom, jak i nieco starszym.

niedziela, 22 lutego 2009

#133 - Trans-Atlantyk 26

Zanim ruszymy z cotygodniową porcją newsów, czas na rozwiązanie konkursu - zwycięzcą został Piotrek! Gratulujemy!

Dziękujemy za wszystkim za udział i Wasze plusy i minusy Kolorowych Zeszytów - o ile pozytywy mile nas łechcą, o tyle zatrzymamy się na chwilę przy negatywach:
- kwestia pierwsza - kiszenie się na blogspocie - jak na razie bloggerowy silnik nam wystarcza, chociaż nie powiem, że nie myślałem o przeniesieniu interesu na wordpressa, ale jest to melodia przyszłości i może na drugie urodziny sprawimy sobie nowe lokum. Czas pokaże.
- o komiksach polskich pisaliśmy, piszemy i pisać będziemy - jednak w porównaniu z komiksami zza wielkiej wody, będzie to tak jak do tej pory niewielka ilość wpisów im poświęconych. Co jak co, ale rodaków wspierać trzeba.
- kolejna kwestia - wielkość obrazków - tutaj możemy co nieco zmienić np. przy wpisowych winietach, ale w inne rzeczy nadal trzeba będzie klikać (grafiki do TA). Nie ma zmiłuj, trochę sportu nikomu nie zaszkodzi!
- za mało Spider-Mana? Postaram się to zmienić w niedługim czasie.
- co do nowego wyglądu - wszystkim niestety się nie dogodzi, więc mamy nadzieję, że z czasem tym którym nowa odsłona nie przypadła do gustu, zdanie się nieco zmieni.
- o mniejszych wydawnictwach również będziemy się starali częściej pisać, chociaż trzeba przyznać, że tak zdecydowana ilość Marvelowych wpisów jest wynikiem tego, że to Marvela głównie czytamy.

Tyle odnośnie konkursu, dalej już jak co niedzielę:

#1 Ze śpiączki budzi się wydawnictwo Albatross Exploding Funny Books założone przez Erica i Robina Powellów w 2002 r. Celem wydawnictwa było wypuszczanie w świat nieznanego wtedy komiksu "Goon", jednak wraz z przejściem bohatera i jego twórcy do Dark Horse i olbrzymim sukcesem "Zbira" Albatross poszedł w odstawkę i zapadł w wydawniczą śpiączkę. Zmienić ten stan rzeczy chce Eric, któremu śni się po nocach powrót do korzeni komiksu niezależnego i chęć oddania hołdu wydawnictwu, które pomogło mu wybić się na sam szczyt. Tym samym w 2009 roku czeka nas kilka nowych komiksów od taty Zbira - pierwszym z nich będzie "Chimichanga", czyli dziwaczna opowieść o małej dziewczynce z brodą, która pierwotnie napisana została kilka lat temu na potrzeby serialu animowanego, który jednak nigdy nie powstał. Sama idea i pomysł umarłyby śmiercią naturalną, gdyby nie dzieciaki Powella, które tak bardzo pokochały postaci stworzone przez swojego ojca, że ten nie miał innej możliwości niż coś z nimi zrobić. Dzięki temu, planowana na jesień nowela graficzna ma szansę trafić do szerszego grona niż Eric i jego dwóch synów. (a.)

#2 James Sturm, znany polskim czytelnikom z „Golema i Gwiazd Dawida”, jest również nauczycielem w założonym przez siebie Center for Cartoon Studies. Wraz ze swoimi byłymi studentami, Alexisem Frederick-Frostem i Andrew Arnoldem przygotowali niezwykłą pracę. „Adventures In Comics” to przygodowa opowieść dla najmłodszych o zakutym w zbroję pogromcy smoków i elfie z magicznym ołówkiem. Jest o tyle niezwykła, że wprowadza dzieciaki w podstawy komiksowego rzemiosła – w sposób przystępny pokazuje, na czym polega narracja obrazkowa nie będąc przy tym edukacyjnie napuszonym podręcznikiem. „Adventures In Comics” na rynku pojawi się w kwietniu, nakładem First Second. (J.)

#3 Powinniście kupić zbiorcze wydanie "I Kill Giants". A przynajmniej takie jest stanowisko ludzi z Image Comics, którzy uważają, że każdy człowiek na Ziemi powinien zaopatrzyć się w komiks Joe Kelly'ego i JM Kena Nijamury. Dlaczego? Bo jest tak cholernie dobry. Historia opowiada o młodej dziewczynie Barbarze Thorson, która albo wymaga pomocy psychiatry, albo rzeczywiście jest zabójcą Olbrzymów - jakkolwiek to brzmi. Siedmioczęściowa mini-seria, zostanie zebrana w jeden opasły tom i wydana w maju, więc jest jeszcze trochę czasu, żeby cała ludzkość (chociaż nawet połowa populacji zadowoli Joe Kelly'ego) uciułała 15.99$. i ruszyła do sklepów Dla jeszcze wahających się jednostek Newsarama jakiś czas temu zaprezentowała pierwszy numer w całości za darmo. (a.)

#4 Jeszcze na Comic-Conie Dark Horse zapowiedziało nowy projekt Evana Dorkina i Jill Thompson. W czteroczęściowej mini-serii „Beasts of Burden”, rozwijającej wątki z nominowanego do Nagrody Eisnera szorciaka „Stray”, poznamy dalsze losy tytułowej sfory zwierzaków. Przyznam, że historia zapowiada się dosyć dziwnie – w świecie gdzie ludzie pochłonięci są zarabianiem pieniędzy, oglądaniem telewizji i pilnowaniem swoich dzieci, tajemniczą sprawą Burden Hill musi zająć się ich domowy inwentarz. Okultystyczna zagadka przeklętej ziemi z perspektywy sympatycznych czworonogów? Tego jeszcze chyba nie grali. Ale przepięknie namalowane przykładowe kadry wyglądają naprawdę znakomicie. (J.)

#5 W pierwszym rzucie kryminalnej linii od Vertigo, o której swego czasu wspominałem, ma ukazać się aż siedem tytułów, które uderzą w sklepowe półki dopiero w czwartym kwartale 2009 roku. Oprócz ogłoszonych wcześniej „Filthy Rich” duetu Azzarello-Santos oraz „Dark Entries” Rankina i Dell’Edera, bardzo ciekawie zapowiadają się „The Bronx Kill” Petera Milligana z rysunkami Jamesa Romberge`a (o rozdartej wojną gangów dzielnicy Nowego Jorku) i „A Sickness in the Family” Denise Miny i Antonio Fuso (o tym jak dysfunkcje w rodzinie prowadzą do brutalnych przestępstw). Resztę stawki uzupełniają „Area Ten” (autorstwa Christos Gage`a i Chrisa Samnee), „Cowboys” (Gary`ego Phillipsa i Briana Hurta) i „The Chill” (Jasona Starra i Micka Burlarmity`ego). (J.)

#6 Marvel w bardzo niewybredny sposób żeruje na amerykańskiej historii, a polscy wydawcy komiksów „historycznych”, albo raczej „ipeenowskich”, mogą się sporo nauczyć od amerykańskiego giganta w kwestiach „pi-aru”. Po komiksowej „obamomanii”, która skrzętnie dokumentował arcz, z okazji dwusetnej rocznicy narodzin Abrahama Lincolna, Quesada znów chce narobić jak najwięcej szumu. W krótkim, sześciostronicowym webkomiksie Kapitan Ameryka i Spider-Man przenoszą się w czasie by spotkać legendarnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Matt Fraction pisze, Andy MacDonald rysuje. Całość dostępna tu. (J.)

#7 Pierwszego kwietnia wystartuje nowa pięcioczęściowa mini-seria imprintu Max Comics z Marvela - "Destroyer", za którą odpowiedzialni są Robert Kirkman oraz Cory Walker, duet znany ze współpracy przy "Invincible". Historia opowiada o sześćdziesięcioletnim Keenie Marlowe, który przez większą część życia walczył ze złem tego świata jako superbohater. Teraz jednak czuje, że jego czas na planecie Ziemia się kończy, więc rusza w ostatnią misję, mającą zapewnić spokój jego rodzinie i reszcie świata. Jego celem są oczywiście wszyscy podli nicponie, którzy mają czelność stać po złej stronie i wyrządzać krzywdę ludzkości. Seria będzie naszpikowana przemocą, co można chociażby zobaczyć na niedawno wypuszczonym teaserze, w których to ostatnio lubuje się Pan Kirkman. (a.)

#8 Pozostając jeszcze przy Kirkmanowych zajawkach - w ostatnich dniach został zaprezentowany kolejny teaser do serii "Invincible", która od dawna znajduje się na mojej liście zakupów. Historia "Conquest", która nastąpi po jedno numerowym crossoverze "Invincible War" (#60) zapowiada się dosyć nieciekawie dla głównego bohatera serii, co możemy zobaczyć na teaserze pierwszym i drugim. Na trzecim natomiast widać, że będzie to również dosyć brutalna konfrontacja. Jednak grafika zaprezentowana przy okazji trzeciej zajawki, nie jest kompletna. Jej całość (będącą okładką do #63 serii) pokazał u siebie Ryan Ottley i jak można się spodziewać, cenzorzy nie przepuszczą takiej okazji do interwencji. Boli! (a.)

piątek, 20 lutego 2009

#132 - Inspektor Gadżet prezentuje (2): Marvel Kolekcja

Pojawienie się na naszym rynku figurek z serii Marvel Figurine Collection (na nasze Marvel Kolekcja) to historia sprzed przeszło miesiąca, o której - z braku innych tematów - sporo się dyskutowało czy to na forum gildii czy pod poświęconym figurkom wpisem na Motywie. Później jednak przyszedł słynny wywiad z artystą Kopciem, kontrowersje z cenami stoisk na wuesce czy też nie komiksowość mangi i temat kilkucentymetrowych ołowianych herosów przepadł. I w tym miejscu, tu i teraz, Inspektor Gadżet zdmuchuje świeży kurz ze Spider-Mana i Logana i stawia naprzeciwko nim sześcioramiennego Doktora Cocktopussa.

Ale zanim o trzecim numerze magazynu, kilka słów odnośnie samej idei. Z MFC spotkałem się po raz pierwszy jakieś trzy lata temu przy okazji buszowania po zagranicznych forach poświęconych zabawkom / figurkom / statuetkom z komiksowymi postaciami. Były to kiedy to na słowa "Marvel Legends" ręce mi drżały, dostawałem radosnych konwulsji i niemalże mdlałem. I gdzieś tam właśnie trafiłem na temat poświęcony miniaturom herosów, który nie specjalnie mnie poruszył, acz sama kolekcja zapadła mi w pamięć. Jakiś czas później figurki trafiły do Multiversum i tam na spróbowanie nabyłem Kapitana Amerykę i Dr. Zagładę. Wrażenia ogólnie pozytywne, ale nie mogłem się przemóc, żeby z duetu zrobiło się trio, kwartet i tak dalej. Głównym tego powodem była cena - za te niecałe 4 dyszki (teraz są jest to już ponad) można było w końcu nabyć parę zeszytów czy jakieś TP. Aż przyszedł 21 stycznia, do kiosków trafił pierwszy numer z ikoną Marvela - Człowiekiem Pająkiem, a Cap i Doom dostali nowego towarzysza.

Pierwsze dwa numery - jak to zwykle bywa w przypadku tego typu kolekcji - oferowane były w promocyjnej cenie: magazyn z Parkerem za 9.99zł, natomiast z Rosomakiem o dyszkę więcej. Przy trzeciej odsłonie kolekcji cena skacze do 24.99zł i na takim pułapie ma się już utrzymać do końca, który nastąpi bardzo szybko jak przepowiadają co poniektórzy. Czy mają rację? Ciężko powiedzieć, nie znając wyników sprzedaży pierwszych dwóch części. Śmiało jednak można stwierdzić, że zdecydowanie lepszym wyznacznikiem będzie numer, który dopiero co zagościł w kioskach - cena wyższa niż w przypadku dwóch poprzednich i, co może ważniejsze, postać Doctora Octopusa, która nie jest tak popularna jak Ścianołaz czy Logan.

Nieco dziwić może design samej postaci, który jest uwspółcześnioną wersją Octaviusa, wzorowaną na filmowym odpowiedniku czy też czerpiącą z Ramosowego złoczyńcy z "Sensational Spider-Man". Nie żeby mi to przeszkadzało, acz wersja z pulchnym kurduplem i grzywką na grzybka, czyli klasyczna, bardziej nawiązywałaby do samej nazwy kolekcji (angielskiej w sensie). Wykonanie jest podobnej klasy jak w przypadku dwóch poprzednich figurek, chociaż tutaj, przy większej ilości szczegółów jest parę wpadek (przynajmniej w moim egzemplarzu) - słaby odlew 'chwytaków' przy mechanicznych ramionach i ich łączenie przy płaszczu Doktora. Poza tym - ok. Kwestia kolorów bez zmian - poprawnie, acz bez rewelacji. Zresztą, czego można się spodziewać kupując towar typowo masowy, rzucony do kiosków, za 24.99zł? Narzekającym wielbicielom fajerwerków polecam Diamond Select Toys - jest porządnie, z klasą i za odpowiednią cenę. Oczywiście w wersjach limitowanych.

Każdej figurce towarzyszy 20 stronicowy magazyn poświęcony danej postaci, prezentujący jej historię, wrogów, najważniejsze komiksowe momenty i inne ciekawostki. Do tłumaczenia tego wszystkiego wzięto najwyraźniej osobę, która z kadrami i dymkami ma niewiele wspólnego, przez co przekłada to bez wyczucia i często popełnia błędy. Moim ulubionym jest przetłumaczenie nazwy własnej Cyclops w numerze z Loganem: "Gdy Cyklopy zdecydowały (...). Oprócz tego zdarzają się błędy typu "poznaj jednego z najgorszych wrogów Spider-Mana" (o Octopusie), który to tekst rozumiem w ten sposób, że Octavius to zwyczajnie miękka faja i tyle. Dla innych może to brzmieć jak najbardziej właściwie, więc tak tylko nadmieniam. Pomyłki w nazwiskach twórców pomijam, bo nie są już tak zabawne. I też specjalnie nie narzekam na te błędy, bo przypomina mi to czasy początków TM Semica, kiedy i tam występowały podobne błędy rzeczowe, przy nazwach własnych (Hulka przetłumaczono chyba jako Hulkstera jeśli dobrze pamiętam?) itp, czyli jeszcze przed erą Arka Wróblewskiego. Jakby nie patrzeć, nadaje to pewnego kolorytu całości, chociaż dla świeżego czytelnika może być dużą wadą. Do plusów zaliczyłbym tłumaczenia w dymkach prezentowanych kadrów, podpisy pod rysunkami czy reprinty klasycznych okładek na środkowych dwóch stronach.

Wraz z informacją o pojawieniu się figurek Marvela na rynku, pojawiły się prognozy odnośnie tego kiedy cała inicjatywa upadnie. Na stronie kolekcji prezentowanych jest 15 figurek, co wydaje się ilością dosyć rozsądną jak na początek i jako takie rozeznanie rynku i zapotrzebowania na tego typu produkt. Gdzieś było bodajże info o tym, że całość planowana jest dla 50-ciu bohaterów Marvela, ale jak sądzę tylko w wypadku sukcesu tego pierwszego rzutu będziemy mieli okazję ustawić na półce te pół setki figurek. O ile na początku są to postaci z pierwszego rzędu, to nie wiem jak będzie w przyszłości kiedy pojawiają się słabo znani u nas herosi pokroju Ultrona, Iron Fista czy Medusy (przykłady wzięte z pierwszy 50-ciu figurek MFC). W każdym razie trzymam kciuki za powodzenie całej akcji figurkowej. Z prezentowanych na stronie producenta postaci odpuszczę sobie Capa i Dooma (kupujcie, bo to świetnie wykonana masywna figura! Dobrze w łapie leży.), których już mam, czy też Blade'a, który mnie zwyczajnie nie interesuje.

Oprócz The Classic Marvel Figurine Collection, od jakiegoś czasu Eaglemoss wydaje również DC Comics Super Hero Collection i co ciekawe figurki te były również i u nas w Polsce. W drugiej połowie ubiegłego roku ukazało się podobno pięc numerów (Batman, Superman, Flash, Joker i nie wiem kto jeszcze; na allegro można wyhaczyć pierwsze trzy), które dostępne były głównie we wschodniej Polsce. Jednak było to tylko sondowanie czy cała inicjatywa ma szansę powodzenia i przeznaczenia do dystrybucji ogólnopolskiej. Co nam pozostaje to cieszyć się na razie z małych figurek Marvela.

Mimo, że to dla dzieci i niedorozwojów.

poniedziałek, 16 lutego 2009

#131 - Warren Ellis kills the Marvel Universe

Jednym z bohaterów zbliżających się (uwaga! słaby żart!) Warszawskich Stoisk Komiksowych ma być Kurt Busiek - twórca mający na swoim koncie takie serie jak "Astro City", "Conan", "Thunderbolts" czy "Avengers". Jednak wydaje mi się, że najbardziej kojarzony jest on z czteroczęściową serią "Marvels", która na wspomnianym WSK ma mieć swoją polską premierę. Patrząc jednak na dokonania Muchy na naszym rynku, ciężko przewidzieć czy komiks rzeczywiście będzie dostępny za te kilka tygodni, czy nie. Nawet jeśli jednak wyjdzie później, to zawsze można zaopatrzyć się w "Arrowsmith" i dać do podpisu (spryciarze z tych Duńczyków!).

Swój egzemplarz "Marvelsów" mam od około dwóch lat, ale nadal do końca ich nie przeczytałem. Zabierałem się za tę, jakby nie patrzeć, legendę nie raz, nie dwa, ale nie dałem rady. Główna postać, dziennikarz Phil Sheldon, w żaden sposób nie przyciąga uwagi, a jego losy są mi zwyczajnie obojętne. Możliwość spojrzenia na takie wydarzenia jak pojawienie się mutantów, powstanie Avengers czy najazd Galactusa oczami zwykłego mieszkańca NY jest kusząca, ale na dłuższą metę również i nużąca. Komiks ten osiągnął swój status chyba głównie dzięki fotorealistycznym malunkom Alexa Rossa, bo nie sądzę, żeby historia (owszem, pomysł ciekawy, acz niewykorzystany) aż tak bardzo przyciągała.

W rok po wydaniu "Marelsów" House of Ideas wypuściło historię opierającą się na podobnym założeniu, która jednak nie zdobyła większego rozgłosu i została na dłuższy czas zapomniana. Odpowiedzialny za nią był dopiero co wkraczający na salony Warren Ellis, twórca późniejszych "Authority" czy "Transmetropolitana". W jego dwuczęściowej historii o tytule "Ruins", będącej hardkorową odpowiedzią na Busiekowych "Marvelsów", rzeczy mają się zupełnie inaczej, niż w kolorowej opowieści o superbohaterach w Nowym Jorku.
Bohaterem i narratorem historii ponownie jest dziennikarzyna Phil Sheldon, który zrezygnował z pracy dla Daily Bugle i postanowił zjechać pół Stanów by zebrać informację do swojej książki traktującej o wszelkich tajemniczych zjawiskach, które stały się chlebem codziennym Ameryki w czasach w których on żyje. Tak więc podróżujemy wraz z nim przez Californię, Nevadę, Waszyngton, Texas czy Nowy Jork i spotykamy dobrze znane postaci z uniwersum Marvela, lecz w nieco mroczniejszych wersjach. Trzeba przyznać, że w "Ruins" Ellis zabił i zgwałcił (kolejność dowolna) klimat z Busiekowych "Marvelsów", w których niby to jakieś problemy były, zagrożenie z kosmosu nadchodziło, ale jasne było, że nadejdą herosi w obcisło-lśniących kostiumach i uratują świat z uśmiechem na ustach. Jeśli jakiś uśmiech wystąpił w przypadku "Ruins" to u Ellisa, kiedy wpadał na kolejny pomysł wymyślej śmierci, czy też deformacji bohaterów. I trzeba przyznać, że poradził sobie z tym wyśmienicie. "Co może pójść źle, pójdzie źle" mówi Sheldon, cytując jedno z Praw Murphyego. Młody Matt Murdock co prawda ratuje przechodnia spod kół cysterny, ale sam skażony chemikaliami nie zyskuje nadnaturalnych możliwości, tylko po prostu ginie. Bruce Banner również i w świecie Ellisa pomaga Rickowi Jonesowi, lecz sam przypłaca to wystawieniem na promieniowanie gamma. Tyle tylko, że tutaj Hulk to nie olbrzym o wielkich muskułach, a ogromny nowotwór. Mutanci również i w tym świecie są prześladowani, jednak tutaj kończy się to dla nich zamknięciem w więzieniu prowadzonym przez sadystycznego strażnika o nazwisku Fisk. Można by tak długo wymieniać - na 60 stronach Warren Ellis przedstawił smutne losy większości bohaterów z pierwszej ligi Marvela, plus dla uważniejszych czytelników (czy też znających trochę bardziej uniwersum Pająka i reszty) kilka razy mrugnął okiem co do mniej znanych herosów.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to odpowiedzialnych za nią jest trójka artystów - małżeństwo Cliff i Terese Nielsen oraz Chris Moeller. Tak samo jak w przypadku "Marvels" mamy tu do czynienia z malunkami, tyle tylko, że w przeciwieństwie do wymuskanych obrazów Rossa jest brudno, zgniło i śmierdząco, co jak ulał pasuje do charakteru opowiastki. Nie wiem tylko jaki był powód tego, że połowę drugiego numeru stworzył odbiegający mocno stylem Chris Moeller (twórczość podobna do tego co prezentuje Tommy Lee Edwards), którego prace idą w stronę typowo komiksową i nieco psują efekt całości.

Warren Ellis nie sprawił, że w jakikolwiek sposób polubiłem Phila Sheldona - tak samo jak w przypadku jego Busiekowego odpowiednika, jest on postacią niezwykle płaską, której losy są czytelnikowi w zasadzie obojętne. Ma on na celu jedynie poprowadzić czytelnika od punktu A do punktu B i pokazać te wszelkie obrzydliwości i wynaturzenia, które przyszły autorowi go głowy. Zresztą nie sądzę, żeby zamiar Ellisa był inny, jak pokazanie właśnie swoich sadystycznych wizji Marvel świata. Długość historii wydaje się odpowiednia - 60 stron ani nie nuży, ani nie męczy. Gdyby dodać np. jeszcze jedną część mogłoby być zupełnie inaczej, ale Ellis wyczuł co i jak i zakończył we właściwym momencie.

Dla fanów elseworldów "Ruins" jest raczej pozycją obowiązkową. Historia ta została zresztą niedawno uznana przez Wizard (wiem, wiem, żaden to prestiż) za jedną z sześciu mało znanych opowieści komiksowych (oczywiście należących do mainstreamu), które powinny znaleźć się na półce u każdego fana. Więc jeśli czujecie się prawdziwymi fanami (cokolwiek to znaczy - Wizard niestety nie sprecyzował) to polecam. W styczniu Marvel odświeżył historię napisaną przez Ellisa i wydał obie jej części w jednym, grubszym zeszycie za 4.99$, co jest jak najbardziej uczciwą ceną.

niedziela, 15 lutego 2009

#130 - Trans-Atlantyk: New York Comic Con Special (część 2)

Dzisiaj kolejna część wieści z ubiegłotygodniowego New York Comic Con. Na początek informacje z lubianego i cenionego Vertigo, następnie ogólnie o DC i na koniec kilka informacji o innych wydawnictwach. Za tydzień wraca normalny Trans-Atlantyk, chociaż może z pewnymi zmianami. Ale póki co - Vertigo na NYCC:

#1 Nie od dziś wiadomo, że Vertigo wydaniami zbiorczymi stoi i z reguły zeszyty poszczególnych serii tego wydawnictwa sprzedają się gorzej, nawet jeśli kosztują tylko jednego dolara. Obok informacji dotyczących najlepszych obecnie seriali („Fables”, „DMZ”, „Scalped”, „Northlanders”, „100 Bullets” czy „Hellblazer”) znalazły się również zapowiedzi komiksów, które ukażą się od razu w formie trejdów. W jednym z poprzednich Trans-Atlantyków wspominałem już o nowym komiksie autorstwa Jeffa Lemire`a „The Nobody”, oprócz tego tytułu Vertigo ogłosiło kolejne: „How to Understand Israel in 60 Days or Less” Sary Glidden, „Cuba: One Story” Inverny Lockpez (scenariusz) i Deana Haspiela (rysunki) i „Luna Park” Kevina Bakera (scenariusz) Danijela Zezelja (rysunki). (J.)

#2 Pierwszym, nowym on-goingiem, który został ogłoszony na spotkaniu z Vertigo była nowa seria zespołu twórczego znanego z „Lucyfera”, Mike Carey'a („X-men”, „Crossing Midnight”) i Petera Grossa, która rusza w maju tego roku. „The Unwritten” zapowiada się na całkiem interesującą opowieść, trzymająca się jednak ściśle vertigowych kanonów. Kiedy był chłopcem, jego życie stało się inspirację dla jego ojca, który napisał bestsellerowi książkę. Teraz, gdy jest już dorosłym mężczyzną, Tommy`ego nachodzą wątpliwości czy aby istnieje naprawdę, czy nie jest jedynie fikcyjnym literackim bohaterem i czy jego życie nie jest elementem wyrafinowanej kampanii marketingowej związanej z kolejną książką. (J.)

#3 Nowym scenarzystą „Hellblazera” zostanie Peter Milligan, jedyny z brytyjskich twórców związanych z Vertigo, który przygód Constantine`a jeszcze nie pisał. W życiu aroganckiego maga ma pojawić się kobieta, która może okazać się tą jedyną. Milligan startuje również z nową powieścią graficzną, zatytułowaną „Greek Street” opowiadającą jedną z tych straszliwych, antycznych historii w mrocznej i brudnej scenografii najgorszych dzielnic Londynu. Zapowiada się antyczna tragedia w współczesnym kostiumie. (J.)

#4 Vertigo executive director Karen Beger zapowiedziała kolejne reedycje najbardziej zasłużonych tytułów. Na pierwszy ogień idzie „Preacher” w ekskluzywnej, twardo-okładkowej edycji. W wersji absolute ukaże się „Death”, w której znajdą się prawie wszystkie opowieści z siostrą Morfeusza w roli głównej. „Absolute V for Vendetta” będzie miało ponad 100 stron różnej maści dodatków i pojawi się na rynku pod koniec roku. (J.)

#1 Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w 2009 królem super-bohaterskiego mainstreamu będzie nikt inny, jak Geoff Johns. Oprócz niecierpliwie wyczekiwanego crossovera „Blackest Night”, przywrócenia Barry`ego Allena na kartach „Flash: Rebirth”, regularnej pracy w „Green Lanternie” i przedstawienia kanonicznego originu Człowieka ze Stali w „Superman: Secret Origin”, Johns zajmie się również „Adventure Comics”, komiksową serią, która dobiła do 503 numerów od 1935 do 1983 roku. Ukazał się już numer zerowy, który jest częścią „Origins & Omens”. (J.)

#2 Johnsowi konkurencję w DC będzie robił Greg Rucka („Whiteout”, „52”), który równocześnie będzie przygotowywał scenariusze do dwóch, najsłynniejszych chyba serii komiksowych – „Action Comics” (o czym było już wiadomo od jakiegoś czasu) i „Detective Comics” (o czym dowiedzieliśmy się dopiero teraz). A żeby było jeszcze ciekawiej, Greg nie będzie pisał ani Supermana, ani Batmana, bo centralną postacią „DC” będzie Batwoman. Liczę, że mroczne klimaty Gotham, które sprawdziły się w choćby „Gotham Central” i tym razem również będzie nieźle. Zapowiedziano co najmniej 12 zeszytów. Za rysunki będzie odpowiadał J.H. Williams III. (J.)

#3 Kolejnego wznowienia doczeka się „Doom Patrol” - bardzo hardkorowa odpowiedz DC na mutantów Marvela, najbardziej znana w wykonaniu Granta Morrisona. Najnowszym wcieleniem „najdziwniejszych bohaterów świata” zajmą się Keith Giffen („Lobo”, „Justice League International”) i Matthew Clark. (J.)

#4 O ile Marvel mocno inwestuje w filmy, o tyle DC zdaje się bardziej zwraca uwagę na gry. Po "Mortal Kombat vs DC Universe", przyjdzie pora na "DC Universe Online". Respekt wzbudzają już same nazwiska obecne przy produkcji - Jim Lee jest dyrektorem kreatywnym, natomiast przy scenariuszu pomaga wspomniany powyżej Geoff Johns. Lokacje będą tymi samymi, które czytelnicy DC znają z kart komiksów czy też filmów animowanych i jak podkreślają twórcy, to będzie pierwsza taka okazja by wejść do świata Batmana i Supermana i zmierzyć się z ich przeciwnikami. A jeśli kogoś ciągnie bardziej do ciemnej strony mocy, to będzie mógł spróbować swoich sił w walce z bohaterami DC. Dodatkowym atrybutem będzie możliwość ulepszania swoich wybrańców, poprzez dodawanie nowych elementów do stroju, wyposażenia i innych pierdół, którymi prawdziwe nerdy będą podniecać się na forach przez długie miesiące. Ciekaw jestem czy będzie możliwość wydłużenia "uszu" Batmanowi, bądź też podkręcenia loczka Clarkowi K. (a.)

#1 W tym roku Marvel obchodzi 70-lecie działalności, natomiast siedem razy młodsze jest IDW Publishing. Dziesięcioletnie wydawnictwo uczci swoje urodziny w maju i czerwcu między innymi albumem zbierającym okładki wszystkich komiksów wydanych przez wszystkie lata działalności czy też specjalnym komiksem, w którym przedstawione zostaną krótkie historie z takich serii jak "Fallen Angel", "Wormwood" czy "Zombie vs Robots vs Popbot". Ponadto Chris Ryall ujawnił, że w marcu startuje kolejna część serii tworzonej przez niego do spółki z Ashleyem Woodem, która tym razem będzie nosić nazwę "Zombie vs Robots: Aventure". Na każdy numer będą się składać 3 krótkie opowiastki - jedna śmieszna, jedna ponura i jedna będąca miksem dwóch poprzednich. Wooda nigdy za wiele. Z rzeczy wartych odnotowania (a sporo tego było na panelu IDW) - w październiku zostanie zebrana w jedną całość i wydana seria Chrisa Eliopoulisa "Desperate Times", która dawno temu pojawiała się na ostatnich stronach "Savage Dragona". (a.)

#2 Dark Horse i garść informacji ze świata Hellboya: trwająca obecnie mini-seria "The Wild Hunt" (Mignola / Fegredo) będzie pauzować przez cztery miesiące. Czwarty numer historii z Hellboyem w roli głównej ukaże się w marcu, natomiast kolejny w lipcu. Fanów B.P.R.D. natomiast, czeka ponowna podroż do przeszłości - tym razem do roku 1947 i walki z wampirzą epidemią w Europie. Za oprawę graficzną będzie odpowiedzialny duet Bá / Moon. Zapowiedziano też kolejne mini z Lobsterem Johnsonem - "The Burning Hand" ma szansę trafić na sklepowe półki jeszcze w tym roku. Niestety ani jedno słowo nie padło odnośnie powrotu Mignoli do rysowania przygód Hellboya - czy to w jakiejś mini serii, czy chociażby w one-shocie (jak to ostatnio było w przypadku "The Chapel of Moloch"). Jedyna graficzna nowość twórcy Czerwonego to okładka do zbiorczego wydania "Solomon Kane: The Castle of the Devil". (a.)

#3 Trochę szybkich informacji z wydawnictwa Wildstorm: ósmy numer kolejnej serii "WildCats" skupiać się będzie na Ladytron i cytując słowa odpowiedzialnego za grafikę Pana Woodsa będzie to historia "w stylu Mad Maxa z żeńskim cyborgiem w roli głównej". Natomiast do"Authority", której członkowie czynią wszelkie starania by odbudować świat w którym mieszkają, powróci problem z przeszłości w postaci azjatyckiego przeciwnika Kaizena Gomorry, znanego z pierwszych numerów serii tworzonej wtedy przez Warrena Ellisa (i wydanej u nas przez Manzoku). (a.)

#4 Image Comics: Rob Liefeld wraca do rysowania przygód stworzonej przez siebie supergrupy "Youngblood". Na początek, swoją obecność zaznaczy sześciostronicowym występem w ósmym numerze serii, by w kolejnym zająć się już całością zeszytu. W obydwu tych numerach wystąpi prezydent Obama, który da zielone światło nowemu składowi grupy. Oprócz tego spod ręki znienawidzonego przez wielu artysty, wyjdzie majowy one-shot "Armageddon Now: Jada". Niewiele nowych informacji pojawiło się odnośnie pierwszego w historii wydawnictwa crossovera z prawdziwego zdarzenia, noszącego nazwę "Image United" - Jim Valentino jedynie wspomniał jak ciężki jest proces powstawania każdej strony (sześciu artystów mieszkających w trzech różnych stanach może być problemem), a Liefeld napomknął, że trwają podchody do tego, żeby również i Jim Lee wziął udział w projekcie i tym samym obecni byliby przy nim wszyscy założyciele Image Comics. A kiedy siódemka się zjednoczy... (a.)

sobota, 14 lutego 2009

#129 - Trans-Atlantyk: New York Comic Con Special (część 1)

Ostatni tydzień w świecie komiksowym został zdominowany przez wszelkiego rodzaju informacje napływającego z Nowego Jorku w którym odbył się czwarty New York Comic Con. Wydawcy jak zawsze zaprezentowali mnóstwo grafik, zachwalali swoje tytuły i prezentowali nowe serie komiksowe. Prym w tym wszystkim wiódł Marvel, który co jak co, ale potrafi zrobić zamieszanie wokół siebie - spece od marketingu pracują. Informacji było aż nadto, ale wybraliśmy naszym zdaniem te najciekawsze. Dzisiaj specjalne wydanie TA poświęcone jest w całości informacjom z House of Ideas, natomiast jutro zaprezentujemy wieści z innych wydawnictw.

#1 Jednym z najciekawszych punktów obchodów 70-lecia Marvela może stać się najnowsza praca Eda Brubakera i Steve`a Eptinga. Na łamach „The Marvels Project” poznamy, jak sam scenarzysta mówi „w zasadzie cały origin uniwersum Marvela”. Brzmi to trochę niewyraźnie, ale to jednak Bru i komu, jak komu, ale jemu mogę dać kredyt zaufania. Jego komiks będzie opowiadał o wydarzeniach jeszcze sprzed Złotej Ery, prawdopodobnie wybuch Drugiej Wojny Światowej przypadnie na zakończenie mini-serii. Cofniemy się aż do czasów Wielkiego Kryzysu i poznamy przeszłość Steve`a Rogersa, pierwszego Human Torcha, jego kumpla Toro i księcia Atlantydy, Namora, czyli pierwszych herosów Timely Comics. (J.)

#2 Po odejściu Marka Millara i Bryana Hitcha stery w „Fantastic Four” przejmą Jonathan Hickman („Secret Warriors”), który właśnie podpisał kontrakt na wyłączność z Marvelem i Dale Eaglesham („JSA”, „Punisher: Year One”). Przyznam, że byłem zdziwiony, że Quesada i Brevoort oddali jeden z flagowych tytułów komuś tak zielonemu w branży. Hickman zdążył ogłosić, że w tytule, który będzie ozdobiony czarną winietą „Dark Reign”, zajdą spore zmiany. Scenarzyście bardzo podobał się pomysł Warrena Ellisa (autora „Ultimate Fantastic Four”) na Pierwszą Rodzinę i chce uczynić ich przygody bardziej „naukowymi”. Cokolwiek miałoby to znaczyć. (J.)

#3 Kiedy dwa lata temu na światło dzienne wyszedł ostatni numer "World War Hulk", a wraz z nim informacja o tym, że gdzieś tam w kosmosie pałęta się syn Hulka, oczywistą oczywistością było to, że synalek kiedyś zagości na ziemi. I tak też się stanie w 2009 roku. Wszystko rozpocznie się wraz z majowym one-shotem "Planet Skaar Prologue", a następnie przeniesie się do regularnej serii Hulka Jr "Skaar: Son of Hulk". Od 11 numeru odpowiedzialny za to wydarzenie Greg Pak, będzie współpracował z nowym rysownikiem serii Ronem Limem (znanym głównie ze stron "Silver Surfera"). Do spotkania Skaara z tatą ma dojść bardzo szybko, a jak podkreśla sam scenarzysta, grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie skonfrontować Hulka Jr. z koszmarkiem made by Loeb, czyli czerwonym Hulkiem, zwanym pieszczotliwie Rulkiem. Smash x3? (J.)

#4 Z innych wieści z obozu Domu Pomysłów warto jeszcze wspomnieć o nowej serii „Alias” Briana M. Bendisa, kolejnym tytule z imprintu noir, którego bohaterem będzie sam Frank „The Punisher” Castle ze scenariuszem Franka Tieriego („Wolverine”, „Iron-Man”) oraz pozycji dla trochę młodszego czytelnika, czyli „Lockjaw & the Pet Avengers”, którego bohaterami będą zwierzaki Marvela. Wystąpią między innymi żabo-Thor, kot Speedballa czy orzeł Redwing. Dla mnie fajną wiadomością, jest to, że Warren Ellis i Stuart Immomen nie wykluczają kolejnej serii „Nextwave”. (J.)

Niewiele czasu redaktorzy i artyści pracujący przy x-tytułach poświęcili najbardziej reprezentatywnym seriom („X-Men: Legacy”, „Uncanny X-Men”, „X-Force”) i najważniejszym wydarzeniem (trylogia Mesjasza, ostatnie wydarzenia w San Francisco), co może być dowodem, że w sumie nic ciekawego w tych seriach się nie dzieje.

#1 Wraz z ostatnim numerem historii „Old Man Logan” zapowiadają się rewolucyjne zmiany u naszego ulubionego Rosomaka. Run Marka Millara i Steve‘a McNivena dobiegnie swojego wybuchowego końca w wydaniu specjalnym „Old Man Logan Giant Sized Special”, a ostatnie przygody Logana w numerach 73-74 stworzy zespół gwiazd złożony z Daniela Way`a, Jasona Aarona, Adama Kuberta i Tommy`ego Lee Edwardsa. Od numeru 75 seria zostanie przemianowana na „Dark Wolverine” i główne skrzypce będzie grał niesforny syn Wolverine`a – Daken. Tak, Marvel daje swojemu najpopularniejszemu mutantowi trochę urlopu. Tak, dla tych którzy nie wiedzieli – Logan ma syna, który jest tylko odrobinę mniej żenująca wpadką scenarzystów, od syna Batmana. Daniel Way („Wolverine: Origins”, „Deadpool”) i Marjorie Liu („NYX: No Way Home”) piszą, a Giuseppe Camuncoli („X-Infernus”) rysuje. (J.)

#2 Wrócę jeszcze do Millarowego "Old Man Logan" - główną przyczyną tego, że historia zakończy się w specialu, a nie 73 numerze serii (jak to pierwotnie planowano) jest to, że Mark Millar odkładając pisanie ostatniej części historii nie spodziewał się, że finałowa bitwa będzie wymagała więcej miejsca niż standardowe 22 strony. Do końca OML zostały 3 numery i, jak mówi szkocki scenarzysta, szokująca część piąta, to nic w porównaniu z tym co czeka czytelników w części szóstej. Natomiast przedostatnia odsłona ma się zakończyć najlepszym w całej serii cliffhangerem, który poprowadzi prosto do ostatecznej bitwy. Koniec "Old Man Logan" nie będzie jednak oznaczał końca przygody z post apokaliptycznym uniwersum osadzonym gdzieś w przyszłości. Millar dostał już kilka próśb od innych twórców o możliwość zmierzenia się przez nich ze światem, który on wykreował, jednak za każdym razem jego odpowiedź była negatywna. Powodem tego jest chęć ponownego zmierzenia się z post apokaliptycznym światem przez Millara i McNivena oraz strach przed tym, że inni twórcy mogliby zwyczajnie zepsuć to uniwersum. Jak mówi Millar "jeśli ktokolwiek ma to spieprzyć, to będę to ja". (a.)

#3 Marvel daje kolejne szanse i serie Chrisowi Claremontowi, który przez szesnaście lat pisał jedne z najlepszych historii z mutantami w roli głównej, a obecnie jest jednym z najczęściej wyszydzanych przez fanów scenarzystów. I nie bez powodu, bo jego ostatnie prace w „New Excalibur” czy „New Exiles” to straszna słabizna. „GeNext United” będzie kontynuacją autorskiej serii, jednej z wielu, które zajmuje się przyszłością mutantów. Natomiast w „X-Men Forever” Claremont podejmie wątki z kultowej drugiej serii „X-Menów” z rysunkami Jima Lee i będzie opowiadał alternatywną historię mutantów. Grafiką w „XF” zajmie się Tom Grummett („Adventures of Superman”, „New Thunderbolts”). Punktem wyjściowym ma być trzeci numer „X-Men”. (J.)

#4 Powrót do x-świata serii „The New Mutants”, o którym spekulowano od jakiegoś czasu, stanie się faktem już w maju, co oznacza zamknięcie „Young X-Men”. Wśród Nowych Mutantów znajdzie się pewnie Magick, czyli siostra Collossusa, Illyana Rasputin, która z wielkim hukiem powróci do uniwersum Marvela przy okazji historii „X-Infernus”. Scenariusz napisze Zeb Wells („Heroes For Hire”, "New Warriors”) a o oprawę wizualną zadba Diogenes Neves („X-Men: World Apart”, „Road To Hell”). (J.)

#1 Trwa gruntowna przebudowa świata Ultimate - Quesada ogłosił, że linia zostanie przemianowana z „Ultimate” na „Ultimate Comics”, a jej autorzy będą starali się jeszcze mocniej podkreślić jej odrębność od 616. Loeb morduje w mniej, lub bardziej niewybredny sposób herosów dosłownie dziesiątkami w kolejnych zeszytach „Ultimatum”. Wiadomo już, że „Ultimate X-Men” i „Ultimate Fantastic Four” zostaną zamknięte, gruntowne zmiany dotkną też „Ultimate Spider-Mana” (nowym etatowym artystą zostanie tam David Lafuente), Bendis nie wyklucza, że czerwoną maskę może założyć ktoś inny. Ukaże się również seria one-shotów pod wspólnym tytułem „Requiem”, a jeden z nich, dotyczącego Człowieka-Pająka, narysuje Stuart Immonen i Mark Bagley. Ten pierwszy zilustruje wydarzenia z teraźniejszości, natomiast grafiki tego drugiego (odrzuty z niewykorzystanych prac z czasów gdy Bagley rysował do USM) będą pokazywały przeszłość. (J. / a.)

#2 Po „epoce Loeba”, ma pojawić się ktoś, kto to wszystko posprząta. Mowa oczywiście o Marku Millarze, który niestety nie mógł zbyt wiele powiedzieć o „The Ultimate Avengers”, bez zdradzania zbyt wielu szczegółów trwającego właśnie „Ultimatum”. Wiadomo, że napisze trzy historie, które kolejno będą koncentrować się na Kapitanie Ameryce („The Next Generation”, fani obstawiają pojawienie się Red Skulla), Punisherze i Wolverinie. Oprawą wizualną zajmą się najlepsze chyba ołówki pracujące dla Marvela - Carlos Pacheco, Leinil Francis Yu i Bryan Hitch. (J.)

#3 Sam Jeph Loeb również nie zdradza zbyt wiele szczegółów swojej kolejnej serii „New Ultimates”. Wiadomo z blogu Franka Cho, który zajmie się grafiką w komiksie, że część akcji będzie rozgrywała się na polach Valhalli, gdzie udadzą się Thor i Kapitan Ameryka. Nie żeby był jakimś szczególnym Loeb-haterem, ale w tym samym wywiadzie, pisarz mówi o odcinaniu się tytułów z imprintu Ultimate od „zwykłego” uniwersum, a pytany o przyszłość „New Ultimates” przyznaje, że ich przygody będą utrzymane w klimacie klasycznych „Mścicieli”. WTF? (J.)

#4 Odchodząc nieco od nowych początków świata Ultimate - cieszy mnie bardzo informacja, że prace nad ostatnim numerem mini-serii "Ultimate Wolverine vs Hulk" dobiegają końca. Historia rozpoczęta w grudniu 2005 roku zakończy się ostatecznie w maju / czerwcu roku obecnego. Odpowiedzialny za te wielomiesięczne obsówy scenarzysta Damon Lindelof znalazł w końcu trochę czasu i dokończył historię, która rozpoczęła się rozerwaniem Logana na dwie części. W nadchodzących czterach numerach można spodziewać się wielu pojedynków pomiędzy tytułowymi herosami, odpowiedzi na pytanie jak dwie połówki Logana połączą się w jedną całość (czy będzie to na tyle dobry reunion jak w "Lobo Powraca"?) oraz nowej postaci w uniwersum - Ultimate She-Hulk. (a.)

piątek, 13 lutego 2009

#128 - Urodzinowy konkurs(ik)

Arcz już ogłosił w poprzednim wpisie, że większych podsumowań i okazałej akademii z okazji pierwszej rocznicy istnienia naszego blogaska nie będzie, bo tak po prawdzie nie ma czego celebrować. Z Kolorowymi Zeszytami znajdujemy się dopiero na początku drogi, wciąż szukamy dla nich odpowiedniego miejsca w komiksowej blogosferze, tkwimy jeszcze w „okresie błędów i wypaczeń”, daleko nam do „małej stabilizacji”, a przecież nie ogłosiliśmy planu sześcioletniego! Ja powoli i opornie odnajduje się w całym tym blogowaniu i mam nadzieję, że z czasem będzie mi szło coraz lepiej.

Pierwsze urodziny nie obejdą się bez małego konkursu, a w zasadzie konkursiku, takiego małego, w którym do wygrania będą dwa pierwsze albumy „Biocosmosis” oraz jeszcze jeden album-niespodzianka. Dwie z trzech nagród są w twardej oprawie. Wystarczy napisać komentarz na temat tego, co Wam się w KaZetach nie podoba, a co podoba, o czym chcielibyście na naszym blogasku przeczytać, czego unikać i lepiej zostawić spokoju. Komisja gier i zakładów dopilnuje, aby wyłonienie zwycięzcy konkursu odbyło się zgodnie z zasadami fair-play i Konwencją Genewską.
Edit: Konkurs ma tygodniowy termin ważności, trwa do przyszłego piątku, 20 lutego.

No cóż, na zakończenie tej krótkiej notki nie pozostaje mi nic innego, jak powtórzyć za moim współ-blogerem:

Dzięki dla wszystkich którzy czytają, komentują, linkują! Hajfajw!

czwartek, 12 lutego 2009

#127 - Volume 2

Przez ostatnie parę tygodni to w zasadzie Julek podtrzymywał przy życiu cały ten biznes, za co dziękuję. Dwie sesje, które zawładnęły mym życiem, są już za mną (chociaż można by pokusić się o dopisek 'c.d.n.' w jednym przypadku), więc nie ma żadnych przeszkód, żeby wrócić na dobre do blogowania. Pomysłów jest sporo, chociaż znając życie nawet połowy z nich nie przeleję na Kolorowe.

Dzisiaj mija równo rok od momentu jak wrzuciłem pierwszego posta na Brakka-Ba-Doom! (tak to się wtedy nazywało), więc z tej okazji zmieniamy nieco szaty na bardziej "kolorowo-zeszytowe." W najbliższym czasie jak sądzę będzie trochę kosmetyki szablonowej, bo może w trakcie wyniknąć jakiś HTML'owy zonk. Doświadczenie pokazuje, że jeśli coś się może spieprzyć, to się spieprzy, więc będziemy czujni (a i Wy jeśli dojrzycie jakiś błąd to dawajcie znać).

Większych podsumowań i okazjonalnej przemowy nie będzie. Minął rok, podczas którego ten blog dwa razy zmieniał miejsce zamieszkania, ale nic nie wskazuje, żeby szykowała się kolejna przeprowadzka. Dwuosobowy skład zostaje, tematyka również. Pomysłów mamy sporo, ale nie ma co zapeszać. Jak już pisaliśmy przy okazji podsumowań ubiegłego roku i przewidywań co do obecnego, wydawcy prześcigają się w zapowiadaniu i wydawaniu coraz to lepszych tytułów, więc na brak tematów do pisania przez najbliższe 12 miesięcy nie będzie można narzekać. A już za lekko ponad cztery tygodnie Warszawskie Spotkania Komiksowe, jedna z dwóch dużych imprez , po której pewnie trzeba będzie długo dochodzić do siebie - czy to z nadmiaru komiksów czy to z nadmiaru.. komiksów. W każdym razie:

Dzięki dla wszystkich którzy czytają, komentują, linkują! Hajfajw!

Z mojej strony to wszystko. Nazbierało się trochę zaległości do przeczytania, więc zdejmuję swoją pelerynę oraz Rękawice Zagłady i zagłębiam się w lekturę.

środa, 11 lutego 2009

#126 - Wartości rodzinne - Nie wszyscy są zadowoleni

Pamiętam jak Szymon Holcman na którymś z komiksowych konwentów, dobre kilka lat temu, w kuluarach wspominał o linii on-goingów z Kultury Gniewu, pisanych i rysowanych przez polskich autorów. Właściwie sama, wypowiedziana jedynie półgębkiem koncepcja, pozbawiona jakichkolwiek konkretnych ustaleń typu „kto?”, „jak?”, „kiedy?” i „za ile?” wystarczyła żebym się tym projektem strasznie podjarał. Wyobrażacie sobie? Regularne zeszytówki za (przysłowiowego) piątaka krajowych komiksiarzy w każdym kiosku!

Przyznam, że puściłem trochę wodzę fantazji. W grudniu ubiegłego roku pojawiła się być może pierwsza jaskółka tego projektu. Swoją premierę miały bowiem „Wartości rodzinne”, trzecie już podejście Śledzia, po kiepskim/niekiepskim „Osiedlu Swoboda” i niesławnym „Komisarzu Żbiku” do esencji komiksowego medium – kolorowego zeszytu.

Niestety, rozczarowałem się trochę pierwszym tomem serii zatytułowanym „Nie wszyscy są zadowoleni”. To komiks bardzo śledziowy, ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Narysowany w charakterystycznym dla komiksiarza swobodnym stylu, znamionującą talent poparty warsztatem, okraszony dynamicznymi, mięsiście napisanymi dialogami. Zawsze ceniłem Śledzia za jego celną obserwację polskiej-swojskiej rzeczywistości, niestroniącej od złośliwej ironii i za galerię interesujących charakterów z niestroniącą od kieliszka pani K. i ciotką Maszą na czele. Te dwa elementy są mocnymi atutami komiksu, które niestety giną w plątaninie wątków, postaci i gagów, bo z ich nadmiarem autor chyba trochę przedobrzył. Według mnie w tym komiksie za dużo jest wszystkiego, a brakuje jakiegoś motywu przewodniego, wybijającego się ponad inne, który rozwijałby się w kolejnych odcinkach. Bo na tym chyba polega idea serialu, prawda?

Bardzo trafnie ujął to Konrad Hildebrand, pisząc, że w „Wartościach rodzinnych” spotykają się „Simpsonowie” z „Family Guy`em” i na dokładkę idą w odwiedziny do „Kiepskich”. I wydaje mi się, że Śledziu chciał, aby wszyscy czytelnicy byli zadowoleni, a tak niestety się nie da. Jedni będą chcieli więcej Tucholskiego Patrolu, drudzy rozwinięcia wątków familijnych, a inni Jezusa. I koniec końców nie wszyscy jednak będą zadowoleni.

I jeszcze jedno. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę specyfikę rynku, nakładów, odnosząc się z pełnym zrozumieniem do wydawcy, etc etc – przy sięganiu do portfela komiks kosztuje drogo. Na poziomie standardowego, amerykańskiego zeszytu po ostatniej podwyżce (3.99 $). A to dużo, jak na mój skromny budżet.

= = = = =

arcz: O "Wartościach Rodzinnych" chciałem napisać najwcześniej, gdy ukaże się ostatni e-pizod do części pierwszej, ale skorzystam z wpisu Julka i dopiszę tutaj parę słów od siebie. "Nie wszyscy są zadowoleni" to bardzo sympatyczne wprowadzenie do całej serii - na 32 stronach Śledziu zapoznaje czytelników z głównymi bohaterami i wprowadza kilka niezłych wątków o których mam nadzieję nie zapomni w przyszłych częściach. Znaczy się z zadania autor się wywiązał - wiem na czym stoję i czekam na więcej. Co do nadmiaru postaci, o której wspomniał Julek, to w tym przypadku ilość idzie w jakość i gdzieś tam w przyszłości fajnie było by zobaczyć pełnometrażowego spin-offa z przygodami Tucholskiego Patrolu, Mima Poroża czy nawet wiecznie leżącego psa rodziny Królów. Pod względem grafiki i samego scenariusza to jest jak zawsze na śledziowym poziomie - dla mnie znaczy to tyle, że jest bardzo dobrze, dla innych mam nadzieję też (polecam zwracać uwagę na drugi plan bo tam też często ciekawe rzeczy się dzieją).

Wspomnieć trzeba o e-pizodach, czyli krótkich historiach publikowanych w necie - o ile pierwsza czeka jeszcze na moje pompki i nie mogę za wiele o niej powiedzieć, o tyle druga, w której szokująca prawda o Miszy - półdarmowej ukraińskiej pomocy domowej - wychodzi na jaw, kopie zadki. Gdyby w naszym kraju wychodził np. Wizard, to w podsumowaniu 2009 roku rozbierana scena jak nic trafiła by do podsumowania "TOP 10 momentów mijającego roku".

Julek poruszył kwestię ceny to ja się do tego odniosę - 15ziko (bez 10groszy) nie wydaje mi się zbyt wygórowaną kwotą (a tak poza tym to chyba coraz mniej ludzi kupuje komiksy po cenie okładkowej, czy się mylę?), szczególnie jeśli spojrzy się na jakość wydania - sztywniejsza niż w przypadku tradycyjnych kolorowych zeszytów okładka, elementy lakierowane, środek na grubym papierze, do nasycenia barw nie ma gdzie się czepić. Śledziu nazywał to broszurką, gdzieś tam określono to mianem zeszytu, ale najlepiej pasuje chyba po prostu nazwać to albumikiem. Przynajmniej dla mnie to najtrafniejsze określenie.

Tym samym jestem w pełni zadowolony. Czekam teraz na ostatni e-pizod, ćwiczę pompki i za miesiąc na WSK mam nadzieję odbiorę część drugą pt. "Małpa na przyjęciu". Dziękuję za uwagę.

wtorek, 10 lutego 2009

#125 - Anna chce skoczyć

Sięgając po komiks Lucie Lomovej dałem się nabrać. Uwierzyłem, że „centralne” wcielenie Zin Zin Pressu, po tym jak zrezygnowało z historyczno-patriotycznej sieczki, zainwestowało w środkowo-europejskie „graphic novels” z ciut większymi ambicjami. Zapoznając się z materiałami promocyjnymi i czytając opinie z ostatniej strony po cichu liczyłem na coś w stylu całkiem udanego „Alois Nebla”. No i się pomyliłem.

Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że „Anna chce skoczyć” to sensacyjne komiksidło, utrzymane w poetyce francuskiej masówki serwowanej swego czasu przez Motopol w stylu „Błękitnej Jaszczurki” czy „Public Relations”. Gdyby komiks Lomovej był filmem, to byłaby to jakaś niskobudżetowa produkcja klasy D z tekturowymi pistoletami i odrzutami ze szkoły aktorskiej w rolach głównych. Fabularnie „Anna chce skoczyć” sytuuje się na poziomie dzieł z Stevenem Seagalem. Tych gorszych, kręconych w Polsce. Zaginiona siostra bliźniaczka, porachunki rosyjskiej mafii, w które przypadkowo zostają wplątani nasi bohaterowie i pełna niebezpieczeństw ucieczka przez Czechy i Słowację, podczas której Alan i Anna poczną zbliżać się do siebie. W tle pobrzmiewa banalnie przedstawiona historia naszych tatrzańskich sąsiadów. Ta sensacyjna konwencja zostaje złamana na ostatnich stronach komiksu, dwoma groteskowymi scenami, charakterystycznym dla czeskiego poczucia humoru, której nijak do komiksu nie pasują i budzą czytelnicze „WTF?”

„Anna chce skoczyć” pod względem wizualnym prezentuje się bardzo zacnie. Pozytywny efekt psuje tylko wpadka ze znikającą ze stołu babką na stronie 28. Porównania z ligne claire wydają się całkiem zasadne, widać, że Lomowa świetnie panuje nad komiksową materią. Moją uwagę zwróciło bardzo sugestywne oddanie ruchu na kadrach – widać, że postacie żyją, mówią, dziwią się, odczuwają strach. Ogólnie mówiąc – grafika to mocny punkt albumu. Jeden z niewielu.

Komiks Lucie Lomovej zdobył główną nagrodę w kategorii najlepszy czeski komiks na praskim festiwalu Komiksfet w 2007 roku, który, zgodnie z polskim zwyczajem, najpierw ukazał się zagranicą, we Francji, a dopiero potem w swojej ojczyźnie. I tak się zastanawiam czytając te pochlebne opinie różnych recenzentów z ostatniej strony, którzy cmokają nad igraniem z utartymi konwencjami, techniczną doskonałością albo obserwacją obyczajową, czy czytali na pewno ten sam komiks, co i ja? Może tylko mnie wpadł w ręce jakiś wybrakowany egzemplarz? A może zwyczajnie „się nie znam” i nie potrafię docenić klasy tego dzieła?

niedziela, 8 lutego 2009

#124 - Trans-Atlantyk EXTRA: Ostateczny los Batmana

SPOILER WARNING! Poniższa notka zdradzająca ostateczny los Batmana odnosi się do wydarzeń, które miały miejsce w szóstym i siódmym zeszycie „Final Crisis” oraz w „Batman: R.I.P”. Lektura wyłącznie na własną odpowiedzialność!

Arcz skutecznie przekonał mnie, aby wstrzymać się z wieśćmi o ostatecznym rozwiązaniu kwestii przyszłości Mrocznego Rycerza, aby zbyt pochopnie nie grzebać Batmana, jak swego czasu zrobił to komiksowy dział Poltergeista. Bo już wiadomo, że Batman nie postradał życia w tamtym wybuchu helikoptera na stronach swojej regularnej serii. Ba! Wiadomo nawet, że nie zginął też podczas ostatecznego pojedynku z Darkseidem w szóstym zeszycie „Final Crisis”, czyniąc za dość niepisanej tradycji „kryzysów” w DC poświęcania jednego z pierwszoplanowych bohaterów, celem zażegnania zagrożenia kosmicznej miary. Kiedy fani i czytelnicy zdążyli go już właściwie pochować, dnia 14 stycznia 2009 roku, Grant Morrison w ostatnim, finałowym odcinku „FC” zagrał wszystkim na nosie.

Batman ma się całkiem dobrze. Żyję sobie na jednej z Ziemi (nie będąc wybitnym specjalista o DCU, nie będę się spierał, o która alternatywną rzeczywistość chodzi i jaki ma numerek) w epoce prehistorycznej. Brzmi groteskowo? Jak cholera! Wszelkie założenia, teorie i spekulacje na temat powrotu Batmana zza grobu wzięły w łeb. Moim skromnym zdaniem DC udowodniłoby, że ma jaja zabijając jedną ze swoich ikon, a przenosząc ją w czasie dało zwyczajnie dupy. Lepiej byłoby gdyby Bruce Wayne zwyczajnie umarł. Przywrócenia go do życia pozostawałoby tylko kwestią czasu, w DCU istnieje zdecydowanie więcej furtek dla zmarłych herosów – ot, zbliżające się „Blackest Night”, etat Gniewu Bożego i fucha Spectre`a czy nieco wyświechtane Lazarus Pit. Równie dobrze Gacek mógł pozostać martwy i przeżywać przygody wyłączone z continuity, albo ze swoich wczesnych lat, kiedy ktoś inny zająłby jego miejsce jako strażnik Gotham (o tym ma traktować „Battle for the Cowl”). Uzdolnieni scenarzyści opowiadaliby świetnie historie i nie musieliby naginać swojej wyobraźni do kanonu, który byłby realizowany przez „nowego” Bat-człowieka. Wilk byłby syty (a raczej martwy) i owca cała.

Kompletnie nie wykorzystano świetnej koniunktury wokół Mrocznego Rycerza dzięki filmowej adaptacji Nolana Dbający o publicity Marvel o wiele lepiej potrafi dotrzeć do szerokiej publiczności. Pamiętacie jak polskie dzienniki rozpisywały się o śmierci Kapitana Ameryki swego czasu? Gdzieś widziałem googlowy wykaz stron, które poświęciły choć najkrótszą notkę o domniemanej śmierci Nietoperza – wśród nich były same witryny mniej lub bardziej związane z komiksem. Pogrzeb jednego z najbardziej rozpoznawalnych herosów i ikoną światowej popkultury nie zainteresował się żaden poważny serwis informacyjny czy kulturowy. Tak po prawdzie to nawet samych komiksowych geeków niewiele obchodziło, co ten Morrison wyczynia z Batmanem, wykazywali o wiele żywsze zainteresowanie najnowszymi numerami „Green Lanterna” i szkicami członków Pomarańczowego Korpusu. DC dało dupy po raz wtóry.

Na ostateczny los Batmana cieniem kładą się również plotki związane z konfliktem na linii Dan DiDio - Grant Morrison. Tajemnicą Poliszynela są naciski, jakie wywierał redaktor wykonawczy DC na scenarzyście „Final Crisis” i „R.I.P”., odnośnie uśmiercenia Batmana. Spotkałem się z tezą, że sam Morrison nie chciał zabijać Mrocznego Rycerza, a jego run w on-goingu „Batman” i całe zamieszanie z jego „zapasowa tożsamością” miały pokazać, że Bruce jest przygotowany na każda ewentualność.

Zarówno „Final Crisis”, jak i ostateczny los Batmana pozostawiły po sobie sporo smrodu, niejasności i koniec końców okazały się okazją do niewybrednych żartów. Wcale się nie dziwie, że Grant Morrison nie pojawi się na nowojorskim Comic-Conie, unikając nerd-linczu. Zobaczymy czy DiDio wróci w jednym kawałku.