środa, 5 listopada 2008

#76 - Czy "Arzach" jest dobry?

Lektura „Arzacha” jest dla dzisiejszego czytelnika nie lada wyzwaniem. Tyczy się to zresztą większości komiksów autorstwa Moebiusa, które powszechnie, często bezmyślnie, uznaje się za pozycje klasyczne i ważne w historii komiksu, ale z dzisiejszej perspektywy niełatwe w lekturze. Przynajmniej dla mnie. „Arzach” jest to komiks na tyle niebanalny, że może zostać bardzo łatwo odrzucony i taka była moja początkowa reakcja. Bardzo długo musiałem się przekonywać do ponownej lektury. Pilnowałem się, aby mieć otwartą głowę i starałem się nie czytać Moebiusa naiwnie i powierzchownie. Czasami musiałem przymknąć oko na jakiś komiksowy archaizm, puścić płazem jakąś niedoróbkę, aby móc dać się ponieść potędze obrazkowego rzemiosła francuskiego mistrza komiksu.
Wydaje mi się, że „Arzach” dopełnia trójkę najwybitniejszych osiągnięć Giruada z okresu, kiedy publikował pod pseudonimem Moebius – pozostałe dwa to „Hermetyczny Garaż” i „Szalona z Sacre-Coeur”. Ta trójka może się zmienić niebawem w kwartet, gdyż forumowa fama głosi, że „Oczy Kota” są nie tylko najlepszą z kolaboracji Jodorowsky-Moebius, ale również jednym z najokazalszych dzieł rysownika pochodzącego z Nogent-sur-Marne. Znając ciśnienie Egmontu na wydawanie prac Moebiusa, prędzej czy później ujrzymy ten album na polskich półkach. „Hermetyczny…” to lubieżna igraszka fabularna, prawdziwy popis formy otwartej i dygresyjności w komiksowym wydaniu. To komiks niesłychanie męczący w lekturze, ale wzbudzający we mnie podziw, podobny do tego, który wywołuje Proust ze swoim „W poszukiwaniu straconego czasu” lub, choć w mniejszym stopniu i innego rodzaju, Słowacki jako autor „Beniowskiego”. Bez bicia przyznam, że „Szalonej” jeszcze nie czytałem, ale po lekturze recenzji Jerzego Szyłaka z Gildii liczę, że nie zawiodę się na tym komiksie. „Świat Edeny”, krótkie formy z „Erektomana”, a nawet niektóre dodatki do polskiej edycji „Arzacha” w większości mnie rozczarowały i wydają mi się komiksami słabszymi. Jak sądzę Moebius, idąc w nich na kompromis z konwencją science-fiction, próbuje być bardziej „zrozumiałym” dla czytelnika, stawał się płaski, infantylny, często nieznośnie dydaktyczny, oczywisty i nieciekawy. Chociaż kilka konceptów z tych komiksów zasługuje na nie lada uznanie.

„Arzach” jest komiksem niezwykłym.

Tak wiem, to straszny truizm, ale chciałem mieć to wstępne i konieczne ustalanie już za sobą.

Wydaje mi się, że różnica, między „zwykłym” komiksem a „Arzachem” jest podobna do tej, która dzieli prozę od poezji. Fabuły, w tradycyjnym (a chciałoby się wręcz powiedzieć prozaicznym) tego słowa znaczeniu, w komiksie nie ma, tak jak nie ma jej w wierszu. Nie oznacza to wcale, że praca Moebiusa jest pozbawiona sensu. Treści w poezji mogą tworzyć na przykład obrazy poetyckie czy metafory i wydaję mi się, że w przypadku „Arzacha” tak właśnie jest. Komiks jest pewną sekwencją onirycznych obrazów przewijających się przez cały utwór, którego motywem przewodnim jest podróż głównego bohatera na skamieniałym ptaku, przypominającym prehistorycznego pterodaktyla. Próbując odczytać „przygody” bohatera i jego powietrznego wierzchowca jako tradycyjną komiksową opowieść, którą tworzą pewne wydarzenia, składające się na fabułę, nie doszedłem do niczego. A przynajmniej do niczego sensownego.

Jestem przekonany, że Moebius dążył do formalnej doskonałości. To trochę jak w muzyce i znacznie rzadziej w poezji, gdy kompozytor lub poeta próbują stworzyć idealny utwór, dążąc do czystej formy wyrazu. Dzieła doskonale brzmiącego, posługującego się autonomicznym językiem poetyckim czy muzycznym skupionym wyłącznie na funkcji estetycznej. Taki system znaków znajduje się gdzieś poza banalnym podziałem na znaczone i znaczące. Miał jedynie budzić podziw swoją konstrukcją, rozmachem i pięknem. „Arzach” jest taką próba stworzenia komiksowego dzieła doskonale czystego w sferze narracji, ale, mówiąc kolokwialnie, nie pozbawionego sensu. Bo to tylko jeden z aspektów tego komiksu i nie można go zamknąć w tylko takiej formule. Pierwotnie „Arzach” publikowany był na łamach magazynu „Metal Hurlant” i ta epizodyczność, na która zdecydował się Moebius strasznie zgrzyta i nie pasuje do takiej koncepcji.

Na narrację w „Arzachu” składają się cykle niesamowitych obrazów, przynoszących na myśl poetykę absurdalnego snu. Upewniony tym, co sam autor napisał we wstępie, odczytuje komiks jako eksperyment z własną nieświadomością. Moebius „wyłącza” swoją autorska osobowość i „daje się ponieść” historii siedzącej gdzieś głęboko w nim. Pozwala jej płynąć przez siebie, nie zważając na jakikolwiek reguły tworzenia historii komiksowych. Jest swoistym medium a dzięki temu zamilknięciu do głosu dochodzą treści, których nie mógłby wydobyć intencjonalnie. Znaczenie podświadomie tkwiące w nim, których istnienia mógł być zupełnie nieświadomy. I myślę, że tak właśnie można czytać tek komiks - jako swoiste egzystencjalne egzorcyzmy Moebiusa, rozprawienie się ze swoimi wewnętrznymi fobiami, lękami trawiącymi go gdzieś w środku. W swoim komiksowym dziele Moebius dosiada swego kamiennego pterodaktyla i rusza na spotkanie swoich archetypicznych demonów. I ja, nie będąc autorem, nigdy w pełni nie zrozumiem jego pracy.

Przyznam, że nie jestem znawcą komiksu francuskojęzycznego czy, mówiąc szerzej, europejskiego. Przeczytałem znakomitą większość komiksów tego kręgu kulturowego, które ukazały się na naszym rynku i całą dostępna w internecie publicystykę w języku polskim, ale podczas interpretowania i odczytywania niektórych komiksów Moebiusa właśnie czuje się momentami bezradny, głupieję i chyba nie do końca wszystko potrafię zrozumieć. Z pewnością odbiór utworu odartego z odpowiedniego kontekstu, przeszczepionego z innej komiksowej kultury, który nie jest poprzedzony odpowiednim doświadczeniem, musi być uboższy. Nie gorszy, ale mniej pełny, pozostawiający we mnie pewne uczucie niedosytu, jako czytelnika, który nie w pełni może „skonsumować” dzieła. Choć być może moi francuskojęzyczni poprzednicy też mieli takie wrażenie? Też czuli, że nie do końca pojmują, co ten Moebius wyprawia i było to celem samym w sobie? Być może, na tą chwilę nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

I jeszcze jedna sprawa – niektórzy z uporem maniaka przecinają Moebiusa na pół, dzieląc go na rysownika i scenarzystę. Zadziwia ich graficzny kunszt, przy kompletnym odrzuceniu scenariusza. Myślę, że to najgorsze, co można zrobić jakiemukolwiek komiksowi w ogóle, który przecież jest syntezą sfery wizualnej i werbalnej, a już w szczególności Moebiusowi. I świadczy to tylko źle o tych czytelnikach.

Czy zatem „Arzach” jest komiksem dobrym? Myślę, że to odpowiedz na źle postawione pytanie nie będzie przedstawiała żadnej wartości. I tak naprawdę nie wiem, co mam w tym miejscu napisać, żeby nie zabrzmiało banalnie. Tak, „Arzach” jest komiksem dobrym, może jest nawet komiksem genialnym! Ale to przede wszystkim komiks, który warto przeczytać, z którym warto się zmierzyć. Warto nawet polec w starciu z Moebiusem.

Brak komentarzy: